Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Seriale

D'Artagnan i trzej muszkieterowie

Oczywiście to nie jest tak, że w Internecie jest wszystko, ale jest wystarczająco dużo, żeby skutecznie rozprawić się z dziecięcymi zauroczeniami. Tak, obejrzałam hit lat 80. - radziecką ekranizację powieści Dumasa, z której totalnie bez zrozumienia znałam na pamięć piosenkę “Para para paradujemsia na swajom weku” (i to całkiem wiernie, po tylu latach). Oczywiście byłam zachwycona D’Artagnanem i Aramisem, gorąco kibicowałam najpierw igraszkom (do niczego nie doszło!), potem problemom Konstancji i młodego gwardzisty, nienawidziłam wrednej Milady i wstrętnego kardynała. Powieść przeczytałam niewiele lat później, nawet kilkukrotnie. I, ech, mogłam nie oglądać.

Nie pamiętałam, że to musical, a że nie przepadam za musicalami, wodewilami i umownością scen, kiedy nagle wszyscy machają nóżkami i śpiewają, to błyskawicznie siadła mi przyjemność z oglądania i już tylko wyszukiwałam braki. A to że uboga scenografia - z trzy brukowane klimatycznie uliczki, kilka zapyziałych drewnianych izb grających wnętrza szynków i karczm, dużo scen w lasach i na polach, gdzie całym sztafażem była drewniana tabliczka z napisem “Paris”, wreszcie bogactwo Luwru w postaci dwóch komnat, częściowo przysłoniętych zasłonami, żeby się nie napracować. Dialogi niedobre, zwłaszcza D’Artagnan rzucający się na każdego ze słowami “Swołocz! Padliec!”, nie wspominając o rosyjskiej wymowie francuskich nazwisk i nazw. Fabuła spłycona do podstawowych wydarzeń. Ja wiem, że to jest cały czas rozrywkowa literatura niskich lotów, ale jednak żal. Tyle że mimo tego wszystkiego, ten mini serial (3 odcinki po 1,5 godziny każdy) ma swój urok. Jest komiczny, możliwe że czasem niezamierzenie i nawet raz czy dwa zdarza się moment ocierający się o jakieś emocje (piosenka Atosa o liliach). Ale jeśli macie ciepłe uczucia sprzed lat, to niekoniecznie je sobie psujcie.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 19, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Castle Rock (sezon 2)

I tak jak byłam zachwycona sezonem pierwszym, tak drugi mi zupełnie nie zażarł. Rzecz się dzieje po wydarzeniach poprzedniego sezonu (istotne), to samo miasteczko; przejeżdżająca przypadkie Annie Wilkes (znaczące) z nastoletnią córką Joy ulega wypadkowi. Muszą zostać do czasu naprawy auta. Ewidentnie uciekają przed kimś, widać, że to nie jest pierwsze rodeo Annie - ma zestaw fałszywych tablic rejestracyjnych, broń, dokumenty pielęgniarki i rozpoczyna pracę w kolejnych szpitalach, żeby pozyskać leki psychotropowe. Próbuje tego i tutaj, ale nie jest łatwo ukraść i zwiać, dodatkowo jej córka ma dość przemieszczania się i chce się zadomowić. Wynajmujący im mieszkanie lokalny gangster próbuje zastraszyć Annie, bo Joy widziała, jak szykuje się do przestępstwa, kończy martwy z łyżką do lodów w gardle. Annie go ukrywa na opuszczonej budowie nad starym cmentarzyskiem (oho), tyle że po jakimś czasie zaczyna go widywać. I tu wchodzi druga opowieść o zombie/porywaczach ciał sprzed 400 lat, którzy w ramach dziwnego kultu Anioła odradzają się i planują czystkę wśród niewiernych.

Wprawdzie niektórzy bohaterowie pierwszego sezonu pojawiają się i tutaj, ale nie ma inteligentnej zabawy w zgadywanki, jest tylko ordynarny gore. Są lepsze odcinki (ostatni podnosi poziom), są mocno takie sobie, ale całościowo mocno szwankuje spójne złączenie kilku różnych wątków (zaburzonej nastolatki z chorą psychicznie matką i ojcem-lekkoduchem; szemranego weterana, który adoptował dwójkę somalijskich dzieci i dwóch siostrzeńców; więzionego młodego człowieka z pierwszej części; kultu zła sprzed wieków; kobiety z przeszłością).

Poprzedni sezon.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 13, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


All Creatures Big and Small

Dawno temu czytałam chyba trzy książki Jamesa Herriota o przygodach weterynarza w małym miasteczku. Jeśli również je czytałyście, to serial z 1978 roku jest bardzo dokładną, prawie że literalną ekranizacją. Obejrzałam pierwszy sezon i pełnometrażowy “Brotherly Love” (już z lat 90.), po czym nieco już mnie znużyły regularnie powtarzające się wątki. Nie ma suspensu dłużej niż odcinek, całość niestety robi już nieco teatralne wrażenie, przez co emocje tracą na sile. Mocny jest brak efektów specjalnych - aktorzy realnie wkładali gołe (chociaż umyte) ręce w różnorakie otwory zwierząt, tarnikowali koniom zęby, trzymali rozwścieczone koty; bez dublerów i gumowych pozorantów. Angielska prowincja jest niespecjalnie urokliwa, raczej wygląda na biedną i zaniedbaną, może to kwestia stonowanych, nieco wyblakniętych kolorów. Bardzo sympatycznie się ogląda, ale jednak 90 odcinków ramotki to zbyt duże zaangażowanie jak dla mnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 9, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Castle Rock (sezon 1)

