Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Poprzednio (we wrześniu 2014) wybraliśmy się po sezonie, tym razem trafiliśmy na festyn na pożegnanie lata. Po zdjęciach widać, jak bardzo umowne to lato było - przemoczyłam pantofelki, nieco zziębliśmy, Maj przegnał nas po wszystkich straganach w celu wyboru "pamiątki"[1], chwilę (dłuższą) zajęła nam nauka chodzenia na szczudłach, ale - czego się można było spodziewać - większość czasu spędziliśmy karmiąc owce i kozy chmielem. Tym razem nie wyszliśmy poza skansen, ale odkryliśmy ominiętą poprzednio kapliczkę z cmentarzem i dwór. Dwór można zwiedzać, a pod dworem zbierać kasztany.
Wiele kroków później obiad w Kwiecie Peonii na pl. Wielkopolskim, warto poczekać dłuższą chwilę (ale lepiej się wybrać, jak nie ma promocji na grouponie).
[1] Staramy się ograniczać zakupy na tego typu imprezach, zwłaszcza kurzołapów i durnostojek, ale frakcja "chcę jakąś pamiątkę" robi się coraz silniejsza. Tym razem wróciliśmy z ptaszkiem wypchanym lawendą i dwoma pudełkami krówek. Jednym pudełkiem, bo drugie zeżarliśmy w drodze do domu. Przy okazji chciałam pochwalić zdolności marketingowe jednej z pań wystawiających się na stoiskach, która na widok 8-latki patrzącej na korale i kolczyki wrzasnęła "To dla dorosłych, nie dla dzieci, dla dzieci są spineczki i bransoletki" i wskazała na tackę z czymś, czego wysiedlonemu jeżowi nikt by nie dał. Czy moje dziecko oddaliło się natychmiast od stoiska? Pod rozwagę podaję, z 8-latków szybko wyrastają konsumenci.