Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Zastój na rynku czytelniczym

Chwilowo mam. Bo z żuczkiem na ręku ciężko się czyta z kartki, łatwiej z ekranu, więc w RSS-ach mam czysto, w przeciwieństwie do stosu rozpoczętych książek. Czytam na zmianę polski kryminał o tangu, opowiadania Gibsona, historię poszukiwania pingwina Miszy, a do tego niecierpliwie zerkam na urodzinowego Pratchetta.

Obiecałam sobie, że jednak skończę którąkolwiek z zaczętych, bo czas najwyższy wprowadzać w życie jakiś ład. Sromotnie się już poddałam, żeby dokończyć wszystkie zaczęte książki, leżące w domu, bo czasem się nie da - nie jestem w stanie czytać "Wstrząsającego dzieła kulejącego geniusza", bo za słaba jestem na czytanie o umieraniu. Nie mogę znaleźć prawie skończonej książki z felietonami Bakuły, bo gdzieś ją sprytnie schowałam. Przygody pana Hopkinsa mnie nużą, bo bardziej edukacyjne niż "Pan Samochodzik", a "Dwa lata wakacji" jednak się zestarzało i podśmiarduje mi okrutnie społeczeństwem klasowym i dziewiętnastowiecznymi podziałami (i/oraz nie daję złamanego faka w kwestii poznawania słownictwa żeglarskiego, a książka bogato okraszona jest przypisami, co to są sterburty, foki i inne klamoty). To tak dla wyjaśnienia, czemu tylko kryminały ostatnio.

Ale przynajmniej mogę wsadzać nos w post-urodzinowy bukiet za każdym razem, kiedy przechodzę. Chryzantemki i gerbery mają płatki pokryte aksamitem.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 18, 2009

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Komentarzy: 7


Better Off Ted

Veridian Dynamics. We're the future of food.
Developing the next generation of food and food-like products.
Tomatoes, the size of this baby.
Lemon-flavored fish, chicken that lay 16 eggs a day, which is a lot for a chicken.
Organic vegetables, chock full of antidepressants.
At Veridian Dynamics, we can even make radishes so spicy that people can't eat them, but we're not, because people can't eat them.
Veridian Dynamics. Food. Yum.

W Veridian Dynamics na stanowisku średniego meneżera pracuje Ted. Ted jest gładki, miły, zawsze uśmiechnięty, głęboko wierzy w dobro korporacji, a przy tym pracuje etycznie. Co jest pewnym ewenementem w VD, ponieważ korporacja nastawiona jest na maksymalne wykorzystanie materiału, również ludzkiego. Na czele działu Research&Development stoi Veronica (urocza Portia de Rossi), piękna i bezwzględna, która nie zawaha się przed zamrożeniem jednego z inżynierów, próbami testowania wynalazków na pracownikach czy poprawieniem wydajności przez wprowadzenie urozmaiceń w zagródkach według czterech personalizowanych schematów. Specyficzni naukowcy - Lem i Phil, polityczna poprawność, procedury, przenoszenie funduszów z jednego projektu do drugiego, korpoabsurdy (źle wydrukowana karta wejściowa), urocza i prawdomówna Linda z działu testów, z którą wiąże Teda przyjaźń i potencjalny firmowy romans.

Serial jest złośliwy i cyniczny, a królowa jest zachwycona, drugi sezon w lutym 2010.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 16, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Krzywe chodniki w Suchym Lesie

W urzędzie gminy jest podjazd dla wózków, ale cała okolica rozkopana, bo robią nowy chodnik (a panowie fachowcy obrzucali się wyrafinowanymi obelgami w kwestii który ile pracuje i mieli przeciwne zdania w tej kwestii).

Zniknął lokalny Carrefour Express, 1 lipca. Nie żebym żałowała, ale zawsze to jakieś życie we wsi. TŻ złośliwie zasugerował, że przestraszyli się konkurencji Centrum Handlowego A11.

I wszędzie już przeważnie jesień. Późne róże, żółtawe liście lip i winorośl. Dla mnie to pierwsza taka jesień.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 15, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4


Daniel Koziarski - Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty

Przejrzałam kilka recenzji, w których padały oceny typu "zabawna" i przyznam, że jednak książka mnie bardziej irytowała niż bawiła. Bardzo podobna treściowo do "Sprzysiężenia osłów" J. K. Toole'a, w której bohater uważał wszystkich wokół za głupców i był jedyną sensowną osobą na świecie. Tytułowy socjopata, Tomasz, wszechstronnie nie radzi sobie (w jego opinii - pada ofiarą niesamowitych zbiegów okoliczności) z jakąkolwiek aktywnością społeczną - rozmową o pracę z czarnoskórym rekruterem, podczas której rzuca rasistowskimi żartami, spotkaniami z licznymi kobietami, podczas których jakoś tak wychodzi, że jest homoseksualistą czy w sklepie, gdzie z potencjalnej pomyłki przy wydawaniu reszty robi się eskalacja połączona z rękoczynami i policją. Zdaję sobie sprawę z fikcji literackiej, ale na każdej stronie książki miałam wizję jednego znajomego, który pasuje do opisywanego wzorca (to nie do pana, kochaniutki). Absurdalnie, ostatnia historia - socjopata w Londynie - sprawiła, że poczułam do bohatera jakiekolwiek współczucie, a nie irytację połączoną z odrazą. Nie zmienia to faktu, że czyta się nieźle (a autor na zdjęciu na okładce wygląda jak inny mój znajomy, co mnie dodatkowo bawiło).

