[2022-2025]
Po styczniu, który trwał chyba 86 dni, mam wrażenie, że luty się ciągnie od kolejnych 30. Przebodźcowana pracą, po zamknięciu laptopa zapadam w szezlong i nagle się budzę z drzemkowej loterii o 20. Nie wychodzę, nie robię zdjęć, nie czytam (precyzyjniej - czytam, ale nie kończę), wpadłam tylko w rabbit hole, odświeżając jeden z ukochanych seriali sprzed 20 lat i NICZEGO NIE ŻAŁUJĘ. Opowiem za jakiś czas - jeszcze dwa sezony powtórki przede mną - czy będę odszczekiwać wszelkie kalumnie, jakie na serial rzucałam. Pewnie będę. Tymczasem idę zastanawiam się, czy moje dążenie do pełnej imersji w oglądany świat, nawet do poziomu szukania fanfików, to jakiś objaw neuroatypowości, a Was zostawiam z garstką zdjęć z wieczornych spacerów. Głównie Dębiec, ale nie tylko.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 8, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
[2017-2025]
Pobieżnie przejrzałam archiwum i wychodzi, że nie zebrałam się jakoś, żeby pokazać obecne od kilku lat w Poznaniu bożonarodzeniowe jarmarki, zwane Betlejem; jarmarki, bo już jest ich więcej - kiedyś był tylko jeden, na placu Wolności, teraz są dodatkowo na Starym Rynku oraz na Targach. To tradycja napływowa, z niemieckiej sztancy, ale oczywiście nie traktuję tego jako wadę, jedynie to wyjaśnia schematyczność - karuzela, stragany, szopka i to takie ze skrzydełkami. Nawet zawartość straganów wygląda jak żywcem przeflancowana z Zachodu - kiełbasa, bombki, biżuteria, stroiki, suszone owoce albo wszystko z czekolady oraz grzane wino w ozdobnych kubeczkach (za kaucją, ale można nie oddawać). Światełka są kolorowe, z diabelskiego młyna widać drogę na Rynek i cały plac Wolności, a tytułowe paragony grozy dostaje się za zakup czegokolwiek spożywczego, bo ceny są zabójcze. Ale można nie jeść.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 2, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Anonimowa narratorka, zwana średnią siostrą, odcina się od tego, co się dookoła niej dzieje, woli czytać stare, XIX-wieczne książki oraz robi to podczas chodzenia po równie jak ona bezimiennym mieście. Puszcza mimo uszu wszystkie komentarze otoczenia - sióstr, szwagrów, matki, swojego być-może-chłopaka, sąsiadek, bo chce żyć sobie we własnym świecie i nie uczestniczyć w rzeczywistości. A rzeczywistość jest skomplikowana, obwarowana milionem czasem nielogicznych zasad. Ten jest dobry, z tamty, nie rozmawiaj, bo cię aresztują, ta straciła całą rodzinę, ten chodzi do złego kościoła, to lista zakazanych imion, bo noszą je tamci, obcy “zza wody”, strefa neutralna. Ale wtem zaczyna za nią chodzić Mleczarz, prominentny bojówkarz od tamtych, co psuje jej splendid isolation, zaczyna więc się chować przed światem w swoim domu, a kiedy próbuje wyjść do świata, słyszy od najstarszej przyjaciółki nieprzyjemną prawdę o sobie, zostaje otruta (no, prawie), a jej być-może-chłopak niekoniecznie już chce z nią być. A, i matka ciągle chce, żeby wzięła ślub, wszak ma już 18 lat.
Zaczęłam czytać, bo myślałam, że to jakaś skomplikowana dystopia, a gdzieś na końcu zostanę nagrodzona jakąś iluminacją na miarę, nie wiem, “Gry Endera” czy “Oryksa i Derkacza”. Ale nie! Rzecz się dzieje w latach 70. w Irlandii Północnej, podczas tzw. Kłopotów, gdzie granica między katolickimi republikanami a katolickimi unionistami (upraszczam!) przebiegała między dzielnicami, a czasem i przez ulice, które straciły nazwy, żeby utrudnić zgłaszanie incydentów przemocy i orientowanie się obcych, gdzie są. Nie mówię, że to jest zła historia - o niszczącej plotce, próbie pozostania prywatną w świecie, gdzie wszystko dla bezpieczeństwa jest społeczne, bo jednostka bez grupy ginie - ale jakże ciężko się to czyta! Wielopiętrowe, zagmatwane zdania, w których trzeba odnajdywać sens, mozolnie rozwijając je z metafor i nieledwie biblijnego języka. Jest parę fajnych scen - dialogi z młodszymi siostrami, mimochodem rozwijające się historie o niespełnionej miłości, kiedy dla jakiegoś ważnego celu rezygnuje się z miłości i wybiera rzecz drugiej klasy, ale to wszystko trzeba sobie wyłuskać z ogromnych bloków słów. Więc niekoniecznie.
Oraz nowy kindle (Paperwhite 12th gen) w domu. Stary jeszcze działa, ale ma już pęknięty ekran oraz jakbym znowu gdzieś zostawiła, to mam zapasowy!
#11
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 1, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 3
Podobnie jak “Beetlejuice”, film o ekipie pogromców duchów z Nowego Jorku to mieszanka sentymentu (dla mnie) i krindżu (nie tylko dla mnie). Dwie rzeczy dalej budzą mój entuzjazm - tytułowa piosenka oraz ładnie sfilmowane miasto, włącznie z budynkiem, w którym dzieje się lwia część akcji; wiem, to studio i karton, ale i tak lubię. Dla tych, co nie pamiętają - entuzjasta ezoteryki (Ramis), hochsztapler-podrywacz udający naukowca (Murray) oraz ten trzeci[1] (Aykroyd), nieco odklejony, od spraw technicznych zakładają firmę eksmitującą ektoplazmę, bo okazuje się, że mieście jest plaga duchów. Murray odwiedza mieszkanie atrakcyjnej klientki (Weaver), która uważa, że w lodówce ma przedwiecznego potwora, prowadzi z nią żenującą, pełną nieproszonych aluzji erotycznych rozmowę, ducha nie znajduje, ale temat wraca, bo Sigourney zostaje nawiedzona. Na plus - kiedy Murray odkrywa, że opętana Weaver nie do końca wie, co robi, jednak odmawia proponowanej aktywności łóżkowej zamiast rzucić się jak Reksio na szynkę. Rozwalając połowę Nowego Jorku i rzucając chwytliwymi tekstami, eksmitują zjawę, jeden chłopak dostaje dziewczynę, drugi (Moranis) nie. Dużo zielonkawego gluta, jedna zjawa dokonuje tzw. innej czynności erotycznej na Aykroydzie i to chyba tyle.
[1] W pewnym momencie zatrudniają też czwartego, mam wrażenie, że w ramach akcji równościowej, bo poza tym, że jest czarny i wnosi tzw. kąśliwe komentarze, to jest raczej zbędny.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 29, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
[18.01.2025]
Już w styczniu udało mi się trafić na pierwszy fotospacer z grupą @Igerspoznan_ w tym roku i to od razu z wysoko ustawioną poprzeczką - wnętrza Teatru Wielkiego, zwanego potocznie Operą. Dla tych, co nie z Poznania - to sztandarowy zabytek tuż obok Zamku Cesarskiego, przy placu obok dwóch krzyży pędzą szemrane auta, naprzeciw fontanny, znak szczególny - pegaz na dachu, a przy schodach Liryka na lwie, a Dramat przy panterze (plotka głosi, że to lwica, której źle opłacony rzeźbiarz dorobił klejnoty). Dygresja: dawno dawno temu miałam taki epizod w życiu zawodowym, że asystowałam przy suporcie kas biletowych i zdarzało mi się bywać również w Teatrze Wielkim od zaplecza; mogę się chwalić, że robiłam karierę w teatrze, ale już wiecie, jaka jest prawda. Jako widzka byłam raz, na balecie z kilkuletnią panią kierowniczką (aktualnie nastolatkę), znudziło mnie setnie, przysnęłam w trakcie, nigdy więcej. Wracając, obejrzałam czerwono-złotą widownię, wyszłam na balkon z widokiem w złocistym styczniowym świetle (ten jeden dzień, kiedy było pięknie cały dzień!), weszłam na i pod scenę, do charakteryzatorni oraz na zaplecze z kostiumami. Poniekąd zajrzałam też do tzw. kieszeni, gdzie trzyma się elementy scenografii, ale nie byłam w rekwizytornii (“prawdziwie zbójeckie nazwisko”) oraz w sali, gdzie odbywają się próby baletowe, bo akurat odbywała się próba. Tak czy tak, uważam rozpoczęcie fotograficznego roku za udane.

















