Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Gdańsk, lata 50. Wojna jeszcze rezonuje we wszystkim, wszędzie gruzy i - jak się dobrze poszuka - można znaleźć niewybuchy czy ukrytą broń. Trzech chłopców - Piotr, Szymon i bezimienny Heller (narrator) - są brutalnie przesłuchiwani przez nauczyciela-psychopatę, kierownika szkoły i milicję, dorośli chcą poznać szczegóły ostatniego dnia, kiedy zniknęli ich towarzysze zabaw - Weiser Dawidek[1] i Elka od Wiśniewskich. Elka znajduje się kilka dni później, ale żadnego śladu po Weiserze nie ma, co nie do końca jest dziwne, bo chwilę przed zniknięciem niespodziewanie wybuchł ładunek, który Weiser próbował odpalić ku uciesze swojej i kolegów. Narracja przeplata się między wydarzeniami tego ostatniego lata - morzem pełnym cuchnących, martwych ryb, nudzie wakacji, dorosłymi krążącymi między pracą, knajpą a kościołem, wspomnianym już przesłuchaniem i refleksją narratora po latach, przez które nieustająco sam szukał odpowiedzi, co się rzeczywiście stało z Weiserem. Bo zniknął i nie został po nim nawet strzępek ciała, ale Heller nie wierzy, że przypadkowy wybuch mógł chłopca zabić, nie po tym, jak widział, że Weiser umie lewitować, że poskromił w zoo dziką panterę, że samodzielnie wygrał mecz z chłopakami z koszar, że umiał robić cuda z eksplozjami i jak nikt znał się na broni. Problem w tym, że żaden z jego przyjaciół nie chce o Weiserze rozmawiać, nawet po latach - Piotr nie żyje, znamiennie zastrzelony podczas zamieszek w 1970, Szymon wyjechał i jest gdzie indziej, a Elka, która z Weiserem była najbliżej, mieszka w Niemczech i już jest zupełnie inną osobą niż ta dziewczynka w czerwonej sukience.
Zapewne nie do końca zrozumiałam geniusz tej książki, jej starotestamentowe odniesienia, bogatą mitologię, ten dyskurs o ulotności i subiektywności pamięci, o dorastaniu i utracie dziecięcej naiwności i wiary, że jest ktoś taki jak Dawidek, który wszystko potrafi, nawet rzeczy niewyobrażalne. I o inności, gdzie wśród zwykłych polskich dzieciaków pojawia się ktoś ewidentnie obcy, kto jako jedyny nie chodzi na religię, ale zamiast pariasem staje się w nudne, puste wakacje osobą najbardziej pożądaną, niesamowitą. Na poziomie typowo literalnym to dygresyjna opowieść o dorastaniu w powojennej rzeczywistości, gdzie życie dzieci było całkiem odklejone od świata dorosłych, a ten nie do końca zrozumiały świat obserwowany był przez dzieci jak kino - pijany pan Korotko, nauczyciel M-ski oddający się dziwnym praktykom seksualnym w ukryciu łąk i pól, natrętna, zabobonna religijność proboszcza Dudaka skontrastowana z mistycyzmem Żółtoskrzydłego, uciekiniera z lokalnego domu wariatów, prawie że ukamienowanego przez tłum, konflikty między robotnikami z portu a wojskowymi. Oranżada w krachli, czerwona lepsza niż żółta, ale dopóki nie otworzysz butelki, nie wiesz, na jaką się trafi.
Nieustająco uwielbiam, jak Huelle potrafi w język. Zupełnie nie nuży mnie powtarzanie tych samych fraz i motywów, dokładnie słyszę tę narrację w głowie czasem, ten bieg nieuporządkowanych, surowych myśli, gdzie dialog przecina nagle wspomnienie albo coś nawraca uparcie i pcha się na pierwszy plan, mimo że nie chcę już o tym myśleć. Jak on to zgrabnie umie zapisać, że wydaje się to tak łatwe i naturalne, nic tylko usiąść i spisać swoją historię. Tyle że to jednak nie takie łatwe, więc pozostaję w zachwycie. Nb. zaczęłam czytać Huellego w Boże Ciało, w dzień, w którym zaczyna się akcja książki. Przypadek?
[1] Powidoki mam tu po szkole, gdzie nazwisko zawsze przed imieniem.
Inne tego autora tu.
#75