Ten serial to najlepsze z dwóch światów i nie myślę tu bynajmniej o paniach z dodatkowym elementem anatomicznym. Błyskotliwy fizyk, badający burze magnetyczne na słońcu, otrzymuje nagle zestaw kilku zdjęć, pokazujących wydarzenie z przyszłości. Wraz z wezwaną ekipą lokalnej policji odkrywają, że zdjęcia to zestaw wskazówek pokazujących, gdzie zostanie popełnione przestępstwo. W każdym odcinku dostają nowe zdjęcia i z nich, jak z klocków, składają śledztwo mające na celu zapobieżenie przestępstwu. Pikantniej się robi, kiedy na zdjęciach zaczynają pojawiać się członkowie ekipy śledczej. Na razie 5 odcinków, czekam na więcej. Szczerze mówiąc, chyba bardziej niż na inne seriale.
Serial jest brytyjski, przez co dość nieprzewidywalny. Odświeżający też jest zestaw aktorów, bo - przyznam - mieszanie amerykańskimi standardowymi twarzami zaczyna mnie już nieco nużyć (w ostatnio oglądanym V miesza się Lost, 4400, Firefly/Dollhouse, czy we Flashforward - Lost i nietypowo Coupling (bo brytyjski)).
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 28, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 6
Zestaw nowelek o tym, jak mozolnie i po grudach powstaje jeden film. Kolejne scenki to kolejne wersje scenariusza, przeplatane dyskusjami scenarzystów z producentem. Niektóre epizody są zabawne, niektóre słabsze, sporo złośliwostek pod adresem współczesnego polskiego kina. Oglądałam to kiedyś, dawno temu i mnie rozbawiło. Teraz, po latach i po obejrzeniu "Testosteronu", "Ciała", "Lejdis" czy nieszczęsnego "Chłopaka" głównie widzę kalki, jakie pojawiły się w kolejnych filmach. Nie jest złe, ale nóżka nie drga.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 27, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Skusiłam się, bo lubię Knopflera, a soundtrack z "LEtB" od dawna stoi na mojej półce. Tym bardziej dotkliwy wydał mi się kontrast między łagodną, oniryczną i liryczną muzyką a brudnym, brutalnym i brzydkim światem Brooklynu lat 50. Film jest zbiorem słabo posklejanych obrazów, między którymi przechodzą bohaterowie - strajk w fabryce, związek nieposkładanego mężczyzny z transseksualistą, prostytutka zakochana w żołnierzu, a następnie zgwałcona zbiorowo po tym, jak się upiła, bójki uliczne, ślub w celu uratowania honoru dziewczyny w ciąży. Podobne szorstkim stylem do "Tramwaju zwanego pożądaniem", którego fenomenu też nie zrozumiałam. Zdecydowanie pozostanę przy muzyce Knopflera.
W ramach zbierania tematycznego mam też książkę Huberta Selby'ego Juniora w oryginalne. Chętnie oddam, bo nie podejmuję się czytać. Anyone?
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 26, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Zamiast dzwonków sań chlapanie rozmiękłego błota. Na ulicach widać kryzys, światełka są na nielicznych domach. Wbrew zniechęcającemu znakowi "ślepa ulica" Promienista przechodzi gładko w Powstańców Wielkopolskich, gdzie obok siebie mieszka dyskretny urok burżuazji i dzielny przedstawiciel "There, I fixed it"...
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 26, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
ŚWIATEŁKA. ŚWIATEŁKA SĄ MIŁE.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 24, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1
O poranku w wigilię piec zaświecił czerwoną kontrolką, oznaczającą, że "coś nie styka". Cieszę się niezmiernie, bo właśnie po to wyskoczyłam z okrągłej kwoty, żeby takich niespodzianek nie mieć. Piec zaczął stykać po rozkręceniu części obudowy, co jest o tyle krzepiące, że wesoły fachowiec zeznał, że jest w Gnieźnie i nie jest bardzo chętny, żeby przyjechać. O tyle mniej krzepiące, że jednak wolałabym piec bezawaryjny (bieganie z pianą na głowie, żeby piec zresetować - bezcenne).
Fotolab zdjęcia zrobił, nawet kilka nadmiarowych. Zepsuł tylko te, które pracowicie sklejałam w Picasie i dodawałam do nich rameczki, chyba przejmując się określeniem "bez ramek" na zleceniu, przez co rameczki kunsztownie oberżnął.
Mimo że podeszłam do problemu inżynieryjnie, kupiłam profi przylepeczki (szukaj "przylepce henzo") oraz wykonałam z kartonowej teczki szablonik umożliwiający sprawne i równe przyklejanie zdjęć (i w pionie, i w poziomie), jeden album zajął mi i TŻ-owi prawie 3 godziny klejenia na stojąco. Na stojąco i na cztery ręce. Wyspana (no, w miarę) usiadłam do karkołomnego zadania obdarzenia zdjęć datami. Kupiony w tym celu srebrny żelopis na pierwszej stronie nieco się rozlał przy majowym imieniu, a na trzeciej stronie się wypisał. Oczywiście kupiłam jeden, mimo że głęboko zastanawiałam się nad zakupem drugiego. I tyle o marchewce. Chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 24, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 11
Sześcioodcinkowa brytyjska seria o śledztwie w sprawie morderstwa asystentki członka parlamentu. Śledztwo de facto prowadzi dziennikarz Heralda, prywatnie przyjaciel wspomnianego parlamentarzysty, czasem tylko wchodząc w kompetencje policji. Niezła obsada - Bill Nighy, część obsady Life on Mars (John Simms w roli dziennikarza, a Philip Glenister w idealnej dla niego roli DCI), z Ashes to Ashes (Amelia Bullmore) czy z Hustle'a (Marc Warren). Niestety, mimo potencjału serial jest przeraźliwie nudny. W połowie pierwszego odcinka zdążyłam zapomnieć, o co tak naprawdę chodzi. Niekończące się rozmowy redakcyjne z przepychankami na różnych szczeblach. Bieganie po mieście. Nocne pogawędki. Romans dziennikarza z żoną przyjaciela. Lobbing i łapówki. Ziew. Amerykanie poszli po rozum do głowy i zrobili z tego dwugodzinny film, co pewnie wyszło na korzyść.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 22, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 5
Montowanie nowego pieca podczas nieco mniej trzaskających mrozów, ale zawsze, to doprawdy drobiazg. Mimo że fachowiec oświadczył, że będzie między 10 a 11, ale bliżej 10, co zobligowało mnie do zwleczenia się o 9:30 z łóżka i ubrania, mimo że przyjechał po dwóch telefonach (jednym moim, drugim jego, w którym to telefonie wyznał, że pojechał gdzie indziej) o 13:45, mimo że po rozebraniu starego pieca oświadczył, że brakuje mu, o takiej tulejeczki i musi po nią pojechać i wreszcie mimo tego, że zeznał po trzech godzinach, że dziś mu niespecjalnie idzie, bo jest trochę chory. Drobiazg, naprawdę.
Drobiazgiem natomiast nie jest wywoływanie zdjęć[1] w laboratorium fotograficznym przy użyciu internetu. Miało być pięknie - przygotowuję pliki, clickety-click, wysyłam do labu bez wstawania z krzesła, macham wizuchną, a odbitki przynosi mi do domu kurier bądź TŻ w drodze z pracy (a potem już tylko prace ręczne z przylepcem, czyli sama przyjemność[2]).
Przerzucam setkę plików, podzielonych na trzy grupy: format 20x25 cm bez ramki (bo sama zrobiłam), 20x25 z ramką i 13x18 z ramką. Po kilku próbach okazało się, że przechodzą tylko te 13x18 cm. Odpuściłam, jako że był to środek nocy. Słusznie, albowiem...
... O poranku zadzwonił lab z uprzejmą informacją, że to, że w formularzu można wybrać różne formaty plików, nic nie znaczy, albowiem i tak ich nie ma w cenniku i nie da się zrobić zamówienia. Co wyjaśniło mi, czemu nie mogłam nieszczęsnych 20x25 wysłać. Uprzejmy pan zaproponował mi, że mogę zrobić zamiast tego odbitki w formacie 18x24 cm, albowiem to mają na składzie. Jak również zapytał, czy przypadkiem nie jestem żoną pana Krzysztofa, bo jeśli tak, to wiszą mu pieniądz i odbitki będą gratis. Przypadkiem jestem, acz skonsultowany TŻ wyemitował uprzejme zdziwienie, że ktoś mu coś zalega, bo bynajmniej nie pamięta[4].
