Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Detektyw NcNulty z Wydziału Zabójstw w Baltimore jest wściekły, bo aresztowany przez niego morderca, D’Angelo Barksdale, wychodzi wolny - świadkowie zmieniają zeznania. Kiedy ginie jeden ze świadków, detektyw skarży się sędziemu, że jego praca nie ma sensu - złapani przestępcy wychodzą, bo są częścią ogromnego gangu, który ma możliwości i środki na uciszenie świadków i posmarowanie wymiaru sprawiedliwości. Sędzia inicjuje powstanie grupy specjalnej, która ma na celu zinfiltrowanie gangu Barksdale’ów; problem w tym, że władze policji wcale nie są do tego chętne, bo wykrywalność. Fasadowa grupa, do której trafiają spady z innych działów - alkoholicy, prymitywne cwaniaczki, gryzipiórek kontrolujący lombardy, półgłówek nadużywający broni - nie ma w zasadzie żadnych narzędzi poza maszynami do pisania (przypominam, że rzecz się dzieje we wczesnych latach 2000: pagery, automaty telefoniczne, rzadko pojawiają się komórki-cegły, komputery to raczej zaawansowane edytory tekstu z malutkimi monitorami, Internetu funkcjonalnie nie ma, a do podsłuchu może służyć przenośny dyskretny magnetofon szpulowy). McNulty usiłuje uzyskać pozwolenia na podsłuch, komputery, wszystko, co zespół dostaje, jest solą w oku zwierzchników wydziału.
SPOILER ALERT! Ten serial ma prawie 20 lat, możemy uznać, że jestem chyba ostatnią osobą, która go jeszcze nie oglądała?
Pierwszy sezon kończy się gorzkim sukcesem - gang Barksdale’ów jest rozbity, ale czy to zmieniło cokolwiek w układzie sił w Baltimore, usunęło korupcję, złe zwyczaje w policji czy oczyściło ulice? #retoryczne Mimo pewnej daremności całej akcji to świetny kawał proceduralnego śledztwa, z urozmaiconą grupą bohaterów, zarówno po stronie policji, jak i przestępców. W policji nie ma rycerzy bez skazy, nawet spiritus movens całej akcji, McNulty, jest alkoholikiem z rozsypanym życiem osobistym. Są policjanci całkiem nierokujący, są i tacy, którzy okazują się nadspodziewanie przydatni, chociażby mój ulubiony nieudacznik Pryzbylewski (zięć Valczeka, łezka mi pociekła). Po stronie gangu też nie ma jednorodności - są bezwzględni przestępcy, ale też i tacy, którzy zwyczajnie nie mieli innej opcji, a system nie ułatwiał, jeśli się miało czarny kolor skóry i pochodziło z “klocków”. Bywa dramatycznie, bywa mizoginistycznie i rasistowsko, a profilowanie i brutalność policji jest na porządku dziennym, czasem nawet bez próby ukrywania tego, ale bywa też zabawnie i ciekawie realizacyjnie (np. scena rekonstrukcji zbrodni ze dialogami składającymi się tylko ze słowa “fuck”).