Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Franciszek jest dzieckiem nadpobudliwym, ale bardzo pojętnym. Zasób słów duży. Nie rozumie, że wyrazy wulgarne są nieprzyzwoite.
Pamiętacie serię książek o Mikołajku, nieco naiwnym francuskim chłopcu, który opowiadał zabawne historyjki o swoich przygodach w szkole i po szkole, kolegach i nauczycielach, rodzinie i sąsiadach? To podobnie brzmią historyjki Franciszka, tyle że Franciszek jest Polakiem (“potrafi podać tytuł hymnu, jednak nie chce go śpiewać”), nie ma rodziców, bo wychowuje się w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne, zwanym Domem Bożym, nazywa siebie i inne sieroty bękartami oraz jego obserwacje nie są do końca tak prostolinijne i naiwne jak Mikołajkowe. O, Franciszek dużo rozumie, zaskakująco dużo, bycie bękartem w bidulu ustawia dziecku perspektywę, tym bardziej, że często trafia za karę do kąta, skąd ma dobry punkt obserwacyjny.
Nie jest to książka brutalna czy kontrowersyjna, raczej refleksyjna. Franciszek wie, że w loterii zwanej życiem wybrał najsłabsze karty, usiłuje się w życiu jakoś umościć. Odwiedza ulubioną ekspedientkę w sklepie, uczy się używać inteligentnych słów, bo to wprawia dorosłych w konfuzję, czasem kradnie lizaki, kocha swojego czarnego kota Szatanka, bawi się z innymi bękartami w gówno[1] albo - ponieważ jest najstarszy - opowiada im niekoniecznie akceptowalne bajki. Bardzo świeże, zupełnie niespodziewanie perełka.
[1] (...) zabawa polega na tym, żeby rozpuścić trochę ziemi w wodzie i natrzeć komuś twarz. Kiedy to się uda, wszyscy się śmieją, a natarty najczęściej płacze.
#49