Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Arturo Perez-Reverte - Klub Dumas

Lucas Corso jest łowcą książek, znanym w środowisku jako ten, który potrafi znaleźć każdą książkę, chociaż czasem jego metody ocierają się o obrzeża legalności. Jednocześnie dostaje dwa zlecenia: ma sprawdzić dla przyjaciela autentyczność manuskryptu jednego z rozdziałów “Trzech muszkieterów” Dumasa oraz dla bogatego i ekscentrycznego kolekcjonera Borji ustalić, która z trzech istniejących książek “Dziewięciu wrót” jest autentyczną ewangelią Szatana. Corso rozpoczyna peregrynacje po Europie, nie dziwiąc się zupełnie, że podąża za nim śliczna 19-latka, przedstawiająca się na zmianę jako Irene Adler (z Baker Street 221B) albo Upadły Anioł, robiąca za jego ochroniarza i gumową kaczuszkę. Szczegółowa analiza najpierw manuskryptu Dumasa, a potem porównanie kolejnych wersji “Dziewięciu wrót” (te kawałki są autentycznie ciekawe poznawczo, w przeciwieństwie do naciąganej intrygi) prowadzi do (prawdopodobnie) trzech śmierci i kilku bijatyk.

Tylko że chyba się zestarzałam, bo książka mnie tym razem niepomiernie zirytowała. Corso jest egzaltowanym idiotą, snuje w głowie jakieś oszalałe wizje, że jest bohaterem książki i nieustająco usiłuje łączyć ze sobą wątki, o których wiadomo, że się zupełnie nie kleją. Dodatkowo jest absolutnym no-lifem, albo popija Bolsa (jakaż zabawna kryptoreklamka), ustawiając żołnierzyki w symulacji jednej z bitew napoleońskich, albo wspomina swoją byłą ukochaną Nikon (fotografkę, srsly), albo myśli o książkach. Przedstawiany jest jako fascynat książek jako przedmiotów kolekcjonerskich, ale tak naprawdę równie dobrze mógłby przemycać papierosy. Jego superspryt jest nieco przereklamowany - kiedy właściciel księgozbioru odmawia sprzedaży książki, Corso organizuje kradzież, która ma być upozorowana na zwykłe włamanie, bo przecież nikt nie powiąże ze sobą wizyty łowcy, pytającego o egzemplarz książki i następującego zaraz po nim włamaniu, przy którym właśnie ta książka ginie. W ogóle to raczej literatura dla chłopców, bo bohaterowie skupiają się na erekcji i za jej pomocą rozwiązują różne rzeczy. Stosunek bohaterów do dam jest w ogóle dość XX-wieczny - a to Corso obiecuje wdowie, że odda jej rękopis, dzięki czemu odbywają stosunek na kanapie, po czym on ją wyśmiewa i dziwi się, że staje się ona jego wrogiem; jakiś czas potem podejmuje współżycie ze śpiącą dziewczyną i tylko z przyzwoitości pyta, czy “można” tuż przed finałem (wierząc w moc coitus interruptus). Oczywiście czyta się całość świetnie, nieustająco, ale jednak z rosnącą irytacją.

Mocną stroną książki (w przeciwieństwie do ekranizacji) jest dwuwątkowość - wątek tytułowego Klubu Dumas jest poprowadzony ciekawie i z satysfakcjonującym wyjaśnieniem, zwłaszcza szanuję użycie postaci Balkana jako narratora kilku rozdziałów. Problem w tym, że nałożony na to wątek poszukiwania “Dziewięciu wrót” klei się z wątkiem pierwszym tylko za pomocą osoby Corsa, postać Irene jest typowym deus ex machina, a rozwiązanie intrygi (Pbefb, qbcvreb an fnzlz xbńph bevraghwąpl fvę, żr wrtb myrpravbqnjpn wrfg zbeqrepą v fmnyrńprz, wnxvzś phqrz j fcbfóo avrjvqbpmal qyn pmlgryavxn zn pmnf an cemltbgbjnavr snłfmljrw elpval mr fcrpwnyvfgnzv bq snłfmrefgj, qmvęxv pmrzh Obewn tvavr cbqpmnf avrhqnartb rxfcrelzragh cemljbłnavn Fmngnan) jest niewiarygodne.

Inne tego autora tutaj.

#46/#7

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 13, 2019

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2019, panowie, kryminal - Skomentuj


Henning Mankell - Nim nadejdzie mróz

Główną bohaterką jest Linda, córka Wallandera. Po nieudanej próbie pozostania aktorką i tapicerem zdecydowała się pójść w ślady ojca, skończyła szkołę policyjną i teraz ma ostatni tydzień “wolnego” przed rozpoczęciem pracy na posterunku ojca (ku niechęci tego ostatniego). Przypadkiem uczestniczy w początku śledztwa dotyczącego płonących zwierząt, potem przykleja się do ojca, nieustająco wtrącając się do prowadzonego przez niego śledztwa w sprawie zamordowanej i rozczłonkowanej kobiety. Jednocześnie znika jej dawna przyjaciółka ze szkoły, Anna; Linda zaczyna więc samodzielne amatorskie śledztwo, włamując się do domu Anny, przeglądając jej pamiętnik i znajdując powiązania z prowadzoną przez ojca sprawą. W toku śledztwa łamie wiele przepisów, kilkukrotnie doznaje uszkodzenia fizycznego (wpada we wnyki i obrywa w głowę), przesłuchuje samodzielnie świadków, szermując argumentem, że już za tydzień będzie w prewencji, zataja informacje przed resztą ekipy śledczej. Trochę usprawiedliwia ją to, że wszyscy traktują ją jak natrętnego insekta i - dość niekonsekwetnie - odsuwają ją od śledztwa, co tylko motywuje ją do samodzielnego węszenia. Sama intryga kryminalna jest dość dziwna i przypadkowa - Anna widzi swojego ojca, który odszedł 24 lata wcześniej i okazuje się, że właśnie on jest spiritus movens bestialskich podpaleń zwierząt i zabójstw.

To zupełnie inne oblicze Wallandera - oschłego i kontrolującego furiata, wiecznie zirytowanego (ale nie powiem, że nie bez powodu, bo patrz wyżej) zachowaniem córki, małostkowego i niechętnie rozmawiającego o czymkolwiek (co też nie pomaga ani w śledztwie, ale w kontaktach rodzinnych). W tle wychodzą różne niefajne sceny z przeszłości - Wallander uderzający żonę w twarz i zarzucający jej kradzież pieniędzy, wieczne awantury nie tylko na tle pracy (z karkołomnym wyjaśnieniem, że dopiero teraz Linda zrozumiała, że ojciec miał tyle na głowie służbowo, że już nie miał miejsca na żonę i dziecko) czy próby samobójcze Lindy.

Inne tego autora tutaj.

#47 + ponownie przeczytane #48 Prawda i #49 Upiorny regiment.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 12, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, kryminal - Skomentuj


Poznań Pride 2019

Podobno 13 tysięcy ludzi przeszło ulicami Poznania pod tęczową flagą, uśmiechając się i emitując dobry vibe. Cały przekrój - nastolatki, młodzi ludzie, rodzice z dziećmi, czasem ktoś z psem, starsi (szczególnie wzruszały mnie panie z transparentami “Chodź, mama przytuli”, absolutnie nie wyobrażam sobie, że można nie chcieć tulić własnego dziecka za to, co czuje i jakie jest). Przyszłam z mężem i dzieckiem, bez strachu, chociaż paradę otaczała policja, a raczej właśnie dlatego, bo to nie w kolorowym tłumie była agresja, a na zewnątrz, co policja swoją obecnością stopowała.

Poza pozytywnymi wrażeniami, wróciłam też z garścią obserwacji socjologicznych i pytań, a zdziwienie wzrosło mi jeszcze po krótkiej lekturze komentarzy pod kolorowymi zdjęciami, na których nie było genitaliów i obscenicznych gestów[1]. Kieruję je niejako w przestrzeń, bo nie spodziewam się, że czytają mnie odpowiedni odbiorcy. Panowie, bo wśród przeciwników marszu widziałam głownie panów 20-30, umundurowanych w granat (w tym barwy klubowe), czerń i szarość, czasem zamaskowanych, czy możecie mi wyjaśnić…

... skąd w Was taka agresja w stosunku do ludzi, z którymi w większości przypadków nie macie szans się zetknąć? Nie zabierają Wam najczęściej pracy, nie współzawodniczycie o kobiety, ba, nie wierzę też, że realnie macie poczucie zagrożenia, że ktoś się z Wami zbytnio spoufali erotycznie. Czemu drażni Was, co inni robią ze swoim życiem, skoro absolutnie to Was nie dotyczy[2]?

... skąd ten ton fałszywej troski (“trochę mi was żal”), fałszywej, bo nie wierzę w nią, widząc w Waszych rękach petardy, jajka i butelki lub zaciśnięte pięści? Nie nawrócicie nikogo biciem na jedyną słuszną drogę “Chłopak i dziewczyna normalna rodzina”. Nie wierzę w Waszą troskę o biedne dzieci, wystawione na #złygender, który - zapewne nie uwierzycie - daje im narzędzia pozwalające na zbudowanie silnej osobowości i ochronę przed przemocą, falą i prześladowaniem ze względu na potencjalną inność.

... kto Was tak srodze oszukał, wciskając bzdurne dane, którymi się podpieracie, zrównując homoseksualizm z pedofilią i inny parafiliami?

... czemu, jak dzielny ziomek już nie pracujący w Ikei, wybieracie z pism swoich proroków tylko te wyimki, które mówią o krwi, zemście i karze? Czemu nie wczytacie się w ewangelie, kochaj swego bliźniego i nastaw drugi policzek?

... naprawdę nie drży Wam serce, kiedy zamykacie drzwi przed swoim dzieckiem, bo zachowuje się inaczej niż przewiduje w zasadzie niezdefiniowany kanon? Bo sąsiedzi? Bo Watykan odległy o ponad 1000 kilometrów? Bo jak twardą miłością przywołacie do porządku, to ich będzie królestwo niebieskie?

Serio, nie znam odpowiedzi.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Tak, mogę być niemiarodajna, bo absolutnie nie boli mnie w estetykę mężczyzna w szpilkach (najwyżej współczuję, bo chodzenie po bruku to nie lada wyzwanie i buty się niszczą), w pełnym makijażu czy z włosami widocznymi na dekolcie sukienki. Jeśli ktoś ma traumę na widok kogoś tak ubranego (jak ta anegdotyczna kuzynka, co zobaczyła mężczyznę w rajstopach i od soboty się modli), to jednak świadczy o braku wewnątrzsterowności. A z tym ciężko się żyje.

[2] W drodze na Paradę minął mnie starszy pan na rowerze, jadący w przeciwną stronę niż kolorowy marsz, nagrzany wkurzeniem i krzyczący do przechodniów “Tam już się zaczynają gwałcić!”. Otóż nie. Ani nikt panu gwałtem nie groził, ani nie odbywały się żadne rzeczy, których ludzie hetero nie robią bez zgorszenia na mieście (całują się, trzymają za ręce, obejmują). Skłaniam się ku wnioskowi, że są ludzie z zaburzeniami postrzegania i tylko specjalista może tu pomóc.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 8, 2019

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


State of the Union

Ona (Rosamund Pyke) zdradziła. On (Chris O'Dowd) ma poczucie krzywdy i bywa przykry. Próbują jednak walczyć o swój wieloletni związek i raz w tygodniu spotykają się u terapeutki małżeńskiej. Krótkie (10-minutowe) etiudki, dziejące się zwykle w pubie opodal gabinetu terapeuty, to urywki ich życia i rozmowy (od flirtu po kłótnie), powoli wyjaśniające, czemu ze sobą byli i czemu i im się posypało (oraz że jego terapia strasznie irytuje, a ona uważa ją za cenną). Cały czas czują coś do siebie, ale nie jest łatwo przejść do porządku nad tym, co się między nimi stało. W tle przewijają się czasem inne pary tej samej terapeutki, zwykle z efektem komicznym. Serial współtworzył Nick Hornby, który doskonale rozumie pokręcone damsko-męskie sytuacje i umie w dialogi.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 5, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Extras / Statyści

