Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Lizbona, Bairro Alto

[3.11.2023]

W poprzednim odcinku zatrzymałam się w jednej ze starszych kawiarni w Lizbonie, żeby nieco, pun intended, odrestaurowana, udać się przez psychodeliczny plac Rossio i plac Carmo w kierunku Windy Świętej Justyny, zwanej też Windą Carmo (tak, to powinno mi dać do myślenia). Oczywiście samej windy nie żałuję, bo Elevador de Santa Justa to przepiękna ażurowa stalowa konstrukcja w stylu neogotyckim, stałam pod nią z szeroko otwartymi oczami i mam nadzieję, że zamkniętymi ustami, ale mogło mi też co nieco i w kwestii szczęki opaść. A stałam ponad 40 minut, bo to sztandarowe miejsce turystyczne i chyba połowa turystów miała plan nią wjechać; eloy rozpoznał nawet pasażerów lotu z Poznania. A kiedy już swoje odstałam (ignorując sklep MUJI, który był tuż obok), kupiłam bilety i wjechałam na górę, zachwyciłam widokiem, okazało się, że można było na platformę widokową wejść darmo z placu Carmo, na którym chyba tylko ze złośliwości nie było wielkiej strzałki “TĘDY PUNKT WIDOKOWY”. A może była, a ja nie znalazłam. Nie zapomnę ci tego, Lizbono, złamałaś mi ufne serduszko. Na placu Carmo oczywiście pominęłam ruiny klasztoru, bo cóż ciekawego mogłoby się w czymś tak antycznym znaleźć, nie poklepałam się za to po ramieniu. Na szczęście kolejny przystanek - Miradouro de São Pedro de Alcântara w Jardim António Nobre był darmowy, a widoki jeszcze piękniejsze, bo właśnie zaczęło zachodzić słońce. W roli wisienki na czubku obiad w restauracji o dźwięcznej nazwie La Paparrucha (“Nonsens”) z tarasem widokowym oraz - już po zapadnięciu zmroku - powrót przez park, wzdłuż trasy ukośnego tramwaju Glória i do metra przy placu Rossio.

Oficjalnie chwalę moją rodzinę, która przeszła kilkanaście tysięcy kroków bez specjalnego narzekania, chociaż warunki terenowe bywały trudne.

Adresy:

Śniadanie w "Dear Breakfast", reszty nie sfotografowałam(!)

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 19, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: lizbona, portugalia - Komentarzy: 2


Jakub Małecki - Sąsiednie kolory

Dwudziestolecie międzywojenne. Zaczątkiem wydarzeń jest pojawienie się w lesie pod Kołem Diabła, wysokiego, mrukliwego, długowłosego mężczyzny, który spędza czas tylko ze swoim psem, któremu nadal imię Bóg. A może rzecz zaczęła się od samobójczej śmierci Lolka, wuja Krystiana Dzierzby, lokalnego stolarza ze specjalizacją w trumnach. Chyba że jednak to pojawienie się u stolarza dziennikarza Graczyka, którego żona umarła z tęsknoty. A może być i tak, że dla każdego początek był inny - dla małej Poli Dzierzby, która dla swojej ukochanych rodziców, pragnących syna, poszła prosić o to samego Diabła; dla Mikołaja Steina - brzemienne w skutki spotkanie na łące, gdzie był świadkiem dramatycznego wydarzenia; dla policji - zignorowanie skargi tępej Weroniki. A może nie ważne, jak się się zaczęło, ważne, że każdy z bohaterów - może poza Reginą Dzierzbą - ma jakiś brak, nieprzepracowaną traumę, tragedię, tęsknotę, powidoki wojny. A potem to już rzeczy się dzieją same z siebie.

To bardzo czuła, wnikliwa książka o życiu i niewielkim wpływie, jaki ludzie zwykle mają na to, co się wydarza. Małecki umie w nieoceniające portrety, w wyjęcie na wierzch tego, co z pozoru nieskomplikowani ludzie mają zwinięte w splątany kłębek. Jedyna wada to niedopowiedzenia i wątki zawieszone w powietrzu, raczej dłuższa nowela niż pełnoprawna powieść.

Inne książki tego autora.

#99

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 16, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Freud

Kojarzycie takiego typka, Freuda? Sprowadzanie wszystkiego do seksu, myślenie w niewłaściwy sposób o matce, pomyłka, siwa broda, nadużywanie kokainy. No. To ten serial mniej więcej jest o tym. Młody Sigmund usiłuje zadziwić wiedeńskie środowisko naukowe pokazem hipnozy jako metody leczniczej, w tym celu stosuje skuteczne środki typu oszustwo i mistyfikacja. Niespecjalnie mu wychodzi, ale niechcący wpada w krąg dziwnych ludzi, którzy z niewiadomych przyczyn popełniają brutalne zbrodnie. Ktoś wypatroszy kochankę, ktoś obetnie palce u nóg młodszej siostrze, inny zagryzie rodziców; to wszystko widzi też Fleur, młoda Węgierka, która zapada w kataleptyczny stan, kończący się epilepsją. Doktor Freud próbuje tę tajemnicę rozwikłać z medycznego punktu widzenia, przypadkowo wezwany do pierwszego miejsca zbrodni komisarz Kiss - z perspektywy prawa.

Zanim przejdę do wad, jest jedna niebagatelna zaleta - scenografia. Bez pudła rozpoznałam ratusz w Libercu, sporo scen kręcone jest w Pradze, a klatka schodowa Freuda to już jest poezja. Niestety, to tyle. Serial jest przede wszystkim rozdmuchany do 8 odcinków za pomocą licznych scen halucynacji, komentujących akcję piosenek w podłym szynku, do którego większość bohaterów uczęszcza czy długich, często niewiele wnoszących reminiscencji. Twórcy też niekoniecznie doszli do porozumienia, czy ma być na serio, czy jednak czasem nie puścić oka do widza, pokazując ewidentną szyderę, więc why not both; nie pomaga to na zaangażowanie i tłumi jakiekolwiek emocje. Żonglowanie nadnaturalnymi wydarzeniami - duchem z węgierskich legend czy nadnaturalnymi umiejętnościami i jednocześnie mozolną próbą przekonania środowiska naukowego do nowoczesnych metod, że mędrca szkiełko i oko, zupełnie ze sobą nie gra. Na to dołożona jest kwestia żydowska (Freud był Żydem) oraz węgierska (osią jest próba odzyskania niepodległości Węgier spod austriackiego płaszcza Franciszka Józefa I). Biedni są bardzo biedni, szlachta zdegenerowana i oddająca się lubieżności, pojedynkom i zakazanym rytuałom, a biedni mieszczanie próbują w tym całym pierdolniku prowadzić normalne życie. Podsumowując, niekoniecznie.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 15, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Lizbona, Baixa-Chiado

[3/5.11.2023]

Wywiało mnie w listopadzie do Lizbony, impulsowo kupiłam bilety lotnicze zaraz po tym, jak okazało się, że jest lot bezpośredni z Poznania. Niczego nie żałuję, trzy dni w sandałach i gołymi nogami pod błękitnym niebem są absolutnie warte wydatku, a Lizbona prześliczna (choć z drobnymi wadami, ale o tym później).

O tym, że metro jest najlepsze do podróżowania po Lizbonie, opowiem niebawem. Na razie niech Wam wystarczy, że w metrze są ruchome schody (zwykle), a potem jedzie się po płaskim. Albowiem to w Lizbonie jest rzadkość, pozostałe części miasta są skośne, przy czym moje doświadczenie jest takie, że wbrew fizyce i logice więcej się idzie w górę. Więc te naście tysięcy kroków, jakie robiłam z coraz bardziej zrezygnowaną rodziną każdego dnia, powinno liczyć się razy dwa, bo Było Trudno. Zaczęłam od nadbrzeżnej stacji Cais do Sodré, skąd - zerkając tęsknie na to, co po drugiej stronie Tagu - przeszłam przez halę Mercado da Ribeira do Pink Street, gdzie za pomocą subtelnego różu zaznaczono, że tu kiedyś było życie nocne, salony negocjowalnego afektu i inne przybytki rozrywki dla dorosłych. Z przerwą na drugie śniadanie - bo nic tak nie wyczerpuje, jak chodzenie pod górę i z góry - trafiłam na Praça do Comércio, tamże na nabrzeżu poślizgnęłam się na wodorostach, ale utrzymałam pion, a w ramach rekompensaty namówiłam resztę na wjazd na szczyt Arco da Rua Augusta (windą, ale trochę schodów też było). Widoki z jednej strony na wodę, z trzech na miasto, ale to nic unikalnego, bo tutaj punktów widokowych jak napluć; wspomniałam, że prześliczne miasto? Dygresja: pod Łukiem byłam świadkinią, jak w życiu dwóch młodych mężczyzn chyba coś radosnego się wydarzyło, bo obejmowali się i przytulali, a potem poszli za rękę Rua Augusta, przemiły widok, niech się chłopakom darzy w życiu. Na przedobiednią kawę chciałam iść do wzrokowo fantastycznej kawiarni A Brasileira, ale na taki sam pomysł wpadła setka innych turystów, więc wypiłam mazagran i zjadłam truskawkową tartę tuż obok.

W następnym odcinku opowiem o pierwszej pułapce na turystów i dwóch kolejnych miejscach z widokami oraz o Nonsensie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 13, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: lizbona, portugalia - Komentarzy: 2


Marilynne Robinson - Gilead

USA, lata 50. XX wieku. John Ames, prawie 80-letni pastor stracił w młodości pierwszą żonę i dziecko, stosunkowo niedawno się ponownie ożenił i został ojcem. Wie, że nie pożyje już długo, bo ma problemy z sercem, zapisuje więc swoje przemyślenia w formie listów do syna w przyszłości, aktualnie 7-latka. Swoją młodą żonę, w której jest zakochany, tytułuje “twoją matką” i martwi się, że kiedy go zabraknie, ktoś będzie musiał go zastąpić w roli ojca i jednak dobrze byłoby, żeby nie był to syn jego przyjaciela, jego imiennik John Ames, zwany Jackiem. I to tyle, dodatkowo obudowane licznymi dygresjami o dziadku pastora, pastorze Johnie Amesie, jego ojcu, pastorze Johnie Amesie, ruchu abolicjonistycznym i “podziemnej kolei”, w której całym rodem uczestniczyli (tu anegdotka o zapadniętym tunelu, do którego wpadł koń i całe miasteczko ukrywało fakt przemytu), przyjaźni z ojcem Jacka, pastorem Boughtonem i obserwacje dynamiki jego rodziny.

Nie zainteresowało Was? Bo mnie zupełnie nie. Przemęczyłam tę książkę, przedzierając się przez wewnętrzne zmagania pastora z jego śmiertelnością, próbą odnalezienia w Biblii poparcia dla swojego humanizmu, walki ze sobą, żeby nie odrzucić Jacka jako zła wcielonego, mimo że tak czuje. Owszem, są tu niezmiennie ogólnoludzkie przemyślenia, co będzie, kiedy ktoś odejdzie, czy jego miejsce zostanie wypełnione, czy będzie stanowić wieczną pustkę zwłaszcza w życiu małego dziecka. Ale to trochę za mało, dziwi mnie nagroda Pulitzera tutaj, ale może po prostu nie lubię takich egzystencjalnych snujów o niczym. Dees się dla odmiany podobało.

#98

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 9, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, panie - Skomentuj


Paula Hawkins - Powolne spalanie

Małe angielskie miasteczko. Żyjąca na uboczu Miriam, odwiedza Daniela, mieszkańca sąsiedniej barki, okazuje się, że chłopak został zamordowany. Na miejscu zbrodni znajduje charakterystyczny klucz, Miriam ukrywa go, zanim zaalarmuje policję. Klucz należy do Laury, młodej dziewczyny o skomplikowanej przeszłości i z problemami kontroli, która spędziła z Danielem noc i uciekła o poranku zakrwawiona. Widział ją Theo, mieszkaniec jednego z okolicznych domów nad kanałem, pisarz. On też ma za sobą tragedię - 15 lat temu jego 3-letni synek, którym opiekowała się Angela, matka właśnie zabitego Daniela, spadł z niezabezpieczonego balkonu; to odseparowało go od ukochanej żony Carla i zahamowało jego karierę pisarską. I tu pojawiła się Miriam, która w dobrej wierze pokazała mu swój pamiętnik, opisujący dramatyczne wydarzenia sprzed lat, które zmieniły jej życie. A co zrobił Theo? Oczywiście przepisał notatki Miriam w książkę, która stała się bestsellerem, a ją samą wyśmiał. Carla, żona Theo i ciotka Daniela, spędza całe dni w domu swojej niedawno zmarłej siostry Angeli, co budzi ciekawość Irene, starszej pani z przeciwka, dodatkowo zaprzyjaźnionej z Laurą. I ten kłębek zależności trzeba rozplątać, żeby odkryć, czemu zginął Daniel.

Jaka to posępna historia - każdy ma za sobą traumatyczne wydarzenia. Śmierć dziecka; wypadek i matka ukrywająca sprawcę wypadku, który okaleczył jej córkę; psychopata mordujący jedną z autostopowiczek, drugiej udaje się uciec, ale jej życie się sypie; alkoholizm; kłamstwa i rozdzielone tragedią siostry… Szczerze mówiąc w pewnym momencie przestało mnie ciekawić, kto zabił młodego człowieka, czy jego matka spadła ze schodów przypadkiem, czy była to śmierć celowa, odkrywanie kolejnych tajemnic było nużące. Jedynym ciekawszym wątkiem jest plagiat dokonany przez Theo i jego konsekwencje. Chyba najsłabsza z książek tej autorki.

Inne tej autorki.

#97

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 8, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, kryminal, panie - Skomentuj


Cheryl Strayed - Dzika droga

Pamiętacie tę przezabawną opowieść o tym, jak starszy pan z brzuszkiem chciał przejść przez Szlak Appalachów? Tu historia jest w teorii podobna - 26-latka planuje przejść w trzy miesiące większą część Pacific Crest Trail. Różnią się jednak szczegóły - Cheryl nie jest w stanie pozbierać się po nagłej śmierci swojej matki kilka lat wcześniej, przez co jej całe życie się rozsypało: rodzina, którą spajała matka; małżeństwo, które zniszczyła, sypiając z przypadkowymi mężczyznami; studia, z których zrezygnowała, zostając z kolosalnym kredytem do spłacenia; dodatkowo z jednym z partnerów zaczęła brać heroinę, żeby przeżyć kolejny dzień. Jako remedium wymyśliła, że samotne przejście trudnego i wymagającego szlaku naprawi jej głowę i sprawi, że będzie wiedziała, co robić dalej. Mimo przygotowań okazało się, że szlak jest jeszcze trudniejszy niż myślała, a pieczołowicie zgromadzony ekwipunek nie do udźwignięcia w sensie dosłownym, tak samo, jak nie do udźwignięcia były jej problemy życiowe. Z dwojga złego jednak łatwiej radzić sobie z krwawiącymi stopami, schodzącymi paznokciami, zdartą od pasów plecaka skórą, obawą przed niedźwiedziem i brakiem butów, co autorka opisuje aż do bolesnych szczegółów. W przeciwieństwie do Brysona mało tu humoru, chociaż zdarza się sarkazm i autoironia. Trochę to też opowieść o ludziach, spotkanych na szlaku, społeczności, która rozumie, że trzeba sobie pomagać, żeby dojść do celu.

Jest i ekranizacja, ale zważywszy, że główną rolę odtwarza Reese Witherspoon, trochę się boję oglądać.

#96

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 7, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, biografia, panie - Komentarzy: 1


Bodies

2023. W zapyziałym londyńskim zaułku policja znajduje nagiego, martwego mężczyznę, postrzelonego w oczodół (“fachowa robota”). Na ręku ma nietypowy tatuaż, a w głowie - mimo braku rano wylotowej - nie ma kuli. Inspektor Hasan rozpoczyna śledztwo, w którym pojawia się jej więcej pytań niż odpowiedzi, dodatkowo pojawia się presja, żeby aresztować pierwszego podejrzanego i nie drążyć. Akcja przenosi się do 1941 roku - ta sama sytuacja, w tej samej alejce znaleziono identyczne zwłoki; tu śledztwo prowadzi sierżant Whiteman, któremu głos w słuchawce wydaje polecenie wyciszenia tematu. Znowu skok do 1890 roku, jak się domyślacie, ten sam zaułek i te same zwłoki, a mimo pewnych poszlak inspektorowi Hillingheadowi ktoś wytrąca z ręki wszystkie dowody. Wtem akcja przenosi się do 2053 roku, do prawie że orwellowskiej antyutopii z dyktatorem Mannixem[1] u władzy, po raz kolejny pojawiają się dziwne ciało, ale tym razem detektyw Maplewood odkrywa, że mężczyzna jeszcze żyje. Dyktator, jak się okazuje, wie o tym i zleca detektyw śledztwo, tłumacząc, że Defoe, postrzelony mężczyzna, to naukowiec i uczestnik antyrządowego spisku. Wtem okazuje się, że Defoe żyje i ma się dobrze, co oznacza, że jest dwóch identycznych ludzi. A nawet więcej, patrząc wstecz.

Tak, to historia o podróżach w czasie i pysznych paradoksach, świetny serial do dyskusji z ekranem, a jednocześnie doskonała historia kryminalna. Mój ulubiony wątek to chyba ten najstarszy, od spotkania na miejscu zbrodni między inspektorem a wścibskim fotografem, od razu wiedziałam, jak się to spotkanie zakończy i nie byłam rozczarowana. Nie do końca wszystkie decyzje bohaterów są racjonalne, ale jest i na to sensowne wytłumaczenie, wszak spiritus movens całej pętli to fxemljqmbal anfgbyngrx, jznarjebjnal cemrm fvrovr j cemlfmłbśpv j fgenfmyvją moebqavę. Bywa wzruszająco, ale dialogi czasem nadrabiają sarkazmem. Leciutki cliffhanger sugeruje, że może to nie koniec, ale jak na razie to dobrze skomponowana, jednosezonowa całość. Bardzo przyjemna do obejrzenia.

[1] Tommy z “Przekrętu”. Skojarzenia to przekleństwo.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 6, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Jerzy Edigey - Błękitny szafir

Wszystkie opisywane wydarzenia są tylko fikcją. Podobieństwa imion, nazwisk czy nazw miejscowości są całkowicie przypadkowe. Autor jest również przekonany, że nie ma u nas takich komisów ani takich ich pracowników[1].

Koniec lat 60. Pułkownik Niemiroch wezwał do siebie swojego ulubionego oficera dochodzeniowego, majora Kaczanowskiego, żeby wmasować mu kłopotliwe śledztwo - w lesie w podwarszawskiej miejscowości znaleziono zwłoki Krystyny Cieślikowej, po trzydziestce, ale ciągle pięknej kierowniczki jednego z warszawskich komisów. Co ciekawe, w torebce zamordowanej znaleziono schowane 20 tysięcy, zniknęła tylko charakterystyczna złota bransoletka z błękitnym szafirem. Orzeczono więc szybko, że to nie mord rabunkowy, tylko na tle osobistym i po tej linii major rozpoczął żmudny proces przesłuchiwania licznych mężczyzn obecnych niegdyś w życiu pani Cieślikowej. A to mąż, który załatwił jej wyprowadzkę z Włodawy do Warszawy; dyrektor, który awansował ją ze sprzedawczyni w spożywczaku do roli kierowniczki w sklepie z tekstyliami; kolejny dygnitarz, dzięki któremu została kierowniczką komisu; dziany badylarz, który kupił jej mieszkanie; wreszcie “milioner” z Anglii, za którego chciała się wydać po rozwodzie, żeby zostać “prawdziwą” lady. Każdy z panów został wykorzystany i porzucony poza ostatnim, ale tu obrotna dama planowała zrobienie mu sporej przykrości, więc motyw był. Ponieważ jednak na żadnego z panów nie znaleziono haka, milicja rozpoczyna żmudny proces podchodów incognito do wszystkich podejrzanych, żeby odkryć, kto posiada skradzioną bransoletkę. A to z żoną jednego z podejrzanych zaprzyjaźnia się sympatyczna starsza pani, we wsi u narzeczonej kolejnego przeprowadza się rewizję w kilku domach pod pretekstem poszukiwania broni, do dyrektora, jadącego do świeżo urodzonego wnuka przysiadł się w pociągu sympatyczny pan i razem raczą się alkoholem w Warsie. Wreszcie - po odnalezieniu feralnej bransoletki - sprawę wyjaśnia jeden z młodszych funkcjonariuszy, czytając wnikliwie akta.

Się nosi: ciepłą czapkę, dawniej zwaną „chruszczowówką”.

Seksizm codzienny: “— Brzydka na pewno by nie zginęła — dodał filozoficznie porucznik MO, kierujący pracą ekipy dochodzeniowej. — Statystyka stwierdza, że wśród zamordowanych kobiet ogromną większość stanowią właśnie te bardziej przystojne”; “Ładna i młoda kobieta, więc motywy nasuwają się same”; jak kobieta się “awanturuje”, to jest akceptowane, żeby jej “dać po buzi”. Na temat wszystkich zaawansowanych wiekowo panów, którzy byli “dobroczyńcami” młodej ślicznej panny i uważali, że to ona była tą złą, zwyrodniałą i interesowną osobą, nawet się nie będę wypowiadać, zacytuję tylko umieszczony w książce zabawny żart, idźcie po igłę z nitką, żeby naprawić zerwane ze śmiechu boki:

Do pewnego kuśnierza przyszedł klient w towarzystwie pięknej dziewczyny. Zaproponował jej, aby wybrała sobie futro, nie krępując się ceną. Kiedy dziewczyna wybrała wspaniałe norki, mężczyzna wyjął książeczkę czekową, wypisał czek na żądaną sumę i ustalił, że nazajutrz rano kuśnierz podejmie gotówkę, zaś w południe piękna pani zgłosi się po swoje okrycie. Z rana futrzarz telefonuje do wystawcy, że czek nie ma pokrycia.
„Wiedziałem o tym” — spokojnie odpowiada ten pan. „To ja nie wydam futra” — grozi kuśnierz. „Niech pan nie wydaje — zgadza się wystawca czeku — ale powiem panu, jaką ja wspaniałą noc spędziłem!”
Oficerowie roześmieli się.

Się pije: francuski koniak, winiak, Meukow, jarzębiak, wódkę, “Soplicę”, piwo.

Się zataja: walkę w Powstaniu w najbliższym oddziale wojskowym, który okazuje się być organem pewnej organizacji politycznej, wyraźnie faszyzującej i pod koniec wojny idącej na współpracę z Niemcami.

Się ma zasady moralne:

— Bardzo pan kochał tę kobietę?
— Bardzo — Lanota był wyraźnie wzruszony.
— Że też pan się z nią nie ożenił?
— Przecież ja mam żonę i czworo dzieci! Najstarszy syn niewiele młodszy od Kryśki — Lanota był szczerze zdumiony pytaniem oficera milicji.
— Są rozwody.
— Te rozwody to tylko grzech i obraza boska.

Się używa importowanej antykoncepcji i ma się opcje:

Nawet próbowała mnie przestraszyć, że jest w ciąży.(...)
— Ja też tak przypuszczałem [że nie]. Przecież przywiozłem jej z Anglii tego tyle, że starczyłoby chyba na pięć lat. Odpowiedziałem jej więc, że chyba stać ją na wydatek tysiąc- złotowy. Doszło wtedy do potwornej awantury.

Się je: schaboszczaka z kapustą, a na deser kawę z tortem węgierskim; śledzia matjasa i świeżutkiego łososia z plasterkiem cytryny; chłodniczek, sznycelki po wiedeńsku z młodziutkiej cielęcinki, z ogóreczkiem i frytkami (ach te kelnerskie zdrobnionka!), pieczoną kurę w pociągu.

Mental load: Związek małżeński państwa Kaletów układał się na tej samej zasadzie, co ogromna większość wszystkich małżeństw na świecie. O wszelkich ważnych sprawach miał decydować mąż, o tych drobnych żona. Państwo Kaletowie przed rokiem obchodzili dwudziestolecie ślubu. Dzieci dorastały, ale jeszcze nie zdarzyła się jakaś ważna sprawa. Zawsze te drobne, o których decydowała żona.

[1] “Major wolał nie zagłębiać się w dyskusję na temat tak ujętej moralności niektórych pracowników handlu uspołecznionego”, ale strasznie zirytowany był, że ludzie wyjeżdżają za granicę, żeby handlować, a nie zwiedzać. Bo to wstyd. Na szczęście to fikcja. Tak? Tak?!

Inne tego autora, inne z tej serii.

#95

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 1, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Skomentuj


Dave Eggers - Mnich z Mokki

Beletryzowana reporterska biografia Mokhtara Alkhanshaliego – Amerykanina jemeńskiego pochodzenia, który szukając celu w życiu, wpada na pomysł odrodzenia jemeńskiej kawy. Wcześniej planował studia, ale po tym, jak skradziono mu nowego laptopa i powierzone pieniądze, marzenie o studiach się rozwiało, a Mokhtar zatrudniał się różnych przypadkowych prac, żeby oddać długi. Historia jest z jednej strony do bólu amerykańska - jeśli jesteś wyjątkowo uparty, to ci się uda, nawet jeśli wszystko jest przeciwko tobie, oczywiście pod warunkiem, że jesteś przedsiębiorczy i masz przyjaciół, którzy ci pomogą. Z drugiej strony to dramatyczna historia emigrancka człowieka, który jest formalnie Amerykaninem, ale ze względu na pochodzenie ciągle jest traktowany jak persona non grata we własnym kraju. Podobnie dzieje się w Jemenie - tam, mimo znajomości języka i kultury - jest już obcym, innym, a niechęć do opowiedzenia się po którejś ze stron w wewnętrznym konflikcie, zakończonym bratobójczą wojną, nie pomaga. Przemieszane są opisy nieudawanej pasji bohatera do nauki i poznawania świata kawy wysokiej klasy i wstrząsającej ucieczki z Jemenu, w którym szaleje wojna i stawką już nie tylko jest utrata kilku lat pracy i zainwestowanych środków, ale i życia.

Eggers jest świetnym gawędziarzem, a historia Mokhtara miejscami brzmi jak fikcja, mimo szczegółowych informacji o jego firmie, fundacji i wszystkich detali uprawy, zbierania i przetwarzania kawy. Podobne poczucie miałam przy okazji autobiograficznego ”Wstrząsającego dzieła kulejącego geniusza”, gdzie trudno było uwierzyć, że twardo osadzone w kalifornijskich realiach wydarzenia nie były zmyślone. A nie były, tak samo jak tutaj.

Inne tego autora.

#94

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 30, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, panowie, beletrystyka, biografia - Skomentuj