Maurice Flower jest pisarzem, tworzy mroczne książki dla dzieci o rodzinie Grubbów. Shun, ilustrator z Japonii, dokłada do tego równie dziwne i niepokojące ilustracje. Deborah, żona Maurice’a, cały czas się uśmiecha, zaaferowana kontaktami z sąsiadami, obiadem, przyjęciem. Dorosłe bliźnięta, Amy i Donald, nie są wdzięcznymi rozmówcami - Amy jest zamknięta w swoim dziwnym świecie, Donald tworzy kolejne wynalazki i chętnie każdemu wyjaśnia swój geniusz. Kręci się też babcia z demencją, wprowadzając silny element irracjonalny. Zapomniałam wspomnieć, że rzecz zaczyna się od tego, że Maurice próbuje się powiesić, bo od lat cierpi na depresję.
To jest komedia, ale slapstik przeplata się z dramatem. Pierwszy sezon to próby zatuszowania depresji Maurice’a i powolne wejście Amy w fazę manii, bo dziewczyna ewidentnie cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową. W drugim sezonie Deborah publikuje książkę o swoim życiu z osobą w depresji, Amy chce odkryć, skąd się wzięła rodzinna klątwa, a Shun - zawsze uśmiechnięty i pomocny - ujawnia swoją tragedię. To dziwna, chaotyczna, absurdalna i dziejąca się w brytyjskiej nibylandii opowieść, prześlicznie filmowana, z magicznymi pejzażami i trudnymi historiami.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 29, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Dość nietypowa książka o śledztwie prowadzonym przez Konrada Sejera, bo narratorem jest przestępca. Charles Olav Torp, wdowiec uzależniony od hazardu, nareszcie spłaca długi, a za pozostałe pieniądze kupuje 17-letniej córce rasowego konia. Córka wybacza ojcu dawne winy, cieszy się, że podjął pracę w stajni, razem chodzą na grób matki, sielanka. Dwie rzeczy jednak spędzają Torpowi sen z powiek - problemy zdrowotne, w pewnym momencie zdiagnozowane jako fgjneqavravr ebmfvnar oraz morderstwo, którego dokonał w celu uzyskania pieniędzy. Pierwsza część książki opisuje, jak do zbrodni doszło, druga - walkę Torpa ze sobą, zwłaszcza w obliczu zacieśniającego się kręgu podejrzeń. Rola Sejera jest - podobnie jak w “Zbrodni i karze” - w zasadzie ograniczona do oczyszczającego wyznania zbrodni.
Inne książki tej autorki tutaj.
#155
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 28, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie
- Skomentuj
W tym roku trochę kręciłam się po mieście, jak już było można.
[5.01.2020] Stara Cegielnia przy Mieleszyńskiej (tuż przy wieży widokowej na Szachtach).
[26.07.2020] Wiadukt nad Drogą Dębińską.
[7.11.2020] Robocza, płot przy ZNTK
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 27, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
murale, szachty
- Skomentuj
Tom trzeci wspomnień Karla Ove to dzieciństwo na wyspie Tromøya, gdzie rodzice przeprowadzili się z Oslo do nowo wybudowanego osiedla oraz za pracą - ojciec nauczyciel w lokalnym gimnazjum, matka pielęgniarka w sanatorium dla nerwowo chorych. Poza okazjonalnymi wizytami u rodziny, Knausgardowie byli odcięci od dotychczasowego życia; matka miała swoje grono koleżanek, ojciec - raczej samotnik - miewał kolegów z pracy. Yngve, starszy brat narratora, ma swój świat, z rzadka zazębiający się ze światem młodszego brata, a przynajmniej tak sugeruje pamięć autora, dla którego najważniejsze są oczywiście jego własne przeżycia. Niespecjalnie lubiany przez rówieśników, pretensjonalny, zarozumiały, skupiony na sobie i swoim wyglądzie, przechodzi z dzieciństwa do okresu nastoletniego; z dziecka, które chce zawsze być najlepsze, do chłopca, którego głównie interesuje piłka nożna i dziewczęta. Niektóre elementy mocno rażą - te poświęcone defekacji (i nie jest to jedna historia, tylko dość stały temat) lub te pokazujące molestowanie rówieśniczek, powszechne w latach siedemdziesiątych; nie sugeruję, że warto by to drugie pominąć (bo pierwsze zdecydowanie można), ale beznamiętna relacja bez słowa komentarza brzmi dziwnie z perspektywy czasu.
To, co jednak sprawia, że to trudna lektura, to opisy ojca Karla Ove - psychopaty, terroryzującego swoje dzieci, na zewnątrz eleganckiego, przystojnego młodego trzydziestoparolatka, w domu kata, który w imię “porządku” i “wychowania”, a czasem po prostu nagle stawał się wściekły i bił, poniżał czy upokarzał obu synów. Opisy szarpania za uszy, rzucania o ścianę, wymierzanych na zimno razów, strachu i nasłuchiwania, czy ojciec jest w domu, są przerażające. To norweska wersja “Gnoju”, opowieści o przerażeniu, ukrywaniu, przemilczaniu, nieustającej ucieczce przed katem, który śpi w tym samym domu, aż do momentu, kiedy Karl Ove dorasta na tyle, żeby przestać się bać, a małżeństwo ojca i matki się powoli rozsypuje. Zadawałam sobie pytania, oczywiście, gdzie była matka, określana jako ciepła, kochająca, utrzymująca w domu miłą atmosferę, krzywdziciel wszak nie żyje w próżni, autor jednak w ogóle w to nie wnika, nie skarży się, jest jak jest. Sceny, kiedy ojciec przychodzi zagrać z synem po przyjacielsku w karty, dobry kumpel, nowa gra “pozbieraj 52 karty” i wychodzi, kara za zjedzenie dwóch jabłek zamiast przysługującego jednego dziennie czy zmuszenie do zapakowania przedwcześnie rozpakowanego prezentu urodzinowego, bo przecież prezent można - nawet jeśli kupowany wspólnie i znany - rozpakować dopiero po zjedzeniu tortu, pozostają w głowie przez swoje niczemu niepotrzebne okrucieństwo. Zupełnie innej wymowy nabierają wcześniejsze tomy, gdzie Knausgard jest raczej oschły w kontaktach z ojcem, ale nie wiadomo, jaka jest tego geneza.
Inne tego autora tutaj.
#154
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 26, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, beletrystyka, panowie, biografia
- Skomentuj
[5.01 - 11.06 - 10.09 - 22.12.2020]
W tym roku sporo czasu spędziłam na wyciąganiu rodziny ze strefy komfortu za pomocą spacerów w zieleń. Pierwszą reakcją u młodzieży jest zwykle niechęć, po czym nagle się okazuje, że są - w zależności od pory roku - dmuchawce, młode łabędzie, kaczki, motyle i patyki, które można wrzucać do wody. Szachty - teren spacerowy dookoła ponad stuletnich glinianek - mają wszystko, a dodatkowo piękne widoki, zwłaszcza z wieży widokowej, na którą wchodzę zwykle sama; owszem, potem to mnie bolą przez kilka dni łydki, ale zawsze warto. Co ciekawe, mimo mojego lęku wysokości, który objawia się czasem ataczkami paniczki, jak wchodzę na kratownicę, na ażurowej wieży na Szachtach jest mi całkiem dobrze. Poniżej i w galerii czerwca zestawy zdjęć - ze stycznia, czerwca, września i grudnia, widać czasem, jak zmieniają się miejsca w zależności od pory roku. Na 2021 planuję wreszcie wstać na wschód słońca na Szachtach.
GALERIA ZDJĘĆ i wcześniejsze: 2019 i 2018.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 25, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
szachty
- Komentarzy: 4
Heidi pracuje w organizacji pomagającej ludziom dotkniętym ubóstwem, zwłaszcza emigrantom, nie mówiącym dobrze po angielsku. W drodze do pracy zaczyna regularnie widywać młodą żebraczkę z niemowlęciem, nie może przejść nad tym obojętnie. Zabiera dziewczynę - Willow - do swojego domu, ku zaskoczeniu męża i nastoletniej córki, a także samej Willow, której ewidentnie w życiu wiele dobrego nie spotkało. Jakiekolwiek wątpliwości znikają, kiedy Heidi bierze na ręce niemowlę - brudne, wyziębione, z infekcją, głodne; wie, że będzie dla niego doskonałą matką, zawsze marzyła o wielodzietnej rodzinie, czemu na przeszkodzie stanęła dramatyczna choroba.
Narracja jest trójosobowa. Opowieść Heidi przerywana jest historią jej męża, brokera Chrisa, który - wiecznie w delegacji - jest coraz bardziej zaniepokojony całą sytuacją, a dodatkowo usiłuje się oprzeć pokusie romansu z piękną koleżanką z pracy, pamiętając o wszystkim tym, co kocha w swojej żonie. Trzecim głosem jest głos Willow, sieroty rozdzielonej z młodszą siostrą, adoptowaną przez maniaka religijnego, który odciął ją od życia i molestował przez lata.
Największym walorem książki jest zaskoczka fabularna, niestety większość wątków jest dość toporna i z tezą - nieprzepracowana trauma wraca, system opieki społecznej jest niewydolny, niezaspokojony instynkt macierzyński prowadzi do tragedii.
Akcenty polskie: do biednych emigrantów należą oczywiście Polacy, zaś w domu Heidi je się na polskiej porcelanie.
Inne tej autorki tutaj.
#153
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 24, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie
- Skomentuj
Unikam rozrywki typu documentary czy reality show, zwłaszcza opartych na dziwnych formułach (zamknięcie, konkurs, związki, wygrywanie kontrastów społecznych). Zaryzykowałam “Trumniarzy”, bo usłyszałam u Okuniewskiej[1], że klimatycznie podobne do - również nowozelandzkiego - “Flight of the Conchords”. Otóż zupełnie nie, jedynym wspólnym mianownikiem jest lokalizacja, co nie zmienia mojego odczucia, że to najmilszy i najbardziej uroczy reportaż z pracy domu pogrzebowego Tipene w Onehunga. Francis Tipene, właściciel, jest sympatycznym, wrażliwym człowiekiem, angażującym się w życie swoich pracowników, pełnym empatii dla rodzin, którym organizuje pogrzeby, a przy tym ma swoje drobne śmiesznostki, które sprawiają, że całość nie jest posępna ani przesłodzona. Jest o diecie, życiu rodzinnym, uczeniu się zawodu, odkurzaniu liści czy okazyjnych zakupach starych samochodów (pro-tip: niekoniecznie, zwłaszcza jak żona mówi, że to żadna okazja). Sednem historii są oczywiście pogrzeby, realizowane w kulturze maoryskiej z elementami ekumenicznymi, bardzo ciekawe poznawczo. Czasem jest ksiądz, czasem pogrzeb celebruje Francis lub jedna z pracowniczek firmy, zawsze jednak to okazja, żeby powiedzieć dużo ciepłych słów o zmarłym i dać jego rodzinie oparcie.
[1] Jeśli nie słyszałyście o Okuniewskiej, to gorąco polecam podcasty[2] o związkach (“Ja i moje przyjaciółki idiotki”), które łyknęłam jak pelikan rybki. Nieco mniej podszedł mi cykl “Tu Okuniewska”, bo tu już parę rzeczy mi zgrzytało, oczywiście kwestia osobnicza i pokoleniowa.
[2] Swoją drogą, kilka lat temu polecało się blogi, teraz kanały na youtube czy podcasty. Chcecie garść moich polecanek?
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 22, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Maciej Z. Bordowicz - Off side #103
Spis osób:
- Zdzisław Kaczmarek - rasowa twarz, leciutka siwizna na skroniach, bujna czupryna, a w ogóle to siła i prężność, mógłby reklamować asortyment w ilustrowanych tygodnikach
- James Norton - nie tyle niski, ale jakby krótki, silnie rozwinięte barki i potężna łysina, sztucznie białe zęby
- lokaj Nortona - w białym, niemal operetkowym uniformie
- Florence Norton - młoda żona Jamesa, niebieskie oczy ze strzałkami kierunkowymi, prowadzącymi do sypialni
- Mecenas Tubolicz - przyjaciel Nortona w czasach pobytu w Polsce
- Helena Walstein - ówczesna sympatia Nortona
- Jasio Karpat - przysadzisty mężczyzna w poplamionym smarami kombinezonie
- Kazio Grzonka - rosły blondyn o fizjonomii Misia Yogi, unerwionej małymi, rozbieganymi oczkami
- Maniek Kubisz - niewysoki, z wyraźną nadwagą, autor poczytnych kryminałów
- kapitan Olecki - przypala papierosa od papierosa, fan piłki nożnej
- plutonowy Zbigniew Ciech - wysoki i jakby trochę niezdarny
- porucznik Iza Ogalska - posiada dar gromadzenia danych szybciej niż komputer, charakterystyczny, skośny wykrój oczu
- Anna Seciak - przystojna pięćdziesiąciolatka o bezbłędnym makijażu i równie efektownej fryzurze
- Marek Tubolicz - syn mecenasa, wysoki i przystojny, porusza się miękko i nonszalancko
- pani Stenia - efektowna pani po pięćdziesiątce, na jej twarzy zacierają się już ostatnie ślady dawnej, nieprzeciętnej urody
- Johnny Padewsky - całkiem dobrze mówi po polsku
- wywiadowca Krawczyk - w celu inwigilacji udaje zawianego
- pułkownik Gawecki - zwalisty i wysoki 60-latek
- Nowakowa - dozorczyni w bloku Anny Seciak, chętna na współpracę z milicją
Kalifornia. Kaczmarek czuje się tu jak ryba w wodzie, nawet z językiem sobie świetnie radzi. Szantażuje biznesmena Nortona zyskownymi, choć do nie końca legalnymi interesami na darach UNRRY dla powojennej Polski. Jakiś czas później, już w Warszawie, Kaczmarek okazuje się być prawą ręką niejakiego Dziadka, szefa lokalnej grupy przestępczej. Zirytowany Karpat, szantażowany przez Kaczmarka, idzie na poważną rozmowę, ale wybiega zakrwawiony i z pomocą wiecznie pijanego Grzonki pozoruje wypadek w celu uzyskania alibi. Kapitan Olecki, oderwany od meczu, traktuje sprawę osobiście, bo zamordowanego Kaczmarka - jak się okazuje Dziadka - usiłuje złapać na gorącym uczynku już od dawna. Karpata wkopuje Anna, flama Kaczmarka, rozpoznając zapach smaru i benzyny, dodatkowo Olecki wyciąga z niego wyznanie za pomocą blefu na temat zeznań Grzonki. Poczucie kapitana, że tu coś śmierdzi (i nie jest to smar) potwierdza się, kiedy okazuje się, że Kaczmarek został zastrzelony z colta, a nie parabellum, którym dysponował Karpat. Ekipa milicyjna co jakiś czas udziela sobie “opeerów”, ale śledztwo posuwa się do przodu aż do dramatycznego finału na zewnętrznej klatce schodowej. Ślad prowadzi w przeszłość, a dodatkowo jedna z osób okazuje się być powojennym szpiegiem.
Się pije: zimną whisky, dry martiny (pisownia oryginału) z kropelką vodka Smirnoff, żytniówkę (w warsztacie), jugosłowiańską śliwowicę (pod mecz), pełne królewskie (na rybach).
Się pali: sporty.
Inne tego autora tu.
Inne z tego cyklu tutaj.
#152 (przeczytałam też po raz kolejny EW104 i EW105)
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 20, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panowie, prl
- Skomentuj
Co roku obiecuję sobie, że będę wrzucać mniejsze noteczki o tym, co w ogrodzie co miesiąc. Czy poległam? Być może.
Po liczbie zdjęć, a wierzcie mi, było ich w tysiące, łatwo się domyślić, ile czasu spędziłam w ogrodzie (podpowiem dla słabszych - dużo). Wychodziłam pooddychać, czasem na chwilę, czasem na trochę dłużej, robiąc przerwy w home office i remote learning, na hamaku spędziłam długie godziny, co było zacną alternatywą do popracowej drzemki, bo nie wstawałam nieprzytomna o 18:30 i nie zastanawiałam się, gdzie zniknął dzień (jak teraz).
Tulipany obrodziły nad podziw, sporo niespodzianek, jedynym zarejestrowanym smuteczkiem był brak niebieskich papuzich, co to mi znajoma przywiozła z Holandii. Żodyn nie zakwitł. Żonkile i narcyzy się nieco przerzedziły, nowe hiacynty piękne, pozostałe - dwu- i trzyletnie - już nie za zbytnio. Pierwszy raz od wsadzenia zakwitł pigwowiec (nie żeby pojawiły się owoce), a polna róża - którą regularnie tnę do gołej ziemi - wypuściła pączki na jednej gałązce. Kilka mieczyków, kilka irysów, pierwszy raz pojawił się kwiat liliowca, świeżo wysiane wilce i fasolnik wypuściły burzę liści i żadnych kwiatów, miechunkę coś znowu zadusiło, a hortensja miała o połowę mniej kwiatostanów w porównaniu z ubiegłym rokiem. Obrodził za to groszek pachnący, przepiękne kolory, cieniowanie i zapach. Piwonie i dalie wypuściły po kilka kwiatów, musiałam się suplementować kupnymi.
Żeby nie było nudno, rozpędziłam się nieco w zakupach i kupiłam 14 paczuszek z nowymi cebulkami; zaczęło się to już w sierpniu w podlaskiej Biedronce. Dla pamięci, na wiosnę powinny się pojawić: Black Parrot (czarny papuzi), Virichic (różowo-zielony w pionowe pasy), Prinses Irene Triumph (pomarańczowo-czerwony), Rococo (czerwony papuzi z żółto-zielonymi brzegami), Flaming Flag (biały z fioletowymi pasami), Lambada (strzępiasty czerwono-pomarańczowy), Happy Generation (biały z czerwonymi, wąskimi paskami), Estella Rijnveld (papuzi biało-czerwony), Triumph Blue (ciemny fiolet), Lasting Love (bordowy wąski), Candy Prince (różowy z zielonkawym środkiem), China Town (różowy z zielonymi żyłkami, ostre końce płatków), Hemisphere (biało-różowy melanż) i Miranda (czerwony pełny). Nie mogę się was doczekać, my precioussss!
GALERIA ZDJĘĆ (bardzo dużo) oraz poprzednie lata: 2019, 2018, 2017 i 2016 A 2016 B.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 19, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, G is for Garden
- Komentarzy: 7
Czasem jest tak, że kolejna książka autora, którego się czytało z przyjemnością, jest absurdalnie słaba i z zupełnie innej kategorii. Podobną sytuację miałam z Łowcą głów Nesbo, kiedy po bardzo udanej serii o Harrym Hole’u dostałam beletryzowany scenariusz kiepskiego thrillera. Tutaj niestety jest ta sama sytuacja, dodatkowo nie zarejestrowałam, że to drugi tom cyklu, a autorka ma taką manierę, że bierze za pewnik czytanie po kolei, więc radośnie zdradza zaskoczki fabularne z poprzedniego tomu. Jak chcecie czytać, to zacznijcie od “Zagadki Sary Tell”, ja już sobie daruję, bo znam finał.
Martin Benner, syn Szwedki i Amerykanina, był policjantem w Teksasie, ale po tragedii przed laty, o której nigdy nikomu nie opowiadał (a o której oczywiście wie kupa ludzi, dodatkowo Benner zaczyna wtem się z niej wszystkim zwierzać), wrócił do Szwecji i został adwokatem. Przeszłość go dopada - Lucyfer, szef mafii z Teksasu, porywa jego adoptowaną córkę, pali dom jej dziadków i zmusza adwokata do odnalezienia syna Sary, Mio, który jednocześnie jest synem Lucyfera. Niezależnie, ktoś wrabia Bennera, więc policja uważa go za podejrzanego w sprawie śmierci trzech osób, związanych z Sarą. Oczywiście wszystko jest zmanipulowane, Lucyfer doskonale wie, gdzie jest jego syn, a sprawa ma drugie dno. Wielokrotnie wzdychałam, kiedy następował kolejny niespodziewany zwrot akcji, przeprowadzony z gracją nosorożca, kiedy wyskakiwał kolejny deus ex machina albo kolejna tajemnica była ujawniana przez głównego bohatera. Szkoda mi nawet czasu, żeby się popastwić nad tym, jak źle skonstruowany jest bohater, jak niesympatyczny, a całość śledztwa przypomina woreczek z puzzlami, do których ktoś w losowych momentach dokłada brakujące albo niepasujące elementy.
Inne tej autorki tutaj.
#151
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 18, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie
- Skomentuj