Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Z głowy, czyli z niczego

O miejskiej przyrodzie i nie tylko

[30.10.2021 / 22.01.2022]

Na obrazkach o łagodnym przejściu z jesieni do zimy na poznańskiej Cytadeli, miło tu o każdej porze roku. Obrazkami przykrywam to, że trochę zagubiłam się ostatnio w nawale odznaczania rzeczy do załatwienia, wykreślam jedną, wskakują kolejne trzy, taka tudusiowa hydra. Zaległe badania swoje i młodzieży, młodzież też doszczepić według kalendarza zakaźnych, kolejna awaria mostka dentystycznego, dziś odkryłam, że dramatycznie pękł mi paznokieć na dużym palcu u nogi, idealny timing, milordzie, w sam raz na sezon. Żeby jeszcze dodać w życiu emocji, właśnie zlecam rozwalenie mojej łazienki, żeby wreszcie było funkcjonalnie i pięknie, co jednak oznacza jakieś dwa tygodnie (optymistycznie) bez wanny/prysznica. Pomyślę o tym jutro, dziś poocieram się wzrokiem o złote liście i resztki styczniowego śniegu.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 27, 2022

Link permanentny - Kategorie: Z głowy, czyli z niczego, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: cytadela, cmentarz - Skomentuj


A echo odpowiedziało

Pytacie, jak jest. Różnie. Czasem lepiej, nie gniecie mnie nic w dołku, wstaję rano, nic nie boli, pracuję, robię obiad, idę na spacer, czytam, robię zdjęcia i zasypiam jak kamień. Z tym "dołkiem" przypomniała mi się taka raczej refleksyjna anegdotka. Po latach odbijania się od lekarzy ortopedów ("ja tu nic nie widzę, proszę łykać coś przeciwzapalnego i więcej się ruszać, no i schudnąć"), dostałam wreszcie skierowanie na fizjoterapię. Pierwsza wizyta, specjalista mnie ogląda, dotyka tu i ówdzie, wreszcie zjeżdża na okolice splotu słonecznego i pyta: "Pani to się raczej tak wszystkim stresuje, co?". Tak, 0,8 filifionki. Wracając do tego, jak jest, to czasem mam ochotę zwinąć się w kłębek pod biurkiem, a konieczność zalogowania się do służbowego komputera napawa mnie przerażeniem, mimo że lubię swoją pracę i ludzi, z którymi pracuję. Zwykle jest pomiędzy, niestety z wyraźnym skrętem w stronę "zawsze, kurwa, coś". Przepracowuję powoli stratę, po dwóch miesiącach zakończyłam wymianę okien, młodzież zakończyła rok szkolny (+10 do ulgi), Bursz wyleczon z nie wiadomo czym spowodowanej niedyspozycji, zdążę z naprawą felernego mostka, bo dentysta miał termin jeszcze przed urlopem, po czym przychodzą wyniki kolejnej morfologii kota Szarsza, gdzie przeraźliwa anemia, a pod kocią pachą wtem guz. Ci, co bywali tu w 2007/2008 może pamiętają operacje i chemioterapię kota Hery, która nie zakończyła się sukcesem. Szarsz ma 13 lat, objawy nietypowe, czekam na wyniki panelu hematologicznego i cytologii płynu z guza.

No chciałabym się tak nie stresować.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 15, 2021

Link permanentny - Kategorie: Z głowy, czyli z niczego, Koty - Komentarzy: 4


O świętach

Nieustająco budzę zdziwienie znajomych i przypadkowych przechodniów, gdy mówię, że nie obchodzę świąt. Nie jest ważne, jakie zwyczaje przy tym pomijam, bo jest w porządku mieć różne zwyczaje, różny skład sałatki jarzynowej (jak dodajecie seler i pietruszkę albo w ogóle dodajecie wygotowane do białości warzywa z rosołu, to najwyżej podziękuję), ale zupełnie nie jest w porządku nie obchodzić świąt. Nawet jeśli się jest ateistką. Pada dużo słów typu “trzeba”, “tradycja” czy “więzy rodzinne”, bez tego świat się stoczy moralnie, ludzie będą chodzić nago po ulicy, przestaną odczuwać oraz będą jeść trujące grzyby (realne przykłady z komentarzy w mediach). Nie wiem, czemu zdziwienie budzi moje kontrastowe “nie, nie trzeba”, zwłaszcza w odniesieniu do pielęgnowania zwyczajów, za którymi nie ma logiki, gotowania potraw, których nikt nie lubi, zmuszania się do spędzania czasu w sposób, który nie jest zgodny z naszym trybem życia (chociażby wielogodzinne nasiadówki przy stole z wjeżdżającymi kolejnymi potrawami, kiedy na co dzień ograniczamy kalorie i staramy się wychodzić, bo ile można siedzieć w bezruchu).

Dodam, że przy tym wszystkim absolutnie nic nie mam do tego, jak ktoś spędza czas, wolna wola, jeśli ktoś tego właśnie chce. Chcesz ubierać choinkę - świetnie (ja lubię i ubieram, cieszy mnie kolor i światełka w zimowej ciemności), piec pasztety - jeszcze lepiej, myć okna - godne pochwały, uwielbiam czyste okna i lubię myć, może niekoniecznie moje 13 podwójnych, ale już niedługo… Problem w tym, że obserwuję swoistą schizofrenię między deklaracjami (słynne “chciałabym nie musieć przygotowywać świąt, całe to sprzątanie i gotowanie jest ponad moje siły, wolałabym wyjechać i spędzić miło czas”) a kontynuowaniem dorocznego świątecznego kołowrotu. Absurdalnie, to kobiety same sobie tę falę robią, same sobie ten kołowrót oczekiwań i przymusu nakręcają. Bo zawsze były pierogi, bo okna muszą być umyte dla Jezusa, czwarte ciasto wjeżdża do piekarnika, załamię się, jeśli sernik opadnie. Ilu znacie mężczyzn, którzy sami z siebie mają potrzebę celebracji - kompleksowego sprzątania, spędzania długich godzin w kuchni, chwalenia się ulotną pracą rąk? #retoryczne, oczywiście (i oddzielmy tu wymaganie, że przecież zawsze był barszcz, jak to nie będzie barszczu, bo to nader łatwo przychodzi czy _pomoc_ przy pracach domowych, ale tylko kiedy się poprosi). Cieszę się, że jednym z dobrych skutków pandemii jest odcinanie rzeczy zbędnych, wmuszanych kapitalizmem (“chcij tę szynkę!”) i tradycją (zamiast przy stole, pójdźmy razem na spacer). Cieszę się, gdy widzę w wielu miejscach akcje afirmujące asertywność (np. tego typu), przedkładanie własnego dobrostanu nad wymagania innych czy nieuleganie presji otoczenia. Mam prawo nie świętować, jeśli nie mam takiej potrzeby. Wy też nie.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 5, 2021

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 10



1 sierpnia 2006

Dobija mnie, że ludzie uparcie uważają, że skoro zarabiam na życie tańcem przy rurze w klubie dla papisaniem skryptów, to NA PEWNO muszę interesować się komputerami (jakie teraz dyski są najlepsze, jakie nagrywarki, czy jak ktoś kupuje komputer, to mu doradzę jaką pamięć i procesor). Dzisiaj kolega nie mógł totalnie zakumać, że nie wiem, co to jest programowanie całkowitoliczbowe i mnie to nie interesuje. Przecież jestem INFORMATYKIEM. Muszę się interesować informatyką, znać Outlooka i doznawać niewypowiedzianej radości, jak wyjdzie nowy procesor lub jakaś geekowa pierdoła. Ziew. Wolę naleśniki usmażyć. Większy fun mam z nowego numeru "Kuchni", kolejnego odcinka serialu (aktualnie "Prison Break", o seksownym wytuatuowanym młodzianie, który spyla z więzienia o podwyższonym rygorze, korzystając z najlepszych wzorców McGyverowo-Olsenowskich), przeczytania jakieś fajnej książki i głaskania kota.

Firma Stovit poszła w kulturę i pokrywki dżemików ozdabia dziełami malarstwa polskiego. Oczywiście w miniaturze, bo jednak słoik z taką "Bitwą pod Grunwaldem" to byłoby cholernie dużo dżemu (jabłkowo-morelowo-waniliowego).

Siwa, wracaj. Ludzie odkurzacze rodzą, a Ty nie grzmisz ;-)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 1, 2006

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 2