Więcej o
Oglądam
I mam nie lada zgryz, bo z jednej strony ten film ma już 5 lat, kto miał obejrzeć, to obejrzał, z drugiej strony ja się jakoś uchowałam aż do przedwczoraj nie wiedząc o tym filmie nic poza tym, że jest koreański i dotyczy konfliktu klasowego, co podobno dobrze robi na odbiór. Oraz że Oscar. Więc jeśli nie oglądałyście, to nie czytajcie, tylko idźcie obejrzeć.
Rodzina Kim żyje z dorywczych prac, ledwie wiążą koniec z końcem. Mieszkają w zatęchłej suterenie, regularnie widzę świat przechodniów od pasa w dół, niestety również wtedy, kiedy ktoś im sika na okno. Ki-woo dowiaduje się od swojego zamożniejszego kolegi, że jest do wzięcia posada korepetytora w domu zamożnej rodziny Parków, fałszuje więc dokumenty i zaopatrzony w rekomendację pracę dostaje. Jako że jest sprytny, organizuje sprawy tak, że jego siostra zostaje terapeutką sztuki u młodszego dziecka, a ojciec i matka zastępują aktualnego kierowcę i gospodynię. Państwo Park są nie dość, że bardzo bogaci, to jeszcze wystarczająco mili i dość łatwowierni, rodzina Kim zaczyna się więc szybko czuć w pięknej rezydencji jak u siebie; widzka oczywiście już gryzie pazury i powtarza coraz głośniej “Andżej, to j*bnie”. I wtedy niespodziewanie wraca poprzednia gospodyni, która zapomniała czegoś z piwnicy, n xbaxergavr zężn, xgóel bq xvyxh yng żlwr j gharyh/cnavp ebbzvr cbq ermlqrapwą.
Pewną podpowiedzią jest określenie “czarna komedia”, można się spodziewać więc rozlewu krwi i rozwiązań dość raptownych. Mimo osadzenia akcji w Korei, wymowa filmu jest uniwersalna - wszędzie tam, gdzie mamy styk dwóch klas społecznych - klasy niższej z apetytem, ale bez środków i wyższej, często bez umiejętności własnych, ale z ogromnym zapleczem finansowym i społecznym, to ta pierwsza ma większe szanse na zmianę status quo i budzi sympatię. Obiektywnie państwo Park nie są tymi “złymi”, jak na przykład w porównywanym z tym filmem “Saltburnem” czy “Utalentowanym panu Ripley”, ale ich ignorancja, odklejenie i poczucie wyższości oraz fakt, że posiadają przepiękny, designerski i luksusowy dom, który traktują jak oczywistość, nieświadomi tego, w jakich warunkach żyją ludzie tuż obok, sprawia, że się oczywiście kibicuje państwu Kim bez względu na to, co ryzykownego zrobią. W filmie nie pada jednak wprost wyjaśnienie, kto jest tytułowym pasożytem - państwo Kim, którzy wykorzystują łatwowiernych pracodawców, ale zdejmują z nich jakiekolwiek troski wysiłkiem swoich rąk i czasem godności (scena z pióropuszami!), czy państwo Park, którzy traktują służbę jak meble, ale jednak hojnie ich za to wynagradzają.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 20, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Starotkę z lat 80. puściliśmy głównie nastolatce, ale też i sobie, żeby zobaczyć, jak bardzo się zestarzało. Otóż historia jest cały czas dość świeża - Barbara i Adam, szczęśliwi acz naznaczeni rozczarowaniem bezdzietności, nie wychodzą żywo z wypadku, jednak nie umierają. Zostają duchami i usiłują odzyskać swój dom od panoszącej się w nim rodziny Deetzów, niestety są początkującymi upiorami i nie idzie im, widzi ich tylko nastoletnia córka Deetza, Lydia. Wołają na pomoc psotnego Beetlejuice’a, ale szybko tego żałują. I ja też nieco pożałowałam, bo wprawdzie zarówno Barbara (Davis <3) jak i Adam są uroczy, scenografia jak to u Burtona - należycie zabawna i z przymrużeniem oka, nieco monty-pythonowska, a piosenki nie bolą w ucho, tak sama tytułowa postać - brr. Wąsaty wujo, co zagląda pod spódniczkę i maca po cyckach, siejąc żenującym seksistowskimi żartami, próbuje ożenić się z 15-latką.
