Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

1983

W tytułowym 1983 roku PRL-owską Polską wstrząsnęła seria zamachów, wyburzających kawałki miast (taki 11 września na większą skalę), w których zginęło sporo ludzi, ale dzięki temu państwo wstało silniejsze, a ZSRR odeszło od bram, socjalizm nie został obalony. 20 lat później Polska w dalszym ciągu jest socjalistyczna, ale bardzo zamożna (ale na ulicach dalej maluchy i polonezy); jest broń atomowa, polskie smartfony, narodowi żyje się dostatniej, chociaż nie można podróżować, a każdy jest inwigilowany przez SB, stanowiące państwo w państwie. Rząd jest wspierany przez Kościół Narodowy, chociaż jeszcze przed 1983 rokiem to właśnie kościoły były ostoją opozycji. Tak, absolutnie nic nie trzyma się w tym kupy - nie ma Wałęsy, Polaka-papieża, Europy Zachodniej (poza dziwnymi desantami Irlandczyków, ewidentnie szpiegami nie mówiącymi po polsku); czytałam “wyjaśnienie”, że ta rzeczywistość jest alternatywna nie od 1983 roku, tylko wcześniej. Jedyne, co można z tym zrobić, to traktować “1983” jako luźne sf z elementami PRL-u, inaczej nic się nie klei[1].

Po tych wspomnianych 20 latach, Kajetan - student prawa, osierocony w zamachach w 1983 roku - na obronie pracy magisterskiej dostaje podchwytliwe pytanie o wolność, ale mimo niezrozumienia tematu (patrz wyżej) zdaje. Jego profesor, ważna figura polskiego prawa, opowiada o procesie o zabójstwo, kiedy zarówno on, jak i prowadzący sprawę milicjant, Anatol, wiedzieli, że skazują niewinnego człowieka oraz pokazuje mu potem tajemnicze zdjęcie z pewnego ślubu z 1982 roku, kiedy “to się wszystko zaczęło”. Nie wiadomo, co się zaczęło, bo tej nocy profesora ktoś zabija. Kajetan zaczyna drążyć, porozumiewa się z Anatolem, razem trafiają na trop “Lekkiej Brygady”, anarchistycznej opozycji młodzieżowej, która chce rozsadzić państwo.

I jeszcze to dałoby się wszystko obronić, jakby do tego siadł ktoś z umiejętnością napisania sensownego scenariusza. Ale nie. Bohaterowie kręcą się po Warszawie (która czasem kręcona jest bodajże i we Wrocławiu), tu ktoś ginie, tam coś wybucha, SB aresztuje milicję, w Małym Sajgonie (enklawie osiadłych Wietnamczyków, skądinąd scenograficznie perełka) rządzi mafijny boss Wujek, który jest nie do ruszenia nawet przez rząd. Na 8 odcinków są trzy czy cztery sceny seksu, kilka pań pokazuje piersi (przy czym czasem zupełnie pretekstowo, np. agentka po pozyskaniu płyty z tajnymi materiałami idzie pod prysznic, a potem goła zaczyna zawartość przeglądać) oraz obowiązkowo jest katastrofa samolotowa pod Moskwą, zatajona przez rząd (śmierć ministra), ślad prowadzący w przeszłość, katastrofa w kopalni oraz szpiedzy z różnych ugrupowań, często dość niejasnych.

Mimo zatrudnienia topowych polskich aktorów (Więckiewicz, Chyra, Zborowski, Błaszczyk, Zbrojewicz, Olszówka) gra aktorska jest teatralna, a pierwszoplanowi aktorzy (Kajetan i Ofelia, bo tak w alternatywnej Polsce były nazywane dzieci urodzone pod koniec lat 70., serio) są z kartonu. Z kartonu są też dialogi, nieudolnie tłumaczone na polski z angielskiego (dlaczego?! Przy takim budżecie nie znaleźli nikogo, kto by je napisał po polsku bez błędów językowych i pozwalających na zagranie, a nie na recytację?!), przy czym na szczególne wyróżnienia zasługują: Wujek, recytujący patriotyczne kocopoły o podniosłości “Inwokacji” głosem robota oraz pani-na-zamku-Tałty, mówiąca prawie że dialogami z Harry’ego Pottera.

Oczywiście, że obejrzę drugi sezon, chociażby po to, żeby się popastwić nad scenariuszem.

[1] Kilka dziur w fabule (nie będę wyliczać nieścisłości w pokazaniu PRL-u), w rot13, bo mogą zdradzać fabułę: 1) cb pb cebsrfbe, jfcółcynahwąpl mnznpul m 1983 ebxh, cbxnmnł Xnwrgnabjv mqwępvr v anzójvł tb qb śyrqmgjn?
2) qynpmrtb nofbyhgavr avxg avr xbwnemlł yhqmv mr mqwępvn, qltavgneml nxghnyavr h jłnqml?
3) wnx Cbyfxn, ovrqan v j fgnavr jbwraalz, antyr mnpmęłn olć abjbpmrfaą xenvaą, avrmnyrżaą bq HFN v Rhebcl Mnpubqavrw, avr jfcbzvanwąp b MFEE?
4) wnx xbśpvół, bcbmlpwn jborp cnegvv, JGRZ fgnł fvę wrw fbwhfmavxvrz?
5) wnxvz phqrz xvyxhfrg Jvrganzpmlxój vajvtvyhwr mn cbzbpą Genfmrx 17 zvyvbaój Cbynxój?

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 26, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 6


Akademia policyjna

Otóż w przeciwieństwie do "Flashdance", "Akademia policyjna" nieustająco mnie bawi, pozwalając mieć ślepe plamki na a) podejście do seksualności lat 80. (fellatio znienacka; główny protagonista z piwkiem podgląda koleżanki pod prysznicem oraz udając przełożonego próbuje namówić jedną z koleżanek do obnażenia się i wcale przez to nie wychodzi na creepa, tylko wszyscy dalej go lubią; jest playboy z kilkoma dziewczętami, ale "ustatkowuje się", kiedy przemocą współżyje z nim instruktorka = zwierzchniczka), b) modę z lat 80. (co chyba nie wymaga komentarza). Ale ponieważ nie jest to film specjalnie wigilijny, pozostawię Was z najlepszymi życzeniami i choinką. Tak, mam na choince ogórka. Wesołych!

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 24, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Fotografia+ - Komentarzy: 3


O wchodzeniu wyżej

[14.10.2018]

W piękny, ciepły (#nabosenogi) dzień wyciągnęłam rodzinę na podziwianie złotej jesieni. Na wieży byliśmy już wcześniej, ale wiosną. Tym razem nikt nie spadł i nie oskrobał sobie pleców oraz nie doznał uszczerbku na dumie, za to następnego dnia absolutnie bolały mnie uda. Bardziej niż po wrocławskich schodach na wieżę kościelną.

Studnia Napoleona o nieco szemranej genezie rzeczywiście jest o krok od wieży widokowej, a konkretnie o 500 metrów spaceru przez mosińską uliczkę oraz piękne okoliczności przyrody. Majut obraził się, bo bynajmniej nie ma w niej wody, tylko na poziomie gruntu jest zasypana liśćmi krata.

W Muzeum Arkadego Fiedlera (i wcześniej na lodach u Kostusiaka) byliśmy po raz kolejny. Tym razem Santa Maria miała ścięte maszty, a pod głównym budynkiem muzeum pojawiła się piwnica z indiańskimi płaskorzeźbami i rysunkami (trochę strach!). Kudłaty piesek się nie zmienił, za to moje kudłate dziecko trochę urosło.

Dyniobranie w Łęczycy wcale nie było przedwczesne - zestaw na klatkę schodową ma się dobrze do dziś, chociaż może nie konweniuje z wieńcem świątecznym.

Poprzednie wyprawy: 2008 (Rogalin i Puszczykowo), 2012 (Puszczykowo), 2016 (WPN i Mosina) i 2017 (Łęczyca).

[22.12.2018]

I jako wisienka na czubku - świeżo (na początku grudnia) otwarta wieża widokowa na Szachtach, z obłędnym - nawet zimą - widokiem na jeziora. W odległości samochodowej, zdecydowanie na letnie zachody słońca.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 22, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: puszczykowo, mosina, leczyca, osowa-gora, szachty, polska - Skomentuj


Flashdance

Więc to chyba jest taka reguła, że nie warto odświeżać kultowych filmów z młodości, bo zostaje tylko żal i przewracanie oczami. Oraz może tylko ja tak mam, że straszliwie irytuje mnie brak logiki scenariusza, a to już sprawia, że włącza mi się tryb Waldorfa i Statlera przy oglądaniu i wzruszenia już nie ma.

18-letnia Alex, która przyjechała do Wielkiego Amerykańskiego Miasta z prowincji, mieszka w przerobionym na loft starym magazynie. Zarabia jako spawaczka w fabryce, chociaż w żadnej ze scen nie widać, żeby to, co robi, miało jakikolwiek sens biznesowy (mieliśmy z TŻ-em wrażenie, że mają tam jakiś magazyn złomu i jedni to tną na kawałki, a drudzy spawają z powrotem do kupy). Czasem chodzi do spowiedzi do milczącego księdza, gdzie opowiada, że zgrzeszyła, bo skłamała oraz że myśli o seksie. I marzy o zostaniu zawodową tancerką, a na razie wieczorami tańczy w barze z hamburgerami, który oprócz jedzenia i napitków serwuje też wyrafinowany (jak na lata 80.) program artystyczny; a to dziewczęta tańczą i zrzucają większość szatek, a to kucharz robi stand-up. Ponieważ Alex jest gładka na buzi i należycie rozczochrana, zaczyna interesować się nią właściciel fabryki, w której dziewczę pracuje. Oczywiście bogaty i bardzo atrakcyjny, mimo że dwukrotnie od Alex starszy. Początkowo nie chce się z nim umówić, ale wystarczy, że ten podjedzie po nią porschem i zasugeruje, że skoro nie chce iść na randkę z szefem, to może ją zwolnić, skrupuły magicznie mijają (o tempora, o mores). Z seksu się już Alex nie spowiada. Związek jest burzliwy - ona jeździ rowerem, on za nią samochodem, ona wybija mu okno, bo zobaczyła go z byłą żoną i podejrzewała zdradę, on zaprasza ją do eleganckiej restauracji, gdzie ona - żeby zirytować byłą żonę - rozbiera się z górnej części garderoby, emitując prawie goły biust i symulując fellatio na kawałku kraba. Idzie do Szkoły Baletowej, ale nie składa podania, bo inne dziewczynki w kolejce robią sobie z niej podśmiechujki (oraz bo nie ma udokumentowanego doświadczenia, a bar/klub go-go nie wydaje dyplomów). Kiedy przyjaciółce Alex nie udaje się przejść przez eliminacje w zawodach jazdy na lodzie i rzuca wszystko, żeby pracować w klubie erotycznym, Alex jednak się spina mentalnie i składa papiery do szkoły. Jej absztyfikant dzwoni do kogo trzeba, więc Alex dostaje zaproszenie na przesłuchanie; oczywiście wpada we wściekłość, kiedy się dowiaduje, że inaczej prawdopodobnie nie miałaby szansy. Ale nic to, idzie, tańczy "What a feeling", tłumy wiwatują. Sama scena przesłuchania w ogóle jest przepyszna - jeden z jurorów pali cygaro i ma szkła w okularach prawie centymetrowej grubości, drugi ma katar, a sekretarka przyjmująca wcześniej dokumenty Alex wygląda, jakby właśnie się w Alex zakochała i zaraz straci oddech.

Żeby nie było - Jennifer Beals jest śliczna jak mały szczeniaczek, taniec jest widowiskowy (nawet jak tańczą na ulicy przypadkowi przechodnie, mistrzowie breakdance), mimo że sceny były filmowane z dublerami (rzeczywiście w jednej widać wąsa tancerza!) i muzyka odświeża wspomnienia. Ale całościowo - smuteczek raczej.

Macie jakieś kultówki, które i dzisiaj da się obejrzeć z takim samym napięciem, jak 20+ lat temu? Przychodzi mi do głowy "Pump up the volume" i "Reality bites", które i dziś oglądam bez przykrości mimo pewnej ramotkowatości.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 18, 2018

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Killing Eve

Eve wprawdzie pracuje w MI5, ale zajmuje się ochroną świadków; praca raczej biurowa i raczej nudna. Podczas kolejnego zebrania w sprawie roztoczenia ochrony nad dziewczyną zamordowanego polityka, przykuwa jej uwagę modus operandi zbrodniarza. Niestety nikt jej nie wierzy, że to może być kobieta. Eve się angażuje, mimo że przekracza to jej kompetencje, wypytuje naćpaną polską modelkę (sic!) i okazuje się, że jej podejrzenia były trafne - zabójca to kobieta. W dalszym ciągu akcji Eve zostaje zwolniona (między innymi) za niesubordynację, ale natychmiast przygarnia ją sławna w wywiadzie specjalistka od szpiegostwa rosyjskiego, która proponuje jej stworzenie zespołu poszukiwawczego kobiety-zabójczyni. Jak to w wywiadzie, informacje przechodzą w dwie strony i niedługo potem następują kolejne morderstwa, a zabójczyni - korzystająca z wielu pseudonimów i przebrań - przedstawia się jako Eve Polastri. Obie panie zaczynają mieć obsesję na swoim punkcie.

Ten serial, przede wszystkim, jest zabawny mimo brutalności i psychopatii Villanelle, która z równą uciechą przymierza sukienkę czy patrzy na konwulsje umierającego. Eve ma mózg jak komputer, bezbłędnie trafiając w poszukiwaniach coraz bliżej przestępczyni, ale nietypowo jest roztargnioną i niezorganizowaną kobietą po czterdziestce, lubiącą słodycze i marudną o poranku. Drugi plan bogaty - geek komputerowy, ekscentryczna lady-szpieg, prowadzący Villanelle jak z rosyjskiej bajki (a co ciekawe, to Duńczyk, z "Mostu"), a wszystko w pięknych okolicznościach europejskich miast.

Teraz do niedoróbek, bo niestety są. No na litość, jak bardzo trzeba się (nie) przyłożyć do researchu, żeby mąż głównej bohaterki, Polak z pochodzenia (istotne w pierwszych odcinkach) nosił nazwisko Polastri? Rdzennie polskie, jasne. Jak bardzo słabe jest też puszczanie się w pojedynkę za brutalną morderczynią, z wiadomym skutkiem? Niewiarę trzeba zawieszać na kołku wielokrotnie, bo wiele jest scen typu "nadludzkim wysiłkiem" czy przewidywania czyjegoś postępowania na bazie nikłych przesłanek. Nie przeszkadza to jednak specjalnie, bo akcja wartka, a jak będę duża, to chcę być taka jak Eve.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 17, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


Berlin, grudzień

[15-16.12.2018]

Ponownie Kurfurstendamm, tym razem tuż przy ulicy. Poprzednio wynajmowałam “apartament” od tej samej firmy w jednej z bocznym uliczek i chociaż złego słowa nie powiem, to jednak estetyka lat 80. (farba olejna i stare okna oraz meble z okresu) mi przeszkadzały. Liczyłam, że w bardziej reprezentacyjnym miejscu będzie lepiej. Otóż nie było, do przaśnego wnętrza w rozlatującej się płycie laminowanej i niedoświetlonej łazienki doszedł dramatyczny hałas nocnego Ku’dammu, cichnącego na kilkadziesiąt sekund w cyklu sygnalizacji drogowej. Więc nie polecam, a chciałam. Bo sam Ku’damm z kolei - nawet bardziej zimą niż latem, bo światełka. I śnieg sypiący bajkowo. Piękne, zadbane fasady kamienic, rzędy kasetonów z reklamami (można zrobić ładnie i nienachalnie!), platany po obu stronach ozdobione lampkami, na środku światełkowe rzeźby w dużym gabarycie. Pewnym zaskoczeniem dla mnie było, że mimo stacji metra przy Ku-Dammie, nie da się przejechać nim wzdłuż (a konkretnie na Weinachstmarkt przy Gedächtniskirche), albowiem dwie trasy przecinają ulicę prostopadle. Foszek. Rozczarowaniem był też fakt, że budynek przy Ku'Damm 56 to bynajmniej nie ten z serialu. Oprócz wieczornego Berlina Zachodniego, trochę Wschodniego - Alexanderplatz, dworzec tamże i murale przy Wilhelmstraße.