Małe miasteczko Castle Rock, głównym pracodawcą jest lokalne więzienie Shawshank (tak, idziemy w eksplorację prozy S. Kinga, który był pomysłodawcą i nie tylko). Naczelnik więzienia tuż po przejściu na emeryturę popełnia samobójstwo, nowa naczelniczka podczas inwentaryzacji - więzienie jest prywatne, warto znaleźć nowe możliwości zarobku - znajduje w opuszczonej piwnicy młodego mężczyznę w klatce. Wygląda na to, że naczelnik trzymał go tam prawie 30 lat. Mocno kłopotliwa sytuacja, naczelniczka próbuje wyciszyć, ale młody nadgorliwy strażnik z poczuciem misji dzwoni w tajemnicy do Henry’ego Deavera, adwokata, którego personalia milczący więzień wspomniał. Deaver też pochodzi z Castle Rock, prawie 30 lat temu zaginął na kilkanaście dni, po czym został odnaleziony, ale jego przybrany ojciec przypłacił tę ucieczkę śmiercią. Odkrycie tajemniczego więźnia rozpoczyna przedziwny i krwawy ciąg zdarzeń, prowadzący do zaskakującego (i serio, zaskakującego, nie będę opowiadać, sami sobie zobaczcie).

Pierwszy sezon jest zamkniętą całością, z drugim łączy je uniwersum. Doskonale mi się oglądało, dyskutowałam z ekranem, mimo że nie jestem specjalną fanką horrorów, zwłaszcza z jumpscare’ami (a niestety są), na szczęście to nie tylko gore, ale też zgrabne sf. Poza typowymi strachami w postaci krwawych morderców pojawia się jedna z najbardziej przerażających obaw, przynajmniej dla mnie - choroba Alzheimera, która niszczy życie jednego z bohaterów i jego otoczenia; bardzo zgrabnie wpleciona jest w inne wątki i stanowi bardzo dobre tłumaczenie niektórych niesamowitych na pozór wydarzeń[1]. Świetna obsada aktorska - Sissy Spacek, Bill Skarsgård, Melanie Lynskey, Frances Conroy, Terry O'Quinn, mroczny klimat i atmosfera zagrożenia oddane minimalnymi środkami. Bardzo mi się podobało, nawet bardziej niż ”11.22.63”.

[1] Pamiętacie ”Ojca”? No właśnie, tu mam odpowiedź, co by było, gdyby urojenia Hopkinsa były rzeczywistością.

Następny sezon.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 3, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Deadloch

Małe miasteczko w Tasmanii. Mieszkańcy szykują się do ekskluzywnego festiwalu kobiecości, jedzenia i innych przyjemności, ma przyjechać nawet Amanda Palmer, niestety na plaży zostają znalezione zwłoki trenera lokalnej drużyny, uduszonego i z wyciętym językiem. Ponieważ na miejscu nie ma detektywa, jest tylko starsza sierżant Dulcie, która na prośbę żony nie prowadzi śledztw, centrala wysyła wsparcie w postaci detektyw Eddie. Niestety, główną umiejętnością Eddie jest upijanie się i wszczynanie burd, natomiast śledztwo chce odpękać jak najszybciej, ignorując wsparcie lokalne. Pojawiają się następne zwłoki podobnie zamordowanych mężczyzn, sprawa zaczyna wyglądać na działalność seryjnego mordercy czy może - sądząc po profilu - morderczyni, bo wszyscy zamordowani byli przemocowcami, damskimi bokserami, zdradzali i ogólnie nic dobrego. Centrala ciśnie, Dulcie zajmuje się odpieraniem ataków wszystkich - własnej żony, burmistrzyni, żony zamordowanego trenera, organizatorek festiwalu, a nawet Eddie, ale już rozumie, że zabija ktoś, kogo zna.

I byłby to świetny kryminał - bo intryga poprowadzona jest doskonale, nie bez powodu serial nazywany był “australijskim Broadchurch” - niestety, twórcy wpadli na świetny pomysł zrobienia komedii. Ale nie komedii, gdzie i owszem, humor dialogów czy sytuacji łagodzi trudny temat, ale slapstikowej komedii w stylu “Nagiej broni”, tyle że osadzonej mocno w środowisku LGBT+. Przez to fabularnie dobry kryminał, dodatkowo z bardzo dobrze rozegranym tłem równościowym, został sprowadzony do nieco żenującej satyry. A szkoda. Na szczęście nagromadzenie krindżu powoli przechodzi mniej więcej w połowie serialu, druga połowa i finał jest znacznie lepszy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 26, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Swarm

Dre jest ultra-fanką Ni'Jah, należy do grupy najwierniejszych fanów, Roju, dla których Ni’Jah jest królową. Za pożyczone pieniądze kupuje drogie bilety na koncert dla siebie i ukochanej przybranej siostry, Marissy, ale siostra już wyrosła z uwielbienia dla piosenkarki; siostry się kłócą, Dre idzie na koncert sama i ignoruje telefon od siostry, która przedawkowuje narkotyki i umiera. Negatywne komentarze na social mediach siostry poddają jej pomysł wymordowania tych, którzy się negatywnie wyrażają o Marissie i Ni’Jah. W trakcie pojawia się odcinek w stylu reality TV, gdzie detektywka usiłuje wyśledzić Dre, jednocześnie pokazując przeszłość obu sióstr, zaś odcinek finałowy jest… dziwny.

Kompletnie nie zrozumiałam tego serialu, który bynajmniej nie jest czarną komedią ani pastiszem, tylko zwyczajnym gore/slasherem. Dre jest osobą ewidentnie neuroatypową, co wpisuje się w nieciekawy nurt obsadzania takich osób w roli psychopatów. Całość firmuje Donald Glover, co ma sugerować wysoką jakość, ale poza ironicznym spojrzeniem na social media i histerię związaną z idolami, niespecjalnie uważam to za wartościową pozycję.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 22, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj