Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Taka duża! [1]

(Tak mówi interaktywny piesek, służący jako przenośny boombox ze ścieżką dźwiękową do spacerów po domu i zagrodzie.)

[1] Gwoli ścisłości piesek mówi "Taki duży!", bo nie jest personalizowany.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 17, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 5


Terry Pratchett, Neil Gaiman - Dobry omen

Zdumiewa mnie, jak dobrze jest ta książka napisana, bo mimo koszmarnego tłumaczenia jakoś udało się jej przedrzeć na polskim rynku do klasyki dobrych książek. O tym, czemu tłumaczenie jest koszmarne, pisała Dorota Guttfeld, ja od siebie dodam, że oprócz ewidentnych błędów wynikających z nieznajomości obu języków (odzyskiwanie papieru toaletowego), "uśmieszniania" na siłę z gubieniem sensu, kawałki książki są przetłumaczone tragicznie nieczytelnie (nie wiadomo, kto mówi, nawet czasem znika graficzne wyróżnienie dialogu, zdania nie składają się w całość, ginie kontekst). Mam wrażenie, że oprócz podłego tłumaczenia zabrakło korekty i redakcji. A szkoda, bo duet Gaiman/Pratchett dał to, co miał najlepszego - Gaiman akcję, a Pratchett - język.

Chwilę przed końcem świata Piekło wysyła na Ziemię syna Szatana. Akcję obserwuje dwójka przyjaciół - anioł Azirafal i diabeł Crowley, którzy niespecjalnie są zachwyceni planowanym Armageddonem, bo - umówmy się - świat nie jest taki zły i lepiej go mieć niż nie mieć, a Ostateczna Rozgrywka nie wydaje się być czymś wartym zachodu. W tle pojawiają się ostatni Tropiciele Wiedźm, Czterech Jeźdźców Apokalipsy, Zakon Sióstr Trajkotek, potomkini jedynej prawdziwej przepowiadającej przyszłość (aczkolwiek dość niejasno i z bardzo małą głębią ostrości), kilku sprzedawców telefonicznych oraz banda 11-latków.

(Musiałam przeczytać ponownie, żeby jednak upewnić się, że to Crowley hodował najpiękniejsze kwiaty w Londynie, nie Azirafal).

Inne książki Gaimana tu, a Pratchetta - tuż obok.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 17, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, panowie, sf-f - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Szreniawa

Zanęcił mnie jarmark wielkanocny. I że festyn dla dzieci. I że zwierzątka. A że przy okazji muzeum, pałacyk, plener - czemu nie. Zapewne rzecz się rozbiła o moje oczekiwania - spodziewałam się kameralnego targowiska, niedużego terenu, kilku domów "z epoki" i łatwego dostępu do mnóstwa małych zwierzątek. Zamiast tego trafiłam w miejsce, gdzie na parkingu stały autokary, przed biletowanym (niedrogo, ale jednak) wejściem kłębił się tłum, a na rozrytym remontem sporym terenie stała jakaś setka typowych straganów ze wszystkim i niczym. Oriflame, Tupperware, smutny pan pokazujący mycie brudnego dywanika cud-pianą, chleb ze smalcem, dekupaż, dekupaż, bazie, dekupaż, trochę ekologicznych wędlin i nalewek, piłki z folii aluminiowej, owiązane gumką, wiatraczki i foliowe balony. Zamiast domków - hangary z maszynami, wielkie stodoły i srodze śmierdząca obórka, w której zapach niestety przyćmiewał urodę małych kózek i świeżo wyklutych prosiąt. Dworek, choć odremontowany, to zamknięty do zwiedzana. Młodzieży się podobało, bo małe kurczątka można było brać do ręki, a sympatyczną białą kozę pogłaskać po szczeciniastym pychu, a potem wybrać najładniejszy wiatraczek w paseczki. Dla mnie - przemysł, a nie folklor.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 16, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: szreniawa, polska - Komentarzy: 7


Simple pleasures

Niesamowita ulga spływa na człowieka, kiedy za pomocą prostej zupki (kurczak, ziemniak, marchew, fasolka, por, lubczyk) trafia do żołądka małego człowieka, który uparcie mieści się pod 3 centylem (ale oczywiście, że jak będzie wstawał i próbował wyjść spod, to się uderzy głową, ten mały człowiek). Ulga, bo przez ostatnie dwa tygodnie człowiek usiłował przeżyć za pomocą wdychanego powietrza, ogórków kiszonych, precelków i czasem kropli mleka modyfikowanego. I czekolady, w ilościach hurtowych.

Świat staje się nagle miejscem zabawniejszym, kiedy na skrzyżowaniu, zamiast zwyczajowych naciągaczy, którzy za pomocą brudnej ścierki i butelki z burym roztworem smarują szyby, pojawia się mim. Odziany w pomarańczowy kombinezon (nie dam głowy, czy nie ozdobiony gustownym rysunkiem trąbki w stylu Deutsche Post), od góry zakończony czarnym melonikiem, żonglował piłeczkami na czerwonym świetle, po czym wykonał rundkę z melonikiem wzdłuż ruszających samochodów.

I jutro przygoda w ciepłym wiosennym słońcu.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 15, 2011

Link permanentny - Kategoria: Maja - Skomentuj


Rozjaśnia się

Zieleni, zaróżowia, zażółca, czerwieni, a do tego wypachnia. Ze świata różnych odcieni burości i szarości wszystko wchodzi w świat czasowników. Żeby jeszcze tak nie wiało, bo marzną paluszki. Pomalowałam paznokcie u stóp na kolor Malaga Wine i naprawdę chciałabym wybierać tylko wśród sandałków.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 14, 2011

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Skomentuj


Wojciech Mann - RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą

W zasadzie to mniej autobiografia, a bardziej kawałek historii szeroko pojętej muzyki rozrywkowej w polskich mediach w czasach PRL-u. Mann opowiada lekko, nieco ironicznie i z właściwym sobie wdziękiem o tym, jak ciężko było dostać zachodnią muzykę w jakiejkolwiek formie, kto rozdawał talony na rynku muzycznym, który muzyk chwalił sobie polską wódkę i czemu popularność falami zdobywała muzyka z Anglii czy Australii, a nawet z Holandii. Czytając, czułam się troszeczkę nostalgicznie, ale ogromnie się cieszę, że tego świata z półślepą, ale jednak, cenzurą, blokadami paszportów, pirackimi winylami, zdobywaniem muzyki wszelkimi dostępnymi środkami, już nie ma.

Mały niedosyt, bo to książka na dwa popołudnia z herbatą, a mam wrażenie, że Mann mógłby napisać więcej i pewnie nie tylko o muzyce.

#26 (czyli co, wyrobiłam w połowie kwietnia program na półrocze i mogę nie czytać do końca czerwca? Kuszące).

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 13, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, biografia, panowie - Komentarzy: 5


Jo Nesbø - Wybawiciel / Pierwszy śnieg / Pancerne serce

Po przeczytaniu całego cyklu (no, prawie, bo w międzyczasie okazało się, że wyszedł jeszcze tom 0, o tym, jak Harry w Australii seryjnego mordercę łowił) po kolei zdecydowanie czytanie po kolei polecam - w kolejnych tomach następuje króciutkie streszczenie akcji z poprzednich oraz wyjaśnienie, co się stało z bohaterami kolejnych zdjęć Dead Policemen's Society na ścianie dawnego gabinetu Harry'ego.

Wybawiciel jest moralnie trudny. Płatny morderca z Chorwacji trafia do Oslo, gdzie celnym strzałem zabija Roberta Karlsena, jednego z braci pracujących w Armii Zbawienia. Po czym dowiaduje się, że zabił nie tę osobę, którą planował i zaczyna polować na brata Roberta - Jona. Harry rozstał się z Rakel, Rakel spotyka się z przystojnym i gładkim doktorem dwojga nazwisk, a i Harry - ze względu na śledztwo - natyka się na doktora raz na jakiś czas, ku obopólnej konsternacji. W tle wyjaśnia się częściowo wątek Księcia i potencjalne istnienie potężnej machiny wewnątrz policji, niekoniecznie działającej z literą prawa. Ale czy i Harry Hole przestrzega przepisów? I czy czasem tak do końca warto trzymać się litery prawa?

O tym, co się dzieje w Pierwszym śniegu, pisałam w listopadzie. Dodam tylko, że ja wiem, że rzecz się dzieje w Norwegii i wszyscy wszystkim ufają, ale dalej niezmiernie mnie bawi, że Harry oddaje zapasowy klucz od mieszkania człowiekowi podającemu się za eksperta od grzyba i pleśni i nie zastanawia się, co robi u niego w domu. A robi tak kilka miesięcy po tym, jak włamał się do jego domu przestępca, ukradł zezwolenie na pobranie broni i policyjny identyfikator, a następnie broń z magazynu policji pozyskał bez kłopotów.

Pancerne serce nie jest złe, ale przede wszystkim widać, że autor już Harry'ego niespecjalnie lubi i chętnie by się go pozbył, więc po zakończeniu sprawy Bałwana wysyła go do Hongkongu, gdzie Harry oddaje się hazardowi i narkotykom, ale *przynajmniej* nie pije. Ale wraca, bo podobno w Oslo grasuje kolejny seryjny morderca. Tyle że zamiast sensownego śledztwa jest przepychanka z innym macho z wydziału obok, który zabiera mu prowadzoną sprawę i podbiera informacje. I przez to wszystkiego w tej książce jest za dużo - nie dość, że mnóstwo przepychanek politycznych w organach, to jeszcze śledztwo jest skomplikowane i z wieloma pułapkami, aresztowani są wypuszczani, a trup się ściele gęsto, a do tego za pomocą egzotycznych narzędzi tortur. I dodatkowo zbrodniarz jest nastawiony na to, żeby skrzywdzić Harry'ego i bliską mu osobę.

Jeśli jeszcze ktoś ma niedosyt, to ładne CV Harry'ego Hole'a można znaleźć tu.

Inne tego autora tu.

#23-25 (i wiem, "Pierwszy śnieg" już wcześniej czytałam, ale po pierwsze w ubiegłym roku, po drugie przeczytałam jeszcze raz, więc mi się należy).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 12, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Skomentuj


Sezon na tulipany

Przejeżdżając ostatnio ulicą Armii Poznań zauważyłam błysk kremowobiałych pączków wokół cmentarnych nagrobków na Cytadeli. Dziś pole tulipanów było w pełni rozkwitu, bo co roku przyjdzie wiosna, bez względu na to, co działo się rok, dziesięć czy sto lat temu.

I tylko się zastanawiam, czy nie miał to być gustownie zaaranżowany klombik w barwach prawie że narodowych, tylko czerwona odmiana tulipanów nawaliła...

A dla człowieka w wieku roku i niespełna 8. miesięcy ważne są tylko psy, małe żółte kwiatki, wózki (zwłaszcza jak zawierają zabawki, które można porwać) i huśtawki. I nie przeszkadza, że mimo kurteczki od cioci J., ozdobionej różowym serduszkiem (kurteczka, nie ciocia) oraz gustowną koronką i delikatnej buzi wszyscy mówią "O, teraz zrób chłopczykowi papa".

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 10, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: cytadela - Komentarzy: 3


Sue Grafton - E is for evidence

Zwykła sprawa ubezpieczeniowa z analizy żądania wypłaty odszkodowania po pożarze w magazynie kotłów nagle przeradza się w koszmar dla Kinsey. Zostaje oskarżona o oszustwo, o podkładanie fałszywych dowodów, przyjęcie łapówki i uprzejmie poproszona w trybie nagłym o opuszczenie zaprzyjaźnionego Towarzystwa Ubezpieczeń, dla którego robiła zlecenia. Nie dziwne więc, że Kinsey straciła chęć na celebrowanie Bożego Narodzenia (zwłaszcza że wszyscy przyjaciele wyjechali) i poszła szukać tego, kto ją wrobił. Firma, w której miało miejsce potencjalne podpalenie, należy do bogatej rodziny Woodów, z którymi Kinsey znała się w okolicy szkoły, kiedy jeszcze się tylko źle zapowiadała. Pielgrzymuje sobie więc po pięciorgu rodzeństwa i matce-staruszce, wyszukuje potencjalne sekrety rodzinne i firmowe i wyjątkowo z pomocą policji, której tym razem nie robi koło pióra, sprawę wyjaśnia.

Dziewczyna naprawdę jest taka bardziej pechowa. Czekam z pewnym utęsknieniem na książkę, w której Kinsey nie będzie kończyła śledztwa na oddziale w szpitalu. Tutaj cudem przeżywa dwie próby wysadzenia jej za pomocą sprytnie zmajstrowanej bomby, a dodatkowo obrywa w miękkie, bo wraca jej drugi mąż - piękny lekkoduch Daniel, który bez słowa zostawił ją 8 lat temu.

Inne tej autorki tutaj.

#22

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 10, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Komentarzy: 2


Ross Macdonald - Błękitny młoteczek

Lew Archer jest takim bardziej dociekliwym detektywem i wprawdzie został zatrudniony do znalezienia skradzionego obrazu, ale w ciągu kilku dni rozwiązał sprawę dwóch morderstw sprzed kilkudziesięciu lat oraz dwóch świeższych oraz zrujnował pozornie poukładane życie trzech rodzin. Klimat tak pomiędzy Chandlerem a Sue Grafton (aczkolwiek może to przez to, że część akcji dzieje się w Santa Teresa).

Niby tani obraz, kupiony okazyjnie przez panią domu, znika. Pani domu podejrzewa, że namalował go zaginiony przed 30 laty jej znajomy, rokujący malarz, Richard Chantry. Archer zaczyna śledzić drogę obrazu, tyle że giną kolejne ogniwa uczestniczące w jego sprzedaży - właściciel taniej galerii i słaby malarz, który obraz odkupił od jakiejś kobiety podczas kiermaszu na plaży. Archer zaczyna kumplować się z uroczą panią dziennikarz, jest więc okazja do paru sypialnianych niedomówień. Trochę sobie detektyw jeździ z Santa Teresa, gdzie mieszkają bohaterowie dramatu, do Tucson i z powrotem, trochę biega po samym Santa Teresa i składa elementy układanki, a w międzyczasie filozofuje i nieco w stylu new age obserwuje emocje emanujące ze swoich rozmówców w postaci aury.

Lubię serię z Jamnikiem, nieustająco mnie wzrusza dobór zanęcających cytatów na okładkę. Tutaj jest to o tyle sprytne, że tytuł jest tak trochę z niczego, ot - raz pojawia się w przemyśleniach detektywa.

Inne tego autora, inne z tej serii:

#21

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 9, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, z-jamnikiem - Skomentuj