Ku'Damm 56 (ale nie ten) po bokach sklepy przy Ku'damm / W środku - ostrość w kosmos Weinachstmarkt przy Gedächtniskirche Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma / Jarmark Ku'Damm z balkonu Jarmark / Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma Po bokach sklepy przy Ku'dam / W środku - sklep z Ampelmanem Wilhelmstrasse Niedźwiadek z okolic Alexanderplatz / Alexanderplatz Bahnhof

GALERIA ZDJĘĆ i restauracje:

  • Dehli 6, Friedrichstraße 237, indyjska
  • Piazza Bra, Kurfürstendamm 94, włoska
  • Eiffel Berlin, Kurfürstendamm 105, fantastyczne śniadania; córka podśmiewała się ze mnie, że wzruszyłam się z uczynnie przekrojonej bułeczki, mała rzecz, a tyle radości
  • Schwarzwaldstuben, Tucholskystraße 48, śniadania

Absurdalnie, mimo wielu plakatów i dość oczywistego adresu (budynek Wieży Telewizyjnej na Alexanderplatz), trochę mi zajęło znalezienie właściwego wejścia, albowiem kierunkowskazy kierowały uparcie na pięterko, gdzie znajdowała się tylko wystawa Body World; Little Big City mieści się jednak poniżej. Na wejściu obowiązkowa pozowana fotka do zignorow^Wodebrania przy wyjściu, krótka prezentacja multimedialna nie-po-polsku (podczas której młodzież przytupuje i pyta się, po co tu przyszliśmy), na szczęście sama sala z interaktywną makietą jest warta[1] zobaczenia. Na makiecie jest Berlin, z lokalizacjami pokazanymi przez pryzmat historii - od 16 wieku przez wprowadzenie kartofla do diety, wiek pary i przemysłu, czasy III Rzeszy z gwiazdami Dawida wyrysowanymi na murach, spalenie Reichstagu, wojenne zniszczenia, miasto podzielone murem i wreszcie stanowisko burzenia Muru Berlińskiego, które zajęło mnie i Maja na ładne parę minut (albowiem jak się zburzyło mur, David Hasselhof zaczynał śpiewać "I've been looking for freedom", sami rozumiecie, od tego nie można się oderwać).

Anhalter Bahnhof (1841) Pożar Reichstagu / David świętuje upadek muru Haus Vaterland na Potsdammer Platz Rudi Duschke i Gunter Grass Dom na granicy / Checkpoint Charlie / Drugi David

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Zdecydowanie nie jest głupio kliknąć bilety przez internet (ten sam bilet na miejscu to 16 euro, online - 7).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 16, 2018

Link permanentny - Tagi: berlin, niemcy, murale - Kategoria: Listy spod róży - Komentarzy: 2


Poczdam, grudzień

[15.12.2018]

