Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O nieco przeterminowanych urodzinach

[28.08.2021]

Koniec sierpnia był deszczowy, ale specjalnie na moje urodziny Berlin przygotował słońce i ciepło, żebym mogła obejrzeć sobie Pfaueninsel (Pawią Wyspę) w pełnej krasie. I tak dla ścisłości - ja wiem, że odległości są niewielkie, ale jezioro Wannsee, na którym wyspa leży, to raczej okolice Poczdamu niż Berlina, z centrum Berlina to koło 30-kilometrowa wycieczka. Na wyspę można się dostać tylko promem, który odpływa co pół godziny, samochód można zostawić na darmowym parkingu opodal (a rower przy przystani promowej, bo roweru nie wolno na wyspę). Ten prom jest o tyle zabawny, że płynie całe 3 minuty, bo to taka odległość, myślę, że dałoby się przepłynąć i bez promu.

Jak aktualna nazwa wyspy sugeruje (aktualna, bo wcześniej - w XVIII wieku - była na niej hodowla królików i nazywała się Kaninchenwerder), na wyspie mieści się hodowla pawi i ptaków domowych, a sporo pierzastego pogłowia krąży na wyspie luzem. Totalnie mogłabym tam spędzać lato, biorąc przykład z Hohenzollernów, którzy zbudowali sobie zameczek i różne urokliwe budynki, żeby myziać się dyskretnie ze swoimi metresami. Metresy wprawdzie nie posiadam, mogłabym głaskać owce, pawie i puchate krówki w pięknych okolicznościach przyrody. Albo przechadzać się leniwym krokiem przez ogród różany i palmiarnię, a potem iść na kawę i ciasto do kawiarni. Pałac jest aktualnie w remoncie, a zabytkowa Mleczarnia zamknięta dla zwiedzających (bo COVID), ale całą wyspę można obejść ze sporą przyjemnością.

Przystań promowa Tędy na wyspę / Przedpromie Fontanna Wannsee / Kastellanhaus Zamek w trakcie Ogród użytkowy / Zabudowania przy Mleczarni Wannsee Mozna spotkać / Można zakupić w kawiarence albo znaleźć Lokales Meierei auf der Pfaueninsel Zabudowania przy Mleczarni Obcy na drzewie / Fontanna Świątynka Zabudowania obsługi promu / Prom Dom Rycerski z fasadą przewiezioną z Gdańska Resztki palmiarni / Świątynka Wrzosowisko Wrzosowisko / Zabudowania obsługi promu Rogate, chyba bizony Kościół pw. Piotra i Pawła przy jeziorze Wannsee Gospoda przy Pawiej Wyspie

Bardzo przyjemne urodziny to były, padać zaczęło, jak wracaliśmy autem do Berlina. I po lanczu w poczdamskiej To Steki (Gutenbergstraße 33), w której byłam kilka lat temu w grudniu. Ponieważ koniec sierpnia to nowa świecka tradycja protestów Q-Anon w Berlinie, właściciel restauracji uprzejmie (acz po niemiecku) poprosił nas o okazanie paszportów szczepień, a w razie odmowy zasugerował, że możemy chyżo opuścić lokal. Nie że zrozumiałam po niemiecku, na widok mojej zdziwionej miny poprosił mówiącego po angielsku kelnera o wsparcie.

Urodzinowy aperol / Przystawki ciepłe

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 7, 2021

Link permanentny - Kategorie: B is for Birthday, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: poczdam, pfaueninsel, niemcy - Komentarzy: 2


Raymond Chandler - Długie pożegnanie

Zacznijmy od tego, że znowu zderzyłam się ze swoją opinią. Że Chandler pisał świetne kryminały, wszystkie czytałam, to wiem. Owszem, wszystkie czytałam, ale epokę temu, a przez ostatnie naście lat zmieniło się bardzo dużo, i na rynku książki, i w obyczajowości. Losowo wybrane “Długie pożegnanie” zmęczyło mnie bardzo, mimo barwnego języka, ciekawie zarysowanej postaci i - co rzadkie w powieściach kryminalnych - wyjaśnienia motywacji protagonisty do kontynuowania śledztwa. Zmęczyło i w wielu miejscach zirytowało, co widać po zakładkach.

Philip Marlowe pomaga przypadkowo spotkanemu pijaczkowi, Terry’emu Lennoxowi, szlachetnie wyglądającemu Brytyjczykowi z ciągle niezamkniętą kartą wojenną, z czego rodzi się dość luźna przyjaźń. Wtem Lennox pojawia się w środku nocy, prosi o podwózkę do Tijuany i znika. Gdy następnego dnia okazuje się, że żona Lennoxa została bestialsko zamordowana, policja zgarnia detektywa, a ponieważ ten, powodowany solidarnością, odmawia odpowiedzi, spuszcza mu wychowawczy łomot. Gdy zostają znalezione zwłoki Lennoxa wraz z listem, który można uznać za przyznanie się do zbrodni, Marlowe wychodzi i wraz z jednym z niewielu sprawiedliwych policjantów podejmuje własne śledztwo, przeplatane innymi - początkowo niezwiązanymi zdarzeniami - które prowadzą do zaskakującego finału (i kolejnej śmierci).

Co na plus - Chandler ma niezwykle barwny język, wielokrotnie uśmiechałam się pod wąsem do fraz typu “twarz miał całą w uśmiechu dwa na sześć, jak facet licytujący zeszłoroczne kalosze”, “para zabójczo ubranych półdziewic”, “nic nie wyróżnia dobrze prowadzonego narkomana od księgowego-wegetarianina”. Śledztwo też jest wciągające i ciekawe, aczkolwiek po pewnym czasie męczy mnogość przemocy, szantażu i kłamstwa, żeby uzyskać odpowiedzi na pytania zadawane przez detektywa, podobnie jak okazjonalne wielostronicowe dywagacje na temat systemu prawnego i skorumpowania władzy. Co na minus, pytacie. Po latach od pierwszej lektury zmierziło mnie zachowanie detektywa, który nie waha się pocałować siłą swojej klientki mimo braku zachęty z jej strony (jest piękna, to wystarcza), z przyjemnością idzie do baru, do którego “nie wpuszcza się psów i kobiet” czy pogardza Latynosami (co zresztą jest częściej spotykane, zwłaszcza że “Meksykańcy” to zwykle służba). Niby ma być ostatnim sprawiedliwym w świecie urządzonym przez milionerów, którzy za pomocą stworzonego przez siebie systemu prawnego, mają do dyspozycji sądy, prasę i pieniądze, co pozwala im na bycie powyżej i brak jakiejkolwiek moralności, ale jego metody są, cóż, nieco kwestionowalne.

Inne z tego autora, inne z tej serii.

#115

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 6, 2021

Link permanentny - Tagi: kryminal, 2021, panowie, z-jamnikiem - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Skomentuj


Jakub Małecki - Dygot

Jak w “Saturninie”, rzecz zaczyna się u progu wojny i dzieje się pod Włocławkiem. Janek Łabendowicz buduje radio i po paru dniach przepychanek z niechętną elektroniką, sprowadza do wsi wojnę. Jakoś im się udaje przeżyć, mimo że ich dom zajęła Frau Eberl, dobra Niemka, dbająca o swoich robotników, zwłaszcza kiedy Jankowi i Irenie, córce miejscowego dziwaka i lokalnej wariatki, rodzi się syn Kazimierz; dookoła płynie krew zamordowanych, ale Łabendowicze mają swoją bezpieczną enklawę. Irena jest znowu w ciąży, gdy kończy się wojna. Frau Eberl prosi Janka o odwiezienie do Niemiec, ten ją jednak ze strachu porzuca po drodze, Niemka przeklina więc nieurodzonego jeszcze Wiktora. Dziecko jest albinosem, co zmieni całe jego życie. Drugą rodziną, z którą losy Łabendowiczów się splatają, są Geldowie - Bronek, który uwierzył w cygańską przepowiednię, Helena, żyjąca w cieniu Poli Negri i ich córka Emilia, ofiara wypadku, z którego wyszła z poparzonym ciałem. Dość istotne są pojawiające się w tle zwierzęta - pies o imieniu Koń, koń o imieniu Pies i oswojona sowa Durna. Autor przeprowadza dwie rodziny, w których najpierw Bronek poznaje Irenę, a w efekcie Wiktor i Emilia biorą ślub, do momentu, kiedy syn tej pary - Sebastian - odkrywa sens swojego życia i tajemnicę przerażającej śmierci ojca, Wiktora.

Małecki doskonale umie w mroczny, klaustrofobiczny klimat kujawskiej wsi i małego miasteczka, z ludźmi nienawykłymi do rzeczy dziwnych i nietypowych. Każdy dom ma swoją tajemnicę - czasem to skrywana przemoc, czasem jakieś wydarzenie z przeszłości, czasem to granat. Jednocześnie wszyscy, nawet ci skrzywdzeni i w efekcie siejący przemoc, są przez autora bardzo łagodnie napisani, w dużej rozpiętości tonów (w przeciwieństwie do takiego np. Żulczyka, który umie w postaci doskonale, ale dla swoich bohaterów jest bezlitosnym krytykiem).

Inne tego autora.

#114

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 5, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, panowie - Skomentuj


R.Azderball i R. Frister - Naszyjnik kapitana Holicza

Tytułowy kapitan Holicz jest przedwojennym policjantem, który płynnie przeszedł do służby w socjalistycznej Polsce. Ma żonę, w której towarzystwie znajduje prawdziwy odpoczynek, ale jeśli praca wzywa, to nie waha się zostawić małżonki samej w np. w kinie czy czekającej ze stygnącą kolacją. Dużo pali, raczej nie pije. Uwielbia samotnie spacerować po mieście, gdzie z upodobaniem (i fotograficzną pamięcią) kolekcjonuje detale architektoniczne.

Skrzypce Stradivariusa

Niejaki Konieczny zgłasza kradzież skrzypiec, podobno z pracowni Stradivariusa, w których posiadanie wszedł dość nieetycznie[1]. Milicja zaczyna iść tropem - muzyk kupuje je w antykwariacie, ale ktoś podmienia mu futerał w zatłoczonym tramwaju. Holicz przypadkiem widzi plakat z informacją, że kwartet skrzypcowy jedzie do Berlina, organizuje więc przeszukanie w pociągu tuż przed granicą, bezskutecznie. Ostatecznie śledztwo wiedzie na prom, gdzie skrzypce lądują na dnie morza i nie wiadomo, czy rzeczywiście były zabytkowe.

Się czyta: fascynujący artykuł o międzynarodowym kongresie astronautów (Holicz).

Się pali: “Giewonty”, no chyba że się nie pali:

Po chwili wyprostował się, sięgnął po papierośnicę i otwartą podał Koniecznemu.
Gospodarz podziękował: — Nie palę. Szkoda zdrowia.
Kapitan stuknął papierosem o blat stołu.
— I nigdy pan nie palił?
— Nie, nigdy. Oszczędzam na kamienicę.

Się je: w jarskiej restauracji, łososia w luksusowej restauracji, popijając “czystą” (głowa potem nie boli).

[1]

— Ależ tak, nabyłem je podczas okupacji od pewnego niezwykle zamożnego muzyka. Był Żydem i wie pan, jak to w getcie... Musiał sprzedać.
(...) — Zwłaszcza że źródło kupna też było niezbyt legalne — w trącił znów Holicz. Konieczny potwierdził:
— Tak to prawda. Skrzypce zabrało gestapo jakiemuś żydowskiemu muzykowi w getcie i sprzedało za bezcen. Teraz Modrak obiecał je spieniężyć. Oczywiście za granicą — dodał ciszej tonem wyjaśnienia. (...)
Pańskie brudne okupacyjne geszefty objęła, niestety, amnestia.

Dwaj panowie L.

W licznych oddziałach PKO mają miejsce napady, zrealizowane z wykorzystaniem modus operandi znanego przed wojną kasiarza, Lolka Metsuły, zwanego Hrabią. Wtedy nie udało się przestępcy skazać, bo zawsze miał doskonałe alibi, a po wojnie poszła plotka, że Hrabia nie żyje. Holicz oczywiście w to nie wierzy, wysyła pocztą kurierską listy przez Medykę do Lwowa, bezpośrednie do Pragi, Ankary i Casablanki, a przez prywatnych znajomych (bo milicja nie utrzymywała łączności z departamentem kryminalnym) do Północnej Afryki. Kapitan kontynuje też śledztwo lokalnie, krążąc po miejscach, gdzie przed wojną bywał Metsuła, chociaż zniszczenia w stolicy mu życia nie ułatwiają. Rozwiązanie zagadki łatwo wykoncypować z tytułu opowiadania.

Się czyta: sierżant Kropidło wgłębia się w “Przygody Sherlocka Holmesa”.

Się pali: np. “Wawele”, nawet jeśli szef prosi, żeby nie palić. A pali się, bo zawód oficera śledczego niemal zawsze wyrabia w człowieku nałóg palenia. — Nikotyna niszczy zdrowie, lecz ułatwia pracę i koi nerwy — mawiają funkcjonariusze milicji, dla których spokój i opanowanie często stanowi o sukcesie.

Się pobiera odciski palców: metodą na szklankę.

Się pije: czystą eksportową pod zakąski, wino pod słodycze, mocną herbatę gruzińską.

Się chodzi do lokali:

„Krokodyl" jest lokalem wysokiej kategorii. Kelnerzy chodzą tu we frakach i odznaczają się szczególną umiejętnością obliczania rachunków. Przy drzwiach stoi tęgi cerber w liberii, przyjmuje napiwki, woła taksówkarzy i odpędza w mrok staromiejskiego rynku gości zbyt mocno „podgazowanych". Na niektórych stolikach płoną świece. W karcie dań, u dołu, obok podpisu kalkulatora, widnieje uwaga: „za świeczkę dopłata 9,- zł“.

Tajemnica czerwonego ołówka

Najkrótsza historia, kilkanaście stron. W okolicach Łodzi pozornie nie związani ze sobą ludzie nagle zaczynają szastać pieniędzmi - kupują domy, piją nie na kredyt, naprawiają zepsute samochody, a “dzieciska dostały nowe kiecki”. Dopiero 5 lat później, dzięki współpracy kap. Holicza, udaje się szajkę złapać, zaczynając od woźnego, który był zatrudniony w obu okradzionych bankach. Jednym ze śladów było użycie stempla z rzadko stosowanym krojem czcionki — marachamitelem(?!) czternastopunktowym.

Pieniądz jest okrągły - w tej historii wyjaśnia się sens tytułu całego zbiorku: Na wystawach sklepów jubilerskich wabią oczy rozmaite naszyjniki: ze srebra i ze złota, z pereł i z bursztynu. Naszyjnik kapitana Holicza jest całkowicie inny. Niby najcenniejsze kamienie nizał kapitan wątki, fakty i fakciki, adresy, nazwiska i kryptonimy.

Skarb Państwa jest okradany przez wieloosobową, międzynarodową szajkę przestępczą, która wywozi z Polski walutę, a przywozi na sprzedaż np. zegarki marki „Schaffhausen“ czy „Delbana“ (“dodatkowe straty wynikłe z dezorganizacji rynku były całkowicie niewymierne“). W celu wykrycia całej siatki, milicja rozpoczyna trwającą ponad dwa lata szeroko zakrojoną akcję wywiadowczą, dokładając jednemu z przestępców tzw. “ogon”, chorążego, który będzie pilnował delikwenta przez kilkanaście miesięcy. Nawet kapitan Holicz pracuje incognito, ”podczas swoich nocnych eskapad tańczył z niezliczoną ilością kobiet i przepijał do wielu mężczyzn, gdy tylko istniało źdźbło podejrzenia, że mogą mieć coś wspólnego z interesującą go sprawą”, ale nie czerpie z tego radości! Wreszcie we współpracy ze wschodnioniemiecką Volkspolizei wszyscy zostają aresztowani, bo każdy przestępca jest w którymś momencie nieostrożny, a aparat wie wszystko.

Folklor lokalny: kolejarz mieszka w Poznaniu przy Żupańskiego 13.

Się czyta: powieść Remarqua o doktorze Rawiku (cywilnie ubrany pracownik MO).

Się pali: “Wczasowe” (chorąży Dawski, dwie paczki dziennie).

Się pije: okocimskie piwo.

Gorzkie migdały

Joanna Hortek, najlepsza aktorka sceny, osoba zarówno atrakcyjna, jak i inteligentna, grała główną rolę w nowej sztuce. W dniu premiery niestety nie pojawiła się w teatrze, zaniepokojony inspicjent pojechał do wynajmowanego przez nią mieszkania (“kredą nakreślone literki K + M + B pozwalały przypuszczać, że właścicielka jest osobą wierzącą”), gdzie znalazł na podłodze zwłoki aktorki. Śledztwo skierowało się kierunku pewnego dziennikarza, który nie dość, że był sprawcą wczesnej ciąży aktorki, właśnie ją zostawił, to jeszcze jego rodzina miałą zakład galwanoplastyczny, w którym można się było zaopatrzyć w sporą ilość cyjankali. Finalnie to nie on okazuje się być mordercą, ale… Teraz, gdy śmierć artystki została definitywnie wyjaśniona, może to chyba przyznać... Jako przedstawiciel prawa nie mam do niego żadnych pretensji. Jako człowiek potępiam go i uważam za moralnego sprawcę śmierci Joanny Hortek. Jest pan wolny (...).

Się pije: dobry francuski likier „Triple Sec Cointreau".

Się pali: oczywiście “Wawele”.

Za mundurem panny sznurem: ”Z wysepki na przystanku dziewczyna w białym kostiumie przesłała mu zachęcający uśmiech. [Funkcjonariusz] Zlustrował ją trochę bezwstydnym spojrzeniem”.

Inne z tego cyklu.

#113

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 4, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


O spacerach po Libercu - ogród botaniczny

[13.08.2021]

Na ostatni sierpniowy spacer po Libercu poszłam również w okolicach ulicy Masarykovej, konkretnie do Ogrodu Botanicznego przy Purkyňovej 630/1. Mimo tego, że nie za bardzo rozumiem po czesku, a starsza pani w kasie niespecjalnie rozumiała po polsku i angielsku, dogadałyśmy się tak, że zapłacę kartą, ale oddam pani wiadro drobnych koron, a pani mi wyda 200 koron w papierku; całość operacji obserwował TŻ ze zdziwioną miną i zapytał, jaką kartą zagrałam, że nie dość, że dostałam bilety, to jeszcze gotówkę (płatniczą, badum tsss!). Do Botanika bardzo warto - nie jest duży, ale przebogaty - ogród różany w sierpniu w pełnym rozkwicie, w wielokątnych oranżeriach piękne aranżacje ze specjalną sekcją roślin owadożernych, akwaria (był aksolotl!) i lilie wodne. Pachniało, brzęczało i przez liście przeświecało słońce. Tuż przy wejściu do Ogrodu jest mała kawiarenka, można na kawę i ciasto albo lody.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 3, 2021

Link permanentny - Tagi: czechy, liberec, ogrod-botaniczny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Robert Brutter - Spadek na życzenie

Mimo że akcja dzieje się w Londynie, czuć, że nie jest książka pisana przez rodowitego Brytyjczyka - owszem, zawiązek akcji jest dość egzotyczny jak na PRL, ale bohaterowie nie robią wrażenia rdzennych mieszkańców (zwłaszcza komisarz Scotland Yardu, Calder); autorem wydanej pod pseudonimem powieści jest Polak, Andrzej Grembowicz.

Jack Lemon, rzutki dziennikarz, natyka się w gazecie na dziwne ogłoszenie:

Przyszli spadkobiercy! Sytuacja nigdy nie jest beznadziejna!
Biuro usług spadkowych, Pimlico, Sutherland Street 37.
Przechodzi nad tym do porządku dziennego, bo nie jest nawet świadomy, że niedługo los jego przyjaciółki, uroczej[1] Pameli Jones, będzie ściśle spleciony z osobą, która owe ogłoszenie opłaciła. Państwo Beynam, para małżonków w kłopotach finansowych, pojawia się w biurze Rogera Holla w Pimlico, gdzie wykupują u niego za grubą kwotę 10 tysięcy funtów, możliwość szybkiego uzyskania spadku po ciotce. Holl obiecuje załatwienie sprawy w ciągu miesiąca, bez dowodów, świadków i podejrzeń. I rzeczywiście, ciotka Mary umiera niespodziewanie na serce na parkowej ławce. Po otwarciu testamentu okazuje się jednak, że ciotka, będąca w niezbyt dobrych stosunkach z siostrzenicą, zostawiła połowę majątku… Pameli Jones, córce jej przyjaciółki, która ją często odwiedzała, w przeciwieństwie do siostrzenicy. Małżeństwo Beynamów zaczyna Pameli grozić, w trakcie pogróżek wymyka im się kilka słów za dużo, co pozwala pannie Jones podzielić się wątpliwościami ze swoim przyjacielem dziennikarzem. Ponieważ nie ma żadnych dowodów na morderstwo, Lemon rozpoczyna śledztwo samodzielnie i odkrywa więcej takich nagłych a niewyjaśnionych zgonów, a kiedy panna Jones mimo młodego wieku ląduje w szpitalu z zawałem, wie, że jest na dobrym tropie.

Niestety, to bardzo podła książeczka, w której autor poszedł na łatwiznę, wprowadzając motyw ezoteryczny - zbrodniarz jestbfboą b anqanghenyalpu hzvrwęgabśpvnpu ovbraretvpmalpu, xbaxergavr hzvr młą raretvą htbqmvć j bfboę, xgóeą qbglxn. Cemrfgęcpl hśzvrepnwąprtb avrjvaar fgnehfmxv cemrpvjfgnjvn fvę ovbraretbgrencrhgn, xgóel wnx j yhfgemr bqovwn łnqharx fxhzhybjnartb młn v tbqmv avą j ngnxhwąprtb tb Ubyyn, cemrm pb gra tvavr an zvrwfph. Londyn jest mały, wszyscy się znają, a do wykrycia sprawcy przyczynia się fakt, że w każdym przypadku ktoś pamięta tajemniczego mężczyznę o nietypowej powierzchowności (brunet o jasnoniebieskich oczach i bladej cerze), który rozmawiał tuż przed śmiercią z nieszczęśliwymi spadkodawcami.

Się pali: tak, nałogowo.

[1] Jack Lemon, poza byciem dziennikarzem, jest też znawcą kobiecej urody. Z zachwytem obserwuje zgrabne ciało Pameli, która krząta się po jego mieszkaniu, przygotowując śniadanie (podczas gdy on leży w łóżku i wydaje odgłosy godowe, mające zachęcić Pamelę do aktywności erotycznej o poranku), ocenia nogi świadkini, wreszcie - w szpitalu przy łóżku silnie kontuzjowanej przyjaciółki - uprawia flircik z pielęgniarką (króciutki dialog, a w środku tyle maczyzmu i protekcjonalności).

- Wygląda pani zupełnie fantastycznie w tym fartuszku - powiedział. - Na miejscu pani męża nie wypuszczałbym pani w ogóle z domu. To dla niego straszne ryzyko.
- No, proszę - uśmiechnęła się pielęgniarka. - A nie wygląda pan na podrywacza.

Inne z tego cyklu.

