Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

We Own This City / Phoenix Rising

”We Own This City” to fabularyzowany dokument o korupcji i przemocy policyjnej w Baltimore, na faktach. Znany z innych instytucji publicznych mechanizm podmiatania pod dywan i przenoszenia trudnych elementów na placówkę sprawia, że z policji naprawdę trudno jest wylecieć. Wystarczy odrobina sprytu, żeby w ramach obowiązków służbowych swobodnie łamać prawo - najpierw dla dobra sprawy (zatrzymanie bez powodu, bo skoro to Baltimore, to powód znajdzie się po czy inwigilacja bez pozwolenia), potem już typowo dla zysku. Policjanci Hersl i Jenkins organizują bojówkarski gang, który - poza uzasadnionymi aresztowaniami - planuje akcje tak, żeby udało się odebrać podejrzanym pieniądze, broń czy narkotyki, które następnie znikają, zanim dotrą do depozytu; ba, sami prowokują czasem wydarzenia, żeby przestępstwo miało miejsce, nie wspominając o handlu odebranymi narkotykami. Akcja miniserialu skacze dość losowo między fragmentami wydarzeń z lat 2005-2017, pokazując formacyjne epizody z życia bohaterów, aż po aresztowanie ich przez FBI i przesłuchania; to dość męczący sposób narracji, zwłaszcza że ze względu na mnogość postaci i graczy - gliniarze uczciwi i skorumpowani, wydział wewnętrzny, szefostwo policji, Departament Sprawiedliwości, poszkodowani i przestępcy, Wydział Zabójstw - trudno mi się było zorientować w przebiegu wydarzeń i ich znaczeniu w kontekście całości. Sporo polityki i systemowej przemocy, solidna podstawa pod akcję “Defund the police” - niby to przepis na dobry serial, ale nakręcona świetnym i dynamicznym The Wire, poczułam spore rozczarowanie - mimo niezłych aktorów i cameo kilku osób z “The Wire” (Marlo, Bączur, Herc, Dukie i inni), całość była zbyt chaotyczna, a niektóre wątki nie skończone.

Poddałam się po jednym odcinku “Phoenix Rising” - paradokumencie o walce Evan Rachel Wood o zmianę prawa w kwestii czasu umorzenia odpowiedzialności za przemoc domową. Aktorka opowiada o swoich druzgocących doświadczeniach ze związku z Marilyn Mansonem (kolejny proces o zniesławienie niebawem w social mediach, jak niesławna sprawa Depp-Heard), traumie swojej i innych osób oraz o trudnej drodze do zmian legislacyjnych. I tu podobnie jak w “WOTC” - temat ważny, trudny, ale forma paradokumentu jest dla mnie niestrawna. Dramatyczna relacja z przeszłości Wood przeplatana jest pozorowanymi scenkami typu “Evan i jej partnerka kminią o co chodzi w prawie i robią ładne wykresy na tablicy”, “matka Evan robi zdziwioną minę i wielkie oczy, kiedy córka opowiada o gwałcie” czy relacjami ze spotkań z innymi ofiarami. Chciałam obejrzeć, nie dałam rady, bardziej przystępne dokumenty widziałam na youtube (nie wiem, czy są jeszcze dostępne, nie umiem ich znaleźć).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 2, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Alison Bechdel - Jesteś moją mamą?

Po rozrachunkowej książce z trudnym wspomnieniem po ojcu, niewyoutowanym homoseksualiście, który mógł zginąć śmiercią samobójczą, Bechdel pokazuje mozolną pracę nad próbą zdefiniowania swoich powiązań z matką. Wspomnienia z dzieciństwa przeplatają się z dziejącymi się równolegle z pisaniem książki wydarzeniami - psychoterapią, niekończącymi się rozmowami telefonicznymi z matką, jej reakcją (lub brakiem) na pokazywane jej komiksy o niej, wyimkami z literatury psychologicznej, które maniakalnie czytała Bechdel, wreszcie z życiem samej autorki, jej związkami, pracą i zazdrością o innych. Rzeczy dziejące się współcześnie, wiedza, jaką pozyskuje z książek i ze swoich spotkań z terapeutkami, na które często autorka przenosi swoje uczucia do matki, pozwalają powoli zrozumieć, czemu jej dzieciństwo i życie wyglądało tak, a nie inaczej. Część dotycząca snów i ich znaczenia czy analiz życiorysów i dzieł wiodących psychiatrów czy pisarzy (Woolf, Freud, Winnicott) jest dość kryptyczna dla mnie, nie że nudna, ale pomijalna, natomiast wiele z opisów kontaktów z matką - rozpaczliwe pragnienie przytulenia dziecka w środku dorosłego człowieka, potrzeba docenienia, zwłaszcza w kwestii twórczości czy nawet samo bezkrytyczne zainteresowanie tym, co córka robi - o, to uderzyło bardzo blisko czułego miejsca.

Inne tej autorki.

#76

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 30, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, biografia, komiks, panie - Skomentuj


Witamy na odludziu / Utmark

Utmark to małe norweskie miasteczko na bagnach. Kilkanaście rodzin, kilkoro dzieci, kościół, sklep, dom pogrzebowy, hodowcy zwierząt. Większość mężczyzn spotyka się raz na jakiś czas na pokera. Sielanka. Tyle że nie. Rozgrzewa się konflikt między Finnem, drobnym hodowcą owiec i alkoholikiem, a Bilzim, lokalnym potentatem pochodzenia lapońskiego, właścicielem ogromnego stada owiec i dzikiego psa Horagallesa, który z upodobaniem zagryza owce Finna. Nie pomaga, że żona Finna, Siri, ma romans z Bilzim i zirytowana wyprowadza się do kochanka. Szybko okazuje się, że całe miasteczko podskórnie wrze - pani pastor jest wściekła również na boga, bo jej były mąż, przedsiębiorca pogrzebowy, będzie miał dziecko z nową partnerką; posterunkowy ma problem z hazardem, jest zadłużony u Bilziego i przymyka oko na nielegalne aktywności tego ostatniego; Stein sprowadza dwie pracownice seksualne z Albanii; Siri orientuje się, że związek z Bilzim nie był krokiem w dobrą stronę; kierowca szkolnego autobusu ma nietypowe upodobania erotyczne; kwitnie handel nielegalnym alkoholem; właścicielka sklepu jest nawiedzona przez demona. Do tego w miasteczku pojawia się nowa samotna nauczycielka, która próbuje niektóre z tych problemów rozwiązać.

Miał to teoretycznie być taki norweski “Przystanek Alaska”, ale pokrętło krindżu ma jednak przesunięte mocno. Wszyscy są nieszczęśliwi, wszyscy - poza nastoletnią Marin, córka Siri i Finna - podejmują złe lub bardzo złe decyzje. Trafiłam na jakąś recenzję tego serialu, która głównie skupia się na konflikcie Finn-Bilzi i widzi tylko męską stronę tego świata, traktując kobiety jako drugi, nieistotny plan, a to bardzo krzywdzące. Inna rzecz, że niekoniecznie polecam - obejrzałam bez przykrości, ale niekoniecznie z przyjemnością. Trochę jak z Franzenem - fascynacja tym, jak inni mają źle.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 27, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Paweł Huelle - Weiser Dawidek

Gdańsk, lata 50. Wojna jeszcze rezonuje we wszystkim, wszędzie gruzy i - jak się dobrze poszuka - można znaleźć niewybuchy czy ukrytą broń. Trzech chłopców - Piotr, Szymon i bezimienny Heller (narrator) - są brutalnie przesłuchiwani przez nauczyciela-psychopatę, kierownika szkoły i milicję, dorośli chcą poznać szczegóły ostatniego dnia, kiedy zniknęli ich towarzysze zabaw - Weiser Dawidek[1] i Elka od Wiśniewskich. Elka znajduje się kilka dni później, ale żadnego śladu po Weiserze nie ma, co nie do końca jest dziwne, bo chwilę przed zniknięciem niespodziewanie wybuchł ładunek, który Weiser próbował odpalić ku uciesze swojej i kolegów. Narracja przeplata się między wydarzeniami tego ostatniego lata - morzem pełnym cuchnących, martwych ryb, nudzie wakacji, dorosłymi krążącymi między pracą, knajpą a kościołem, wspomnianym już przesłuchaniem i refleksją narratora po latach, przez które nieustająco sam szukał odpowiedzi, co się rzeczywiście stało z Weiserem. Bo zniknął i nie został po nim nawet strzępek ciała, ale Heller nie wierzy, że przypadkowy wybuch mógł chłopca zabić, nie po tym, jak widział, że Weiser umie lewitować, że poskromił w zoo dziką panterę, że samodzielnie wygrał mecz z chłopakami z koszar, że umiał robić cuda z eksplozjami i jak nikt znał się na broni. Problem w tym, że żaden z jego przyjaciół nie chce o Weiserze rozmawiać, nawet po latach - Piotr nie żyje, znamiennie zastrzelony podczas zamieszek w 1970, Szymon wyjechał i jest gdzie indziej, a Elka, która z Weiserem była najbliżej, mieszka w Niemczech i już jest zupełnie inną osobą niż ta dziewczynka w czerwonej sukience.

Zapewne nie do końca zrozumiałam geniusz tej książki, jej starotestamentowe odniesienia, bogatą mitologię, ten dyskurs o ulotności i subiektywności pamięci, o dorastaniu i utracie dziecięcej naiwności i wiary, że jest ktoś taki jak Dawidek, który wszystko potrafi, nawet rzeczy niewyobrażalne. I o inności, gdzie wśród zwykłych polskich dzieciaków pojawia się ktoś ewidentnie obcy, kto jako jedyny nie chodzi na religię, ale zamiast pariasem staje się w nudne, puste wakacje osobą najbardziej pożądaną, niesamowitą. Na poziomie typowo literalnym to dygresyjna opowieść o dorastaniu w powojennej rzeczywistości, gdzie życie dzieci było całkiem odklejone od świata dorosłych, a ten nie do końca zrozumiały świat obserwowany był przez dzieci jak kino - pijany pan Korotko, nauczyciel M-ski oddający się dziwnym praktykom seksualnym w ukryciu łąk i pól, natrętna, zabobonna religijność proboszcza Dudaka skontrastowana z mistycyzmem Żółtoskrzydłego, uciekiniera z lokalnego domu wariatów, prawie że ukamienowanego przez tłum, konflikty między robotnikami z portu a wojskowymi. Oranżada w krachli, czerwona lepsza niż żółta, ale dopóki nie otworzysz butelki, nie wiesz, na jaką się trafi.

Nieustająco uwielbiam, jak Huelle potrafi w język. Zupełnie nie nuży mnie powtarzanie tych samych fraz i motywów, dokładnie słyszę tę narrację w głowie czasem, ten bieg nieuporządkowanych, surowych myśli, gdzie dialog przecina nagle wspomnienie albo coś nawraca uparcie i pcha się na pierwszy plan, mimo że nie chcę już o tym myśleć. Jak on to zgrabnie umie zapisać, że wydaje się to tak łatwe i naturalne, nic tylko usiąść i spisać swoją historię. Tyle że to jednak nie takie łatwe, więc pozostaję w zachwycie. Nb. zaczęłam czytać Huellego w Boże Ciało, w dzień, w którym zaczyna się akcja książki. Przypadek?

[1] Powidoki mam tu po szkole, gdzie nazwisko zawsze przed imieniem.

Inne tego autora tu.

#75

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 25, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Minx

Bujne lata 70. W USA - z jednej strony dzieci-kwiaty, wolna miłość, pigułka, narkotyki, z drugiej purytanizm i patriarchat. Joyce Prigger, panienka z dobrej rodziny i po Vassar, udaje się na targi dziennikarskie, żeby sprzedać pomysł nowoczesnego czasopisma dla kobiet, w którym nie będzie uprzedmiotowienia, głupotek, mirażu małżeństwa, ale feminizm, równość i ważne sprawy. Jak się łatwo domyślić, zostaje protekcjonalnie odprawiona, a jedyną osobą, która wyraziła zainteresowanie, jest wydawca czasopism pornograficznych, Doug Renetti. Joyce wchodzi w świat branży, która całkowicie nie jest po linii jej poglądów, ale - wiadomo, skoro to serial komediowy - absurdalnie zaczyna dostrzegać, że przedsięwzięcie ma szanse powodzenia. Jak już uda się zwalczyć opór tradycjonalistycznej włoskiej mafii, pretensjonalnej radnej, strażników i strażniczek patriarchatu czy mediów, w tym całkiem niechętnych kolegów po fachu. W pierwszym sezonie udaje mi się wydać trzy numery, z czego o trzecim raczej nikt nie chce pamiętać.

Jakie to urocze! W roli Renettiego pojawia się Jake Johnson (Nick z “New Girl”), idealny w roli niepokornego chłopca o złotym sercu i słabej woli, ale to kobiety ciągną ten serial - ambitna Joyce, twardo stąpająca po ziemi Tina - księgowa i managerka, Shelly - siostra Joyce, gospodyni domowa z przedmieść i na pozór płytka i głupiutka Bambi - aktorka porno, która okazuje się mieć skrywane zalety (oraz, haha, jest pochodzenia polskiego). Oraz gej Ritchie, fotograf obdarzony niesamowitym talentem, mimo że fotografował do tej pory głównie niewysmakowaną goliznę. Lojalnie ostrzegam, że w serialu - poza kobiecymi piersiami - pojawia się sporo nagich mężczyzn. Tak, full frontal, czasem nawet we wzwodzie. Idealny serial na lato. Liczę na kolejne sezony.

Przy okazji obserwacja - po pierwszym roku pandemii, kiedy zelżały ograniczenia i przemysł serialowy wrócił do jakiej-takiej normalności, prowadziłam mentalny dzienniczek aktualnych seriali, Które Zauważyły Covid-19. I zastanawiałam się, jak to zmieni kinematografię. Wtem nie ma pandemii i nie ma śladów po niej. Nic się nie zmieniło. Albo pojawiają się seriale, w których tematu dwóch lat wyjętych z życia nie ma, albo wracamy do nostalgicznych lat 70., jak tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 23, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Majówka 2022: Radebeul i inne

[30.04-3.05.2022]

Radebeul trafił się przypadkiem - znalazłam bardzo fajny nocleg na bookingu, parter w domku jednorodzinnym z ogrodem, a w ogrodzie malownicze zachody słońca, bzy i kwitnące drzewka owocowe, trampolina, huśtawka i tyrolka oraz przechadzający się kot od sąsiadów. I taniej niż w Dreźnie, a Radebeul to w zasadzie przedmieścia. Samo miasteczko jest urokliwe, nie za duże i ma - oprócz winnicy i punktu widokowego, świetnej greckiej restauracji - Muzeum Karola Maya (dla tych, co wychowali się na książkach tego wesołego hochsztaplera).

W ogrodzie Zachody słońca w pakiecie Piekarnia / Grecka

Z kolei w drodze z Drezna zatrzymałam się na krótki popas w zamku Berbisdorf, który jest - jak się okazało - czynny w weekendy, a byłam we wtorek. Ale urokliwie, warto się zatrzymać, jak się przejeżdża. Sama droga też ładna - tu rzepak, tu niebko jak z pocztówki, tu kawałek Niemieckiego Szlaku Alej, tu elektrownia, ale taka jak w “Dark”, a nie że Turów.

I najboleśniejszy kontrast wyjazdu: po niemieckiej stronie Park Rododendronów i Diabelski Most, po polskiej ohydne blaszaki z mydłem i powidłem, kup benzynę - zapalniczka gratis, promka w Biedronce na kiełbasę grillową i Zigaretten tanio.

