Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Andrzej Sapkowski - Sezon burz

Fabułę w zasadzie można streścić następująco: idzie Wiedźmin na akcję, nie wszystko się udaje, a potem konsekwencje nieudanej akcji ścigają go do końca tomu. W międzyczasie ląduje w więzieniu, w łóżku pewnej atrakcyjnej czarodziejki, spożywa (również z Jaskrem), ucieka, jedzie, płynie, jest okradziony, oszukany, pomówiony, ale ratuje i nieustająco błyska również słowem, nie tylko orężem. Wszystko, co było smacznego w opowiadaniach, jest smaczne i tu. Nie ma rozczarowania umieszczeniem historii pomiędzy opowiadaniami (przed strzygą z Wyzimy), wszystko się świetnie splata. Chcę ciąg dalszy, zdecydowanie. Zupełnie nie przeszkadza mi, że to nie jest arcydzieło literatury polskiej, świetnie się czyta, jest barwnie, egzotycznie i z lekką nutką nostalgii.

Pozyskuję z przyjemnością frazę "śliski jak gówno w majonezie".

Inne tego autora:

#85

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 25, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, panowie, sf-f - Komentarzy: 11


O zaskoczeniach

Madame śpiewa piosenkę. Jest niezaprzeczalna melodia, są wyróżnialne słowa, zdecydowanie powtarzalne zdarzenie, więc nie twórczość własna. Jest to piosenka, którą śpiewają w placówce dla małego Frankiego, którego tata jest Brytyjczykiem. Śpiewają ją po angielsku. Jakiś czas temu rozróżniałam tylko melodię, teraz zaczęły się wyodrębniać frazy. Dziś, podczas kąpieli, szybko zgooglałam. I wtem okazało się, że dziecko me od kilku miesięcy śpiewa przebój:


to stop the train
in case of emergency just pull down the chain
just pull down the chain
penatly for improper use 5 pounds

Wyznam, że zaskoczenie moje byłoby chyba tylko większe, jakby śpiewała "Bilet miesięczny na okaziciela" na znaną melodię.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 25, 2013

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 1



Orson Scott Card - Gra Endera

Wszyscy czytali, więc nie będę pisać, o czym jest (oraz można iść do kina, jak się ma z kim dziecko zostawić i kiedy ;-)). Za każdym razem mam mokre oczy, kiedy Ender zdaje ostatni egzamin na symulatorze z grami. Za każdym razem zastanawiam się, gdzie jest granica dobra wszystkich a dobra jednostki. Że cholernie ciężko być dorosłym, który musi podejmować trudne decyzje, ale znacznie ciężej być dzieckiem. I cały czas łapałam się na tym, że zapominam, ile lat ma Ender. Że sześć, kiedy zostaje odcięty od rodziców i rodzeństwa; że jedenaście kiedy zaczyna dowodzić własną armią.

Za każdym razem też, kiedy czytam "Grę", uważam ją za najlepszą w cyklu. Oczywiście potem czytam znowu "Mówcę umarłych", którego lubię bardziej, więc zmieniam zdanie. Ale na razie jestem na fali zachwytu, mimo że czytałam tę książkę z 6(?) razy. I mam ją w postaci luźnych kartek.

Inne tego autora:

#84

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 23, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, panowie, sf-f - Skomentuj


Martha Grimes - Przystań nieszczęsnych dusz

Tym razem rzecz się dzieje w Dorset, gdzie 20 lat temu 5-letnia Tess zgłosiła telefonistce, że jej mama leży i się nie odzywa, a dookoła jest pełno czerwonej farby. Współcześnie dla akcji w okolicznych hrabstwach ktoś zaczyna mordować dzieci - syna rzeźnika, wnuka księdza, córkę adwokata; za każdym razem dziecko jest samo i dostaje nożem w plecy. Scotland Yard wysyła Jury'ego (głównie po to, żeby się go pozbyć sprzed oczu kapryśnego inspektora Racera, żałującego tylko, że nie wysyła go do Belfastu) oraz bogato zaopatrzonego w leki Wigginsa (który cierpi, bo przy morzu w lutym na pewno mu coś zaszkodzi). Leki, a konkretnie pastylki miętowe Fisherman's Friend, przydają się do nawiązania znajomości z lokalnym policjantem, Brianem Macalvie, który od wspomnianych 20 lat ma nadzieję, że znajdzie mordercę i ma wrażenie, że seryjny zabójca dzieci ma coś z tym wspólnego. Jury dzwoni do niezawodnego lorda Caverness, Melrose'a Planta, bo potrzebuje dyskretnie (chociaż w gustownym rolls-roysie) dostać się do pewnej rezydencji, w której mieszka rezolutna 10-letnia lady, dziedziczka majątku. Możliwe, że w niebezpieczeństwie.

Mało w tym tomie pyskatej lady Ardry, szczęśliwie cierpi na podagrę w majątku Melrose'a, jest za to lokalna tawerna z elokwentną barmanką i grającą szafą pełną Elvisa (którego Macalvie nie trawi) oraz mocnego cydru (który Macalvie zdecydowanie trawi). Jest kot, wprawdzie dość niechętny, ale korzystający z domku tajemniczej Molly Singer, fotografki z agorafobią, w której Macalvie rozpoznaje uczestniczkę wydarzeń sprzed lat. I to, co lubię najbardziej - piękny, stary dwór wśród wrzosowisk, pełen tajemnic (i z garażem pełnym drogich samochodów) z nawiązaniami do "Dziwnych losów Jane Eyre".

Inne tej autorki: tu.

#83

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 22, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, kryminal, panie - Komentarzy: 4


Robert Rient - Chodziło o miłość

Porwała mnie wartka narracja świata, w którym miłość może się zdarzyć ot, choćby przed wizytą u terapeutki. To krótka, bo kilkutygodniowa, historia początku związku niezłoszczącego się Arka z szaloną Justą; historia o tym, jak wygląda życie Arka, jak powoli wkręca się w dziwny świat właśnie poznanej dziewczyny, jak reagują na nią jego znajomi, jak ona reaguje na jego problemy. Dzień po dniu - praca, facebook ("dziś polubiłem..."), piwo ze znajomymi, Justa, wygrzebywanie się z traum dzieciństwa, wyjazd na koncert, kolejny samotny onanizm pod prysznicem, w piekarniku zapiekanka, kot zwymiotował, była żona, moja dziewczyna jest w szpitalu psychiatrycznym, artykuł-wywiad z Anną Dymną, cmentarz z grobami rodziców i babki. Każdy z występujących w nim ludzi jest inaczej poskręcany, inaczej odczuwa, co innego chce w życiu osiągnąć. Każdy ma swoje fobie i dramaty, z których albo się leczy, albo blokuje je używkami, szybką miłością czy zmianami. Każdy potrzebuje kogoś, żeby porozmawiać, upić się czy zrobić coś głupiego. I każdy myśli, że ta miłość, która właśnie przychodzi, to właśnie ta, która będzie ostatnią, ostateczną i najpełniejszą.

To książka o dojrzewaniu do samego siebie, dojrzewaniu do związku, o uzyskaniu spokoju na myśl o przeszłości i równowagi w kwestii brać-dawać. Chyba.

Mam poczucie kilku niewypalonych (albo naładowanych pustymi nabojami) strzelb - po co nazywać bohatera Aureliuszem Kicem, skoro ma to służyć tylko efektowi komicznemu? Po co jechać do fikcyjnego Jemotani, skoro reszta akcji dzieje się w bardzo realnym tu i teraz - fundacja Anny Dymnej i Owsiak, Mediolan z koncertem Keitha Jarreta czy organizacja koncertu Madonny w Londynie? Wreszcie - czemu wszystko dzieje się nie wiadomo gdzie, chociaż ta topografia miasta gdzieś się buduje?

Nie pisałam, bo byłam chora.

Inne tego autora:

#82

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 20, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 6


Przelotni kochankowie

Jaki to piękny film, dawno się tak dobrze nie bawiłam podczas oglądania czegokolwiek. Leci sobie samolot, na pokładzie klasa ekonomiczna śpi, klasa biznes wyraża pewne poirytowanie, a stewardzi i piloci zaprawiają się napitkami procentowymi, albowiem w wyniku kilkuminutowego incydentu na lotnisku (z udziałem Penelopy Cruz i Antonio Banderasa) samolot wystartował z niesprawnym podwoziem. Zamiast lecieć do Meksyku, krążą sobie i czekają, aż dostaną pas do lądowania. W międzyczasie rozwiązują problemy uczuciowe, piją zaprawiany meskaliną koktail, tracą dziewictwo oraz rozwiązują tajemnicę tożsamości płatnego mordercy czy materiałów wpływowej kurtyzany.

Pełen przekrój pięknych pań znanych już z dotychczasowych filmów Almodovara, niesamowite, kolorowe stroje, doskonale zaprojektowane wnętrza i duża doza absurdu, gęsto przetykanego słowem nieskromnym.

Na szczęście najpierw obejrzałam film, potem przeczytałam garść recenzji, która odsądza najnowszego Almodovara od czci i wiary. Dowodzi to tylko, że to, co ja odbieram jako zaletę (kamp w stylu "Kobiet na skraju załamania nerwowego", ślicznie przegięte cioty, cameo Penelopy i Banderasa, cały film o ryćkaniu i związkach), dla "fanów" nagle staje się wadą, bo to najgorszy film ever. Mogę powitać to tylko bardzo poważnym "phi".

Inne filmy Almodovara.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 18, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Śródka jesienią

... a na Śródce koniecznie na kawę, żeby trochę się rozgrzać, bo wieje mimo nieśmiało wyglądającego zza chmur listopadowego słońca. W La Ruinie pewnie wszyscy już byli, ciasta jedli, ja zresztą też - we wrześniu ubiegłego roku wybraliśmy się wieczorem na przykatedralny spektakl, ale ciemno było i nie robiłam zdjęć. Uwielbiam ten przyczółek pośrodku śpiącej enklawy, zwłaszcza że otwarty do późna. W środku Grover, z którym można się zaprzyjaźnić, doskonały sernik pomarańczowy i przyjazne, komfortowe i kolorowe wnętrze, gęste od drobiazgów. Lubię. I śródecko-ostrowskie koty lubię (wczorajszy catspotting: 4).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 17, 2013

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: srodka - Skomentuj


Barbara Kosmowska - Ukrainka

Najpierw o tym, co mnie rozczarowało. Brakuje mi w tej książce mądrej postaci jakiegoś życiowego wykolejeńca, złotoustego pijaczka, co to jak Himilsbach wprowadza bajkowy element do rzeczywistości. Poza tym zostałam zaskoczona. Powagą, prawie że patosem kilku złączonych ze sobą historii - zamożnej warszawskiej klasy średniej z Żoliborza (z ulicy Dygasińskiego), syna opiekującego się chorą psychicznie matką (zamieszkałych w willi obok) oraz pary młodych Ukrainców, którzy do Warszawy dotarli "za chlebem". Wszystkich łączy Iwanka, nieco egzaltowana naiwna wiolonczelistka, która wbrew woli matki przyjechała do swojego narzeczonego, Mykoły, jazzmana rozwożącego pizzę. Przyjechała, żeby w krainie okazji - Polsce - zarobić na mieszkanie, mimo że oznacza to utratę statusu - mycie warzyw w śmierdzącej wodzie, upokorzenia (pobrzmienia w tle celebryta W., porównujący Ukrainki do brzydkich robotów) i rezygnacji z marzeń o muzyce.

Jest o zmierzchu miłości, o codziennej degeneracji związku. Jest o pustce w życiu żony przy mężu, o toksycznej przyjaźni, zaniedbanym i niekochanym dziecku i wreszcie o matkach. O ich wpływie na życie dzieci, ambicjach, nadziejach i wreszcie krzywdzie, jaką - świadomie lub podświadomie wywołują. Nawet - wydawałoby się - prostoduszna, ciepła Wolska, matka biznesmena Bruna (w domu znanego jako Bronek), powinna umieć wychować mądrych, empatycznych, troskliwych synów. Ale nie.

I zakończenie, którego się nie spodziewałam i mnie poskładało. Tak się nie robi.

Inne tej autorki tu.

#81

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 15, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, beletrystyka, panie - Skomentuj