Największy jarmark w Poczdamie to Blauer Lichterglanz (Niebieski blask światełek, jak słodko), zajmujący całą Brandenburgenstrasse od kościoła Św. Piotra i Pawła do Luisenplatz (placu Luizy). Na samym placu, przy poczdamskiej Bramie Brandenburskiej, stoi małe wesołe miasteczko z zabytkowym diabelskim młynem z 1929 roku; w przeciwieństwie do dużych kół, mniejsze koło diabelskiego młyna porusza się zdecydowanie szybciej, więc są emocje, może nie takie, jak na rollercosterze, ale i tak (zdecydowanie nie wyobrażam sobie wsiadania z grzańcem). Na jarmarku jak to na jarmarku - grzane wino, kiełbaski, durnostojki i pierniki, Maj pozyskał szmacianą jaszczurkę, a w roli wisienki na czubku trafiłam do sklepu firmowego Lindta. Na dachach straganów są cudności - od dzieł taksydermii przez enty do dmuchanych Mikołajów. Drugi, mniejszy jarmark miał się znaleźć w Dzielnicy Holenderskiej opodal, ale albo słabo szukałam, albo w tym roku komercja skupiła się przy Brandenburgenstrasse. Sama dzielnica jest urokliwa, wygląda jak mini-Amsterdam, historycznie była osiedlem rzemieślników z Holandii pracujących przy budowie miasta. Tylko kanałów nie ma, przynajmniej nie ma strachu, że dziecko wpadnie do wody.

Taksydermia kawaii Kubeczki do wina lub ponczu Przystawki z "To steki" / Na choinkę Sklep firmowy Lindta / Dzielnica Holenderska Brama Brandenburska Dzielnica Holenderska

Adresy:

  • To Steki - restauracja grecka, Gutenbergstraße 33
  • Parkhaus Holländisches Viertel - parking pod dachem, warto użyć, bo miejsc do parkowania nie ma, Hebbelstraße 1C
  • Sklep firmowy Lindta - Brandenburger Str. 12-14

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 15, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: niemcy, poczdam - Skomentuj


O intensywnych kolorach

Rzutem na taśmę, dzień przed końcem, obejrzałam wystawę Davida LaChapelle'a w Starym Browarze. Po części wychodziłam z założenia, że w zasadzie jego zdjęcia znam, ale jak już jest, to pójdę. Otóż srodze się myliłam, bo i owszem, sztandarowe fotografie celebrytów gdzieś tam mi się przesunęły przed oczami, uwielbiam teledysk do chyba 2. sezonu "Lost" (tak uwielbiam, jak ciągle jestem zła za zmarnowanie mojego ukochanego serialu zakończeniem tak złym, że nie wiem), ale dopiero teraz zobaczyłam świetną serię "Landscape" z niesamowicie oświetlonymi industrialnymi instalacjami ze śmieci (przykłady tutaj) czy stanowiącą kąśliwy komentarz do współczesnej kultury konsumpcjonizmu serię "Deluge" (2024 - link nieaktualny). Majutowi spodobały się przewrotne martwe natury z pięknymi - na pierwszy rzut oka - kwiatami (galeria tutaj). Tradycyjnie - zdjęcia nie oddają rzeczywistości oraz tym razem naprawdę jest mi przykro, że poszłam przedostatniego dnia i już nie można, przynajmniej w Poznaniu.

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 9, 2018

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: sztuka, stary-browar - Skomentuj


Karppi

Sofia Karppi, policjantka po przejściach, której mąż niedawno zginął w wypadku, zostawiając ją z dwójką dzieci, wraca do Helsinek. Sprawa, którą dostaje, jest na pierwszy rzut oka łatwa - nad brzegiem rzeki znaleziono damskie ubrania potencjalnej samobójczyni. Do ekipy zostaje włączony młody i gładki policjant, Sakari Nurmi, też - jak się okazuje dalej - po przejściach, ale mniej określonych. Potencjalna samobójczyni okazuje się jednak zamordowana, zawinięta w plastik (zupełnie jak Laura Palmer) i zakopana w białej bieliźnie, z bukietem kalii, na placu pod budowę kontrowersyjnego osiedla. Wszystkie tropy prowadzą do właściciela firmy, Alexa Hoikkali, wizjonera, który planował zasilenie wybudowanych domów w energię wiatrową za pomocą nowego, obiecującego technicznie materiału na wiatraki. Zamordowana Anna - mężatka z dwójką dzieci - okazuje się być kochanką Hoikkali, który jednocześnie starał się bez skutku o dziecko z żoną, znaną aktorką; dla obojga zainteresowanych (męża Anny i żony Alexa) informacja o sekretnym związku i ciąży Anny była szokiem. Dodatkowo ktoś zaczyna szantażować Alexa, porywa mu żonę, a sprawa się komplikuje, kiedy wstępny czas śmierci Anny przestaje pasować do obserwacji policyjnych, bo widziano ją co najmniej dzień po potencjalnej śmierci. Na śledztwo nakładają się osobiste problemy Sofii, którą nastoletnia pasierbica oskarża o przyczynienie się do śmierci ojca, do tego strasznie irytuje są zarówno współpraca z Nurmim i ograniczenia nakładane przez szefostwo. Nurmi też nie jest zachwycony, bo Sofia jest lekkomyślna, woli działać sama niż współpracować, a do tego jego podrywka okazuje się być narkomanką.

To mój pierwszy fiński kryminał i niestety podejście raczej nieudane. Do fabuły wtłoczono za dużo wątków, oprócz morderstwa jest wątek eko-terroryzmu (na pierwszy rzut oka absurdalny w zestawieniu z wspieraniem czystej energii wiatrowej), walki o zyski w firmie i szpiegostwo przemysłowe (nieco diaboliczna siostra Alexa, która za jego plecami prowadzi jakieś mętne interesy oraz Anna okazuje się być bardziej interesowna niż zakochana), niejednoznaczna postać męża w żałobie czy wreszcie tropy prowadzące w przeszłość Anny, znanej niegdyś pływaczki, zaplątanej w handel sterydami oraz wykorzystywanej seksualnie przez lokalnego działacza. Nie pomaga ignorująca wszelkie procedury Sofia, rzucająca się w najbardziej zagrożone miejsca, bo wydaje jej się to aktualnie najlepszym pomysłem. Nawet od biedy jestem w stanie zaakceptować, że Sofia traktuje drzwi jako zbędną przeszkodę, może to fiński zwyczaj, ale w pewnym momencie śledztwo przenosi się do Niemiec, gdzie para fińskich policjantów bez oporów wchodzi do zabezpieczonego przez niemiecką policję mieszkania; no tu jakoś nie wierzę, że działają zgodnie z prawem. Dodatkowo trochę męcząca jest metoda rzucania się na pierwszego lepszego podejrzanego, odtrąbianie zakończenia śledztwa i tylko z powodu uporu Karppi wyjaśnianie luźnych wątków... i tak kilka razy. Zdecydowanie pomogłoby przycięcie o kilka odcinków.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 9, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Michael Haag - Durrellowie z Korfu

Za sprawą świetnego brytyjskiego serialu, który niedawno się pojawił, powstała kolejna wersja historii nietypowej rodziny, która uciekając przed długami, depresją i angielską mżawką, osiedliła się w latach 30. na Korfu. Kolejna wersja, bo wcześniejsze pojawiły się za sprawą twórczości dwóch synów - Geralda (zwanego Gerrym) i Lawrence’a (zwanego Larrym), a każda z nich opowiadała jakiś absolutnie subiektywny wycinek wspomnień.

Bogata w zdjęcia historia rodziny Durrellów, głównie skupiona jest na okresie spędzonym przez Durrelów na Korfu i próbuje namierzać rozjazdy między prozą Gerry’ego i Larry’ego a bardziej obiektywnymi źródłami. I jakkolwiek przeczytałam całość z zainteresowaniem, tak nie wiem, czy lektura cokolwiek wniosła do mojego postrzegania bohaterów. Są rzeczy świeże - dramatyczna historia śmierci Durella seniora, ewakuacja z Korfu (w tym krótka, ale wstrząsająca informacja o cesarskim cięciu na żywo u Margo) i epilog, oszczędnie opisujący losy rodziny po powrocie z wyspy - ale to trochę mało, żeby do książki wracać. Chyba że po zdjęcia, zdjęć jest sporo.

Dziękuję C. za pożyczenie.

#84

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 8, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, biografia, panowie - Skomentuj