Weisswasser

    Adresy:
  • Atlantis - Maxim-Gorki-Straße 2, Radebeul, restauracja grecka
  • Henris Bierhaus - Bautzener Str. 64, Weißwasser/Oberlausitz
  • Zamek Berbisdorf - otwarte w weekendy
  • Rakotzbrücke - Kromlau

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 22, 2022

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: kromlau, niemcy, radebeul, weisswasser, berbisdorf - Skomentuj


Patrick deWitt - Bracia Sisters

Są książki, o których od początku wiesz, że będą rozczarowaniem, ale jednak przez nie brniesz, bo może jednak coś zaskoczy miło. W końcu autor nagradzany, ląduje wysoko w rankingach, krytycy się prześcigają w pochwałach, padają słowa typu "dekonstrukcja", "mistrzowski hołd", "wyrafinowany humor"... No to tutaj to nie jest ta sytuacja, podobnie rozczarowana byłam niektórymi filmami, które dostały Oskara. Mam jeszcze drugą książkę tego autora, "Podmajordomusa Minora" i tak się zastanawiam, czy oddać bez czytania.

Dwóch braci - Eli i Charlie Sisters - jedzie do Kalifornii ze zleceniem, mają zabić złodzieja, który podobno okradł ich szefa, złowrogiego Komandora. Po drodze mają różne przygody - upijają się, kogoś okradają, ktoś ich okrada, spotykają się z przypadkowymi ludźmi, co zwykle kończy się zabiciem rozmówców, a przynajmniej ich ciężkim pobiciem, Eli ma różne rozkminy oraz czasem startuje do pań, Charlie rozkmin raczej nie ma, za to ma szybką rękę i krótki loncik. Docierają do Kalifornii, po rozmowie z poszukiwanym celem decydują, że jednak zabicie człowieka jest nieuzasadnione, więc dołączają do niego, co jednak ma pewne konsekwencje. Najpierw wzbogaceni, potem okradzeni, wracają do rodzinnego domu. Koniec. Serio, patrzyłam na ostatnią kartkę i zastanawiałam się, po co ja to czytałam; nie będę streszczać wszystkich podłych rzeczy, które bohaterowie zrobili bez żadnego powodu, wszystkich drastycznych opisów typu odcinanie ręki, umieranie w męczarniach czy okaleczanie zwierzęcia, to pewnie ten sławetny czarny humor.

#74

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 20, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 2


O sąsiedzkiej wizycie w Luboniu (3)

[5.06.2022]

W niedzielne poranki świat śpi. Dlatego to potencjalnie dobry moment na wchodzenie w miejsca, gdzie nie potrzeba widowni ani kibiców (czy wręcz osób, które każą się oddalić rączo). Na przykład można sobie bladym świtkiem o 8:30 obejrzeć zabudowania zabytkowej Fabryki Przetworów Ziemniaczanych Koehlmanna w Luboniu, której smutne, rozsypujące się resztki stoją między nowoczesnym założeniem deweloperskim, przez co można porównać nowoczesne, ekononiczne (czytaj: pozbawione indywidualności i glamour) budownictwo ze 120-letnią architekturą Jugendstil z elementami secesji. Niestety, mam wrażenie, że zamiast podjąć jakąkolwiek próbę adaptacji tego, co się jeszcze nie rozsypało, właściciel czeka, aż oznaczone jako zabytki budynki dopadnie entropia. A szkoda. Jak lubicie urbex i abandony, koniecznie póki jeszcze można.

PS Jako że jestem osobą odpowiedzialną, pozwoliłam sobie na wejście tylko tam, gdzie nie było zakazu oraz nie było zagrodzone. Zdjęcia wnętrz są robione z zewnątrz, przez okna lub otwory w murach. Pewnie można zobaczyć więcej od środka, ale - odpowiedzialność, wspominałam - nie namawiam.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 19, 2022

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto - Tag: lubon - Komentarzy: 2


Łukasz Orbitowski - Chodź ze mną

Helena Barska, emerytowana dentystka, osoba barwna i nietuzinkowa mimo ponad 80 lat, oznajmia synowi, ponad 40-letniemu Dustinowi, że jej czas jest policzony i wreszcie wyjaśni mu to wszystko, co ukrywała przed nim przez lata - kim był jego ojciec, czemu uważa, że to w porządku, że mieszka w “Willi pod Murzynem”, skąd zakaz wstępu do domu komukolwiek poza rodziną i wreszcie, czemu do cholery dała synowi, wychowanemu na gdyńskim blokowisku, na imię Dustin. Syn zaczyna zaniedbywać rodzinę - żonę i syna - oraz restaurację, którą z miłością prowadzi, bo usiłuje zapisać wszystko, co barwnie, aczkolwiek dawkując ważne informacje jak Szeherezada, opowiada mu matka: o ojcu, radzieckim kapitanie okrętu wojennego stacjonującym w Gdyni, zalotach i ostracyzmie otoczenia, miłości i zdradzie, amerykańskim pilocie, który spadł z nieba, arcywrogu z bezpieki, brawurowej ucieczce za granicę, spotkaniu z prezydentami Kennedym i Nixonem… Do Dustina szybko dociera, że jakkolwiek historia jest fascynująca, tak matka chyba jednak łże, bo nic się w opowieści nie spina, a całość zaczyna przypominać historię szpiegowską z elementami science-fiction. Nie zmienia to jednak faktu, że zarywa kolejne noce, mimo mitygującego głosu trzeźwej żony, Klary, żeby zdążyć, bo stan matki nagle się pogarsza.

Nie do końca umiem określić, czy podobało mi się niejednoznaczne zakończenie, które przeniosło szaloną historię w obszary metafizyczne. Bo to takie łatwe - nie dać wiążącej odpowiedzi, a jednocześnie czy po takiej jeździe w historię, w skomasowane kilkadziesiąt lat trójmiejskiego PRL-u, zimnej wojny, skomplikowanych losów ludzkich, tajemnic, wywiadu, zwyczajnej ludzkiej zawiści i przypadku, da się wrócić do zwyczajnego życia? Do codziennego robienia synowi śniadania, trzymania się za ręce z żoną, a w restauracji do sprawiania mięsa i smażenia steku, który trzeba wydać klientowi? Nie wiem.

Są książki, od których nie można się oderwać - to jedna z tych. Mimo że chwilę temu czytałam bardzo podobnie skonstruowaną historię u Dominiki Słowik, mimo że to realizm magiczny, pomieszany z bezsenną schizą jak u Żulczyka, mimo wszystko, to jest doskonała, wciągająca historia.

Inne tego autora:

#73

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 18, 2022

Link permanentny - Tagi: 2022, panowie, sf-f, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Majówka 2022: O Dreźnie

[30.04 / 2.05 / 3.05.2022]

Kilka lat temu, zniechęcona przez tę wiecznie zmęczoną część wycieczki (którą chyba zacznę roboczo nazywać Fumem), opuściłam Grünes Gewölbe (Zielone Sklepienie) i bardzo żałowałam, ponieważ jakiś czas później gruchnęła wieść, że kosztowności no more. Otóż to nie do końca tak, bo podczas kradzieży, owszem, zniknęło trochę bezcennego dobra, również po naszych współdzielonych z Saksonią królach, ale ubytku bynajmniej nie da się zauważyć. Niestety, musicie mi wierzyć na słowo, bo na całej ekspozycji jest zakaz fotografowania. Dość powiedzieć, że fraza "złote a skromne" nie jest tu na wyrost. W życiu nie widziałam takiej masy metali szlachetnych i kamieni, większością z nich bym nie pogardziła. Koniecznie idźcie. W gratisie kilka zdjęć ogólnodostępnego kawałku Zamku Rezydencyjnego.

Stojący przy placu Neumarkt kościół Marii Panny (Frauenkirche), zniszczony podczas nalotów, odbudowano dopiero w latach 1994-2005, wcześniej przy placu straszyły ruiny. Teraz w środku odbywają się msze, koncerty i inne uroczystości, a zupełnie świecko można wspiąć się na kopułę, skąd widok na całe Drezno. Byłam przekonana, że jest winda, ale nie ma, na szczęście część drogi w górę to pochylnie.

Martin-Luther Platz z najlepszym śniadaniem.

W gratisie kawałeczek nowszego Drezna - okolice Galerii Drezdeńskiej, gdzie zaopatruję się w kosmetyki Rituals (ale już nie muszę, bo są w Poznaniu).

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ oraz poprzednie odwiedziny w Dreźnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 16, 2022

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: drezno, niemcy - Skomentuj