Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Ewa wzywa 07 115-117

Tadeusz Lembowicz - Śmierć pod Obidową #115

Spis osób:

  • kapitan Tadeusz Westler - siwy włos i powaga w oku
  • chorąży Paweł Popielas - zajmuje się pracami, których nie chce wykonywać nikt inny
  • Tadeusz Karecki - sekretarz znanej popołudniówki, oszczędny w słowach, znajomy Wrestlera
  • Jerzy Wełnicki - aktor, grał w szwedzkich filmach dwa razy, sława i talent nie idą jednak w parze z dobrym charakterem
  • Anna Rozbicka - śpiewaczka, idea kobiety, a nie człowiek z krwi i kości, znajoma Wełnickiego
  • starszy sierżant Gawlik - komenda zakopiańska, mówi z lekkim wileńskim zaśpiewem
  • Właścicielka “Orlika” - wścibska według Wełnickiego, sympatyczna według Westlera
  • Elicki - sława chirurgiczna, pensjonariusz “Orlika”, siwe gęste włosy, ogorzała twarz
  • Elicka - młodsza od męża, z sympatyczną twarzą, mogła się podobać
  • Antoni Walczak, ps. “Tewek” - ma niemal nieruchomą górną wargę, przez co jego twarz wygląda jak martwa
  • Zbigniew Elicki, ps. “Fotos” - siostrzeniec Elickiego, fotografuje na Starym Mieście
  • blondyn - twarz miła, choć skrzywiona cynicznym uśmieszkiem, totumfacki “Fotosa”

Styczeń 1976, nad Europą Zachodnią przechodzi huragan, Zakopianka stoi. Nie dziwi specjalnie opuszczony na poboczu samochód, ale przy bliższym sprawdzeniu w ciemnozielonym Volvo znajduje się martwy człowiek. Bez dokumentów, jedynie ze sfałszowaną legitymacją studencką. Samochód okazuje się być skradzioną własnością warszawskiego aktora, który twierdzi, że samochód mu skradziono, a sprawy nie zgłosił, bo spieszył się na pociąg. Milicja rozpytuje w pensjonacie, w którym mieszkał właściciel volvo, rozmawiają z lekarzem Elickim, który nie spodziewa się, że - jak się niebawem okazuje - zamordowanym jest jego siostrzeniec, fotograf. W mieszkaniu zamordowanego znajdują się szybko zdjęcia par w sytuacji intymnej, sugerujące szantaż. Jest też artystyczne zdjęcie Wełnickiego, za które Elicki - wprawdzie szantażysta, ale utalentowany - dostał nagrodę. Trochę zajmuje odkrycie, kto pomagał młodemu Elickiemu w niecnym procederze - nieco opóźniony intelektualnie “Tewek” i cwany blondynek z zakładu fotograficznego.

Się określa pochodzenie: na podstawie ubrania (wiąże sznurowadła jak Warszawiak).
Się pije: koniak, starkę.
Się je: jajecznicę na boczku.
Się pali: wiadomo.
Złote myśli: “Za pieniądze i święty może się złajdaczyć, a co dopiero taki typ”.

Inne tego autora tu.

Zygmunt Zeydler-Zborowski - Śmierć grabarza #116

Spis osób:

  • Walenty Kosiński - denat, grabarz, ale z wyższym wykształceniem
  • porucznik Koźlak - zręcznie wdrapuje się na drzewo, ale łapie katar podczas obowiązków[3]
  • kapitan Wadzewski - elegancki, przystojny mężczyzna
  • Konstanty Garbiszewski - kuzyn denata, zamożny architekt
  • Marcysia - służąca Garbiszewskich, zupełnie surowa, nie wie, że się puka do drzwi
  • Liza - nieżyjąca żona Kosińskiego
  • Irma Garbiszewska - piękną kobietą, ogromne, płonące niezwykłym blaskiem oczy, wierząca i praktykująca katoliczka[1]
  • Marian Wyłka - łysy grubasek o łagodnym spojrzeniu ciemnych, okrągłych oczu, hiena cmentarna
  • Eugeniusz Małecki - przypomina ogromną antropoidalną małpę, były marynarz, hiena cmentarna
  • Zenon Waciaszek - wytworny mężczyzna, pachnący dobrą wodą kolońską, hiena cmentarna
  • Basieńka Niedziecka - flama Waciaszka, ma takie dziwne uczulenie na mundur milicyjny. Jak tylko go zobaczy, to zaraz dreszczy dostaje i bólu głowy
  • Emilia Grochowiecka - przy odrobinie fantazji można ją było wziąć albo za średniowiecznego mnicha, albo za czarownicę z Łysej Góry
  • Edward Kuleś - znajomy Barbary, zajmuje się hydrauliką i drobnymi kradzieżami
  • Henryk Kamiński - znajomy Barbary, czasami lubi sobie pofiglować, tak dla sportu, dla hecy
  • Dominik Czebanowicz - filozof, teolog, marynarz, stanowczo nie typ ascety
  • Kazimierz Przewłocki (84) - emeryt, pochowany siedemnastego listopada
  • Patrycja Axley (49) - Amerykanka, Polka z pochodzenia, umarła podczas wizyty w Polsce
  • Katarzyna Dobrowolska - poprzednia gosposia Garbiszewskich, lubi milicję
  • porucznik Kaczmarski - młody człowiek o bystrym spojrzeniu i energicznych ruchach

Podczas pogrzebu kondukt żałobny odkrywa wisielca, grabarza. Denat okazuje się być zbolałym, mimo upływu lat od śmierci żony, wdowcem, wielojęzycznym erudytą, piszącym o hienach cmentarnych, w habicie franciszkanina prowadził też tajemnicze rekolekcje, w których uczestniczyła ultra-pobożna żona brata (wątek rekolekcji jest niestety fabularnie niedoinwestowany, w przeciwieństwie do nieudanego małżeństwa Irmy i Konstantego). Milicja analizuje potencjalnych wrogów Kosińskiego - dżentelmenów, okradających nieboszczyków, którzy właśnie wyszli po wyroku, niechętnego teologa, którego Kosiński przyćmiewał intelektem, wreszcie dociera do Amerykanki, dziwnie zainteresowanej rodziną kuzyna grabarza, niestety już nieżywej.

Się pali: sporty.
Się pije: wódkę, pięciogwiazdkowy koniak, whisky[2], śliwowicę (zaprawioną lekami).

[1]

- Nie ma między nami żadnego fizycznego zbliżenia, ponieważ ty jesteś rozpustny. A ja nie wyszłam za mąż po to, żeby uprawiać rozpustę. (...)
- Posłuchaj mnie, Irmo - powiedział, siląc się na spokojny, łagodny ton. - Być może, że nasze małżeństwo było jednym wielkim nieporozumieniem. Nie chciałaś żyć ze mną przed ślubem, uważałaś to za niemoralne. I w rezultacie kupiłaś przysłowiowego kota w worku. Mam wrażenie, że po prostu jesteś albo nierozbudzona, albo niewyżyta erotycznie i z tego wynikają te wszystkie nasze nieporozumienia.
Ale swoją drogą niezwykłe, jak to się dzieje, że w dzisiejszych czasach młoda, i jak twierdzisz, bardzo ładna kobieta przesiaduje w kościele? Coś się musi za tym kryć. To nie jest naturalne.

[2]

- Czy zauważyła pani coś nienormalnego w zachowaniu się pani Axley?
- Bo ja wiem... Nic specjalnego. Chyba tylko to, że sporo piła, ale ci Amerykanie to w ogóle pijanice.

[3]

- Bo ja jestem zwolennikiem medycyny ludowej. Czosnek z gorącym mlekiem, napar z malin, bańki, smarowanie, ewentualnie grzane piwo z korzeniami.

Inne tego autora tu.

Inne z tego cyklu tutaj.

#20 (przeczytałam też po raz kolejny EW117).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 21, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, prl, 2021, panowie - Skomentuj


Mary Kubica - Kobieta znikąd

W opowieści, której powtarza się wątek odejścia, narracja jest dwutorowa. Quinn, dwudziestoparoletnia asystentka, wynajmuje mieszkanie ze współlokatorką. Po powrocie z pijackiej imprezy odkrywa, że jej współmieszkanki Esther nie ma, a ślady, jakie widzi, sugerują przestępstwo. Policja nie jest zainteresowana, Quinn podejmuje więc śledztwo sama, znajdując coraz bardziej niepokojące znaki, że Esther nie była tym, za kogo ją uważano - miała dokumenty potwierdzające zmianę nazwiska, przechowywała listy z pogróżkami, podpisane swoimi inicjałami, szukała nowej współlokatorki, a poprzednia - przed Quinn - umarła w dziwnych okolicznościach. Z kolei Alex, 18-latek z małego miasteczka, został opuszczony przez matkę, kiedy miał 5 lat. Zrezygnował ze studiów mimo otrzymanego stypendium, żeby utrzymać dom i ojca-alkoholika. Podczas pracy w restauracji spotyka dziwną, ekscentrycznie wyglądającą dziewczynę (a ponieważ śledzimy też narrację Quinn, domyślamy się, że to Esther), która zdaje się obserwować dom psychiatry, mieszkającego nieopodal. Alex odnajduje ją w opustoszałym domu, o którym krążą legendy - rodzina mieszkająca w nim straciła w wypadku 5-letnią córkę; chłopak zaczyna dziwnej dziewczynie pomagać, zaprzyjaźnia się z nią, ale wygląda na to, że dziewczyna nie mówi wszystkiego.

Jak większość tego typu thrillerów, czyta się to doskonale, problem jednak pojawia się przy związaniu wątków i zakończeniu. Intryga jest dość niewiarygodna - gnwrzavpmn qmvrjpmlan gb bjn 5-yngxn, Trarivrir, xgóen jpnyr avr hznełn j jlcnqxh, pb ebqmvan jzójvłn zvrfmxnńpbz zvnfgrpmxn, glyxb mbfgnłn jlnqbcgbjnan, ob bxnmnłn fvę cflpubcngxą v zngxn onłn fvę, żr fxemljqmv złbqfmą fvbfgeę, xgóeą olłn Rfgure. Rfgure cb yngnpu, tql qbjvrqmvnłn fvę b nqbcpwv fvbfgel, bqanynmłn wą, jśpvrxłn an zngxę, nyr fmloxb mbevragbjnłn fvę, żr wrw fgnefmn fvbfgen wrfg młlz pmłbjvrxvrz. Ceóobjnłn hpvrp (fgąq mzvnan anmjvfxn), nyr avr mqążlłn - fvbfgen cbejnłn wą v mnzxaęłn j fpubjxh, cb pmlz hcbqboavłn fvę qb avrw v jeópvłn qb zvnfgrpmxn jleójanć enpuhaxv m zngxą. Zakończenie jest niejednoznaczne, trochę pozytywne (chociaż nadludzkim wysiłkiem), trochę nieprzyjemne (osoba pozytywna zostaje ukarana za dobre postępowanie).

Inne tej autorki tutaj.

#19

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 20, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, kryminal, panie - Skomentuj


Zygmunt Zeydler-Zborowski - Koty Leokadii Kościelnej

Leokadia Kościelna ma niewesołe życie - owdowiała, córka wyjechałam do Ameryki, zbiera więc pieniądze na bilet lotniczy, żeby przed śmiercią zobaczyć wnuki. Dodatkowo opiekuje się lokalnymi bezdomnymi kotami, przez co wchodzi w konflikt z Seweryn Podsiadłym, któremu również dobro braci mniejszych leży na sercu, bo do ludzi już się zdążył rozczarować[1]; konflikt na szczęście krótkotrwały, bo po niedługim czasie oboje zgodnie karmią i leczą piwniczne koty, a pani Leokadia nawet znajduje dla tych ładnych domy na prowincji. Wydawałoby się więc, że staruszka nie ma wrogów, ale nawet prowadząc tak niewinne życie, naraża się kilku osobom. Listonosz, młody Zbyszek Michalak, podkrada jej wysyłane przez córkę listy ze względu na farsz z dolarów (wymagająca kochanka życzy sobie prezentów) i boi się, że kradzież się wyda. Lucuś Waliczek sprzedaje Kościelnej fałszywe banknoty i jest niemile zdziwiony, że podobno już uzbierała na bilet i sprawa się za chwilę rypnie. Dodatkowo na skromny pokój emerytki czyhają kwaterunkowi współlokatorzy - Wierzbiccy, którzy w 6 osób (troje dorosłych i trójka dzieci, czwarte w drodze[2]) gnieżdżą się w jednym pokoju. To wszystko, a nawet i powiązania między potencjalnymi zainteresowanymi zgonem staruszki, odkrywają kapitan Sarnecki i dołączający na prośbę Michalaka-seniora[3], Downar. Jest trochę przebieranek - Downar najpierw udaje Tadeusza Kamińskiego, przyjaciela Michalaka-juniora, potem Wierzbickiej przedstawia się jako Wiśniewski, przyjaciel męża z dawnych lat[4], wreszcie podaje się za kuzyna potencjalnego fałszerza dolarów. Do wyjaśnienia zagadki przydaje się pozorowana kraksa[5] i nitka z fioletowego szalika.

Jest to nietypowy kryminał, bo jeden z niewielu, kiedy czytelnik - patrząc na wskazane przez autora ślady - obawia się wyjaśnienia zagadki. Qrangxn bxnmhwr fvę zvrć wrfmpmr wrqaą gnwrzavpę - xbgnzv avr mnwzhwr fvę m qboebpv frepn, n mjlpmnwavr bqxnezvn wr, yrpml v fcemrqnwr an fxóexv qyn mlfxh (jfmnx zhfv xhcbjnć qbynel), Cbqfvnqłrzh jznjvnwąp, żr jlnqbcgbjhwr wr qb qboelpu qbzój. Fpran, j xgóerw Qbjane bfxneżn jenżyvjrtb fgnehfmxn, wrfg nhgraglpmavr fzhgan. Qbjanebjv grż fzhgab, jvęp ovremr qb fvrovr pmneartb xbgn, bfjbwrtb cemrm xnezvpvryn. W zestawieniu z raczej niskimi pobudkami fałszerzy, złodziei i cwaniaków, zabójcę Kościelnej da się zrozumieć (niekoniecznie usprawiedliwić, jasne).

Się nosi: rękawiczki w upał.
Się je: wątróbkę (mimo zgagi), zakąski i golonkę (pod wódkę), chleb, dżem, ser i wędlinę.
Się pije: wyborową, piwo.
Się pali: oczywiście, palenie rzucił tylko Wierzbicki (dla oszczędności) i nie pali Podsiadły.
Się żeni: i świat się kończy:

(...) małżeństwo jest prawdziwą klęską dla mężczyzny. Mógłby przecież coś osiągnąć, do czegoś w życiu dojść, gdyby nie żona, dzieci, teściowa. Jak tu na to wszystko zarobić? Skąd wziąć pieniądze? Wszędzie był już zadłużony, a ciągle nie wystarczało na najniezbędniejsze potrzeby. Rzucił nawet palenie, nie dlatego, żeby dbał o zdrowie, ale dlatego, żeby nie wydawać pieniędzy. Właściwie co miał z życia? Nic, absolutnie nic. Spał w dusznym, zatłoczonym pokoju, rano wstawał, biegł do pracy, późnym popołudniem wracał, uczył się albo robił jakąś zleconą robotę, a potem znowu spał w dusznym, zatłoczonym pokoju. Tak było Codziennie.

Bawiąc-uczyć: włókno Cuprama (wiskoza miedziowa, właściwie "włókno Cupramy").
Się odpoczywa: w ośrodku wczasowym w starych wagonach, przerobionych na domki campingowe (tymczasem na Instagramie AD 2021).
Się handluje walutą w Polsce: Ja miałem, jak wiesz, w Brazylii dwa domy rozrywkowe. Ale mnie to znudziło. Wszystko za bardzo było uregulowane, nazbyt stabilne. Dziewczęta chętne, uprzejme, policja bez trudu przekupiona, krupierzy posłuszni, a klienci naiwni. Cholernie się nudziłem. Żadnego ryzyka.

[1] Do ludzi stracił zaufanie. Jeden przyjaciel okazał się konfidentem gestapo, drugi, już po wojnie, okradł go i uciekł za granicę, a kobiety, które spotykał, usiłowały wyłącznie wyciągnąć z niego jak najwięcej pieniędzy.

[2] Kwestia problemów lokalowych i kwaterunku ewidentnie ma podtekst społeczny. Jest i o regulacji poczęć (niestety, tylko post factum, albowiem to wina kobiety, że zachodzi w ciążę):

Pod wpływem tych rozmyślań podeszła do męża i powiedziała:
- Słuchaj, Janku...
Podniósł na nią zmęczone, zaczerwienione oczy.
- Chciałaś coś?
- Chciałam ci powiedzieć, że jestem już w szóstym miesiącu.
- Proponowałem ci, żebyś nie miała tego dziecka.
- Proponowałeś. Proponowałeś! - krzyknęła. - Ty tylko potrafisz proponować. Wiesz dobrze, że tego nie zrobię. Nigdy! Rozumiesz?! Nigdy!
Milicja też nie ma czułego ucha na takie pretensje:
- Tym Wierzbickim rzeczywiście życie układa się nie najlepiej. Spróbowałbyś ty pomieszkać w takim pokoiku w sześć osób.
Sarnecki wzruszył ramionami.
- Mój drogi, pozwól sobie powiedzieć, że w większości wypadków ludzie sami są sobie winni. Jak ktoś nie ma warunków, nie powinien zakładać rodziny. Ale u nas to się wszystko robi w myśl staropolskiej dewizy: „jakoś to będzie”. Facet się żeni, w przyspieszonym tempie płodzi dzieci i od razu ma pretensję, że nie dostaje mieszkania, od razu tragedia. No trudno... nasze budownictwo mieszkaniowe nie może nadążyć za przyrostem ludności. Buduje się dużo i ludzie bez przerwy otrzymują mieszkania, ale trzeba się trochę zastanawiać nad przyszłością rodziny. Napłodzą dzieci, a potem rozpacz, że muszą mieszkać w jednym pokoju.
[3]
Michalak pochylił się i chciał Downara pocałować w rękę. Ten cofnął się gwałtownie.
- Co pan wyprawia?!
- Panie majorze, ja... ja... panie majorze... - wyszeptał stary listonosz i wybuchnął płaczem. Trzymane na wodzy najwyższym wysiłkiem woli nerwy odmówiły posłuszeństwa.
[4]
Downar energicznym krokiem ruszył naprzód. Serdecznie uścisnął zdumionego Wierzbickiego i, całując go z dubeltówki, szepnął pośpiesznie:
- Jestem z milicji. Powiedziałem pańskiej żonie, że przyjaźnimy się od dawna. Muszę pana zabrać do Warszawy. Proszę nic żonie nie mówić.
[5] Sierżant Kaczor wysiadł błyskawicznie, ciągnąc za sobą rower. Wskoczył na siodełko i ruszył w kierunku zmotoryzowanej cyklistki, śpiewając pijackim głosem „Złoty pierścionek”. Po niedługiej chwili do uszu Downara i Sikory doszedł hałas zainscenizowanej kraksy.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#18

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 18, 2021

Link permanentny - Tagi: 2021, kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Parks and Recreation

Przy okazji “Devs” przypomniałam sobie, że nie miałam okazji napisać kilku słów o “Parks and Recreation”, jednym z lepszych seriali o administracji państwowej w USA. Formuła jest nieco podobna (chociaż oczywiście diabeł tkwi w szczegółach) do “The Office” - to mockumentary, pokazujące widoczną dla bohaterów kamerą niezależną relację z zachodzących wydarzeń i mikrowywiady, w których bohaterowie dodają swój komentarz. Tak, brzmi nudno i przez część pierwszego sezonu miałam trochę podejście typu “meh, o co ten hałas”, ale jakimś cudem wjechało 7 sezonów i żaden z nich mnie nie zmęczył. Zaletą serialu jest zróżnicowana grupa postaci - od Leslie Knopes, wiecznej prymuski z kilogramami segregatorów, zawierających plany na każdą sytuację, przez Rona Swansona, sarkastycznego prepersa, nienawidzącego rządu i konksekwentnie pracującego nad rozwaleniem systemu od wewnątrz do April, Asystentki Chaosu czy Toma, cynicznego hipstera/przedsiębiorcy i Donny, kobiety enigmy o wielu talentach (o Jerrym nie warto wspominać, kogo obchodzi Jerry). Zaczyna się niepozornie - od konieczności przekonania Urzędu Miasta, że dziura w ziemi po nieudanej inwestycji wymaga zasypania, bo stanowi niebezpieczeństwo dla mieszkańców. W ciągu kolejnych sezonów pojawiają się kolejne absurdy, rywalizacja, uczucia i zdrowa dawka ironicznych obserwacji na temat USA.

W ramach darmowego dodatku - jesienno-zimowe zdjęcia z poznańskich parków:

Park Wilsona (8.11.2020) Sołacz (10.01.2021) Stare Zoo (17.01.2021) Smutny ibis w śniegu Liski polarne!

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 17, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: ogrod-zoologiczny, solacz, park-wilsona, stare-zoo - Skomentuj


Jasper Fforde - First Among Sequels

Dziurawe sito mojej pamięci sprawiło, że odczułam długą przerwę, jaką miałam od lektury ostatniego tomu cyklu (prawie 8 lat, nie spodziewałam się, że aż tyle!), mniej więcej pamiętałam bohaterów poprzednich tomów, ale akcji - zupełnie nic[1]. 52-letnia Thursday mieszka w Swindon z rodziną - uratowanym z łap Goliatha Landonem i trójką dzieci. Pracuje w firmie o dźwięcznej nazwie ACME, zajmującej się instalacją wykładzin i dywanów, trochę nuda, ale zarabia na życie, podczas gdy Landon pracuje z domu, usiłując napisać książkę. Tyle że nie do końca to prawda - ACME jest przykrywką, Thursday w dalszym ciągu jest agentką literackiego oddziału Spec-Opsów, śledząc i unieszkodliwiając uciekinierów ze świata literackiego. Ale i to nie jest jedynym zajęciem Thursday, która w dalszym ciągu znika na całe dnie w Świecie Literatury, gdzie pracuje jako jedyna przedstawicielka Świata Zewnętrznego w ramach Jurysfikcji. A, i jeszcze zarabia na nielegalnym handlu walijskimi serami (chociaż ten wątek mógłby być bardziej rozbudowany, chyba że wróci w kolejnej części). Osią tego tomu jest odkrycie, że czas się kończy, a ochoczo korzystający z możliwości podróżowania w czasie Chronostrażnicy dowiadują się, że nikt nie wynalazł możliwości cofania się w czasie, więc wszystko, co robili do tej pory, nie miało prawa się wydarzyć. Sytuację ma uratować syn Thursday, Friday, który został/zostanie Chronostrażnikiem, tyle że wcale tego nie chce mimo próśb i gróźb, również ze strony samego Fridaya (tego, który został/zostanie Chronostrażnikiem; skomplikowane, jak wszystkie zabawy z czasem). Pobocznie, Thursday szuka Felixa8, sługusa złej Aornis, który ma wobec niej złe zamiary i przygotowuje do pracy w Jurysfikcji kadetki - Thursday5 (fikcyjną wersję występującą w nieudanej powieści “The Great Samuel Pepys Fiasco”) i, niespodziewanie, Thursday1-4 (fikcyjną wersję z tomów 1-4, niezbyt zgodną z rzeczywistością, bo rozwiązłą i brutalną).

Czego mi brakuje z poprzednich tomów, to więcej alternatywnego świata realnego z początków cyklu - wojna o Krym i konsekwencje polityczne, imperium Goliatha odgrywa tu rolę poboczną. Mroczny epizod na Dylemacie Moralnym jest dość ponury, ale chyba najbardziej nie fair jest wyjaśnienie, czemu córka Thursday, Jenny, nie pojawia się w tym tomie. Pojawia się za to dodo Pickwick, ale zdecydowanie za mało, tyle że dostaje pasiasty kubraczek, wydziergany przez Thursday5 na drutach.

[1] I serio, znowu muszę przeczytać całość, a tylko dwie pierwsze po polsku. Ratunku.

Inne tego autora tu.

#17

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 14, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panowie, sf-f - Komentarzy: 5


Handmaid’s Tale

Fabuła pierwszego sezonu serialu jest spójna w większości z fabułą książki - Offred, niegdyś zwyczajna Amerykanka z mężem i dzieckiem - obserwowała z niepokojem, ale i bez strachu to, co działo się w jej kraju. Sarkała na kolejne ograniczenia, była zła na zakaz pracy kobiet, protestowała. Wtem mijają trzy lata i już nie ma do powiedzenia nic, ma tylko dać się zapłodnić Komendantowi, w którego domu mieszka i urodzić potomka. Serial twórczo rozwija wątki opowieści Atwood, pokazując zmiany starego ładu w nowy, próbę ucieczki przed Gileadem, przejście Offred (tu ma imię June) ze stanu stagnacji do próby wyplątania się z więzienia. Dodaje też bogate tło, wchodząc w historię powstania Gileadu, losy bohaterów przed zmianami, politykę, narastający terror i dramat. W przeciwieństwie do książki, realia są uwspółcześnione, tym bardziej przeraża więc bliskość potencjalnej zmiany i łatwość jej przeprowadzenia. Wizualnie perełka - od scenografii do choreografii scen zbiorowych, wnętrza i stroje - w tym zapadający natychmiast w pamięć uniform podręcznych, doskonała obsada i świetna gra aktorska. Elizabeth Moss, skrępowana wymaganiami roli, często gra samymi oczami lub drobnymi gestami, kiedy nie ma możliwości ruchu. Pierwszy sezon to pozycja obowiązkowa.

I teraz stety-niestety, dostępne są już drugi i trzeci sezon oraz w planach kolejne dwa. Stety, bo emocje w pozostałych dwóch są równie mocne, a nawet bardziej ze względu na narastającą drastyczność pokazywanych sytuacji. Pięknie jest poprowadzony wątek, pokazujący rozjazd między ideałami Gileadu a rzeczywistością, z prominentną rolą Seliny Joy w stworzeniu nowego porządku i konsekwencjach dla niej. Niestety, bo to, co było ogromną zaletą oszczędnej narracji Atwood - wszak narratorką jest Podręczna, w zasadzie więźniarka, widząca niewielki wycinek świata, w którym przyszło jej żyć - w serialu idzie czasem w gore, czasem w groteskę czy łamie zasady rządzące rzeczywistością. Im dalej w las, tym bardziej Gilead nie ma szans działać - twarde prawo Gileadu jest w jednej chwili naginane, chwilę później feruje wyrok z niewspółmierną okrutnością (chociażby brutalna kara dla Eden, marnująca cenne zasoby). Idea karnych kolonii nie trzyma się kupy, teoretycznie jest tam ogromny poziom promieniowania (oparzenia na skórze, wypadające zęby), strażniczki chodzą w kombinezonach, ale nie ma żadnej dekontaminacji, a Wnavar v Rzvyl wracają napromieniowane do zaszczytu pełnienia ról Podręcznych. Idea pierścieni (pojawiająca się w sezonie trzecim, raczej nie szukajcie) jest absurdalnie okrutna i jednocześnie idiotyczna (j Jnfmlatgbavr Cbqeępmalz qehghwą hfgn cvrepvatvrz, żrol avr zbtłl mr fboą ebmznjvnć. Avr, avxg avr jlwnśavn, wnx wrqmą, wnx zlwą męol, pb fvę qmvrwr cbqpmnf xvpuavępvn, wnx enqmą fbovr m xvyxhzvrfvępmalz fgnarz mncnyalz pml, unun, zqłbśpvnzv cvrejfmrtb gelzrfgeh). Charakter postaci drugoplanowych również przestaje być spójny - po sezonie pierwszym zachowanie Waterfordów zaczyna być chaotyczne, jakby scenarzyści pracowali z generatorem losowym “kto dziś jest bardziej psychopatyczny, a kogo musimy złagodzić, żeby zyskał sympatię”. Wspominałam o przeniesieniu realiów z lat 80. do zawierającej Internet z social mediami i nowoczesną techniką mniej-więcej współczesności (lub bardzo bliskiej przyszłości); w ogóle nie ma to wpływu na fabułę, nie ma współczesnego monitoringu, wystarczy, że rzecz się dzieje po ciemku i już nikogo nie da się namierzyć. Jednocześnie panuje terror inwigilacji, rzeczy dobrze ukryte wychodzą na jaw, a te ewidentnie nielegalne dzieją się niezakłócone w zasadzie w świetle dnia.

Wreszcie Offred/June. Z apatycznej, przerażonej brakiem wyjścia z dramatycznej sytuacji i usiłującej tylko przeżyć kobiety, w sezonie drugim i trzecim scenarzyści robią superbohaterkę w stylu Rocky’ego, superwytrzymałą i niezgniatalną oraz - mimo drastyczności gileadzkiego prawa - niezatapialną. Ruch oporu, którego w pierwszym sezonie nie było widać, nagle obejmuje wszystkich, a June staje się jego twarzą. Rezygnuje z własnego dobra dla walki, najpierw o uratowanie własnego dziecka, potem już całego świata (mimo że spoza Gileadu miałaby większe szanse na cokolwiek niż z wewnątrz). Oczywiście się zmienia, ale z przegięciem, z potulnej i zachowawczej w nieustraszoną panią Heisenberg (odcinek z Ofmatthew w klinice - czyż to nie był epizod z muchą?!, zaś scena z Eleanor - powtórzenie wątku z Jane). Boję się trochę kolejnych sezonów i jeszcze większej komiksowości, ale i tak będę oglądać. W końcu Nolite Te Bastardes Carborundorum.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 13, 2021

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Łęgi Dębińskie

[Drobiazgi z 2016 i 2017 oraz 15.11/31.12.2020]

Łęgi Dębińskie zawierają park, który teoretycznie nazywa się Parkiem Jana Pawła II, ale nikt go tak nie nazywa, bo wszyscy i tak wiedzą, że to Łęgi. Przepięknie wiosną, przepięknie latem, w tym roku - przy okazji porannych zakupów na pobliskiej Giełdzie Kwiatowej - łapałam słońce w listopadzie i grudniu. Park nie jest duży, ale ładnie zaplanowany, można na pizzę do Mamma Wilda (nie trafiłam jeszcze, może się uda, jak świat wróci do normy) albo do SPOT-u.

Sierpień Maj Listopad Grudzień

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 10, 2021

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: legi-debinskie - Skomentuj


Barbara Kosmowska - Niebieski autobus

Miśka Pietkiewicz jest dzieckiem z rodziny, którą można by określić jako patologiczną. Pietkiewiczowie mieszkają w zrujnowanym mieszkaniu, którego wątpliwą ozdobą jest kredens pełen butelek z bimbrem; największym marzeniem matki Miśki jest zakup meblościanki, której posiadanie może wywindować ich na szczyt lokalnej elity. Ojciec marzy o możliwościach, jakie dałoby przejęcie kiosku “Ruchu” od Parysiaków, niestety doświadczony jest głównie w produkcji bimbru i jego spożyciu. Babcia Bronia, niegdysiejsza dziedziczka z okolic Wilna, ma znaczenie tylko w okolicy pojawiania się renty, nie ma już tego szacunku, gdy była suflerką w teatrze. Jest też wuj Roman, lokalny lowelas i dystrybutor mienia, znany jednak głównie z częstych pobytów w areszcie. Absurdalnie, Miśka patrzy na świat z pogodą mimo wszystkich niedostatków. Za swój dom uważa rosnący na podwórku kasztan i ma poczucie, że wszystkie patrzące na nią z pogardą dzieci z lepszego podwórka mają tak naprawdę gorzej od niej. Potem, już w czasach licealnych, odkrywa nieco zapuszczony, ale rajsko kolorowy ogród emerytowanego strażaka, pana Sybiduszki, gdzie spędza leniwe popołudnia się z innym społecznym wyrzutkiem, Krzysiem, artystą w zniszczonych butach. Kiedy odjeżdża tytułowym niebieskim autobusem na studia do wielkiego miasta, to właśnie za tym ogrodem (i - na czym się niespodziewanie łapie - Krzysiem) tęskni najbardziej.

Książka składa się z trzech części - dzieciństwa, studiów (z bogatym tłem okresu przemian, chociaż wielka polityka pojawia się tylko aluzyjnie) i wreszcie dorosłości. Miśka widzi dużo, ale potrafi tak przefiltrować przez pryzmat swojej pogody ducha nawet tragiczne wydarzenia, że nie jest to opowieść ponura. Mimo że Kosmowską znam od lat - czytałam “Niebieski autobus” jeszcze na studiach, a było to Naprawdę Dawno, w zamierzchłych czasach przedblogowych, nie mogę powstrzymać się od porównań do Dziuni, chociaż książki są podobne - ta sama epoka, podobne koleje losu, różnią się jednak właśnie tym pozytywnym spojrzeniem na świat. Oczywiście nie jest tak, że Miśka nie widzi złych rzeczy, ale umie się od nich odciąć i odbić, jej obserwacje często są ironiczne, zwłaszcza kiedy przestaje być dzieckiem i wierzyć w Mikołaja (a i wtedy poznaje oczy wujka Romana i czuje zapach bimbru). Dzięki temu opowieść o miasteczku, do którego dociera niebieski autobus, nie jest ani lukrowana (a Miśka nie przypomina rzewnej Pollyanny), ani nie uderza w miękkie za mocno, mimo że nie jest wyprana z emocji.

Inne książki tej autorki tu.

#16

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 9, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, panie - Komentarzy: 2


O sąsiedzkiej wizycie w Luboniu (1)

[31.01.2021]

Jestem człowiekiem dotrzymującym słowa, więc skoro ponad 5 lat temu obiecałam sobie, że wrócę pospacerować sobie przy pięknych, zabytkowych lubońskich domach, to czas nadszedł, żeby to zrobić. A że planowałam zrobić to za tydzień albo za pół roku - szczegół. Dla ustalenia uwagi - mieszkam na obrzeżach Poznania, kilometr od granicy Lubonia, a co najmniej raz w tygodniu przejeżdżam przez do delikatesów w Puszczykowie albo zawieźć młodzież do koleżanki (niekoniecznie w pandemii). Więc rozumiecie, pięć lat.

W niedzielny poranek, na haju wygenerowanym porannym słońcem, wstałam bladym świtkiem koło 9, umyłam zęby i pojechałam w śnieg. Najpierw na Armii Poznań, gdzie przepiękne ceglane kamienice, ozdobione detalem i dyrektorska willa, a potem w głąb uliczki Cyryla Ratajskiego, na osiedle przy danych Fabrykach[1] Drożdży (Sinnera) i Przetworów Ziemniaczanych (Koehlmanna). A potem po bułeczki na śniadanie i bukiet tulipanów, bo niedziela handlowa.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Rozsypujące się budynki fabryk opodal czekają na nielitościwą rękę dewelopera, który wyburza i stawia betonowe koszmarki.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 4, 2021

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tag: lubon - Komentarzy: 1


Witold Szabłowski Izabela Meyza - Nasz mały PRL

Czasem jest tak, że zaczynając jakąś książkę, już wiem, czy mi się będzie podobać, czy nie. Tutaj tak było - nie jestem wielbicielką PRL-u, bo pamiętam za dużo - kolejki, wdrukowany strach przed milicją, konieczność “załatwiania” wszystkiego i posiadania “kontaktów”, liczne ograniczenia, niedostępne artykuły na półkach Peweksu. Zupełnie nie wiem, jak należałoby podejść do eksperymentu pt. “przesycony kapitalizmem dziennikarz chce udawać w 2011 roku, że jest w PRL-u[1]”, żeby mnie cieszył.
TL;DR - przez większość lektury czułam irytację i zażenowanie.
Autorzy są młodsi ode mnie, PRL znają z drugiej ręki - od rodziców, starszych znajomych czy ze źródeł pisanych, często sprzecznych i subiektywnych. Udają stanie w kolejce, usiłują zrealizować w sklepie kartki na mięso, kupują “sprawnego” Malucha i równie sprawną pralkę Franię, cwaniakują[2], powielają szkodliwe pojęcia w kwestii wychowania dzieci[3][4], są zdziwieni, że ich przypadkowi sąsiedzi nie chcą z nimi utrzymywać stosunków towarzyskich, a na pożyczanie szklanki cukru patrzą niechętnie, wreszcie z przekąsem opisują, jak ich dawni znajomi, odcięci od nich z braku współczesnych metod komunikacji, odwiedzają ich raz, traktując spotkanie jak facebookowe wydarzenie.

Mam wrażenie, że współautorka miała nieco mniej naiwne podejście, jako że spodziewała się, że to na nią - jak na kobietę w latach 80. - spadnie wszystko związane z prowadzeniem domu: gotowanie bielizny w garze, bo Frania padła; klejenie tygodniowego jadłospisu z dozwolonych kartkami składników (są momenty żenujące[5]); wyczerpujące sprzątanie pastą BHP i szarym mydłem; zajmowanie się dzieckiem. Witek wyraźnie określa, że wzorem socjalistycznych samców, będzie zarabiał na chleb i - poza koniecznością współpracy przy wyżymaczce - raczej się nie będzie angażował (ale obiecuje żonie, że odrobi to po eksperymencie). Więc jak jestem skłonna uwierzyć, że mężczyzna zatęskni do (złudnej) prostoty życia w PRL-u, tak kobieta (sprawdzić, czy nie etnograf) raczej pomysł solidnie wyśmieje.

[1] Takie rzewne pierdoły bardzo mnie nakręcają; powspominajmy śmiertelność dzieci, brak USG (o które w pewnym momencie usilnie zabiega Iza, która bynajmniej nie chce pozostać w kwestii ciążowej opieki zdrowotnej na poziomie lat 80.), watę zamiast podpasek, wyłączenia prądu, kartki na benzynę.

I zaczęliśmy sobie opowiadać, jak to kiedyś kisiel był gęstszy, oranżada bardziej gazowana, a dzieciństwo spędzone w bandzie dzieciaków pod blokiem fajniejsze niż to przed komputerem.

[2]

Nie zwracamy natomiast uwagi na psie kupy ani gumy do żucia przyklejone do parkowych ławek. – Nie nasza ławka, więc co nas obchodzi – słusznie zauważa mój mąż. Próbujemy nawet cwaniakować: ja organizuję sztućce z baru mlecznego, a Witek, będąc w delegacji, budzik i ręcznik. Z hotelu.

[3] Sceny na placu zabaw są pokazywane z taką tezą, że zęby bolą. Z Marianną bawi się tylko zaniedbane dziecko, wypuszczone na plac zabaw bez rodziców. Reszta zazdrośnie strzeże drogich zabawek, a gustownie ubrane pociechy odsuwa od 2-latki w rajstopkach i jej mamy z niemodną trwałą. W ogóle część obserwacji dotyczących dziecka - eksperyment zaczyna się, kiedy Marianna ma dwa lata - jest absurdalna i niedostosowana do możliwości poznawczych dziecka.

Chcę, żeby Marianna była wrażliwa na tych, którzy nie nadążają za kapitalistycznymi zmianami. Na dzieciaki z Brzeskiej, ulicy warszawskich wykluczonych, które codziennie mijamy po drodze do pracy i których rodzice nie mają innego wyjścia, niż żyć w głębokim PRL-u. – Pół roku w PRL-u ją na to uwrażliwi – tłumaczy mi Witek. – A jeśli nabierze kompleksów? Poczuje się gorsza? – zastanawiam się. – Przecież my wszyscy, urodzeni w PRL-u, mamy kompleksy. Po co ją sztucznie wyposażać w taki bagaż?

[4] Tylko brakuje, żeby polecić najlepszy PRL-owski środek wychowawczy, czyli zlanie pasem. Poniższy cytat pojawia się w książce dla zaznaczenia niemocy wychowawczej współczesnych rodziców, mam ogromną nadzieję, że to była wypowiedź ironiczna:

Zofia Milska-Wrzosińska, psycholog: „Kiedyś dzieci były niegrzeczne, teraz mają ADHD, dysleksję, fobię. Coś, co było problemem wychowawczym, uznaje się za chorobę, którą trzeba leczyć.

[5] Pierwszą rzeczą, jaką matki i babki uczyły dziewczęta, była kuchenna ostrożność, w tym wybijanie każdego jajka oddzielnie do miseczki. Takiej wiedzy, jak widać, brakuje autorce.

Robię zaczyn. Wbijam jedno jajo, drugie, trzecie. Piąte jest zepsute. Zauważam to za późno: zbuk umościł się w mące razem z innymi. Wyrzucić? Przecież nie chcę zatruć rodziny. Jeszcze miesiąc temu bym tak zrobiła, ale dzisiaj, w PRL-u, szkoda mi czterech świeżych jaj i drogocennego cukru. Jeżeli wyrzucę ciasto, do końca miesiąca będziemy sobie radzić bez mąki – wykorzystałam już cały przydział. Wkładam więc wszystko do prodiża. Aromat rosnącego ciasta niweluje smród zgnilizny.
Karmi potem tym ciastem nieświadomego męża, dopiero kiedy mu nie szkodzi, pozwala jeść dziecku.

#15

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 2, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panie, panowie, reportaz - Komentarzy: 5