GALERIA ZDJĘĆ i dodatkowo efekty spotkania na #instameet_teatrwielki.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 26, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
photowalk
- Skomentuj
Musiałam przeczytać znowu książkę, bo to, co zobaczyłam w serialu, mogę określić jedynie jako bardzo słabe streszczenie. Jeśli nie chcecie czytać książki, to serial zostawi Was z poczuciem “Ale o co tyle szumu?”, więc nie czytajcie dalej (bo spoilery), tylko idźcie czytać książkę, chociaż oczywiście nie opękacie tego w niecałe 5 godzin jak serialu.
Jak można było ze świetnej, wielowarstwowej narracji, gdzie prywatna tragedia Mikołaja, którego całe życie zostało naznaczone śmiercią byłej dziewczyny, przeplatała się z tragedią sterroryzowanego najpierw przez przestępców, potem przez szemranych biznesmenów i sprzedajną nomenklaturę, małego zapomnianego miasta, gdzie członkowie toksycznej rodziny usiłowali wyłowić z ogromu traumy, zaniedbań i wzajemnych pretensji jakąkolwiek nadzieję, gdzie związki rozpadały się bez względu na to, ile miłości ludzie do siebie czuli, zrobić tak płytką i nijaką historię? Gwiazdor pisarski, przed którym wszystkie drzwi stoją otworem, a agenci pchają się z zaliczkami i propozycjami, wraca na urodziny ojca do małego miasteczka, odkrywa, że ojciec się nie zmienił i dalej go wkurza, jego żona, nie dość, że wkręca się w jakieś polityczne lokalne intrygi ojca i jego kamratów, to jeszcze go zdradziła, a dodatkowo na każdym kroku przypomina sobie o tragedii sprzed lat. I nikt go nie szanuje specjalnie. Zamiast wyjechać, ciągnie te taczki, tu oberwie, tam robi coś wbrew sobie, ale tak na pół gwizdka, jakiś Niemiec (nie Alzheimer), szaman na bagnach, policja odmawia prowadzenia śledztwa, a i to przed laty spaprała dramatycznie[1], zbiegi okoliczności, wtem na poły wyjaśniony finał i napisy końcowe. Rozczarowanie. Serial ratuje tylko Więckiewicz, grający ojca oraz Jasmina Polak w roli Justyny, reszta jest w zasadzie nie do zapamiętania. I obrazki ładne, nawet animację przełknęłam, chociaż logicznie była idiotyczna[1].
[1] Serio, wątek Gizma - w oryginale zaćpanego nastolatka, który miał wizję zabitej Darii i zaraz po aresztowaniu się zabił z małą pomocą z zewnątrz, co zamknęło śledztwo, chociaż już przy czytaniu krzyczałam w duchu "mikroślady badajcie, do cholery, może testy DNA?!" - został przerobiony na jakąś idiotyczną historyjkę o bracie z rozwojem intelektualnym na poziomie trzylatka, który wyobraża sobie, że jest rycerzem, ale nie ratuje królewny, za to dostaje łomot i bez żadnych dowodów zamykają go za gwałt w psychiatryku, gdzie po kilkunastu latach tuż po wizycie Mikołaja bez żadnego powodu przegryza sobie żyły. Bo tak.
#10
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 25, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
John Kendall, początkujący pisarz, autor poradników przetrwania i oczekujący na wydanie pierwszej “poważnej” powieści, boryka się z trudnościami finansowymi. Decyduje się więc przyjąć propozycję bycia ghost writerem dla znanego właściciela stajni Tremayne’a Vickersa, który chce wydać swoją bogatą biografię; Tremayne proponuje wikt i łóżko na miesiąc, a w tym czasie John go pozna, zorientuje się w jego życiu, razem zaplanują kształt książki do spisania. Kendall przyjeżdża na angielską wieś, nastawiony na spędzanie czasu przy koniach, rozmowy przy kominku czy okazjonalne wizyty na wyścigach i częściowo to dostaje. Mimo że wszyscy są sympatyczni, a temat dość niewinny, powoli dowiaduje się o ciemnej stronie życia w stadninie: właśnie skończył się proces po śmierci pewnej dziewczyny, która zginęła podczas przyjęcia, niedługo potem zostają znalezione zwłoki innej, która zniknęła przed niespełna rokiem. Okazuje się, że najbardziej potrzebne są jego umiejętności survivalowe, gdy ratuje współpasażerów samochodu po wypadku oraz potem, kiedy zaczyna się dziwny ciąg wydarzeń i życie kilku osób jest zagrożone.
Tak jak kiedyś uwielbiałam książki Alistaira MacLeana za pozytywnych, zawsze dających sobie radę bohaterów, tak darzę sporą sympatią książki Francisa za podobny klimat. Kendall jest “jedynym sprawiedliwym”, który obiektywnie podchodzi do klik i powiązań między rodziną Vickersów, ich przyjaciółmi i pracownikami stadniny, przez co automatycznie staje się sojusznikiem detektywa, analizującego śmierć pracowniczki stajni. Teraz dociera do wszystkich, chociaż ewidentnie większość stosuje strategię wyparcia, że jedna z osób, które codziennie widuje Kendall, to morderca. Nic to, wszyscy, nawet skazany sprawca nieumyślnego morderstwa w afekcie, są traktowani jako mili ludzie, najwyżej nieco humorzaści, mimo że ich lekceważenie śmierci dwóch młodych dziewcząt jest przerażające. Największym problemem jest nie to, że kobiety zginęły, ale problemy, jakie ich śmierć spowodowała - procesy, uparty ojciec żądający dożywocia, co może przekreślić karierę nagradzanego jeźdźca, zła opinia stajni i utrata zleceń; dodatkowo co chwila pojawiają się komentarze, że obie ofiary były same sobie winne - rozwiązłe, narzucające się i że lepiej, że ich już na świecie nie ma, więc po co drążyć. Rozumiem, że może to aż nie drażniło w latach 90., ale dziś jednak tak.
Inne tego autora.
#9/#5
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 23, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2025, kryminal, panowie
- Skomentuj
[2021 - 2024]
Dziś w cyklu “zdjęcia z archiwum” kilka spacerów z Szacht - parku na pobliskim Świerczewie. Jak już kilkakrotnie wspominałam, mam imperatyw włażenia na wieże widokowe, łącząc przyjemne: widoki, z pożytecznym: stupid stairs climbing for my health (byle nie za często, bo potem dwa dni mnie bolą łydki, a to raptem 120 stopni). W nagrodę są piękne zachody słońca, jesienne liście z góry i malownicze panoramy; planowałam też listopadowy wschód, ale akurat była mgła i, zaskakujące, nie było z góry nic widać. Za to ruiny pobliskiej cegielni dostępne są bez względu na pogodę.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 22, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
szachty
- Skomentuj
Książka to szereg historyjek, asynchronicznie opowiadających historię Lupina, kulturalnego włamywacza. Kultura jego objawiała się tym, że grzecznie zapowiadał dokonanie przestępstwa, a następnie je skrupulatnie wykonywał. Dodatkowo autor wprowadza czasem czytelnika w błąd, manipulując osobą narratora, dzięki czemu nie wiadomo do pewnego momentu, czy historię opowiada jakiś widz czy może sam Lupin. A to ktoś okrada pasażerów luksusowego liniowca mimo telegramu, że na pokładzie jest włamywacz, a to przestępca zapowiada, że ucieknie z więzienia i rzeczywiście ucieka, dodatkowo wyjaśniając całą sprawę prześladującemu go detektywowi Ganimardowi, a to podaje się za malarza, żeby okraść zamek ze zgromadzonych skarbów czy niespodziewanie rozwiązuje tajemnicę zamachów na życie pewnej nadobnej dziewczyny. W finałowym opowiadaniu spotyka się z detektywem Herlockiem Sholmesem i okazuje się równie sprytny, co Anglik. Autor nieco dwuznacznie sugeruje, że poszkodowani przez Lupina zostają tylko zarozumialcy i ludzie, którzy mają zbyt dużo i uzyskali swój majątek niekoniecznie uczciwą drogą, biednych i sprawiedliwych nie rusza. Spryt włamywacza przejawia się głównie w umiejętności przebieranek, posługiwania pseudonimami i udawania zręcznie innych osób, dużej sprawności fizycznej, inteligencji i zmysłowi obserwacji oraz zwyczajnie prestigitatorskim sztuczkom, mającym skierować uwagę celów na dystrakcję.