Andy (Gervais) i Maggie (Jensen) są statystami, częścią tego bezimiennego tłumu, który jest gdzieś w kadrze za głównymi bohaterami filmu, serialu czy sztuki. Nie traktowani jako pełnowartościowi aktorzy, mają poczucie bycia tymi gorszymi mimo (a może z powodu) ocierania się o wielkie nazwiska. Andy, ambitny i inteligentny, usiłuje użebrać jakąkolwiek rolę mówioną, w czym wybitnie nie pomaga mu jego agent (Merchant), mający problemy z odbieraniem telefonu np. z powodu zafascynowania długopisem z gołą kobietą. Maggie, jak to oględnie mówią Brytyjczycy, nie jest the sharpest knife in the drawer, wystarcza jej, że zarabia na czynsz i że Andy się z nią przyjaźni. Wielki przełom w życiu Andy’ego następuje, kiedy jego scenariusz sitcomu dzięki Patrickowi Stewartowi trafia do BBC; niestety w wyniku kompromisów nie tworzy tego, co chciał, tylko nędzną parodię. Gra, ale w głupiej peruce i nieustająco powtarza tę samą kwestię (zdobywając popularność ludzi o niezbyt wyrafinowanym guście i dzieci; nie cieszy go 6-milionowa widownia co tydzień). Jednocześnie rozsypuje się “kariera” Maggie, która mimo swojej niebłyskotliwości ma ogromną wrażliwość i kolejna obelga i zepchnięcie jej do jeszcze bardziej podrzędnej roli (“a może obrzucimy ją łajnem? Idźcie po łajno!”), rzuca statystowanie, bo już lepiej czyścić toalety. Rozsypuje się także jej przyjaźń z Andym, który przedkłada sławę nad wszystko i udaje się do Domu Wielkiego Brata dla Celebrytów.

Co mnie bawi do łez, to że właśnie wielkie nazwiska (m.in. Patrick Stewart, Kate Winslet, Orlando Bloom, Clive Owen, David Bowie, Daniel Radcliffe czy George Michael, jak jeszcze żył) są statystami w serialu, czasem w doskonałych rolach samych siebie, tylko przejaskrawionych (uwielbiam odcinek z Orlando i z nastoletnim Radcliffem). Gervais, który jest współautorem (wraz z Merchantem) scenariusza, doskonale parodiuje manieryzm i klasizm środowiska aktorskiego, nie wahając się szydzić również z siebie. Całość, włącznie z pełnometrażowym odcinkiem specjalnym zamiast sezonu 3, bawiła mnie do łez.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 2, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Monica Ali - Brick Lane

Nazneen, nastolatka z bengalskiej wioski, zostaje przez ojca wydana za mąż za starszego o dwadzieścia lat mężczyznę, żyjącego w Londynie. Mimo że nie zna angielskiego, jedzie do Londynu i w zasadzie zostaje zamknięta w domu, bo to mąż zarabia, a jej nie wypada samej wychodzić. Tęskni za Hasiną, siostrą, która wybrała ucieczkę i wyjście za mąż z miłości, narażając się na rodzinny ostracyzm. Narracja nieszczęśliwego londyńskiego życia Nazneen i jej stopniowego dojrzewania przeplatana jest niegramatycznymi listami od Hasiny, w których ta druga odbija w lustrze optymistyczne opowieści siostry (“żeby się nie martwiła”) oraz opowiada o życiu “wolnej kobiety” w Bangladeszu. Chani, mąż Nazneen, jest dość niechlujnym grubasem, z wyższym wykształceniem, na każdym kroku wygłasza pouczające przemowy i czuje się poniżany koniecznością pracy z ludźmi gorszymi od siebie. Całe życie podporządkowuje powrotowi do Bangladeszu, który jest w jego wspomnieniach krainą o wiele piękniejszą od Anglii i miejscem, gdzie byłby o wiele bardziej doceniony. Mimo początkowej niechęci Nazneen, która szczerze mężem pogardza za jego niezdarność i pyszałkowatość, związek między nimi trwa przez lata mimo tragedii, która ich spotyka i wielu przeszkód (również spowodowanych przez samą Nazneen).

Historia jest dwupłaszczyznowa - współczesne (lata 90.) życie emigrantów w Londynie kontrastowane jest ze światem bengalskiej prowincji ze wspomnień Nazneen. Początkowy różnica między strasznym, nieprzyjaznym, nieznanym światem zimnych londyńskich ulic (ograniczonych do dzielnicy muzułmańskich ekspatów), szarych i niebezpiecznych a zielonymi, bezpiecznymi żyznymi ziemiami dookoła wioski, z czasem zaczyna być coraz mniejsza. W redukcji kontrastu pomagają listy od siostry, która zwierza się z biedy, trudności niskopłatnej pracy szwaczki, doświadczanej przemocy (również seksualnej) czy wreszcie rzuca światło na trudne losy matki obu kobiet. Na doświadczenia wyrwanej i przesiedlonej Nazneen nakładają się już całkiem przeciwne odczucia jej córek, zmuszanych przez ojca do kultywowania obcych im zwyczajów i w pewnym momencie stających przed koniecznością “powrotu” do rodzinnego kraju.

#43 + ponownie przeczytane #44 Piąty elefant i #45 Straż nocna.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 1, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Catch 22

Jeden z komentujących pod notką o książce Hellera narzekał na brak spójnej fabuły. Serial daje na to rozwiązanie złe i dobre. Złe dla fanów, bo usuwa zabawę z czasem i perspektywą na korzyść rozwiązania dobrego, czyli linearnej opowieści o przypadkach Johna Yossariana, żołnierza z przypadku, którego na każdym kroku ktoś chce zabić. Każda akcja, podejmowana przez Yossariana, żeby wydostać się z wojska i żeby wreszcie wszyscy przestali do niego strzelać, skutkuje tragedią - zwiększeniem liczby misji, utratą samolotów (i załóg) czy śmiercią jego przyjaciół (w tym dość komiczną, acz tragiczną wizytą majora de Coverley w Bolonii). 6 odcinków pokazuje fabułę znacznie okrojoną w stosunku do książkowego pierwowzoru, ale wystarcza to do pokazania idiotyzmu wojska, brutalności wojny i bezsensu akcji militarnych, prowadzonych - jak w dobrze naoliwionej korporacji - żeby dać ludziom pracę, a nie z realnej potrzeby.

Bardzo dobra obsada - doskonały Clooney w roli Scheisskopfa, epizodycznie Hugh Laurie (de Coverley) i mnóstwo młodych, nieopatrzonych aktorów w rolach żołnierzy, co dodawało dodatkowego smaczku, przenosząc wiek głównych bohaterów raczej w okolice wczesnej 20. niż książkowej 30. (niewinność, naiwność). Niektóre wątki zniknęły z serialu (Joe Głodomór), niektóre zostały znacznie złagodzone (np. machinacje finansowe Milo są raczej slapstikowe, a zbombardowanie bazy ma wymiar tylko materialny), niektóre - jak śmierć kolejnych żołnierzy - są pokazane z nasyceniem fizjologicznością. To serial wizualnych kontrastów - amerykańskie uśmiechy zwierzchników, rozpryskująca się krew, sielska Pianosa z turkusowym morzem i wakacyjnym słońcem, groza ludzi stłoczonych w małych śmierdzących samolotach, z których mogą już nie wyjść. W zestawieniu z książką serial jest uboższy, ale nie uznałabym go za bezwartościowy, chociaż raczej nie do oglądania wielokrotnie (a książkę to bym i owszem, bo czytałam dość dawno).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 30, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Ogród różany w Forst (Lausitz)

[29.06.2019]

Ogromną sympatię do terenów tuż-przygranicznych miałam już po wizycie w Mużakowie/Kromlau dwa lata temu, wizyta w Dreźnie i okolicach w tym roku mi tylko tę skłonność ugruntowała. Forst to małe miasteczko tuż przy granicy[1], w zasadzie nazywa się Forst (Lausitz) po niemiecku, a po łużycku Baršć (Barszcz albo Barść). Samo miasteczko jest urocze - niewielkie, schludne, pełne zadbanej architektury (chociaż i kilka malowniczych ruinek na sprzedaż się znajdzie), ale głównym celem był Wschodnioniemiecki Ogród Różany, w którym w ostatni weekend czerwca odbywa się Różany Festyn. Ogród ma ponad 100 lat (założony został w 1913 roku) i jest przepięknym zadbanym ogrodem botanicznym, w którym oprócz róż jest mnóstwo letnich kwiatów i - automatycznie - powietrze drży od zapachu, motyli, pszczół i innych trzmieli. Oczywiście nie warto czekać na festyn, żeby Ogród obejrzeć (tym bardziej, jeśli nie jesteście zainteresowany dwukrotnie wyższą ceną za wstęp, zakupami egzotycznych odmian róż, występami zespołów[2] czy pokazami musztry lokalnego Bractwa Kurkowego), można jechać w dowolnym momencie rozkwitu róż.

Lokalna specjalność / Latolistek cytrynek Biali / Klomb / Niebiescy[3] Suche, ale ładne / Rzeczka przez ogród / Wtem granica nad Nysą

Na specjalne życzenie TŻ na obiad znalazłam niemiecką restaurację w leżącej opodal miejscowości Sacro (Zakrjow), a w zasadzie Neu Sacro. W zasadzie to znalazłam dwie obok siebie, bo w pierwszej stała tabliczka “jesteśmy na urlopie od 27.06 do 14.07”, za to droga do drugiej prowadziła koło pola z młodymi danielami. Przypadek? Nie sądzę. Najpierw były trzy, ale WTEM pojawiło się ich kilkadziesiąt i bardzo rozczarowane były, że mam do dyspozycji tylko pogłaskanie, a nie kosz warzyw i owoców. Przepraszam.

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Granicę przekraczaliśmy w Zasiekach (dawniej części Forst, zwanej przed wojną Berg), co oczywiście spowodowało mnóstwo żartów pt. mamy Zasieki na granicy z Niemcami. Tyle że nie, nie ma zasieków, za całą granicę jest mostek na Nysie Łużyckiej i trójkolorowe słupki przy rzece.

[2] Pełen wyboru - Antonia aus Tirol albo Fools Garden, autorami jednego hitu. Pierwsze nie dziwi, drugie jednak zaskakuje, bo nie wiedziałam, że to niemiecki zespół.

[3] Przymiotnik od Forst to Foster, strasznie mnie to bawi.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 29, 2019

Link permanentny - Tagi: niemcy, ogrod-botaniczny, forst, forstlausitz, neu-sacro - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Han Solo

Młody Han, podczas próby wyrwania się z dziewczyną Qi'Rą z planety Corelia, zyskuje ksywkę Solo, bo jemu się udaje, a dziewczynie nie. Zaciąga się do armii Imperium, ale nie jest zachwycony byciem mięsem armatnim (zamiast prestiżowym pilotem), usiłuje więc przyłączyć się do grupki przemytników. Zamiast tego trafia do więzienia, poznaje Chewbackę, przyjaźń na całe życie, chociaż ten drugi jest mocno niedomyty, po błyskotliwej - w stylu ToT - ucieczce, inni przemytnicy pozwalają im dołączyć do bandy. Jest brawurowa akcja napadu na pociąg (w stylu “Train Job” Firefly’a) we współpracy ze starszym, doświadczonym i należycie cynicznym wyrzutkiem społecznym Beckettem (świetna rola Harrelsona), w której uczestniczy także Qi’Ra, dziwnie związana z lokalnym mafiozo. A, i pojawia się fantastyczny, dandysowaty, nieco przerysowany Lando (Donald Glover). Jest trochę dramatu, trochę slapstikowych scen, moment wzruszający, zaskoczka co do jednego z bohaterów i misja inna niż wszystkie do tej pory (i też z kimś w rodzaju księżniczki).

To nie tak, że to zły film, bo spełniał wszystkie założenia serii i gatunku. Problemem dla mnie było to (poza tym, oczywiście, że #jestemstaraimamzazłe), że tak do połowy filmu nie byłam w stanie się zaangażować, mimo że bohaterowie nie papierowi, a tło społeczne było dość wnikliwie odrobione (bieda na zarządzanych przez Imperium i lokalnych możnych planetach, służących jako źródło taniego wojska). Na szczęście w drugiej połowie było już znacznie dynamiczniej, emocje się pojawiły, więc nie uznaję oglądania za stracony czas. Może nie ma takich wzruszeń jak 30 lat temu, ale umiarkowany fan się nie rozczaruje (aż tak).

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 27, 2019

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O patrzeniu z wysoka i przypadku

[22.06.2019]

Znalazłam na instagramie zdjęcie prześlicznego domeczku, takiego z książki Bechlerowej czy innej Szelburg-Zarembiny. Dopytałam uczynnych ludzi, jak trafić, powiedzieli (co nie jest takie oczywiste, bo jest pewna grupa fotografów, którzy ignorują uprzejme pytania o lokalizację czy wręcz odpowiadają, że chcą mieć unikalne zdjęcia, więc nie będą ułatwiać innym dotarcia w "ich" miejsca), zanotowałam sobie na zaś. Po czym przy okazji "a może pojedziemy na wieżę na Szachty na zachód słońca", pogubiłam drogę wracając i wtem trafiłam, gdzie chciałam.

GALERIA ZDJĘĆ i poprzednio na Szachtach (2018).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 22, 2019

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tagi: korona-poznania, szachty - Komentarzy: 3