Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Seriale

The Studio

Matt Remick (Rogen) zostaje wtem głównym producentem studia filmowego Continental, bo jego dotychczasowa szefowa (O’Hara) została nagle zwolniona. Obiecuje sobie wiele - chce być najlepszym szefem, również dla swoich kolegów, robić artystyczne i ambitne kino, a dodatkowo mieć same kasowe sukcesy. Problem w tym, że szybko dowiaduje się, że to nie jest tak, że on decyduje, tylko szef studia, reklamodawcy, marketing i strategia sprzedaży oraz różne drobne i grubsze układy, o których nie wiedział. Zamiast potencjalnie oscarowego filmu Scorsese o masakrze w Jonestown, dostaje do wyprodukowania superbohaterski film o napoju Kool-Aid. Z głęboko emocjonalnego i artystycznego filmu Rona Howarda ma wyciąć najważniejszą scenę, bo jest za długa i znudzi widzów. A, oprócz tego Matt chce być lubiany i żeby wszyscy szanowali jego pracę, w czym nie pomaga to, że jest raczej fajtłapą i nawet jeśli chce dobrze, to wychodzi jak zwykle.

Jaki to pyszna, acz jednocześnie straszliwie krindżowa satyra na współczesne Hollywood. Widać, że Rogen zebrał wszystkich krewnych i znajomych królika, a do tego samą śmietankę świata filmowego (wspomniany Scorsese, Buscemi, Wilde, Zoe Kravitz), czasem obsadzając ich w rolach absolutnie poza dotychczasowym emploi (Bryan Cranston w finałowym odcinku!). Bywa grubo - analiza potencjału trailera ze sceną eksplozji defekacyjnej jest trudna do zapomnienia, a chwilę później Matt żebrze o uznanie dla swojej profesji u lekarzy-onkologów. I jeszcze wszystko jest profesjonalnie zaprojektowane, nakręcone (w konwencji noir, kiedy szukają zaginionej rolki filmu czy jako mastershot, kiedy kręcą film w jednym, długim ujęciu). Obśmiałam się jak norka, ale też zestresowałam, bo ja zawsze empatycznie reaguję, jak widzę, że ktoś robi głupie rzeczy i oczekuje sukcesu.

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday October 15, 2025

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Nine Bodies in a Mexican Morgue

Mały samolot czarterowy leci z Gwatemali do Houston, na pokładzie jest 10 osób - pilot, stewardesa i 8 pasażerów. Wtem okazuje się, że lot nie przebiega prawidłowo; gorzej, pilot nie panuje nad samolotem, nie ma łączności, nagrywa ostatnią wiadomość, licząc na to, że złapie sygnał i spada w dżunglę. W upadku ginie stewardessa, pilot jest ciężko ranny, ale pasażerowie poza drobnymi kontuzjami nie ucierpieli. Jak się potem okazuje, wylądowali z dala od trasy, pośrodku niczego, nikt nie wie, gdzie są i nikt ich nie uratuje. Tyle że nie do końca - dramatyczne próby utrzymania się pasażerów przy życiu (woda, jedzenie, opieka medyczna, bezpieczeństwo) przerywają migawki pokazujące, że ktoś robi krecią robotę. Chwilę później to już ewidentne - ginie pierwsza osoba. W drugim wątku pokazane są wydarzenia 10 dni później, kiedy do pobliskiej bazy wojskowej zostaje odtransportowanych 9 ciał. Kogoś brakuje, pytanie kogo.

Wartka akcja, nieoczywiste zwroty akcji, już bardziej oczywiste nawiązania do “Lost” - mamy na pokładzie lekarza, konieczność operacji, walkę o broń i zasoby, próbę uruchomienia nadajnika na pobliskiej górze dla złapania zasięgu, podział na frakcje czy tortury jednej z osób podejrzanych o działanie na szkodę grupy. W przeciwieństwie do “Lost”, nie ma tu żadnych nadnaturalnych rozwiązań, jest strategicznie zaplanowana akcja i wyjaśnienie jest zupełnie akceptowalne. Nie wytypowałam osoby zabójcy, chociaż dość szybko domyśliłam się, co chce osiągnąć. Nie do końca przemawia do mnie problem z identyfikacją zwłok, nawet w znacznym stopniu rozkładu, bo nie trzeba specjalnej wiedzy, żeby odróżnić mężczyznę od kobiety, osobę młodą od starszej, szczupłą od tęgiej czy wreszcie białą od czarnej.

Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday October 9, 2025

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Ripley

Nie wiem, co tu się stało, ale mimo doskonałych warunków brzegowych - świetna książka jako baza scenariusza, Andrew Scott w głównej roli i przepiękne włoskie plenery - serial to niewypał. Nie zrozumcie mnie źle - jest doskonale nakręcony, bardzo artystycznie (czarno-biały), świetnie zagrany i jeśli nie oglądałyście filmu z 1999 (z Damonem, Law i Paltrow), to nawet bym polecała, zwłaszcza dla ultrafanek Scotta. Ale znając książkę i poprzednią ekranizację, jest to produkcja całkowicie zbędna i nic nie wnosząca, typowy vanity project. Gorzej, ta wersja odziera oglądanie z emocji - tak, jak wcześniej było widać, że Ripley został skrzywdzony, a działanie w afekcie spowodowało konieczność eskalacji, tak tutaj od początku wiadomo, że Ripley to cyniczny cwaniak, a wpada zwyczajnie przez arogancję i głupotę. I na koniec - jaki to snuj, 8 odcinków wypełnionych częściowo watą, bo akcji jest maksymalnie na 4. Ale przecież trzeba pokazać kilkanaście razy, jak bohater idzie po niekończących się schodach w czasie rzeczywistym i go to męczy (zaskoczenie) albo przez cały odcinek wlecze zwłoki z miejsca na miejsce. Niekoniecznie.

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday October 6, 2025

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Foundation

Daleko w przyszłości, uniwersum rządzi dynastia imperatorów Cleonów, którzy od pokoleń klonują się i konsekwentnie prowadzą planety tym samym kursem. Wszystko się sypie, kiedy naukowiec, Hari Seldon, oznajmia, że wyliczył trajektorię przyszłości i wszystko się sypnie, a zwłaszcza imperium, a potem nastąpi okres ciemności, zanim nowe imperium powiąże resztki cywilizacji. Cleoni się irytują, ale sprawę zamiatają pod dywan - Seldon dostaje odległą planetę Terminus na samym końcu znanego wszechświata, zakłada tam Fundację, która ma uratować całą wiedzę ludzkości. Kilka pokoleń dalej okazuje się, że rzeczywiście imperium się chwieje, religia zastępuje naukę, a Fundacja niekoniecznie robi to, co oficjalnie miała robić. Ba, jest Druga Fundacja, która robi zupełnie co innego, a wszystko to przewidział Seldon i obsadził prawidłowo swoich podopiecznych, żeby rozładowywali kolejne kryzysy.

Największą zaletą serialu jest wyciagnięcie z przenudnej ramotki Asimova (przyznaję się, czytam tom 1 od chyba trzech tygodni i jestem w połowie, bo rozpaczliwie nic się nie dzieje) emocji, polityki, dynamicznych wydarzeń i zasiedlenia tego całkiem różnorodnym zestawem bohaterów. Dodatkowo, oryginalnie męskie postaci - Salvor Hardin i Gaal Dornick - są kobietami; nie wiem, czy w źródłach Daneel R. Olivaw (tak, znany też skądinąd) jest mężczyzną, ale lady Demerzel i owszem. I lokalizacje - bez pudła rozpoznałam Lanzarote, bibliotekę w Trynity College, Prachovskie Skały czy wrocławską pergolę przy Hali Stulecia, świetnie to zagrało z renderami tu i ówdzie; sporo odniesień do innych dzieł sf - “Blade Runnera”, “Diuny”, “Gwiezdnych Wojen”. Nie wypieram się też, że Lee Pace ma ciepłe miejsce w moim serduszku, zwłaszcza w wariancie Dude’a Lebovsky’ego. Ale tyle zalet. Im dalej w sezony, tym bardziej całość przypomina “Grę o tron” (widziałam całe pół sezonu); są sojusze, finty w fincie, mariaże w celu aliansu, spiski i nasyłanie zamachowców. To bym wytrzymała, ale zamiast rzetelnej nauki pojawia się magia - symulakrum nieżyjącego Seldona cudownie się ucieleśnia za sprawą nieżyjącej od wieków, ale ciągle istniejącej genialnej matematyczki; są przejmujący ciała i dusze Empaci, a - owszem, wyciągnięty z książek Muł - jest w stanie wpłynąć na każdego i zmusić go do robienia dowolnej rzeczy (i nie, nie rozumiem finału 3. sezonu oraz celu Muła). Fajnie wymyślona trójca Cleonów - Świt, Dzień i Zmierzch - nie jest najbłyskotliwsza, potrzeba dwa i pół sezonu, żeby dotarło do nich, co tak naprawdę robi służąca im od wieków Demerzel (a już sceny z buduaru - fujka i poproszę kąpiel do oczu). Oczywiście obejrzę kolejne sezony, ale dzieło to nie jest.

Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday September 27, 2025

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Vice Principals

Dyrektor liceum przechodzi na emeryturę, a na jego stanowisko łakomie patrzą dwaj wicedyrektorzy - Neal Gamby i Lee Russell. Pech chce, że wezyrem w miejsce wezyra zostaje zupełnie obca osoba - doktor Brown. Obaj panowie zaczynają pod nią ryć, usiłując wyślizgać ją ze stanowiska. Gamby, nieprzyjemny służbista, zbiera na nią kwity, a Russell, cóż, nie ma żadnych hamulców - dochodzi do podpalenia mienia, kłamstw, a wreszcie szantażu. Sezon pierwszy kończy się zwycięstwem nietypowych sprzymierzeńców, ale ktoś strzela na parkingu do Gamby’ego. Drugi sezon to szukanie zamachowca i konflikt między Russellem, który został dyrektorem, a resztą świata, bo za dobrym dyrektorem nie jest.

Mam mocno mieszane uczucia - z jednej strony to historia o tym, jak absurdalna żądza władzy połączyła w coś w rodzaju przyjaźni dwóch zupełnie różnych, popapranych w inny sposób, ludzi. Ale też o nieudanych związkach i problemach z utrzymaniem kolejnych, o trudności w byciu rodzicem, kiedy na każdym kroku ojczym jest lepszy niż rozwiedziony ojciec, wreszcie o wychodzeniu z traumy. Więc nie są to do końca rzeczy błahe i płytkie. Z drugiej strony serial jest przegięty, pełen absurdalnej przemocy, dziaderskich zachowań, gaslightingu czy krindżu nie tylko w walce o stołek, ale też w życiu prywatnym bohaterów, którzy zachowują się jak niespecjalnie sprytni nastolatkowie. Narracja jest oczywiście prowadzona tak, żeby bohaterowie byli wielostronni i widzka doszukiwała się w nich dobrego, ale to bardzo naciągane. To niby jest czarna komedia, ale tej komedii raczej mało.

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday September 22, 2025

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


North of North

Siaja jest Inuitką, mieszka od zawsze w maleńkim miasteczku na absolutnej północy. Tu się urodziła, tu chodziła do szkoły, tu wyszła za mąż za szkolnego przystojniaka, tu urodziła dziecko. Teraz, kiedy córka idzie do szkoły, chce zacząć pracować, a nie tylko dorywczo zajmować się wolontariatem. Problem w tym, że jej mąż - lokalna gwiazda sportu i tradycji - woli, żeby była w domu. Siaja odchodzi od męża, przeprowadza się do nieco ekscentrycznej matki, a kiedy w ramach buntu na imprezie całuje się z pierwszym napotkanym przystojnym obcym, ten okazuje się jej nigdy nie widzianym ojcem.

To bardzo przyjemny obyczajowy komediowy snuj, taki crossover “Przystanku Alaska” i “Parks & Recreation”. Dużo lokalnego klimatu i kultury Inuitów, emancypacja dziewczyny, co do której wszyscy zawsze mieli jakieś oczekiwania, a teraz wreszcie może sama podejmować decyzje i nie ulegać presji małej społeczności, trochę absurdalnych sytuacji i sympatyczny drugi plan. Niezobowiązuje, ale miłe.

Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday September 4, 2025

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj