Młody awanturnik, Anthony Cade, przyjeżdża do Londynu z misją dostarczenia pamiętników pewnego dyplomaty, który niegdyś kręcił się przy dworze fikcyjnego królestwa Herzoslovakii (sic!). Na miejscu okazuje się, że na pamiętniki ostrzą sobie zęby różne grupy nacisku - rojaliści, republikanie, organizacja terrorystyczna “Czerwona ręka” (sic!! więcej niebawem) - i nachodzą Cade’a z obietnicami zarobku, groźbami albo wręcz chcą zabrać papiery siłą. Udaje im się jedynie ukraść paczkę listów, pisaną do kochanka przez niejaką Virginię Revel. Cade odnajduje kobietę, która okazuje się nie dość, że prześliczna, to właśnie doskonale się bawi, będąc szantażowaną przez złodzieja listów. Doskonale, bo to nie ona je pisała; za chwilę mniej doskonale, bo zwłoki szantażysty znajdują się w jej domu. Cade pomaga się jej pozbyć zwłok i para ponownie spotyka się w rezydencji Chimneys, gdzie brytyjska dyplomacja prowadzi rozmowy z następcą tronu Herzoslovakii w kwestii licencji na wydobycie do nafty. Prowadzi je krótko, bo następca pada martwy, a na miejscu oprócz gości lokalnych i przyjezdnych pojawia się Scotland Yard i Sûreté, pierwszy szuka mordercy, drugi arcyzłodzieja, który przed laty skradł diament Koh-i-Noor i jest szansa, że ukrył go właśnie w Chimneys. Rzecz kończy się powrotem monarchii do Herzoslovakii, ślubem i odnalezieniem klejnotu, to ostatnie dość leniwie: "skarb jest tu i tu, wykopiemy go po obiedzie".
Co tu się działo, to ja nie wiem. Co chwila ktoś się podaje za kogoś innego, wszędzie plączą się zaginieni królowie, wszyscy do wszystkich wygłaszają przemówienia, panowie kochają się w pięknej Virginii, panie oblegają przystojnego Cade’a, a Wielka Brytania i Stany Zjednoczone ingerują w politykę i gospodarkę innych państw, nic nowego, proszę przechodzić. Herzoslovakia ze stolicą w Ekareście to kraj pełen wąsatych bandytów, a władza zmienia się co kilka lat z powodu skrytobójstwa. Autorka zresztą dość luźno traktuje temat śmierci, czy to “naturalnej” (matka zmarła po urodzeniu czwartej córki, bo jej się znudziło potomstwo jednej płci), czy przypadkowej (mężczyzna zastrzelił ukochaną, ale to nie morderstwo, tylko pijaństwo). Miłość też jej tematem raczej przemocowym, niechętną pannę amant zmusi do małżeństwa swoim uporem, czego nie rozumiem. W tle kręci się niejaki baron Lolopretjzyl, zwany pieszczotliwie Lolipopem. Absolutnie jest to materiał na serial w stylu “The Crown”.
Inne tej autorki.
#16/#6
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 21, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2025, kryminal, panie
- Skomentuj
Jak inne książki tego autora, w trakcie akcji pojawiają się konie wyścigowe. Tu Alan York, dżokej-hobbysta, bo z zawodu jest synem bogatego przemysłowca zza mórz, jest podczas wyścigów świadkiem wypadku, w którym ginie jego przyjaciel. Ponieważ wypadek ewidentnie został sprokurowany, a policja mu nie do końca wierzy, zaczyna własne śledztwo, które prowadzi go przez mafię taksówkową, wymuszenia aż do ustawianych gonitw. Ginie jeszcze jedna osoba, po czym ktoś zaczyna nastawać na życie samego Alana, a tajemniczy szef gangu zdaje się wiedzieć o nim za dużo. A, oczywiście w grę wchodzi rywalizacja o względy pięknej Kate, córki zubożałego ziemianina o typowo brytyjskim hobby - kolekcjonowaniem kolonialnych pamiątek[1].
To nie jest zły kryminał, ale strasznie przewidywalny. Naczelny złol jest dość oczywisty, a odkrycie, kim był jego pomagier, zostało zatajone przed czytelnikiem za pomocą zabiegu “uderzyli mnie w głowę i zapomniałem, co wiedziałem”. Z zabawnych szczegółów: dżokeje wyjmują sztuczne zęby przed wyścigiem, żeby ich nie połknąć przy upadku. W trakcie akcji autor wspomina o kuchni brytyjskiej, która raczej nie zachęca: zupa pomidorowa, smażony dorsz na parę sposobów, kiełbaski w cieście albo stek i pasztet z podrobów, a dalej pudding z łoju i krem mleczny; na deser ser i biskwity.
[1]
Po lunchu wuj George zaprosił mnie do gabinetu, żebym obejrzał jego, jak się wyraził, “trofea”. Była to kolekcja przedmiotów należących do różnych prymitywnych i barbarzyńskich
plemion i, o ile mogłem to ocenić, przyniosłaby zaszczyt każdemu małemu muzeum. (...) Na półkach oszklonych gablotek zajmujących trzy ściany pokoju leżały rządkami okazy broni i biżuterii, garnki i przedmioty rytualne. Między innymi były tam eksponaty z Afryki Środkowej i Wysp Polinezyjskich, z Norwegii epoki wikingów i Maorysów na Nowej Zelandii.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#16
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 19, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie
- Skomentuj
1960. Wielebny Nathan Price, weteran wojny na Filipinach, gdzie doznał uszkodzenia mózgu i objawienia, zabiera swoją rodzinę - żonę i cztery córki - do Konga, gdzie planuje głosić, baczność, Słowo Boże, spocznij. Bez jakiejkolwiek wiedzy o lokalnych mieszkańcach, polityce, zwyczajach i wręcz codzienności, cała rodzina przylatuje bez przygotowania do małej wioski pośrodku niczego, obwieszona najniejzbędniejszymi rzeczami, wszak limit bagażu to 10 kilo na osobę. Relacje czterech kobiet - poniżanej przez męża Orleanny, 5-letniej ciekawej świata i bezpośredniej Ruth May, bliźniaczek Lei, tej kompletnej i Ady, tej częściowo sparaliżowanej i nie mówiącej, ale nadprogramowo inteligentnej i wreszcie najstarszej, najładniejszej i najmniej błyskotliwej Rachel - pokazują najpierw zabawne i groteskowe wejście ignoranckiej amerykańskiej rodziny w Afrykę, przechodząc stopniowo do ukazywania grozy dziejących się tam wydarzeń politycznych, manipulowanych przez światowe mocarstwa i małych dramatów codziennego życia: głodu, chorób, śmierci i radzenia sobie z nią. W to z butami wchodzi świątobliwy Nathan, próbując na siłę chrzcić dzieci i za pomocą biblijnych przypowieści naprawiający coś, co niekoniecznie jest w wiosce zepsute. Od początku wiadomo, że nie wszyscy Afrykę opuszczą, nie wiadomo tylko, co się stanie. Ale to nie thriller, to rodzinna saga o różnych ścieżkach życiowych kobiet Price.
To nie jest dokument, chociaż autorka opowiada o realnych wydarzeniach - wycofaniu się Belgii z Konga i burzliwych zmianach politycznych: zamordowaniu pierwszego demokratycznego prezydenta Lumumby i morderczych rządach tyrana Mobutu[1], konfliktach z sąsiadami, krwawych rewolucjach, biedzie i niepewności tuż obok ogromnego majątku, gromadzonego kosztem ludzi przez władcę. Każda z kobiet Price ma inny stosunek do Afryki, zmienia się też to oczywiście z czasem i w związku z dramatycznymi wydarzeniami, które rozsypią matkę i siostry po świecie. Mam w kolejce do przeczytania “Ducha króla Leopolda”, już typowy dokument, ale się obawiam ciężaru tej lektury.
[1] To akurat nie z książki, tylko z Wikipedii; miał rozmach:
Mobutu zmienił nazwę państwa na Zair oraz własne nazwisko na: „Mobutu Sese Seko Kuku Ngbendu wa za Banga” (tłumaczone jako Wszechpotężny wojownik, który nie zaznał porażki z powodu swej niezwykłej wytrzymałości i niezłomnej woli i który, krocząc od zwycięstwa do zwycięstwa, pozostawia za sobą zgliszcza)
.
Inne tej autorki.
#15
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 16, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 3
13.10.2023 - 9.03.2024
Witam Sz. P. w kolejnej notce, o którą nikt nie prosił, ale należy mi się jak kotu miska. Lubię patrzeć, jak się zmienia miasto, czy to w mikroskali pogody - w słońcu i deszczu, czy pór roku, czy w skali makro, kiedy coś znika, a coś innego powstaje. Nowe murale, nowe domy, nowy bruk i kot spotkany na spacerze.
GALERIA ZDJĘĆ i więcej kawałków Poznania:
listopad 2020 (1),
listopad 2020 (2),
listopad 2020 (3),
grudzień 2020 (4),
luty 2021 (5),
maj 2021 (6),
maj 2021 (7),
październik 2021 (8)
luty 2022 (9),
marzec 2022 (10),
październik 2022 (11),
styczeń 2023 (12),
kwiecień 2023 (13),
styczeń 2024 (14),
grudzień 2024 (15),
grudzień 2024 (16),
grudzień 2024 (16)
.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 15, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Bardzo spodobali mi się ”Norsemen”, więc rzuciłam się na kolejny norweski serial jak labrador w błoto. Lene, dyrektorka kreatywna, traci pracę przy okazji fuzji dwóch agencji, pod wpływem alkoholu robi sobie półnagie zdjęcie i publikuje na serialowym odpowiedniku OnlyFans. Kiedy się okazuje, że zaczyna mieć fanclub i wtem wpływają drobne pieniądze, z braku perspektyw na rynku pracy i trochę z nudy zaczyna interesować się dostarczaniem contentu dla dorosłych. W tle jej mąż-prawnik, który przeżywa drugą młodość, nagrzewając się nieco na atrakcyjną współpracowniczkę, siostra próbująca ratować swój związek i nastoletni, wyobcowany syn. Przez chwilę było ciekawie, kiedy Lene podchodziła do nagich fotek z profesjonalnym, agencyjnym doświadczeniem, trochę fajnej chemii z poznanym przypadkiem Emrikiem, ale całość okazała się miałka i raczej żenująca. Oglądałam z poczuciem “Anżej, to walnie”, ale nawet kiedy się zawaliło, też było takie na pół gwizdka. Niekoniecznie.
Niekoniecznie też podobał mi się trzeci sezon ”Hacks”, bo straciłam już zainteresowanie karierą starzejącej się gwiazdy amerykańskiej komedii i tej dynamiki “trzy kroki do przodu, dwa do tyłu” w kontaktach ze światem, a zwłaszcza z autorką tekstów Avą. Za dużo ostentacyjnego blichtru, wszyscy są dla siebie niemili, tak naprawdę nie chodzi o nic, bo poza nachapaniem się pieniędzy od reklamodawców i uzyskaniem posady gospodyni “Late Night Show”, czego Deborah w wieku 70 lat już nie potrzebuje do niczego poza udowodnieniem, że ciągle może. Czy jest szczęśliwsza, kiedy jej się udaje? Niespecjalnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 14, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Anna Holubova była kierowniczką sklepu, ale ze względu na zawirowania w życiu osobistym - mąż odszedł i zostawił ją z dwójką dzieci - musiała zmienić pracę. Trafia więc do innego sklepu, gdzie bez problemu przyjmuje stanowisko ekspedientki. Szybko okazuje się, że jest doskonale zorganizowana i, co chyba niespotykane, asertywna, dzięki czemu daje sobie radę z nawigowaniem służbowych problemów - praktykantką podkradającą towar, mikromenażującą żoną zastępcy kierownika, awansami ze strony tegoż zastępcy, pokłóconymi kasjerkami, niepewną siebie ekspedientką z warzywnego, ukrywaną miłością między magazynierem a sprzedawczynią. Gorzej w życiu osobistym - mąż wprawdzie ją zdradził i mieszka z inną, ale jak pies ogrodnika trzyma się blisko, niby dla dobra dzieci, ale ciągle kontroluje, z kim Anna się spotyka. Dzieci też niechętnie patrzą na sympatycznego klienta, który ewidentnie chce spędzać czas z ich matką. 12 odcinków[1], 12 miesięcy, dwanaście historyjek i gwiazdkowy finał.
Absolutnie nie dziwię się, że w latach 80. w Polsce serial był hitem. Wzorcowy sklep w Pradze i dzisiaj jest absolutnie oszałamiający - trzy rodzaje francuskiego koniaku, sałatki na wagę, szynka, ogromne kręgi gatunkowych serów, cytrusy, piwo, kawior, kanapki… Oczywiście nachalna propaganda idąca za tym była widoczna nawet wtedy, pochód pierwszomajowy, bijemy się o złotą patelnię i kwieciste przemowy kierownika Karasa, kupca z dziada pradziada, dumnego z sukcesów handlu uspołecznionego, który wyrósł na gruzach małych, zapyziałych sklepików. W warstwie społecznej oczywiście króluje szowinizm i seksizm, wszystkie panie są obiektami komplementów i niewyszukanego podrywu zarówno ze strony współpracowników (i kadry kierowniczej!), jak i klientów. Jednocześnie wstydem jest mieć dziecko bez męża, rodzice nie mają oporów przed wyrzuceniem z domu córki, która wbrew ich woli zadaje się z chłopakiem, a główna bohaterka jest prawdziwą skandalistką, idąc pod pierzynę z gachem bez odpowiedniego sakramentu. A, i wszyscy wyglądają okropnie staro, zwłaszcza panowie.
[1] Oczywiście myślałam, że o wiele więcej!
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 6, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Zaczęłam oglądać kolejny amerykański serial, o czym niebawem, i znów mam wrażenie, że ktoś przeczytał i zekranizował prozę Zajdla. O podobieństwach opowiem przy okazji serialu.
Jakiś czas przed opisywanymi wydarzeniami, świat wcześniej podzielony na zwalczające się frakcje komunistyczne i imperialistyczne nagle się zjednoczył i wszędzie zapanował pokój oraz dobrobyt z nieograniczoną energią. Tak z dnia na dzień. Aktualnie ludzie żyją w odizolowanych enklawach, pomiędzy którymi są tylko fabryki i uprawy, nie ma sensu przemieszczać się po świecie, bo wszystko jest na miejscu. Społeczeństwo podzielone jest na klasy według inteligencji i możliwości, klasy 4-6 nie muszą pracować, dostają podstawowy dochód w czerwonych punktach, klasy 2-3 pracują i są za to wynagradzane dodatkowo w żółtych, zaś wszystkim rządzą tzw. Zerowcy i mają dostęp do zasobów “zielonych”, za które można mieć luksusy niedostępne dla innych. Sneer, zdolny ale leniwy “lifter”, nielegalnych specjalista utrzymujący celowo niską klasę i świadczący usługę “podciągania” klasy tych, którzy chcą lepszej pracy czy wynagrodzenia, na skutek dziwnych zbiegów okoliczności ląduje poza systemem. Daje mu to powód do rozpoczęcia analizowania, jak naprawdę zorganizowane jest społeczeństwo i kto za tym stoi; autor wprowadza deus ex machina postać pięknej Alicji, która obdarowuje Sneera bransoletką mocy oraz zasiewa w nim wątpliwość co do rzeczywistości. Okazuje się, że porządek wprowadzili kosmici, którzy zirytowani wojnami wydali artefakty w postaci Klucza osobistego (taki smartfon z mObywatelem, kartą dostępową i e-płatnościami) i dalej niespecjalnie się interesują (a może wręcz już ich nie ma?), stąd kwitnący handel punktami i drobna przestępczość, na którą przymyka oczy marionetkowy rząd. Dodatkowo warstwy niższe są celowo ogłupiane dodatkami do spożywki, a osoby zbyt natrętnie szukające sensu znikają bez śladu albo są traktowane jak chorzy psychicznie, więc w zasadzie nikt się nie buntuje, a zapewnienie bytu wystarcza, żeby ignorować potencjalne nieścisłości w obrazie świata; syte koty nie polują. Sneer staje przed decyzją - czy chce dowiedzieć się wszystkiego, ale nie będzie mógł wrócić do tego, co było, czy woli żyć z cząstkową wiedzą i wiecznym niedosytem (tak, jest matriksowa pigułka w finale!).
Tak, to książka z początku lat 80! I jak nieustająco jestem zachwycona światem, jaki autor zbudował, zaskakująco trafnie przewidującym to, co widzę dookoła siebie dziś (nawet średnio smaczna metafora seksrobotów, które kopulują ze sobą, to przecież dzisiejsze AI, tworzące treści do konsumpcji przez inne AI, na człowieka już nie ma miejsca), tak książka formalnie zestarzała się bardzo. Jakim to drętwym językiem zostało napisane, jak toporne jest przedstawienie świata z setką ekspozycji, tłumaczeniem losowym przechodniom zasad gospodarki, ograniczaniem roli kobiet do kupczenia ciałem w zamian za punkty. Tak, wiem, rzecz się dzieje w światku analogicznym do PRL-owskich cinkciarzy (pamiętacie jeszcze etymologię?), stąd zapewne taki obraz, ale i tak po latach razi. Ciągle fatalistyczne jednak jest rozwiązanie fabuły, kiedy Sneer decyduje się na przejście przez lustro i uzyskanie wiedzy, i nie wiadomo, czy ma to jakiekolwiek konsekwencje; tu mi się nasuwa ten mem “No właśnie się pan dowiedział, i co?”.
Inne tego autora:
#14
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 5, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5
O tym, czy człowiek swoje przeżył, mówi dla mnie to, że ma się Swoje Miejsca. Swoją piekarnię, restaurację z makaronem, ulubioną sałatkę, typ gąbki do mycia naczyń, stoisko z warzywami i drugie z kwiatami na ryneczku, palnik na kuchence i śniadaniownię, gdzie jest się witanym i można usłyszeć “No bez państwa to nie ma soboty”, kiedy przyjeżdżam z eloyem (albo sama) po odwiezieniu nastolatki na sobotni basen. Kiedyś miałam kartę VIP w “Republice Róż”, ale to było przed pandemią i teraz już nie wydają śniadań, więc rzadko bywam, za to od niedawna też jestem posiadaczką karty VIP w “Pyra Barze”, kto chce mnie dotknąć? Pozbierałam rozsypane z kilku ostatnich lat namiary na miejsca, gdzie jadam częściej i zupełnie epizodycznie, o niektórych pisałam, ale warto odświeżyć. I nie, to nie są wszystkie pod- i poznańskie restauracje i inne przybytki kulinarne, w których jadałam, wybór przypadkowy, niektóre zdjęcia są z 2020.
- Cukiernia Beza - Za Groblą 5/14. Bezy słodkie i wytrawne, można ze sobą, można na miejscu.
- Pyra Bar - Strzelecka 13. Wszystko z ziemniaka. Kiedyś jadałam placki ziemniaczane “Korsarz” z sosem z tuńczyka, ale już nie ma w ofercie, więc przerzuciłam się na zapiekankę z łososiem i porem “PyrSalomon”. PS Bierzcie małe porcje, duże są dla odważnych.
- Tapasta - Kwiatowa 3/3. Pasta fresca, czasem skuszę się na coś sezonowego, ale zwykle wracam do tagliatelle z chorizo i groszkiem. Oraz desery <3
- Szarlotta - Świętosławska 12. Śniadania.
- Plan - Za Groblą 2/1. Śniadania i ciasta, wegańskie i wegetariańskie, ale można domówić jajko. Poszłam w nagrodę po pierwszej mammografii (wszystko w porządku!).
- Brzask - rynek Wildecki 3a. Najlepsze śniadania.
- Ratajska Kuchnia i Wino - Osiedle Czecha 5a. Krótka karta, ale same pewniaki.
- Madara Ramen - Święty Marcin 43.
- Do Środka - ul. Śródka 6, azjatycka
- JemSushi - Krysiewicza K9. Nie jem sushi, ale mają ramen i curry.
- The Mexican - Kramarska 19. Uwaga na sernik - bywa wystrzałowy.
- Lavenda Cafe & Lunch - ul. Wodna 3/4, śniadania.
- Mai Pen Raj by Gotuyam - ul. Św. Marcin 34, azjatycka
- Monal - Głogowska 170. Indyjska.
- Bratanki Bistro & Bar - Różana 15/17. Węgierska.
- Kaferdam - Grobla 30. Śniadania, ciastka i kawa. Tłoczno.
- Tawerna Grecka Santorini - Woźna 9
- Coś do kavki - Poznańska 29A/6, Łęczyca. Śniadania i słodkie.
- Cafe Pomarańczarnia - Kwiatowa 11. Kawa i podobno śniadania.
- Ot.Warta - Piastowska 71, tuż przy osiedlu w stronę Warty albo Wartostradą. Latem śniadania.
- Bankcook - Św. Marcin 58/64 oraz Szamarzewskiego 17
- Niezły Meksyk - Różana 15. Meksykański street food, regularnie jadam.
- Tashi Momo - Wawrzywiaka 22/2. Tybetańska, autorskie menu. Raczej nie do częstego odwiedzania.
- Chilli Masala - Polna 40. Indyjska, bardzo przyjemna.
- Taj India - Wiankowa 3. Indyjska, numer jeden w Poznaniu.
- Pączuś i Kawusia - rynek Łazarski 8. Autorskie pączki, codziennie inne.
- Aksara - Szamarzewskiego 23. Balijska, smakuje jak w Azji.
- Yetztu Poznań Ramen Noodles - Krysiewicza 6. Najlepszy ramen.
Tapasta, tagliatelle z chorizo
Bistro Brzask
Jem Sushi
PyraBar
Niezły Meksyk
Beza
Taverna Santorini
Plan / Ratajska
Tashi Momo
Madara Ramen / Do Środka / Jem Sushi
Chilli Masala
Satorini / Coś do kavki / Ot.Warta
Yetztu
Niezły Meksyk / Yetztu / Aksara
Pączuś i Kawusia
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 2, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 3
[2024-2025]
No dobrze, zanim śnieg zamieni się w brudne błocko, przez chwilę bywa całkiem ładnie. I nawet czasem świeci słońce. Słowa kluczowe: okiść i śryż.
GALERIA ZDJĘĆ
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 27, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
TL;DR w formie streszczenia wideo (są spoilery).
Lot Oceanic Airlines 815, z Sydney do Los Angeles z niewiadomych przyczyn samolot rozpada się w powietrzu i część pasażerów cudem uchodzi z życiem z katastrofy, spadając na dziwną wyspę, gdzie Dzieją Się Rzeczy. A to Czarny Dym niespodziewanie zabija ludzi, a to zdziczała osadniczka zastawia pułapki, ktoś porywa dzieci, znajdują się dziwne artefakty typu monstrualna rzeźba stopy z czterema palcami, a w bunkrze siedzi zarośnięty Szkot i wciska guzik co 108 minut. Eklektyczna grupa pasażerów - lekarz z osobowością typu A, przestępca, oszust, artysta/inżynier, ćpun, milioner z przypadku, małżeństwo nie mówiące po angielsku, surwiwalista, rodzeństwo kidults, żołnierz, policjant, dentysta, ksiądz, psycholog, przyszła matka, męczennik, święty, grzesznik (płci dowolnej) - każdy ma jakąś tajemnicę, często tragedię w przeszłości, co wychodzi w przerywających akcję na wyspie flashbackach, i dla każdego to miejsce jest nowym, chociaż niekoniecznie optymalnym początkiem, a często niespodziewanym końcem. Wszyscy - poza jedną osobą - mają jeden cel: wydostać się z wyspy.
Zacznijmy to zwierzeń. Od wielu lat określałam siebie jako “sierotę po Lost”, bo mało który serial dał mi tyle emocji, co gorączkowe binge’owanie kolejnych odcinków pierwszego sezonu, kiedy wszystko było niespodziewane, nieoczywiste, zaskakujące i, cholera jasna, to jest całkiem nowa telewizja! Tym boleśniej odczuwałam przerwy między sezonami i wreszcie dziwny, niejednoznaczny finał, ckliwy do wyrzygu i niekoniecznie wyjaśniający wszystko w stopniu wystarczająco wprost, ale jednocześnie taki ładny i robiący ciepełko w serduszku. Minęło 20 lat od premiery, wczoraj skończyłam ponowne oglądanie serialu (120 odcinków + apokryfy), w międzyczasie zrobiłam doktorat z interpretacji i analiz, które powstały przez te wszystkie lata i… niczego nie żałuję. To dalej fantastyczny serial, ze świetnymi postaciami, mieszanką wszystkiego - dramy, romansu, tajemnicy, mistycyzmu, podróży w czasie, podstępnej korporacji, teorii spiskowych, zbiegów okoliczności, sarkastycznego i czasem autoironiczego humoru[1] i, co chyba najważniejsze, pokazujący, że nic się od tysiącleci nie zmienia: człowiek potrzebuje drugiego człowieka i poczucia sensu tego, co robi. Dodatkowo jest zaskakujący technicznie - kilka planów czasowych, asynchroniczne wydarzenia, czasem zupełnie niespodziewana scena ma swoje rozwiązanie kilkanaście odcinków później. Kolejne oglądanie ma też tę zaletę, że nie czeka się tak żarłocznie na wyjaśnienie tej setki tajemnic, bo zasadniczo już wiadomo, co jest ważne, a co nie i można się skupić na tym, co dzieje się między ludźmi. Niekoniecznie wszystkie rozwiązania fabularne mi się podobają, niektóre elementy się mocno zestarzały[2], bo jednak świat zmienił się od lat 2004-2010, nie przepadam też za mistycyzmem, wynagrodzenie cierpienia i wyrzeczeń w życiu za pomocą połączenia w buddyjskim bardo, gdzie szczęśliwość i możliwość przejścia do wiekuistego, ekumenicznego światła, jest teorią z gruntu mi obcą, a wcale niesubtelne wyjaśnienie przyczyn jak ze złego dowcipu nie pomogło, ale ostatnie trzy miesiące oglądania sprawiły mi mnóstwo przyjemności[3]. To, co mi znacznie pomogło z perspektywy czasu, to odkrycie, że to logiczne wyjaśnienie tego, co się działo w świecie “Losta” niekoniecznie jest logicznym wyjaśnieniem w naszym świecie - stąd tłumaczenie Czarnego Dymu nanobotami czy szukanie na mapie przenoszącej się wyspy, która jest na Osi Świata i jest zasobnikiem życiodajnej energii jest czynnością zarówno rozczarowującą, jak i bezsensowną. I jeśli się przyjmie tę optykę, to serial ma o wiele więcej sensu, łącznie z zakończeniem jak z ulotki Świadków Jehowy. A, jakby kto pytał - nieustająco Team Sawyer (oraz absolutnie chcę sidequel, gdzie Lapidus, Miles i Hurley będą komentować rzeczywistość).
[1] Uwielbiam to w popkulturze, że można zmontować taki świat, gdzie jednocześnie łezka mi leci, bo protagonista odchodzi, dokonawszy Ostatecznego Aktu nadludzkim wysiłkiem (i jest piesek, piesek zawsze +50 do wzruszenia), a 30 sekund później chichoczę ze sceny jak z “Pingwinów z Madagaskaru”, gdzie da się samolot naprawić za pomocą srebrnej taśmy (“I don’t believe in a lot of things, but I do believe in duct tape”).
[2] Arab = terrorysta, tylko mężczyźni mogą być bohaterami, Koreanka musi znać się na ziołach (chociaż nie jest farmaceutką, a córką wpływowego biznesmena), osobie z niepełnosprawnością trzeba przede wszystkim współczuć, gruby = leniwy. Nie wchodzę nawet w kwestię omijania poczucia zagrożenia u kobiet, żaden z większości mężczyzn na wyspie nawet nie pomyśli przedmiotowo i takiej myśli nie zrealizuje, chociaż czasopisma z gołymi paniami są elementem scenografii. Mogę tak długo, ale jakby nie o to chodzi.
[3] Nieustająco mam ciarki, jak widzę to promo. Uwielbiam sposób, w jaki w tym serialu udało się zbudować klimat niesamowitości i przeżycia transcendentalnego, nawet jeśli nie wszystkie obietnice zostały dotrzymane. I tak, daję się łatwo łapać na większość filmowych sztuczek typu "on tak na nią patrzy", trudno.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 26, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 5