Druga część jest kontynuacją fabularną. Minęło 30+ lat, Lydia dorosła, ma swój “program” w telewizji (sic!), taka “Interwencja”, tyle że z duchami. Prywatnie nie może dogadać się ze swoją nastoletnią córką Astrid, która uważa ją za żałosną hochsztaplerkę, bo niby matka widzi duchy, a zmarłego ojca nie widzi. Kiedy nagle w wypadku ginie Papa Deetz[1], Lydia, Astrid i Delia wracają do Nawiedzonego Domu, gdzie Astrid znajduje ulotkę Beetlejuice’a. Młoda zaczyna wierzyć w duchy oraz poznaje chłopaka, Beetlejuice wraca do pomysłu ożenku z Lydią, chociaż tej właśnie oświadczył się jej menadżer, zaś na upiora poluje porzucona[2] przez niego przed laty Dolores, Wysysaczka Dusz. Trochę podróży w zaświaty, trochę gagów i scenek, nagły finał i wtem koniec. Osobistej nastolatce się nawet podobało (oraz doskonale umie rozpoznawać czerwone flagi w kontaktach damsko-męskich!), ale bez fajerwerków.
[1] Tym razem nie ma wąsatego wuja w filmie, za to jest za kulisami. Aktor nie pojawia się na ekranie, zamiast niego jest poklatkowo animowana kukiełka.
[2] I jak kreacja Bellucci jest fantastyczna, tak jej wątek jest w zasadzie zupełnie nie wykorzystany, a dodatkowo kwestia poćwiartowania kobiety jest tematem heheszków. Wiem, taka konwencja, są heheszki z kogoś, kto się utopił uprawiając hobby, czy kogo zeżarł rekin, ale ciężar gatunkowy jest jednak zupełnie inny.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 15, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Druga część popularno(nie)naukowego show Philomeny jest równie zabawna, co pierwsza. Nieustająco podziwiam jej oszczędną mimikę i tak świetnie tępą, a jednocześnie zaciętą minę, kiedy ktoś z jej rozmówców próbuje ją poprawić. A jeszcze bardziej fascynuje mnie, jak udawało się kamienną twarz utrzymać tymże rozmówcom, bo pytania jakie zadaje Cunk są co najmniej zaskakujące i często niekoniecznie dobrze zaadresowane.
Przeczytałam też “Encyklopedia Philomenica” i tu niestety już zachwytu nie ma. Sam tekst odcięty od twarzy i tonu głosu aktorki jest zwyczajnym bełkotem, z rzadka zabawnym, w większości żenującym (por. wypowiedzi foliarzy w Internecie, przez chwilę zabawne, po kwadransie rozważam quo vadis, ludzkość). Dodatkowo jest bardzo źle przetłumaczony, rzeczy są zabawniejsze przy odtworzeniu oryginału (typu “Wielki Zderzacz Hadronów” staje się Wielkim Cedzakiem, co u nas nie brzmi, a w oryginale jest collider vs. colander), a po polsku zwyczajnie niezrozumiałe. Podobnie niezrozumiałe się niektóre hasła, dotyczące brytyjskich celebrytów. Więc film tak, książka nie.
#5
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 13, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2025, panie, popularnonaukowe
- Skomentuj
Jakimś cudem nie wspomniałam nigdy, że jestem ogromną fanką Aardman Animations, a zwłaszcza filmów o ekscentrycznym wynalazcy Wallasie[1] i ultra-cierpliwym psie Gromicie. Najbardziej oczywiście lubię trzy króciaki - “Wściekłe gacie”, “Podróż na księżyc” (oczywiście po ser, bo księżyc jest z sera) i “Golenie owiec”; kontynuacją pierwszego jest ten film. We “Wściekłych gaciach” Wallace wynajduje mechaniczne spodnie, które przejmuje arcy-łotr Feathers McGraw, przebrany doskonale za niewinnego kurczaka. Spodnie przydają mu się do napadu na muzeum i kradzieży błękitnego brylantu, na szczęście podejrzewany o zbrodnię Wallace przy niebagatelnej pomocy Gromita doprowadzają do ujęcia przestępcy. Teraz McGraw siedzi w więzieniu o zaostrzonym rygorze (tu oboje z eloyem ryknęliśmy: Zoo w Hoboken![2]), ale za pomocą równie sprytnych wynalazków wie, że niebawem szykuje się okolicznościowa wystawa odzyskanego brylantu, a Wallace wykonał kolejny wynalazek - samobieżnego, zautomatyzowanego krasnala ogrodowego. Nic bardziej prostszego niż włamać się do komputera, przeprogramować, zbudować armię i wykraść brylant. Może i fabuła nie jest wyrafinowana, ale jak to jest zanimowane - pyszka. Każdy szczegół - krople potu, plastelinowa wełna - dopracowane do ostatniego szczegółu. I jeszcze do tego jest zabawne, chociaż czasem humor wchodzi w rejony nieco niepokojące (scena ładowania się gnoma, trochę yyy, trochę fuj).
[1] Wallace serio się tak odmienia, sprawdziłam!
[2] Jeśli nie oglądaliście serialu “Pingwiny z Madagaskaru”, to już Wam zazdroszczę, mnóstwo świetnej zabawy, koniecznie.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 6, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
W 2024 było czytane. Przeczytałam i przesłuchałam 122 książki, a w tym 30 audiobooków, aczkolwiek szczerze przyznam, że audio tylko jako tło do grania w grę (Travel Town, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie) czy obróbki zdjęć, więc niespecjalnie wymagające. Przy wymagających się poddałam, nie weszło mi kiedyś ulubione “Niebo w płomieniach” Parandowskiego czy nawet zabawne “Moje przygody z wojskiem” Brandysa (ale może dokończę), natomiast nie planuję kończyć “Atlasa zbuntowanego” Ayn Rand, bo to pretensjonalny a nudny tekst dla Młodych Ambitnych, podobnie jak poddaję się z “Na tropach Smętka” Wańkowicza, która to pozycja nie dość, że jest polityczną agitką, a dodatkowo zwyczajnie mierzi mnie protekcjonalność narratora w stosunku do jego wszak ukochanej córki. Wracając do książek z wyboru, 13 krajów - najwięcej pozycji brytyjskich, rodzime i z USA ex-aequo, a już drobiazgi z Kanady, Irlandii, Czech, Danii, Hiszpanii, Islandii, Meksyku, Rosji (ale anty-Putinowskiej) i Szwecji. Dwa razy tyle książek pisanych przez kobiety niż przez mężczyzn! W tym roku tylko top najlepszych, jak ciekawe jesteście tych second-best, dajcie znać. A, przeczytałam też Ulissesa, możecie mnie dotknąć, ale don't try this at home. W tym roku nie planuję nic tak "ambitnego", z tym Proustem żartowałam.
W 2024 było podróżowane i to grubo. Luty w Libercu, do którego planuję wrócić już w czerwcu (do Liberca, nie do lutego, luty ma tylko tę zaletę, że jest krótki), w maju był powrót na Rugię, którą się na razie chyba nasyciłam i niespodziewanie Praga w roli przewodnika szkolnej wycieczki. Czerwiec to cudowna Andaluzja, ponownie już w kwietniu!, w sierpniu zaś Lizbona i Porto. Do tego krótkie wypady do Goerlitz, Frankfurtu nad Odrą i Berlina (dwa razy!). Niestety to oznaczało w zasadzie brak wyjazdów w Polsce, nawet drobnych, smuteczek.
W 2024 było też oglądane, nie aż tak dużo jak czytane, ale w tym roku najlepiej spędziłam czas przy:
Nie mam żadnych ambitnych planów na ten rok, książek do czytania mi raczej nie zabraknie, bo i stosiki w domu i na kindlu, a i dilerzy nie zawodzą (kto wie, ta wie :-*). Rozważam od kilku lat wyjazd na Morawy i do Austrii, przygarnę polecenia z tamtych okolic. I oby nam się w nowym roku, ZOZS.
Zdjęć fajerwerków nie mam, bo byłam pod kocykiem.
Podsumowania 2023 i 2022.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 1, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Z głowy, czyli z niczego, Oglądam, Listy spod róży
- Komentarzy: 5
Charles (Danson) jest emerytowanym profesorem architektury, wdowcem, jego córka wyprowadziła się z San Francisco do Sacramento, nie jest dziwne, że jego życie jest dość statyczne i mało emocjonujące. Oczywiście do czasu, kiedy w gazecie odkrywa ogłoszenie, do którego pasuje idealnie - wiekiem, charakterem i umiejętnościami. Ma zostać człowiekiem “w środku” w luksusowym domu spokojnej starości i odkryć, kto ukradł cenny naszyjnik Helen, mieszkającej tam matki zleceniodawcy. Podejrzani są wszyscy - mieszkańcy i obsługa, w tym na pierwszy rzut oka sympatyczna dyrektorka Didi (Beatriz), ale oczywiście nie można jej ufać. Charles łatwo zaprzyjaźnia się chyba z każdym, poza Helen, co nieco utrudnia śledztwo, bo liczba potencjalnych złodziei błyskawicznie spada.
Jaki to śliczny serial o tym, czego potrzebują starsi ludzie i co mogą dać światu. Nie naszyjniki, luksusowa limuzyna, drogie obiady raz na rok, tylko zainteresowanie, rozmowa i czas. Wiem, to amerykańska bajka, wszyscy są interesujący, ładni, zadbani, bogaci, prawie nikt nie jest toksycznym dziadersem płci dowolnej, a jeśli nawet ma pewne negatywne cechy, to ma złote serce i dobry gust. Znane nazwiska z obsady “The Good Place” i “Brooklyn 99”, przepiękne San Francisco w tle (tu byłam, tam byłam, chcę znowu!), a do tego niewymuszenie zabawne i niegłupie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 17, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj