Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[3.11.2023]
W poprzednim odcinku zatrzymałam się w jednej ze starszych kawiarni w Lizbonie, żeby nieco, pun intended, odrestaurowana, udać się przez psychodeliczny plac Rossio i plac Carmo w kierunku Windy Świętej Justyny, zwanej też Windą Carmo (tak, to powinno mi dać do myślenia). Oczywiście samej windy nie żałuję, bo Elevador de Santa Justa to przepiękna ażurowa stalowa konstrukcja w stylu neogotyckim, stałam pod nią z szeroko otwartymi oczami i mam nadzieję, że zamkniętymi ustami, ale mogło mi też co nieco i w kwestii szczęki opaść. A stałam ponad 40 minut, bo to sztandarowe miejsce turystyczne i chyba połowa turystów miała plan nią wjechać; eloy rozpoznał nawet pasażerów lotu z Poznania. A kiedy już swoje odstałam (ignorując sklep MUJI, który był tuż obok), kupiłam bilety i wjechałam na górę, zachwyciłam widokiem, okazało się, że można było na platformę widokową wejść darmo z placu Carmo, na którym chyba tylko ze złośliwości nie było wielkiej strzałki “TĘDY PUNKT WIDOKOWY”. A może była, a ja nie znalazłam. Nie zapomnę ci tego, Lizbono, złamałaś mi ufne serduszko. Na placu Carmo oczywiście pominęłam ruiny klasztoru, bo cóż ciekawego mogłoby się w czymś tak antycznym znaleźć, nie poklepałam się za to po ramieniu. Na szczęście kolejny przystanek - Miradouro de São Pedro de Alcântara w Jardim António Nobre był darmowy, a widoki jeszcze piękniejsze, bo właśnie zaczęło zachodzić słońce. W roli wisienki na czubku obiad w restauracji o dźwięcznej nazwie La Paparrucha (“Nonsens”) z tarasem widokowym oraz - już po zapadnięciu zmroku - powrót przez park, wzdłuż trasy ukośnego tramwaju Glória i do metra przy placu Rossio.
Oficjalnie chwalę moją rodzinę, która przeszła kilkanaście tysięcy kroków bez specjalnego narzekania, chociaż warunki terenowe bywały trudne.
Adresy: