Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Utmark to małe norweskie miasteczko na bagnach. Kilkanaście rodzin, kilkoro dzieci, kościół, sklep, dom pogrzebowy, hodowcy zwierząt. Większość mężczyzn spotyka się raz na jakiś czas na pokera. Sielanka. Tyle że nie. Rozgrzewa się konflikt między Finnem, drobnym hodowcą owiec i alkoholikiem, a Bilzim, lokalnym potentatem pochodzenia lapońskiego, właścicielem ogromnego stada owiec i dzikiego psa Horagallesa, który z upodobaniem zagryza owce Finna. Nie pomaga, że żona Finna, Siri, ma romans z Bilzim i zirytowana wyprowadza się do kochanka. Szybko okazuje się, że całe miasteczko podskórnie wrze - pani pastor jest wściekła również na boga, bo jej były mąż, przedsiębiorca pogrzebowy, będzie miał dziecko z nową partnerką; posterunkowy ma problem z hazardem, jest zadłużony u Bilziego i przymyka oko na nielegalne aktywności tego ostatniego; Stein sprowadza dwie pracownice seksualne z Albanii; Siri orientuje się, że związek z Bilzim nie był krokiem w dobrą stronę; kierowca szkolnego autobusu ma nietypowe upodobania erotyczne; kwitnie handel nielegalnym alkoholem; właścicielka sklepu jest nawiedzona przez demona. Do tego w miasteczku pojawia się nowa samotna nauczycielka, która próbuje niektóre z tych problemów rozwiązać.
Miał to teoretycznie być taki norweski “Przystanek Alaska”, ale pokrętło krindżu ma jednak przesunięte mocno. Wszyscy są nieszczęśliwi, wszyscy - poza nastoletnią Marin, córka Siri i Finna - podejmują złe lub bardzo złe decyzje. Trafiłam na jakąś recenzję tego serialu, która głównie skupia się na konflikcie Finn-Bilzi i widzi tylko męską stronę tego świata, traktując kobiety jako drugi, nieistotny plan, a to bardzo krzywdzące. Inna rzecz, że niekoniecznie polecam - obejrzałam bez przykrości, ale niekoniecznie z przyjemnością. Trochę jak z Franzenem - fascynacja tym, jak inni mają źle.