Inne tego autora:

#42

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Black Books

Wiele mądrzejszego niż Radek u siebie [http://radkowiecki.blox.pl - link nieaktywny] napisać nie mogę, ale to bardzo przyjemny, absurdalny i bałaganiarski serial. Lubię Brytyjczyków za ich brak politycznej poprawności, podejście "zadem do klienta" i cyniczne obśmiewanie głupoty bohaterów. Bernard prowadzi maleńki antykwariat, w którym najmniej chodzi o to, żeby coś sprzedać (bo potem trzeba zamawiać nowe książki, ustawiać, płacić podatki i robić te śmieszne rzeczy zwane księgowością), a bardziej, żeby mieć gdzie spaść na podłogę po nadużyciu alkoholu. Bernardowi nie przeszkadza, że podłoga się klei, wszędzie jest pleśń, a do sufitu przylepione są tosty z dżemem (przynajmniej jest szansa, że któryś spadnie i będzie można go zjeść). Nie przeszkadza to też Fran, sąsiadce ze sklepiku z różnościami (w pierwszym sezonie, potem Fran pracuje dorywczo w różnych miejscach), która jest albo sfrustrowana i samotna, albo pijana, a w każdej chwili ma w ustach papierosa. Przypadkiem w antykwariacie pojawia się Manny, były księgowy pod 40-tkę w nieodłącznej hawajskiej koszuli i wiecznie nieuczesanymi długimi włosami dookoła łysiny, i już zostaje, najpierw w celu prowadzenia podupadającej księgowości Bernarda, potem jako współmieszkaniec (mimo licznych sprzeciwów Bernarda).

Serial ma kilka fraz kluczowych: "jeśli coś może pójść nie tak, to pójdzie", "na pewno się nie uda", "nawet jak bohaterowie chcą dobrze, to wyjdzie jak zwykle". Często się coś zapala, przewraca, ktoś kogoś uderza, zatrzaskują się drzwi, klienci są regularnie obrażani, a w następnym odcinku wszystko wraca do normy. 3 zgrabne, sześcioodcinkowe sezony na kilka wieczorów.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 12, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Roślinom na balkonie się przyschło...

... ale jak wspominałam, nie mam ręki do roślin (a konkretnie do konewki, bo w przeciwieństwie do żywiny nie upomina się, jak jest głodna), a i szpital, i trzy tygodnie popasu ekipy remontującej 1 (słownie: jeden!) balkon piętro wyżej, po której pobycie pozostał kurz, gruz, brud, śmierdząca szmata malowniczo wetknięta między szczebelki barierki i niedopałki papierosów niezbyt roślinności pomogło. Zazdroszczę balkonów, na których coś żyje. Od dawna mam w głowie scenkę, widzianą pewnego letniego wieczoru kilka lat temu - para starszych ludzi, siedzących na ślicznym, głębokim balkonie, pełnym kwiatów i patrzących razem w tym samym kierunku. Takiego balkonu sobie życzę.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 10, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


United states of Tara

Po książce o człowieku z osobowością wieloraką czas na serial. Tara jest zamężną projektantką wnętrz, mieszkającą na przedmieściu, matką dwójki nastolatków i ma kilka alternatywnych osobowości, które włączają się w dość nieoczekiwanych momentach - 16-letnią T., głównie zainteresowaną nieskrępowanym uprawianiem stosunków męsko-damskich z kim popadnie, Buckiem - weteranem z Wietnamu czy Alice - idealną gospodynią domową w stylu Stepford. Mąż (bardzo miło było zobaczyć Johna Corbetta, czyli Chrisa o Poranku z "Przystanku Alaska") usiłuje odkryć, co spowodowało rozbicie osobowości żony na kilka i nie dopuścić, żeby któraś z nich zniszczyła rodzinę. Czasem jest dowcipnie, czasem brutalnie, czasem smutno. Ładny, niebanalny serial ze śliczną, wycinaną z papieru czołówką i sympatyczną piosenką.

Bardzo obiecujący pierwszy sezon, drugi zapowiada się na 2010.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 7, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Terry Darlington - Z wąskim psem do Carcassonne

Whippety to takie małe, wąskie charty. Według autora są tchórzliwe, nie lubią pływać, uwielbiają skwarki[1], pierdzą, szybko biegają i zdecydowanie nie nadają się na towarzysza wyprawy wąską barką rzeczną[2] ze Stone w Wielkiej Brytanii do Carcassonne we Francji, tuż przy brzegu morza Śródziemnego. Terry i Monica, starsze małżeństwo, od kilkudziesięciu lat pływają po angielskich kanałach, ale - wbrew ostrzeżeniem znajomych i rodziny - chcą przepłynąć kanałem La Manche do Francji (niebezpiecznie!), a potem w dół Rodanem do celu (również niebezpiecznie). Po drodze są zachęcani i zniechęcani, wpadają w depresję i hurraoptymizm, trafiają na ludzi miłych i pomocnych oraz zupełnych matołów, a whippet Jim skutecznie pozwala na przełamywanie pierwszych lodów w każdym nowym miejscu. Bardzo miła leniwa wakacyjna lektura, można na podstawie kolejnych miejsc planować wakacje (aczkolwiek rzecz rozpoczęła się w 1998 roku, nie przywiązywałabym się do pomysłu traktowania opowieści jako przewodnika).

Mimo tego czytało się topornie - wiadomo, ostatnio okoliczności przyrody niesprzyjające, ale mam wrażenie, że to również zasługa tłumaczenia i redakcji (bo korekta to na 100% przysypiała w trakcie). Do tego brakowało mi zdjęć, zwłaszcza że Terry opisuje, co fotografował, a miejsca, w których był, są malownicze. Na szczęście dobra Bogini dała internet i zdjęcia z wyprawy francuskiej można obejrzeć na stronie wyprawy.

[1] Skwarki?! Ma ktoś oryginał? Czym ci dziwni ludzie psa naprawdę karmili? Chipsami? Chrupkami? Smażonym bekonem?

[2] Ozdobioną gustownymi kwiatuszkami, a jak.

#41

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 5, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, panowie, podroze - Komentarzy: 3



Raptem kilka dni temu

Długo myślałam, zwłaszcza w szpitalu, nad tym, czy chcę napisać o porodzie Mai, redagowałam nawet w myśli okrągłe zdania. Wyszło, że nie chcę. Nie wiem, czy to hormony, wyparcie czy inny naturalny mechanizm obronny, ale nie jest już to ważne. Maja przyszła na świat w doskonałej formie, mnie nie bardzo udało się chirurgowi zepsuć. Żal mi trochę jedynie, że ta noc, podczas której przyszła na świat moja córka, była pełna strachu, niepewności i na skutek przypadku byłam sama (szanowni anestezjolodzy i chirurdzy, te zwłoki na stole operacyjnym podczas cesarskiego cięcia słyszą, to nie sekcja). Maję widziałam przez 3 sekundy, potem ją zobaczyłam po 12 godzinach. Nie tak miało być, ale to już - jak mówiłam - nie jest ważne. Mam ją teraz, śpi nakarmiona, a kot Burszyk dookoła jej łóżeczka poluje na futrzaną mysz.

Na razie nie umiem określić uczuć - nie łączę jeszcze tego, że 9 miesięcy nosiłam w środku żywe stworzenie i tego, że to stworzenie patrzy na mnie i czasem się uśmiecha albo macha paluszkami. Na razie to głównie odpowiedzialność - chcę, żeby po kiepskim początku bez mamy[1] i taty[2] (TŻ-u, który przyjechał kilka minut po jej urodzeniu, pokazali w ramach wyjątku dziecko przez szybkę) i ciężkich chwilach w szpitalu, czuła się bezpiecznie. Uczę się i mój organizm się uczy. Piersi same co trzy godziny anonsują, że czas karmienia (również za pomocą niekontrolowanego spuszczania surówki na dość absurdalne bodźce; dziś na dźwięk dzwonka telefonu, kiedy szłam pod prysznic). Już prawie nie zapominam o podtrzymywaniu główki malucha. Ubierania jeszcze do końca nie ogarniam, plastikowy pozorant nie darł dzioba i nie wierzgał wszystkimi kończynami jednocześnie.

Przychodzą mi do głowy tylko określenia na "ż" - nazywam Maję żuczkiem, żyrafką, żubrzykiem, żłóbkiem (nie pytajcie), żółwikiem i źrebaczkiem (ponownie, nie pytajcie).

Chcę pokazywać Mai świat. Jeszcze trochę za wcześnie (na razie byliśmy na balkonie i na spacerze dookoła osiedla), ale taki mam plan na najbliższe kilkanaście lat - spojrzeć na wszystko jej oczami, pokazać, jak ja widzę, zaprowadzić i zawieźć w te wszystkie miejsca, w których było mi dobrze i we wszystkie inne, w których już będzie się podobało nam obu.

[1] Za nazywanie "mamuśką" pierdolnę.

[2] TŻ jest świetnym tatą. Niestety, to na wejściu ustawia role w domu, mnie została już tylko funkcja złego policjanta...

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 3, 2009

Link permanentny - Kategoria: Maja - Skomentuj - Poziom: 3