Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o beletrystyka

Colin Whitehead - Reguły gry

Od wydarzeń “Rytmu Harlemu” minęły 4 lata, Carneyowi udało się odciąć od brudnych interesów, doskonale żyje z uczciwej sprzedaży mebli. Jego żona prowadzi biuro podróży dla czarnej klienteli, dodatkowo też wspiera aktywnie czarnego kandydata na burmistrza; żyją z mężem trochę obok siebie, ale w zgodzie. I tylko głupia chęć zaimponowania nastoletniej córce sprawia, że w celu zdobycia biletów na jej koncert jej ukochanego The Jacksons 5, Carney wraca do swoich starych kontaktów, błyskawicznie wikłając się w pełną przemocy historię. Zostaje zmuszony do udziału w finałowym skoku skorumpowanego policjanta, który chce się nachapać i zniknąć, bo wie, że wydział wewnętrzny już jest na jego tropie. Wtem akcja się zamyka, mijają kolejne dwa lata, w sklepie kręcony jest sensacyjny film z cyklu blaxploitation, a znajomy ochroniarz Pepper ma znaleźć zaginioną główną aktorkę, która prawdopodobnie wróciła do nałogu. Część trzecia, znowu jakiś czas później i z pretekstowymi związkami z poprzednimi, to śledztwo prowadzone przez Carneya, który może i nie działa zawsze zgodnie z literą prawa (tu wstaw w zasadzie idiotyczną historię dla żony, że chodzi o kradzione dywany), ale nie potrafi przejść do porządku nad celowymi podpaleniami dla zysku.

I jak bardzo podobała mi się pierwsza część, tak tutaj nie byłam w ogóle w stanie skupić uwagi na czytaniu. Niby nic się nie zmieniło, dalej bohaterowie byli pełnokrwiści, inteligentni, na tyle uczciwi, żeby dać im się przekonać o niskiej szkodliwości ich postępowania, ale już im nie kibicowałam. Może przez szerszy obraz zmian, jakim podlegał Harlem, zmian, wprowadzanych przez Czarnych, ale niekoniecznie prowadzących do pokojowego współistnienia z innymi. Stawiam się, że problem jest u mnie, nie w książce.

Inne tego autora.

#12

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 16, 2025

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2025, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Anna Burns - Mleczarz

Anonimowa narratorka, zwana średnią siostrą, odcina się od tego, co się dookoła niej dzieje, woli czytać stare, XIX-wieczne książki oraz robi to podczas chodzenia po równie jak ona bezimiennym mieście. Puszcza mimo uszu wszystkie komentarze otoczenia - sióstr, szwagrów, matki, swojego być-może-chłopaka, sąsiadek, bo chce żyć sobie we własnym świecie i nie uczestniczyć w rzeczywistości. A rzeczywistość jest skomplikowana, obwarowana milionem czasem nielogicznych zasad. Ten jest dobry, z tamty, nie rozmawiaj, bo cię aresztują, ta straciła całą rodzinę, ten chodzi do złego kościoła, to lista zakazanych imion, bo noszą je tamci, obcy “zza wody”, strefa neutralna. Ale wtem zaczyna za nią chodzić Mleczarz, prominentny bojówkarz od tamtych, co psuje jej splendid isolation, zaczyna więc się chować przed światem w swoim domu, a kiedy próbuje wyjść do świata, słyszy od najstarszej przyjaciółki nieprzyjemną prawdę o sobie, zostaje otruta (no, prawie), a jej być-może-chłopak niekoniecznie już chce z nią być. A, i matka ciągle chce, żeby wzięła ślub, wszak ma już 18 lat.

Zaczęłam czytać, bo myślałam, że to jakaś skomplikowana dystopia, a gdzieś na końcu zostanę nagrodzona jakąś iluminacją na miarę, nie wiem, “Gry Endera” czy “Oryksa i Derkacza”. Ale nie! Rzecz się dzieje w latach 70. w Irlandii Północnej, podczas tzw. Kłopotów, gdzie granica między katolickimi republikanami a katolickimi unionistami (upraszczam!) przebiegała między dzielnicami, a czasem i przez ulice, które straciły nazwy, żeby utrudnić zgłaszanie incydentów przemocy i orientowanie się obcych, gdzie są. Nie mówię, że to jest zła historia - o niszczącej plotce, próbie pozostania prywatną w świecie, gdzie wszystko dla bezpieczeństwa jest społeczne, bo jednostka bez grupy ginie - ale jakże ciężko się to czyta! Wielopiętrowe, zagmatwane zdania, w których trzeba odnajdywać sens, mozolnie rozwijając je z metafor i nieledwie biblijnego języka. Jest parę fajnych scen - dialogi z młodszymi siostrami, mimochodem rozwijające się historie o niespełnionej miłości, kiedy dla jakiegoś ważnego celu rezygnuje się z miłości i wybiera rzecz drugiej klasy, ale to wszystko trzeba sobie wyłuskać z ogromnych bloków słów. Więc niekoniecznie.

Oraz nowy kindle (Paperwhite 12th gen) w domu. Stary jeszcze działa, ale ma już pęknięty ekran oraz jakbym znowu gdzieś zostawiła, to mam zapasowy!

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 1, 2025

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2025, beletrystyka, panie - Komentarzy: 3


Tommy Wieringa - Piękna młoda żona

Nowela albo krótka powieść o tym, jak to jest mieć taki symbol statusu jak piękna, młoda żona. Edward Landauer, ponad 40-letni profesor wirusologii, z publikacjami i renomą, skupia się na pracy, z życia prywatnego ma przygodne podrywki, w które nie inwestuje, bo po co. Ale przypadkiem poznaje Ruth, niespełna 30-letnią, ostentacyjnie piękną kobietę i się zakochuje. Jest zdecydowany, że tym razem to już na zawsze, są szczęśliwi, mimo że czasem różnica wieku i temperamentów nieco daje o sobie znać. Edwarda irytują młodzi znajomi żony, a ona jego świat traktuje jak świat swoich rodziców, dodatkowo okazują się całkiem inni - on kliniczny badacz na zleceniach od koncernów farmaceutycznych, cieszy się z epidemii, bo daje to świetny materiał do badania, nie ma oporów przed wykorzystaniem zwierząt w laboratorium, ona - wegetarianka, mocno emocjonalna, lewaczka, naturalistka. Jakoś wszystko daje się poukładać do momentu, kiedy po kilku dniach opieki nad nieco opóźnionym w rozwoju bratankiem Ruth stwierdza, że jednak chce dziecko. Klasyka - problemy z płodnością po jego stronie, ona coraz bardziej zdesperowana, wreszcie wymarzona ciąża i skupienie tylko na sobie. On wraca do swoich dawnych upodobań, okazjonalnie zaczyna sypiać z mniej atrakcyjną i mniej wymagającą asystentką. Rodzi się dziecko, radość, ale szybko okazuje się, że nie ma powrotu do tego, co było - wiecznie płaczące dziecko staje się środkiem świata, on jest spychany na margines, tym bardziej, że dziecko podobno źle na niego reaguje. I to jest koniec, bo wtedy sypią się też inne rzeczy w życiu Edwarda.

Nie wiem do końca, o czym jest ta książka. O tym, że próba odmłodzenia się przez starzejącego się mężczyznę przez kontakt z młódką niekoniecznie jest dla niego korzystna? Że uroda żony nie wystarcza, gdy ma inne poglądy i nawet jeśli otoczenie zazdrości, to rzeczywistość związku jest bynajmniej nie sielankowa? Albo że mężczyzna, który myśli penisem, w finale traci wszystko i że to jakoś nie zaskakuje ani, cóż, nie powoduje żalu u czytelniczki? Nie wiem i to chyba niekoniecznie istotne. Giń, patriarchacie.

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 10, 2025

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2025, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 1


Mohsin Hamid - Jak zostać obrzydliwie bogatym w rozwijającej się Azji…

Mimo że napisana w formule poradnika (zrobisz, weźmiesz), to historia życia dwóch osób z biednej dzielnicy na obrzeżach jakiegoś azjatyckiego miasta. On, zaniedbany, niedożywiony dzieciak dorastający w wiosce z matką i kilkorgiem żywego rodzeństwa oraz nieobecnym ojcem, zarabiającym na życie w dalekim mieście, robi wszystko, żeby - za sprawą decyzji lub przypadku - przestać być biednym. Czasem ociera się o kodeks karny, czasem umiejętnie wykorzystuje luki, czasem szuka protektorów bez względu na koszt, wreszcie zostaje bogaty. Z kolei jej kapitałem jest nietypowa uroda, której używa jako waluty i talentu - sypia z osobami, które mogą jej pomóc zostać sławną modelką. I też się jej to udaje. Ona i on są przyjaciółmi, spotykają się intymnie raz, zanim ona zniknie na podbój świata. W ciągu życia czasem na siebie wpadają, ale następnie rozchodzą, aby wreszcie - oboje starzy, samotni i zubożali - zostać ze sobą do końca.

Dziwna jest ta poradnikowa narracja, przy arcyciekawej, choć nieco wtórnej (patrz np. “Biały tygrys”) historii od pucybuta do milionera. Największym atutem jest tło - Azja z jej skrajnymi nierównościami, okrutną biedą i ostentacyjnym bogactwem, korupcją i nieludzkimi warunkami do życia, bez zdobyczy socjalnych, z wszechobecną przemocą i kastowością. Nawet uzyskanie bogactwa nie pozwala spać spokojnie, jedynie zmieniają się zagrożenia. Nie jest to lektura ciężka, bo mimo czasem brutalnych historii, całość jest podlana lekko sarkastycznym sosem.

Inne tego autora.

