Więcej o
Seriale
Był już kiedyś inny serial o tym tytule, bez związku.
Przylatują Obcy. Ale nie że wszyscy się zbroją na ich przyjście i następuje powitanie. Nie, Obcy znienacka pojawiają się w wielu miejscach globu, odcinają łączność i zasilanie, niszczą satelity, z nieba lecą płonące szczątki, wszędzie chaos, do tego pojawiają się nadludzko sprawne istoty, które skutecznie zabijają ludzi. Narracja tych wydarzeń podawana jest w skali mikro - cztery (początkowo pięć[1]) grupy osób: rodzina Malików w kryzysie związku; Mitsuke, specjalistka łączności JASA, która straciła kontakt z właśnie wysłaną rakietą pasażerską z ukochaną osobą na pokładzie; Cole, dowódca misji wojskowej w Afganistanie; grupa dzieci na szkolnej wycieczce z punktu widzenia outsidera Caspera. Początkowo nic się nie spina, jest koniec świata, jaki znaliśmy, every man for himself, ale już pod koniec pierwszego sezonu mniej więcej wiadomo, jak walczyć z obcymi i zawiązują się światowe sojusze. Są zwycięstwa, są porażki, bohaterowie wszystkich wątków dążą oczywiście do spotkania i w finale trzeciego sezonu to dzięki nim świat zostaje uratowany. Chyba że będzie czwarty sezon i jakieś niedobitki Obcych wrócą.
To nie jest zły serial, ale też nie wybitny. Bardzo podoba mi się oszczędne operowanie informacjami o tym, co się dzieje - wiemy tyle, ile “zwykli” ludzie, nie znamy motywacji ani nie ma “szefa” Obcych, który czegoś żąda. Następują całkiem ciekawe próby komunikacji, oczywiście działa to w dwie strony - ludzie szukają słabych punktów atakujących, atakujący rozpoznają słabości ludzkości. Do tego serial jest bardzo ładny wizualnie, trochę straszno, trochę fascynująco. Wadą jest powolne tempo - w zasadzie cały pierwszy sezon to wstęp, kolejne kończą się cliffhangerami i w pewnym sensie resetem fabularnym. Trochę przeszkadza mieszanie twardego sf z pewną magicznością, oczywiście może to zwyczajnie zaawansowana technika, ale czasem miałam wrażenie, że wprowadzane są rozwiązania mocno życzeniowe i nielogiczne. Na plus - świeża, bardzo zróżnicowana etnicznie obsada; mimo że produkcja amerykańska, mówią nie tylko po angielsku!
[1] To realizacyjnie serial z przygodami, między pilotem a pierwszym sezonem zdarzył się COVID. W pilocie pojawia się małomiasteczkowy szeryf (Sam Neill), który szuka zaginionych w ostatnim dniu przed emeryturą i już z tych poszukiwań nie wraca. Wygląda na wątek, który miał być dłuższy; chyba w drugim sezonie pojawia się już tylko ta lokalizacja i wyjaśnienie, bez szeryfa.
Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday November 12, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Sylvia (Rose Byrne) dowiaduje się, że jej dawny przyjaciel Will (Seth Rogen) się rozwiódł; kontakty między nimi się ochłodziły, bo Sylvia nie cierpiała z wzajemnością jego już byłej żony. Wszystko ich różni - Sylvia zajmuje się domem i trójką dzieci, odłożyła swoją karierę prawniczki na półkę. Will prowadzi bar, gdzie sprzedaje samodzielnie warzone piwo, dodatkowo od rozwodu żyje chwilą. Spotykają się, na początku jest niezręcznie, ale oboje szybko odnajdują to, co ich łączyło - zaufanie i przestrzeń do tego, żeby być sobą. Sylvia widzi, czego jest przez lata stabilizacji zabrakło, Will zaczyna odczuwać niepokój, bo jemu z kolei brakuje jakiekolwiek stałości. Na ożywieniu kontaktów cierpi przede wszystkim mąż Sylvii, Charlie, mimo że wie, że przyjaźń nie jest zagrożeniem dla ich związku (patrz tytuł), ale boi się zbytniego zaangażowania żony poza domem i że kiedy para przyjaciół jest razem, wyzwala się chaos.
To bardzo pogodna, szalona i czasem krindżowa opowieść o przyjaźni, gdzie ulubionym sposobem na odreagowanie problemów są używki i impreza (bądź przewracanie elektrycznych urządzeń mobilnych), ale czasem pojawia się coś głębszego. Polubiłam Charliego, mimo że jest prawnikiem, ale takim mocno sympatycznym i szczeniaczkowatym. Na drugim planie pojawia się trochę szydery z współczesności LA - prowadzenie motywacyjnego podcastu, ruch woke i upadek idoli czy wielkie korporacje kontra rzemieślnicy. Niekoniecznie, ale bywa zabawne.
(Wróciłam z wakacji, będą zdjęcia i książki, bo było leniwie).
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday November 8, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Matt Remick (Rogen) zostaje wtem głównym producentem studia filmowego Continental, bo jego dotychczasowa szefowa (O’Hara) została nagle zwolniona. Obiecuje sobie wiele - chce być najlepszym szefem, również dla swoich kolegów, robić artystyczne i ambitne kino, a dodatkowo mieć same kasowe sukcesy. Problem w tym, że szybko dowiaduje się, że to nie jest tak, że on decyduje, tylko szef studia, reklamodawcy, marketing i strategia sprzedaży oraz różne drobne i grubsze układy, o których nie wiedział. Zamiast potencjalnie oscarowego filmu Scorsese o masakrze w Jonestown, dostaje do wyprodukowania superbohaterski film o napoju Kool-Aid. Z głęboko emocjonalnego i artystycznego filmu Rona Howarda ma wyciąć najważniejszą scenę, bo jest za długa i znudzi widzów. A, oprócz tego Matt chce być lubiany i żeby wszyscy szanowali jego pracę, w czym nie pomaga to, że jest raczej fajtłapą i nawet jeśli chce dobrze, to wychodzi jak zwykle.
Jaki to pyszna, acz jednocześnie straszliwie krindżowa satyra na współczesne Hollywood. Widać, że Rogen zebrał wszystkich krewnych i znajomych królika, a do tego samą śmietankę świata filmowego (wspomniany Scorsese, Buscemi, Wilde, Zoe Kravitz), czasem obsadzając ich w rolach absolutnie poza dotychczasowym emploi (Bryan Cranston w finałowym odcinku!). Bywa grubo - analiza potencjału trailera ze sceną eksplozji defekacyjnej jest trudna do zapomnienia, a chwilę później Matt żebrze o uznanie dla swojej profesji u lekarzy-onkologów. I jeszcze wszystko jest profesjonalnie zaprojektowane, nakręcone (w konwencji noir, kiedy szukają zaginionej rolki filmu czy jako mastershot, kiedy kręcą film w jednym, długim ujęciu). Obśmiałam się jak norka, ale też zestresowałam, bo ja zawsze empatycznie reaguję, jak widzę, że ktoś robi głupie rzeczy i oczekuje sukcesu.
Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday October 15, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Mały samolot czarterowy leci z Gwatemali do Houston, na pokładzie jest 10 osób - pilot, stewardesa i 8 pasażerów. Wtem okazuje się, że lot nie przebiega prawidłowo; gorzej, pilot nie panuje nad samolotem, nie ma łączności, nagrywa ostatnią wiadomość, licząc na to, że złapie sygnał i spada w dżunglę. W upadku ginie stewardessa, pilot jest ciężko ranny, ale pasażerowie poza drobnymi kontuzjami nie ucierpieli. Jak się potem okazuje, wylądowali z dala od trasy, pośrodku niczego, nikt nie wie, gdzie są i nikt ich nie uratuje. Tyle że nie do końca - dramatyczne próby utrzymania się pasażerów przy życiu (woda, jedzenie, opieka medyczna, bezpieczeństwo) przerywają migawki pokazujące, że ktoś robi krecią robotę. Chwilę później to już ewidentne - ginie pierwsza osoba. W drugim wątku pokazane są wydarzenia 10 dni później, kiedy do pobliskiej bazy wojskowej zostaje odtransportowanych 9 ciał. Kogoś brakuje, pytanie kogo.
Wartka akcja, nieoczywiste zwroty akcji, już bardziej oczywiste nawiązania do “Lost” - mamy na pokładzie lekarza, konieczność operacji, walkę o broń i zasoby, próbę uruchomienia nadajnika na pobliskiej górze dla złapania zasięgu, podział na frakcje czy tortury jednej z osób podejrzanych o działanie na szkodę grupy. W przeciwieństwie do “Lost”, nie ma tu żadnych nadnaturalnych rozwiązań, jest strategicznie zaplanowana akcja i wyjaśnienie jest zupełnie akceptowalne. Nie wytypowałam osoby zabójcy, chociaż dość szybko domyśliłam się, co chce osiągnąć. Nie do końca przemawia do mnie problem z identyfikacją zwłok, nawet w znacznym stopniu rozkładu, bo nie trzeba specjalnej wiedzy, żeby odróżnić mężczyznę od kobiety, osobę młodą od starszej, szczupłą od tęgiej czy wreszcie białą od czarnej.
Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday October 9, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Nie wiem, co tu się stało, ale mimo doskonałych warunków brzegowych - świetna książka jako baza scenariusza, Andrew Scott w głównej roli i przepiękne włoskie plenery - serial to niewypał. Nie zrozumcie mnie źle - jest doskonale nakręcony, bardzo artystycznie (czarno-biały), świetnie zagrany i jeśli nie oglądałyście filmu z 1999 (z Damonem, Law i Paltrow), to nawet bym polecała, zwłaszcza dla ultrafanek Scotta. Ale znając książkę i poprzednią ekranizację, jest to produkcja całkowicie zbędna i nic nie wnosząca, typowy vanity project. Gorzej, ta wersja odziera oglądanie z emocji - tak, jak wcześniej było widać, że Ripley został skrzywdzony, a działanie w afekcie spowodowało konieczność eskalacji, tak tutaj od początku wiadomo, że Ripley to cyniczny cwaniak, a wpada zwyczajnie przez arogancję i głupotę. I na koniec - jaki to snuj, 8 odcinków wypełnionych częściowo watą, bo akcji jest maksymalnie na 4. Ale przecież trzeba pokazać kilkanaście razy, jak bohater idzie po niekończących się schodach w czasie rzeczywistym i go to męczy (zaskoczenie) albo przez cały odcinek wlecze zwłoki z miejsca na miejsce. Niekoniecznie.
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday October 6, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Daleko w przyszłości, uniwersum rządzi dynastia imperatorów Cleonów, którzy od pokoleń klonują się i konsekwentnie prowadzą planety tym samym kursem. Wszystko się sypie, kiedy naukowiec, Hari Seldon, oznajmia, że wyliczył trajektorię przyszłości i wszystko się sypnie, a zwłaszcza imperium, a potem nastąpi okres ciemności, zanim nowe imperium powiąże resztki cywilizacji. Cleoni się irytują, ale sprawę zamiatają pod dywan - Seldon dostaje odległą planetę Terminus na samym końcu znanego wszechświata, zakłada tam Fundację, która ma uratować całą wiedzę ludzkości. Kilka pokoleń dalej okazuje się, że rzeczywiście imperium się chwieje, religia zastępuje naukę, a Fundacja niekoniecznie robi to, co oficjalnie miała robić. Ba, jest Druga Fundacja, która robi zupełnie co innego, a wszystko to przewidział Seldon i obsadził prawidłowo swoich podopiecznych, żeby rozładowywali kolejne kryzysy.
Największą zaletą serialu jest wyciagnięcie z przenudnej ramotki Asimova (przyznaję się, czytam tom 1 od chyba trzech tygodni i jestem w połowie, bo rozpaczliwie nic się nie dzieje) emocji, polityki, dynamicznych wydarzeń i zasiedlenia tego całkiem różnorodnym zestawem bohaterów. Dodatkowo, oryginalnie męskie postaci - Salvor Hardin i Gaal Dornick - są kobietami; nie wiem, czy w źródłach Daneel R. Olivaw (tak, znany też skądinąd) jest mężczyzną, ale lady Demerzel i owszem. I lokalizacje - bez pudła rozpoznałam Lanzarote, bibliotekę w Trynity College, Prachovskie Skały czy wrocławską pergolę przy Hali Stulecia, świetnie to zagrało z renderami tu i ówdzie; sporo odniesień do innych dzieł sf - “Blade Runnera”, “Diuny”, “Gwiezdnych Wojen”. Nie wypieram się też, że Lee Pace ma ciepłe miejsce w moim serduszku, zwłaszcza w wariancie Dude’a Lebovsky’ego. Ale tyle zalet. Im dalej w sezony, tym bardziej całość przypomina “Grę o tron” (widziałam całe pół sezonu); są sojusze, finty w fincie, mariaże w celu aliansu, spiski i nasyłanie zamachowców. To bym wytrzymała, ale zamiast rzetelnej nauki pojawia się magia - symulakrum nieżyjącego Seldona cudownie się ucieleśnia za sprawą nieżyjącej od wieków, ale ciągle istniejącej genialnej matematyczki; są przejmujący ciała i dusze Empaci, a - owszem, wyciągnięty z książek Muł - jest w stanie wpłynąć na każdego i zmusić go do robienia dowolnej rzeczy (i nie, nie rozumiem finału 3. sezonu oraz celu Muła). Fajnie wymyślona trójca Cleonów - Świt, Dzień i Zmierzch - nie jest najbłyskotliwsza, potrzeba dwa i pół sezonu, żeby dotarło do nich, co tak naprawdę robi służąca im od wieków Demerzel (a już sceny z buduaru - fujka i poproszę kąpiel do oczu). Oczywiście obejrzę kolejne sezony, ale dzieło to nie jest.
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday September 27, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj