Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Witold Szabłowski Izabela Meyza - Nasz mały PRL

Czasem jest tak, że zaczynając jakąś książkę, już wiem, czy mi się będzie podobać, czy nie. Tutaj tak było - nie jestem wielbicielką PRL-u, bo pamiętam za dużo - kolejki, wdrukowany strach przed milicją, konieczność “załatwiania” wszystkiego i posiadania “kontaktów”, liczne ograniczenia, niedostępne artykuły na półkach Peweksu. Zupełnie nie wiem, jak należałoby podejść do eksperymentu pt. “przesycony kapitalizmem dziennikarz chce udawać w 2011 roku, że jest w PRL-u[1]”, żeby mnie cieszył.
TL;DR - przez większość lektury czułam irytację i zażenowanie.
Autorzy są młodsi ode mnie, PRL znają z drugiej ręki - od rodziców, starszych znajomych czy ze źródeł pisanych, często sprzecznych i subiektywnych. Udają stanie w kolejce, usiłują zrealizować w sklepie kartki na mięso, kupują “sprawnego” Malucha i równie sprawną pralkę Franię, cwaniakują[2], powielają szkodliwe pojęcia w kwestii wychowania dzieci[3][4], są zdziwieni, że ich przypadkowi sąsiedzi nie chcą z nimi utrzymywać stosunków towarzyskich, a na pożyczanie szklanki cukru patrzą niechętnie, wreszcie z przekąsem opisują, jak ich dawni znajomi, odcięci od nich z braku współczesnych metod komunikacji, odwiedzają ich raz, traktując spotkanie jak facebookowe wydarzenie.

Mam wrażenie, że współautorka miała nieco mniej naiwne podejście, jako że spodziewała się, że to na nią - jak na kobietę w latach 80. - spadnie wszystko związane z prowadzeniem domu: gotowanie bielizny w garze, bo Frania padła; klejenie tygodniowego jadłospisu z dozwolonych kartkami składników (są momenty żenujące[5]); wyczerpujące sprzątanie pastą BHP i szarym mydłem; zajmowanie się dzieckiem. Witek wyraźnie określa, że wzorem socjalistycznych samców, będzie zarabiał na chleb i - poza koniecznością współpracy przy wyżymaczce - raczej się nie będzie angażował (ale obiecuje żonie, że odrobi to po eksperymencie). Więc jak jestem skłonna uwierzyć, że mężczyzna zatęskni do (złudnej) prostoty życia w PRL-u, tak kobieta (sprawdzić, czy nie etnograf) raczej pomysł solidnie wyśmieje.

[1] Takie rzewne pierdoły bardzo mnie nakręcają; powspominajmy śmiertelność dzieci, brak USG (o które w pewnym momencie usilnie zabiega Iza, która bynajmniej nie chce pozostać w kwestii ciążowej opieki zdrowotnej na poziomie lat 80.), watę zamiast podpasek, wyłączenia prądu, kartki na benzynę.

I zaczęliśmy sobie opowiadać, jak to kiedyś kisiel był gęstszy, oranżada bardziej gazowana, a dzieciństwo spędzone w bandzie dzieciaków pod blokiem fajniejsze niż to przed komputerem.

[2]

Nie zwracamy natomiast uwagi na psie kupy ani gumy do żucia przyklejone do parkowych ławek. – Nie nasza ławka, więc co nas obchodzi – słusznie zauważa mój mąż. Próbujemy nawet cwaniakować: ja organizuję sztućce z baru mlecznego, a Witek, będąc w delegacji, budzik i ręcznik. Z hotelu.

[3] Sceny na placu zabaw są pokazywane z taką tezą, że zęby bolą. Z Marianną bawi się tylko zaniedbane dziecko, wypuszczone na plac zabaw bez rodziców. Reszta zazdrośnie strzeże drogich zabawek, a gustownie ubrane pociechy odsuwa od 2-latki w rajstopkach i jej mamy z niemodną trwałą. W ogóle część obserwacji dotyczących dziecka - eksperyment zaczyna się, kiedy Marianna ma dwa lata - jest absurdalna i niedostosowana do możliwości poznawczych dziecka.

Chcę, żeby Marianna była wrażliwa na tych, którzy nie nadążają za kapitalistycznymi zmianami. Na dzieciaki z Brzeskiej, ulicy warszawskich wykluczonych, które codziennie mijamy po drodze do pracy i których rodzice nie mają innego wyjścia, niż żyć w głębokim PRL-u. – Pół roku w PRL-u ją na to uwrażliwi – tłumaczy mi Witek. – A jeśli nabierze kompleksów? Poczuje się gorsza? – zastanawiam się. – Przecież my wszyscy, urodzeni w PRL-u, mamy kompleksy. Po co ją sztucznie wyposażać w taki bagaż?

[4] Tylko brakuje, żeby polecić najlepszy PRL-owski środek wychowawczy, czyli zlanie pasem. Poniższy cytat pojawia się w książce dla zaznaczenia niemocy wychowawczej współczesnych rodziców, mam ogromną nadzieję, że to była wypowiedź ironiczna:

Zofia Milska-Wrzosińska, psycholog: „Kiedyś dzieci były niegrzeczne, teraz mają ADHD, dysleksję, fobię. Coś, co było problemem wychowawczym, uznaje się za chorobę, którą trzeba leczyć.

[5] Pierwszą rzeczą, jaką matki i babki uczyły dziewczęta, była kuchenna ostrożność, w tym wybijanie każdego jajka oddzielnie do miseczki. Takiej wiedzy, jak widać, brakuje autorce.

Robię zaczyn. Wbijam jedno jajo, drugie, trzecie. Piąte jest zepsute. Zauważam to za późno: zbuk umościł się w mące razem z innymi. Wyrzucić? Przecież nie chcę zatruć rodziny. Jeszcze miesiąc temu bym tak zrobiła, ale dzisiaj, w PRL-u, szkoda mi czterech świeżych jaj i drogocennego cukru. Jeżeli wyrzucę ciasto, do końca miesiąca będziemy sobie radzić bez mąki – wykorzystałam już cały przydział. Wkładam więc wszystko do prodiża. Aromat rosnącego ciasta niweluje smród zgnilizny.
Karmi potem tym ciastem nieświadomego męża, dopiero kiedy mu nie szkodzi, pozwala jeść dziecku.

#15

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 2, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, panie, panowie, reportaz - Komentarzy: 5

« Ewa wzywa 07 112-114 - O sąsiedzkiej wizycie w Luboniu (1) »

Komentarze

theli
[5] serio? /facepalm/
Zuzanka
@Theli, no niestety. I jak robienie ananasa z cukinii jest wzruszającym świadectwem braków, tak incydent ze zbukiem czy teza, że wszyscy w PRL-u grzebali w śmieciach, bo w śmieciach można było znaleźć wartościowe rzeczy, mnie odrzucały.
theli
Po Twojej recenzji odnoszę wrażenie, że ci państwo myślą, że w PRLu to wszystko robiło się dla zabawy, kartki, braki w sklepach itp. Co do [1] - tak, woleliśmy siedzieć pod blokiem, niż przy komputerach. Czy nie wpadła też na to, że trwała to był szyk, więc powinna w piaskownicy raczej brylować jako super zadbana mamuśka. No, nie zachęciłaś ;)
To przeczytałam
Pierwsze słyszę, że grzebali w śmieciach! Przecież to teraz jest na fali, typu "Śmieciara jedzie" :) A co do wybijania jajek do miseczki (ja używam filiżanki), to zauważam często na filmikach kulinarnych na YT, że właśnie nie, że walą prosto na patelnię czy miski do innych już wybitych jajek... zawsze mnie to zastanawia - czy nigdy im się nie trafiło zepsute? No bo mówią, że człowiek się uczy na błędach (najlepiej własnych)?
Zuzanka
Otóż to. Według autorki polowanie na śmietniku oddaje ducha codziennej walki o byt w PRL-u, jako przykład podaje pana zbieracza, który szuka reliktów (i ma dom zastawiony do poziomu, że drzwi się nie otwierają).

Skomentuj