#3

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 9, 2025

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2025, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Emilie Pine - Ruth i Pen

Jeden dzień w Dublinie (i częściowo w Londynie), dwie historie. 16-letnia Pen, nastolatka w spektrum autyzmu, wyszła ze strefy komfortu i razem z Alice, w której się kocha, pierwszy raz sama jedzie na protest klimatyczny, w znienawidzony tłum ludzi, a potem chce zaprosić Alice na koncert. Dzień pierwszych razów. Ruth jest terapeutką, ale sama jest w kryzysie - od lat usiłuje zajść w ciążę, a kolejne fiaska zapłodnienia in vitro i poronienia utwierdzają ją w tym, żeby przestać próbować. Tym gorzej znosi to, że oddają się od siebie z Aidanem, który ją wspierał w staraniach o dziecko, ale kiedy oznajmiła, że ma już dość, zamknął się w sobie. Pobocznie, Aidan, który po konferencji został w Londynie na dłużej, żeby mieć czas na przemyślenia, rozważa, czy chce dalej być z Ruth, czy już nie. Oba wątki wiążą się ze sobą nieco pretekstowo - Ruth pomaga Pen, kiedy ta ma kryzys z przeładowania bodźcami, potem się rozchodzą, mimo że jest jeszcze parę nici, które je łączy.

To dziwna książka, wciągająca, drobiazgowa, pokazująca szczegółowo z czym zmagają się na pozór spokojni ludzie, którym w teorii niczego nie brakuje, ale to w dalszym ciągu dwa niezależne opowiadania, którym nie zaszkodziłaby rozłączność. Świat neuroatypowości to nośny temat - odczarowania mitu choroby psychicznej i podejścia, że osoby w spektrum powinny się dostosować, podobnie jak współczesnych zmagań z macierzyństwem - oczekiwania, wyrzeczeń, zazdrości i potencjalnie destrukcyjnego wpływu na związki. Lubię sposób pisania Pine, ale ze spokojem można byłoby rozdzielić te dwie historie w pełnoprawne książki.

Inne tej autorki.

#119

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 2, 2025

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2024, beletrystyka, panie - Skomentuj


Alice Munro - Dziewczęta i kobiety

Po wielokroć narzekałam, że krótkie formy Munro są niepełne, brakuje im point, czasem zostawiają czytelnika w zawieszeniu. Zupełnie nie mam tego zarzutu do para-powieści, bo trudno mi nazwać “Dziewczęta i kobiety” powieścią; to raczej zbiór chronologicznych nowel dotyczących kolei losu Del Jordan, dziewczynki, nastolatki, a finalnie młodej kobiety z małego kanadyjskiego miasteczka. Jej ojciec ma lisią farmę, która po wojnie nie przynosi specjalnie dochodu, matka zajmuje się obwoźnym handlem, sprzedaje dość luksusowe encyklopedie, co nie jest zbyt chodliwym asortymentem. Dookoła Del jest rodzina i znajomi, postaci czasem kuriozalne (nieco opóźniony wuj), czasem traktowane ironicznie (pretensjonalne, przejęte opinią publiczną ciotki), ale nikt nie jest dla niej wzorem, nawet autonomiczna jak na tamte czasy matka, ateistka i prawie że feministka. Del szuka oparcia w kościele, chociaż zamiast w dewocję, wchodzi w pozycję obserwatorki, tym bardziej, że i tu nie znaduje odpowiedzi na rzeczy związane z dojrzewaniem i narastającym zainteresowaniem seksualnością. Chyba właśnie ta część, beznamiętnie opisująca odkrywanie płciowości, pierwsze eksperymenty erotyczne, niebezpieczną zabawę ze skądinąd nieatrakcyjnym partnerem współlokatorki, odkrywanie ciemnej strony dorosłości i sposobów, w jaki można zostać skrzywdzoną - opuszczoną, w ciąży, ulec przemocy czy wreszcie zgodzić się na niekorzystny układ tylko w celu utrzymania związku - jest najciekawsza. Wyzuta z łagodności, miejscami drastyczna i nawet dość obrzydliwa, przypomina mi moje własne dojrzewanie i przepracowanie poczucia grzeszności i nieczystości związanego z wejściem w dorosłość; nie miałam kogo zapytać, bo to tematy, o których się kiedyś nie mówiło, a i teraz często tylko na zewnątrz widać wersję reklamową i z brokatem.

Mam z Munro też problem o tyle, że po wyjściu na jaw jej zachowania w stosunku do molestowanej córki, czytam jej książki ostrożnie, szukając echa tych wydarzeń. Wiem, że opisy podobnych sytuacji - molestowanie, matka ignorująca krzywdę dziecka - pojawiały się w jej opowiadaniach, uznawanych za odważne i nietypowe, a po latach odkryto ich drugie dno. Od pewnego momentu nie mogę już oddzielać autorki od twórczości, czytam więc z zainteresowaniem (chociaż tę książkę zaczynałam chyba ze trzy razy, nie do końca wina książki, tylko tego, że wpadały mi w ręce inne, ciekawsze), ale nie z przyjemnością.

Inne tej autorki.

#116

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 23, 2024

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2024, beletrystyka, panie - Skomentuj