Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dlaczego nie napisałam o New Girl jeszcze?!
Przede wszystkim to Zooey Deschanel (grająca Jess, nieco naiwną i ufną nauczycielkę), która swoimi prześlicznymi oczami robi cały serial (nawet jeśli nosi okulary zerówki albo - co bawi mnie do łez - same oprawki; na litość - PO CO?). Ponieważ jej chłopak ją zdradził (i nie przestał nawet wtedy, kiedy weszła do ich domu), wyprowadziła się i szukając pokoju trafiła do loftu wynajmowanego przez trzech (czterech) młodzieńców. Bogatego Schmidta, który głuszy panny z szybkością i wdziękiem lokomotywy (ale mimo to - skutecznie), lekkoducha Nicka, niedoszłego prawnika z kompleksami, obecnie barmana, Coacha - trenera koszykówki w szkole, po pilocie zastąpionego (ale wraca na szczęście w drugim sezonie, bo sporo wnosi) wiecznie spanikowanym Winstonem, bezrobotnym koszykarzem, który skończył kontrakt na Łotwie. Satelicko pojawia się Cece, prześliczna Hinduska, inteligentna modelka, do której wzdychają wszyscy panowie.
Wiem, wiem, kolejny serial o sublokatorach, ale tym razem przynajmniej zabawny, a nie żenujący. O światach damsko-męskich, przyjaźni, pieniądzach, koegzystencji, budzącym się uczuciu (niewiele zdradzę, jak powiem, że Jess w zasadzie od pierwszego wejrzenia się zakochuje w jednym z panów). Pewnie, jedzie czasem strasznymi kliszami (np. kiedy niechętna dzieciom Cece dowiaduje się, że w zasadzie ma ostatni dzwonek na ciążę i nagle chce dzieci), ale robi to w uroczy, przez Amerykanów nazwany "adorkable", sposób. Mnie bawi do łez, w każdym razie.