#112

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 2, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie - Skomentuj


Jojo Rabbit

10-latki często mają wyimaginowanych przyjaciół, zwłaszcza jeśli niespecjalnie dobrze im idzie z rzeczywistymi rówieśnikami. Johannes, zwany Jojo, tęskni za ojcem, walczącym o kraj gdzieś we Włoszech, zapracowanej matki często nie ma w domu, kumpluje się więc z wyobrażonym Hitlerem, swoim ideałem. Bo rzecz się dzieje w hitlerowskich Niemczech w czasie II wojny światowej, dzieci spędzają czas na obozach Hitlerjugend, łącząc sielską zabawę z treningiem militarnym. Jojo, chociaż przepełniony silnym uczuciem do Hitlera, odmawia zamordowania królika, zyskując miano tchórza i przezwisko. Żeby odbudować swoją pozycję w zespole, chwyta granat, który wybucha na tyle blisko, że mocno uszkodzony chłopiec ląduje w szpitalu i od tej pory może już tylko pełnić różne pomocnicze funkcje. Więcej czasu spędza w domu i kiedyś, pod nieobecność matki, odkrywa, że w ścianach poddasza ukrywa się nastoletnia Żydówka Elsa, przyjaciółka jego zmarłej siostry. Sytuacja jest patowa - zgodne z nazistowską ideologią, powinien donieść, wszak Żydzi to zło, ale jeśli doniesie, to może zginąć i on i matka, prawdopodobnie zahipnotyzowana przez tę dziwną nie-osobę. Stwierdza więc, że wybada ją dokładnie, pozna prawdę o Żydach, przez co będzie również przydatny dla Hitlera. Zaczyna więc pisać (i rysować) książkę o Żydach - że po osiągnięciu pewnego wieku rosną im skrzydła czy że czytają w myślach - na podstawie rozmów z inteligentną i złośliwą Elsą. Odkrywa też, że jego ukochana mama bynajmniej nie wspiera nazizmu, tylko uczestniczy w niemieckim ruchu oporu.

Jaki to przewrotnie uroczy film, z gatunku takich, które koniecznie trzeba obejrzeć, żeby zrozumieć. O tym, jak bardzo sielski i kolorowy może być świat dziecka, dorastającego w czasie wojny, gdzie wojna jest czymś oczywistym i normalnym. Słusznie porównywany z “Życie jest piękne”, chociaż jest nieco lżejszy, bo bardziej slapstickowy i absurdalny. Fantastyczna jest też realizacja - scenografia czeskich miasteczek (grających udatnie niemieckie), doskonała muzyka z niemieckim “Heroes” Bowiego, kostiumy dopracowane do najdrobniejszego detalu i drugi plan. I ta paleta kolorystyczna. I dialogi. Niekoniecznie dla dzieci, chociaż może właśnie dzieci najłatwiej mogą wychwycić absurdy nazizmu.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 1, 2021

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 4


John Fowles - Kochanica Francuza

Lyme Regis, urocza brytyjska miejscowość wypoczynkowa, 1867. Na dłuższy pobyt przyjeżdża do swojej ciotki Ernestyna Freeman, nudna i układna młoda dziewczyna, córka zamożnego kupca, a za nią jej narzeczony - starszy od niej o 10 lat intelektualista, kolekcjonujący skamieniałe jeżowce zwolennik kontrowersyjnej teorii Darwina, Karol Smithson. W dużym skrócie - na miejscu spotykają społecznego wyrzutka, guwernantkę Sarę, zwaną Tragedią albo tytułową Kochanicą Francuza, której winą była zakazana miłość do francuskiego kapitana. Kapitan wrócił do siebie, pozostawiając kobietę zhańbioną; problem w tym, że Sara wcale się tej hańby nie wstydzi, pokazując swoją twarz w mieście ku zgorszeniu prawie wszystkich. Ernestyna o tym spotkaniu szybko zapomina, zainteresowana sobą i planowanym zamążpójściem (a konkretnie gierkami z narzeczonym), w przeciwieństwie do Karola, który - po kilku przypadkowych spotkaniach - zaczyna bardzo interesować się społeczną dzikuską. Z tego zainteresowania wynika 90-sekundowy stosunek płciowy (wcale nie żartuję), który rozsypuje dotychczasowe życie Karola w pył.

Wspominałam ostatnio o subiektywnym podziale książek na przyjemne do czytania i te nie. Fowles zdecydowanie ląduje w tej drugiej kategorii. Poza głównym wątkiem skrywanej, łamiącej wiktoriańskie normy miłości Karola i Sary (przy czym, dodam, to w ogóle nie jest miłość, tylko jakaś chaotyczna plątanina uczuć), należących do różnych światów, autor z perspektywy lat 70. XX wieku, obudowuje całość przemyśleniami o wiktoriańskiej erotyce, grze pozorów, przenikających się sferach społecznych, ekonomii, wreszcie wchodzi w postmodernistyczną zabawę, w której pojawia się jako jedna z postaci w książce i każe czytelnikowi wybierać zakończenie historii. Przeczytałam, chociaż zajęło mi to dwa tygodnie (z przerwami na coś innego dla higieny psychicznej), żebyście Wy nie musiały.

Inne tego autora.

#111

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 28, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, panie - Komentarzy: 4


O tym, jak dobrze zacząć dzień

To, czego mi mocno brakło w pandemii, to śniadania poza domem (jeśli już mówimy o #problemypierwszegoświata). Na wynos ciężko, bo większość rzeczy śniadaniowych powinna być raczej świeża i ciepła, chyba że zimny bufet, a i wtedy fajnie, jak można wybrać i żeby było na porcelanie, a nie w styropianie. Niestety kilka miejsc zniknęło bezpowrotnie (Le Targ, Razowa), kilka zrezygnowało w ogóle z opcji śniadaniowej, pozostając przy lanczach i posiłkach bardziej konkretnych (Republiko Róż, wróć z bufetem!). Jak to mówią vlogerzy, without further ado, przejdźmy do moich typów na leniwy poranek. Ha, kłamałam, jeszcze dopisek - nie, nie chodzę na śniadania do restauracji codziennie, nie chodzę nawet co tydzień, poniżej to zdjęcia i doświadczenia zebrane od czerwca, kiedy można było w ogóle pójść na śniadanie i było na tyle ciepło, że mi się chciało rano wyjść z domu. I tak, zdaję sobie sprawę, że akurat kwestie śniadaniowe łatwo jest opędzić niskim kosztem w domu i robię to przez 95% czasu, ale z wiekiem moim ulubionym jedzeniem jest takie, które ktoś mi zrobi i poda, za co chętnie zapłacę. Chętnie poznam Wasze typy, jeśli gdzieś bywacie na śniadaniach w Poznaniu (a i w innych miastach, może nabiorę chęci na wycieczkę).

Moim niekwestionowanym liderem jest Projekt Wilson, mieszczący się w przepiękniej kamienicy na rogu Matejki i Siemiradzkiego. Można w środku, można w mini-ogródku, nawet jak jest nieco chłodniej (otulając się kocykiem). Menu jest bogate - jajka, klasyczne zestawy śniadaniowe, bogate kanapki, naleśniki i, pardon le mot, pankejki, na zimno i na ciepło. Miejsca nie jest za dużo, aczkolwiek zawsze udawało się wejść bez rezerwacji. A, i śniadania wydawane są dość długo, dopóki się nie wyczerpią składniki.

Projekt Kuchnia znajdziecie na Dziedzińcu Starego Browaru. Można w środku, można pod zadaszeniem dziedzińca, wada jest taka, że potrafi przewalać się tłum ludzi. Śniadania bogate, acz dostępne do 12:30.

O Ptasim Radiu pisałam kilka razy, kiedyś bywałam często, zwłaszcza że śniadaniowe menu obowiązywało do 22:30, teraz jest już limitowane do przedpołudnia. Trochę mniejszy wybór, ciężko jest znaleźć coś do bezwarunkowego zaakceptowania przez córkę (a rozmawiamy o poziomie, że naleśnik może być, ale żeby nie był pomazany sosem, sos może być obok), ale mam sentyment i herbata pyszna.

W Czarnym Mleku zaczęłam bywać, bo przez dwa lata mieściła się nieopodal szkoła córki, zdarzało mi się wpaść na szybkie śniadanie przed pracą. Raczej proste, bardziej w kierunku słodkiego, ale nie tylko ciasto. I kawa dosko.

Wreszcie Parle Pattiserie - za pierwszym razem się odbiłam z braku miejsca, za drugim razem już przezornie zarezerwowałam stolik wcześniej. Śniadania bogate i świetne, można kupić francuskie pieczywo i słodycze. W środku dość głośno, bo miejsce nie za duże, można na stoliku od ulicy, co jest nieco surrealistyczne, jako że rzecz się mieści przy Gruwaldzkiej.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 27, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Komentarzy: 6


Mika Waltari - Kto zabił panią Skrof

Starsza pani Skrof zażyła środki usypiające, nie zauważyła chyba, że wykipiała jej owsianka, zgasł płomień pod gazem, a w efekcie w szczelnie zamkniętym mieszkaniu (obawa przed przeciągami!) zabrakło powietrza i zatruła się ze skutkiem śmiertelnym. Ona i jej wiekowy jamnik. I jakby nie dociekliwość komisarza Palmu i bezimiennego narratora, jego stażysty[1], którzy odkrywają, że jamnik bynajmniej się nie zatruł, tylko ktoś mu skręcił kark, sprawa byłaby zamknięta. A tak przez kilka dni policja odkrywa mnóstwo śladów, dwa testamenty, sporo ludzi życzących źle nieboszczce - w tym jej pasierbicy i siostrzeńca, a jeszcze więcej takich, którzy chcieli uszczknąć jej milionów. W efekcie śledztwa zostaje odkrytych kilka nielegalnych zachowań, jedna para się ze sobą łączy mimo przeciwności, a morderca popełnia samobójstwo.

Ostatnio zaczęłam dzielić książki na te, które się przyjemnie czyta (mimo tematyki), i na te, które nie. Waltari należy do pierwszej grupy - jego bohater, komisarz Palmu, jest sarkastyczny, świetnie punktuje wszelkie idiotyzmy, które widzi, nie waha się łyknąć sobie kielicha w czasie śledztwa, a drzemki w pracy traktuje jako niezbędną okazję do refleksji. Bardzo lubię też formę - każdy rozdział rozpoczyna się od streszczenia akcji w postaci zabawnych śródtytułów typu: W ograniczonym budżecie policji kryminalnej nie przewidziano środków na rozrywkowe przejażdżki dryndami na gumach. * Martwy pies jest gorszy od żywego lwa. * Kurt Kuurna mówi o jedwabnym nocniku, a młody Lankella nie przyznaje się do zdeptania kwiatów. * Dwa ululane pawiany i zaginione tenisówki. * Komisarz Palmu nie pojmuje swawoli Barona i zaprzecza, jakoby był mizoginem[2]. Opisy sztuki awangardowej, uprawianej przez Kurta Kuurnę (oczywiście za każdym razem musiałam to półgłosem przeczytać), są przezabawne[3], a czytając rekonstrukcję zbrodni, w której stażysta symuluje duszenie jamnika na pozorancie, uśmiechnęłam się pod wąsem.

Jako że czytałam książkę w e-booku, mam pytanie do szczęśliwych posiadaczy papierowego wydania z serii (1968) - czy był tam wtręcik w końcówce rozdziału 12:

Naczelny kat Rosji, Dzierżyński, który posłał na śmierć dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy ludzi, potrafił rozczulić się do łez, słysząc piękną muzykę. Miał do niej szczególną słabość.

[1] Stażysta jest specjalistą w swojej pracy, mimo braku doświadczenia.

Uważam też, że Palmu nie ma prawa traktować mnie jak idiotę, który wyłącznie koneksjom rodzinnym - drugi mąż mojej ciotki jest sekretarzem w Ministerstwie Sprawiedliwości - zawdzięcza wielki honor odbywania u niego stażu.

[2] Ależ oczywiście, że jest mizoginem. Wszyscy są, łącznie z panią Skrof. Podejmowanie pracy zawodowej przez kobiety to “dziewczęce mrzonki”, gdyż najlepiej wypełni życiową misję, jeśli pozostanie w domu i będzie pomagać macosze, która ostatnimi laty zaczęła trochę niedomagać. Nawet młody stażysta, chętnym oczkiem patrzący na wszystkie ładne panie, pojawiające się w śledztwie, jest zdania, że coś z nich będzie, jeśli je lepiej wychowa (czytaj: żeby nie były zbyt przedsiębiorcze, a bardziej posłuszne).

- No tak, takie są kobiety. Próżno się po nich spodziewać logiki posunięć. Ale piękne to było.
(...) - Ale przecież sama powiedziała... - zacząłem i umilkłem.
- Kto by wierzył słowom kobiety? - zapytał drwiąco Palmu. - I jaśniejsze oczy potrafią zwieść i... i... hm. Ma się rozumieć, że nie jestem żadnym migo... mizy...
- Mizoginem - podpowiedziałem instynktownie.
Oczywiście jest też ageistą. Za zwyrodniałą uznaje tancerkę, która - mimo że jest posunięta w latach (sic!) - usiłuje przytrzymać przy sobie młodego studenta.
- Niechże mi pan powie, panie komisarzu, tak tylko dla zabawy, ile dałby mi pan lat?
Palmu nieco się zmieszał, lecz nawet na chwilę nie odwrócił spojrzenia.
- Jeżeli łaknie pani komplementów, panno Salmia, to bardzo panią rozczaruję - odrzekł nieuprzejmie. - Pozuje pani na dziewiętnastolatkę, ale byłbym gotów się założyć, że skończyła już pani dwadzieścia pięć.
Ożywienie Iiri Salmii prysło bez śladu, gorycz przeszła w zmęczone przygnębienie.
Zupełnie cichym głosem tancerka odpowiedziała:
- Jest pan bardzo uprzejmy, panie komisarzu. W rzeczywistości mam trzydzieści trzy lata. Nie, proszę nic nie mówić... kosmetyka twarzy, ćwiczenia fizyczne... każdy rok był dla mnie istnym piekłem.

[3] Z kolei wiszący na ścianie obraz w pięknej oprawie był zapewne poligonem nowych technik. Wyglądało to tak, jak gdyby malarz najpierw stłukł na płótnie kałamarz, a następnie na tak sprokurowaną plamę nałożył dwa sadzone jajka, przeciętą marchew i pudełko zapałek z podobizną hotelu Kamppi na etykiecie. Pod spodem starannie przyklejono wycięty z jakiejś fotografii obraz parlamentu.

Inne z tego cyklu, inne tego autora:

#110

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 26, 2021

Link permanentny - Tagi: kryminal, panowie, 2021, klub-srebrnego-klucza - Kategoria: Czytam - Skomentuj