Oczywiście książka - poza wprowadzeniem pomysłu "ideowego" włamywacza, nie była kanwą dla współczesnego serialu, ale to całkiem przyjemna do czytania / słuchania ramotka.
Inne z tej serii.
#8/#4
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 21, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2025, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie
- Skomentuj
I mam nie lada zgryz, bo z jednej strony ten film ma już 5 lat, kto miał obejrzeć, to obejrzał, z drugiej strony ja się jakoś uchowałam aż do przedwczoraj nie wiedząc o tym filmie nic poza tym, że jest koreański i dotyczy konfliktu klasowego, co podobno dobrze robi na odbiór. Oraz że Oscar. Więc jeśli nie oglądałyście, to nie czytajcie, tylko idźcie obejrzeć.
Rodzina Kim żyje z dorywczych prac, ledwie wiążą koniec z końcem. Mieszkają w zatęchłej suterenie, regularnie widzę świat przechodniów od pasa w dół, niestety również wtedy, kiedy ktoś im sika na okno. Ki-woo dowiaduje się od swojego zamożniejszego kolegi, że jest do wzięcia posada korepetytora w domu zamożnej rodziny Parków, fałszuje więc dokumenty i zaopatrzony w rekomendację pracę dostaje. Jako że jest sprytny, organizuje sprawy tak, że jego siostra zostaje terapeutką sztuki u młodszego dziecka, a ojciec i matka zastępują aktualnego kierowcę i gospodynię. Państwo Park są nie dość, że bardzo bogaci, to jeszcze wystarczająco mili i dość łatwowierni, rodzina Kim zaczyna się więc szybko czuć w pięknej rezydencji jak u siebie; widzka oczywiście już gryzie pazury i powtarza coraz głośniej “Andżej, to j*bnie”. I wtedy niespodziewanie wraca poprzednia gospodyni, która zapomniała czegoś z piwnicy, n xbaxergavr zężn, xgóel bq xvyxh yng żlwr j gharyh/cnavp ebbzvr cbq ermlqrapwą.
Pewną podpowiedzią jest określenie “czarna komedia”, można się spodziewać więc rozlewu krwi i rozwiązań dość raptownych. Mimo osadzenia akcji w Korei, wymowa filmu jest uniwersalna - wszędzie tam, gdzie mamy styk dwóch klas społecznych - klasy niższej z apetytem, ale bez środków i wyższej, często bez umiejętności własnych, ale z ogromnym zapleczem finansowym i społecznym, to ta pierwsza ma większe szanse na zmianę status quo i budzi sympatię. Obiektywnie państwo Park nie są tymi “złymi”, jak na przykład w porównywanym z tym filmem “Saltburnem” czy “Utalentowanym panu Ripley”, ale ich ignorancja, odklejenie i poczucie wyższości oraz fakt, że posiadają przepiękny, designerski i luksusowy dom, który traktują jak oczywistość, nieświadomi tego, w jakich warunkach żyją ludzie tuż obok, sprawia, że się oczywiście kibicuje państwu Kim bez względu na to, co ryzykownego zrobią. W filmie nie pada jednak wprost wyjaśnienie, kto jest tytułowym pasożytem - państwo Kim, którzy wykorzystują łatwowiernych pracodawców, ale zdejmują z nich jakiekolwiek troski wysiłkiem swoich rąk i czasem godności (scena z pióropuszami!), czy państwo Park, którzy traktują służbę jak meble, ale jednak hojnie ich za to wynagradzają.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 20, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2