Przy wtórze okazjonalnych a nieco przerażających "O-oo!" dobiegających ze strony fachowca od pieca zaczęłam mozolnie przepychać kolejne zamówienie, licząc, że na samym końcu tego łańcucha skadruję sensownie zdjęcia z 20x25 na 18x24 i Bob będzie moim wujem. Otóż niekoniecznie, albowiem...
... Okazało się, że mimo istnienia w cenniku formatu 18x24 cm, nie da się zrobić z niego zamówienia. Ponownie zadzwoniłam i dowiedziałam się, że pewnie coś źle robię (hell, yeah!) albo mają problemy techniczne. I najlepiej będzie, jak jednak nagram całość na płytkę i przywiozę.
Uniosłam się internetowym honorem i dzielnie przerobiłam brakujące 55 plików z formatu 20x25 na 13x18[3]. I wysyłam je w naiwnej nadziei, że lab tego nie spieprzy. Zobaczymy jutro.
[1] Albowiem wpadłam na pomysł, pewnie jak większość świeżych rodziców, że najlepszym i najmniej wymagającym zachodu prezentem będzie dobry jakościowo tradycyjny album ze sporymi zdjęciami ślicznej wnusi i prawnusi dzień po dniu. No żeby mnie tak następnym razem szlag trafił, zanim wpadnę na taki pomysł. Toż to ja w Fabryce tak ciężko nie pracowałam, jak przy tych albumach.
[2] Coś czuję, że słowo moje obornikiem się stanie.
[3] No co ja mogę, że władam jedynie Picasą, a ona daje skromny wybór formatów.
[4] EDIT: Wyszło jednak, że chodzi o innego pana Krzysztofa. Pity.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 21, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 2
Nigdy nie byłam specjalnie aktywną wielbicielką tego całego świątecznego rozgardiaszu, zwłaszcza w kwestii mojego w nim udziału. Owszem, blinkenświatełka są miłe wzrokowo, udekorowane wystawy sklepów również, dekorowanie pierniczków urocze, pakowanie prezentów daje niesamowite efekty (sprawdzić, czy nie pakuje się samodzielnie, bo wtedy nie tak niesamowite), ale w tym roku jakoś mnie to wszystko omija. Mam kilkumiesięczne opóźnienie w życiu. Wczoraj powoli zaczęłam rozpakowywać skrzynkę, do której podczas sierpniowego remontu wrzuciłam zalegające w łazience i na przedpokoju szpargały (znalazłam kocie książeczki zdrowia i ściereczki do suszarki, yay). Nie bywam w centrach handlowych, a nawet przestałam przestawiać się w tryb myślenia o prezentach. Nie myślę o choince. Ba, nawet nie wpadłam w christmas frenzy ze sprzątaniem, odkurzaniem, czyszczeniem i polerowaniem (głównie dlatego, że mi się nie chce). Nie poszłam na festiwal rzeźby lodowej ani na świąteczny jarmark na Starym Rynku... WTEM, jak to bywa z notkami, które się piszą kilka dni, wszystko poszło w buraki, albowiem wbrew pogodzie (ja wiem, że w grudniu musi być zimno, ale tak od razu -12?) poszłam jednak na Rynek, żeby wyprowadzić na spacer nowy aparat i odbyć grudniową świąteczną trasę w wersji kompaktowej. Rzeźby lodowe - zaliczone, kolędy śpiewane na scenie przez wymarznięte a fałszujące dzieci (z małym tłumkiem składającym się tylko z rodziców) - zaliczone, grzanego wina nie piłam, ale za to był podgrzewany oscypek, świąteczne światełka, dekoracje, jemioła i ośnieżone dachy kamienic - zaliczone. Ba, nawet wybrałam szybko (acz w myślach) brakujące prezenty. I to tyle, jeśli chodzi o abnegację świąteczną.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 19, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
... młody ojciec czteromiesięcznej Mai zwierzył się nam, że chciał dać córce na imię Nel, ale żona nie pozwoliła.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 15, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 7