Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Leokadia Kościelna ma niewesołe życie - owdowiała, córka wyjechałam do Ameryki, zbiera więc pieniądze na bilet lotniczy, żeby przed śmiercią zobaczyć wnuki. Dodatkowo opiekuje się lokalnymi bezdomnymi kotami, przez co wchodzi w konflikt z Seweryn Podsiadłym, któremu również dobro braci mniejszych leży na sercu, bo do ludzi już się zdążył rozczarować[1]; konflikt na szczęście krótkotrwały, bo po niedługim czasie oboje zgodnie karmią i leczą piwniczne koty, a pani Leokadia nawet znajduje dla tych ładnych domy na prowincji. Wydawałoby się więc, że staruszka nie ma wrogów, ale nawet prowadząc tak niewinne życie, naraża się kilku osobom. Listonosz, młody Zbyszek Michalak, podkrada jej wysyłane przez córkę listy ze względu na farsz z dolarów (wymagająca kochanka życzy sobie prezentów) i boi się, że kradzież się wyda. Lucuś Waliczek sprzedaje Kościelnej fałszywe banknoty i jest niemile zdziwiony, że podobno już uzbierała na bilet i sprawa się za chwilę rypnie. Dodatkowo na skromny pokój emerytki czyhają kwaterunkowi współlokatorzy - Wierzbiccy, którzy w 6 osób (troje dorosłych i trójka dzieci, czwarte w drodze[2]) gnieżdżą się w jednym pokoju. To wszystko, a nawet i powiązania między potencjalnymi zainteresowanymi zgonem staruszki, odkrywają kapitan Sarnecki i dołączający na prośbę Michalaka-seniora[3], Downar. Jest trochę przebieranek - Downar najpierw udaje Tadeusza Kamińskiego, przyjaciela Michalaka-juniora, potem Wierzbickiej przedstawia się jako Wiśniewski, przyjaciel męża z dawnych lat[4], wreszcie podaje się za kuzyna potencjalnego fałszerza dolarów. Do wyjaśnienia zagadki przydaje się pozorowana kraksa[5] i nitka z fioletowego szalika.
Jest to nietypowy kryminał, bo jeden z niewielu, kiedy czytelnik - patrząc na wskazane przez autora ślady - obawia się wyjaśnienia zagadki. Qrangxn bxnmhwr fvę zvrć wrfmpmr wrqaą gnwrzavpę - xbgnzv avr mnwzhwr fvę m qboebpv frepn, n mjlpmnwavr bqxnezvn wr, yrpml v fcemrqnwr an fxóexv qyn mlfxh (jfmnx zhfv xhcbjnć qbynel), Cbqfvnqłrzh jznjvnwąp, żr jlnqbcgbjhwr wr qb qboelpu qbzój. Fpran, j xgóerw Qbjane bfxneżn jenżyvjrtb fgnehfmxn, wrfg nhgraglpmavr fzhgan. Qbjanebjv grż fzhgab, jvęp ovremr qb fvrovr pmneartb xbgn, bfjbwrtb cemrm xnezvpvryn. W zestawieniu z raczej niskimi pobudkami fałszerzy, złodziei i cwaniaków, zabójcę Kościelnej da się zrozumieć (niekoniecznie usprawiedliwić, jasne).
Się nosi: rękawiczki w upał.
Się je: wątróbkę (mimo zgagi), zakąski i golonkę (pod wódkę), chleb, dżem, ser i wędlinę.
Się pije: wyborową, piwo.
Się pali: oczywiście, palenie rzucił tylko Wierzbicki (dla oszczędności) i nie pali Podsiadły.
Się żeni: i świat się kończy:
(...) małżeństwo jest prawdziwą klęską dla mężczyzny. Mógłby przecież coś osiągnąć, do czegoś w życiu dojść, gdyby nie żona, dzieci, teściowa. Jak tu na to wszystko zarobić? Skąd wziąć pieniądze? Wszędzie był już zadłużony, a ciągle nie wystarczało na najniezbędniejsze potrzeby. Rzucił nawet palenie, nie dlatego, żeby dbał o zdrowie, ale dlatego, żeby nie wydawać pieniędzy. Właściwie co miał z życia? Nic, absolutnie nic. Spał w dusznym, zatłoczonym pokoju, rano wstawał, biegł do pracy, późnym popołudniem wracał, uczył się albo robił jakąś zleconą robotę, a potem znowu spał w dusznym, zatłoczonym pokoju. Tak było Codziennie.
[1] Do ludzi stracił zaufanie. Jeden przyjaciel okazał się konfidentem gestapo, drugi, już po wojnie, okradł go i uciekł za granicę, a kobiety, które spotykał, usiłowały wyłącznie wyciągnąć z niego jak najwięcej pieniędzy.
[2] Kwestia problemów lokalowych i kwaterunku ewidentnie ma podtekst społeczny. Jest i o regulacji poczęć (niestety, tylko post factum, albowiem to wina kobiety, że zachodzi w ciążę):
Pod wpływem tych rozmyślań podeszła do męża i powiedziała:Milicja też nie ma czułego ucha na takie pretensje:
- Słuchaj, Janku...
Podniósł na nią zmęczone, zaczerwienione oczy.
- Chciałaś coś?
- Chciałam ci powiedzieć, że jestem już w szóstym miesiącu.
- Proponowałem ci, żebyś nie miała tego dziecka.
- Proponowałeś. Proponowałeś! - krzyknęła. - Ty tylko potrafisz proponować. Wiesz dobrze, że tego nie zrobię. Nigdy! Rozumiesz?! Nigdy!
- Tym Wierzbickim rzeczywiście życie układa się nie najlepiej. Spróbowałbyś ty pomieszkać w takim pokoiku w sześć osób.[3]
Sarnecki wzruszył ramionami.
- Mój drogi, pozwól sobie powiedzieć, że w większości wypadków ludzie sami są sobie winni. Jak ktoś nie ma warunków, nie powinien zakładać rodziny. Ale u nas to się wszystko robi w myśl staropolskiej dewizy: „jakoś to będzie”. Facet się żeni, w przyspieszonym tempie płodzi dzieci i od razu ma pretensję, że nie dostaje mieszkania, od razu tragedia. No trudno... nasze budownictwo mieszkaniowe nie może nadążyć za przyrostem ludności. Buduje się dużo i ludzie bez przerwy otrzymują mieszkania, ale trzeba się trochę zastanawiać nad przyszłością rodziny. Napłodzą dzieci, a potem rozpacz, że muszą mieszkać w jednym pokoju.
Michalak pochylił się i chciał Downara pocałować w rękę. Ten cofnął się gwałtownie.[4]
- Co pan wyprawia?!
- Panie majorze, ja... ja... panie majorze... - wyszeptał stary listonosz i wybuchnął płaczem. Trzymane na wodzy najwyższym wysiłkiem woli nerwy odmówiły posłuszeństwa.
Downar energicznym krokiem ruszył naprzód. Serdecznie uścisnął zdumionego Wierzbickiego i, całując go z dubeltówki, szepnął pośpiesznie:[5] Sierżant Kaczor wysiadł błyskawicznie, ciągnąc za sobą rower. Wskoczył na siodełko i ruszył w kierunku zmotoryzowanej cyklistki, śpiewając pijackim głosem „Złoty pierścionek”. Po niedługiej chwili do uszu Downara i Sikory doszedł hałas zainscenizowanej kraksy.
- Jestem z milicji. Powiedziałem pańskiej żonie, że przyjaźnimy się od dawna. Muszę pana zabrać do Warszawy. Proszę nic żonie nie mówić.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#18