Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Niesamowita ulga spływa na człowieka, kiedy za pomocą prostej zupki (kurczak, ziemniak, marchew, fasolka, por, lubczyk) trafia do żołądka małego człowieka, który uparcie mieści się pod 3 centylem (ale oczywiście, że jak będzie wstawał i próbował wyjść spod, to się uderzy głową, ten mały człowiek). Ulga, bo przez ostatnie dwa tygodnie człowiek usiłował przeżyć za pomocą wdychanego powietrza, ogórków kiszonych, precelków i czasem kropli mleka modyfikowanego. I czekolady, w ilościach hurtowych.
Świat staje się nagle miejscem zabawniejszym, kiedy na skrzyżowaniu, zamiast zwyczajowych naciągaczy, którzy za pomocą brudnej ścierki i butelki z burym roztworem smarują szyby, pojawia się mim. Odziany w pomarańczowy kombinezon (nie dam głowy, czy nie ozdobiony gustownym rysunkiem trąbki w stylu Deutsche Post), od góry zakończony czarnym melonikiem, żonglował piłeczkami na czerwonym świetle, po czym wykonał rundkę z melonikiem wzdłuż ruszających samochodów.
I jutro przygoda w ciepłym wiosennym słońcu.