Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Miejskie podwórka

Wyjątkowo wpiszę się w trend akcji serwisu Allegro (Zielone Podwórka), ale to jedno z moich miejskich marzeń - oaza w centrum betonowej dżungli. Da się, wystarczy przespacerować się po Amsterdamie czy zerknąć w co drugą bramę w Berlinie. W podwórkach są trawniki, drzewa, doniczki z kwiatami, ławki, letnie ogródki restauracji i kawiarni. W jednym z moich ulubionych filmów - "Przed zachodem słońca" - Celine prowadzi Jesse'ego najpierw po pięknych zakątkach Paryża, żeby pokazać mu w końcu swój dom. Za bramą kamienicy jest duże, zielone podwórko, przyjaźni sąsiedzi siedzący przy ogrodowym stole, słońce i kot wychodzący na powitanie. W Poznaniu jest kilka takich miejsc, gdzie warto się pałętać, zwłaszcza w sobotni poranek. Zwykle podwórka za kawiarniami są skrzętnie schowane dla przypadkiem przechodzących (bo więcej miejsc oferuje coś więcej niż widoczne jest przez witrynę od ulicy - Monidło, Sól i Pieprz, obie Werandy), co jest o tyle niefajne, że nie do każdej kawiarni człowiek wchodzi podczas powolnego spaceru. A warto. Pokazywałam już wnętrze podwórka między ulicami Wielką 21 a Wodną 7, które znalazłam przypadkiem podczas którejś krajoznawczej wyprawy z aparatem w okolice Starego Rynku.

Poza niedzielą dają też tam niedrogie śniadania, tosty, sałatki i wszystko to, czego człowiekowi na śniadanie potrzeba. I jak już jest na tyle ciepło, że można siedzieć na podwórku, patrzeć na przechodzących mieszkańców i grzać nos w promieniach słońca.

Notki *nie* sponsorował kot Szarszyk, albowiem kot Szarszyk przychodzi na kolana, wierci się, wywraca na plecki, kładzie dziób na klawiaturę i ogólnie domaga się czynnego zajmowania miękkim kotem, a nie pisania. I chyba ma rację.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 26, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2

« Zbigniew Nienacki - Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic - Zbrodnie i wykroczenia + Vicky Cristina Barcelona »

Komentarze

eri

Jedyne, co mam do kawiarni Gołębnik, to ograniczona ilość tych wygodnych kanapek z poduszkami, co wymusza stosowanie zaawansowanych strategii rodem z „Dnia Świra” (najpierw siądziemy przy stoliku z krzesełkami, jak się zwolni miejsce obok, to się przesiądziemy na foteliki, a jak państwo wreszcie się ruszą z kanapki, to przeprowadzimy szybki desant na następny stolik).

Beata

konfiturka – mniam!

Skomentuj