Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Najpierw o tym, co mnie rozczarowało. Brakuje mi w tej książce mądrej postaci jakiegoś życiowego wykolejeńca, złotoustego pijaczka, co to jak Himilsbach wprowadza bajkowy element do rzeczywistości. Poza tym zostałam zaskoczona. Powagą, prawie że patosem kilku złączonych ze sobą historii - zamożnej warszawskiej klasy średniej z Żoliborza (z ulicy Dygasińskiego), syna opiekującego się chorą psychicznie matką (zamieszkałych w willi obok) oraz pary młodych Ukrainców, którzy do Warszawy dotarli "za chlebem". Wszystkich łączy Iwanka, nieco egzaltowana naiwna wiolonczelistka, która wbrew woli matki przyjechała do swojego narzeczonego, Mykoły, jazzmana rozwożącego pizzę. Przyjechała, żeby w krainie okazji - Polsce - zarobić na mieszkanie, mimo że oznacza to utratę statusu - mycie warzyw w śmierdzącej wodzie, upokorzenia (pobrzmienia w tle celebryta W., porównujący Ukrainki do brzydkich robotów) i rezygnacji z marzeń o muzyce.
Jest o zmierzchu miłości, o codziennej degeneracji związku. Jest o pustce w życiu żony przy mężu, o toksycznej przyjaźni, zaniedbanym i niekochanym dziecku i wreszcie o matkach. O ich wpływie na życie dzieci, ambicjach, nadziejach i wreszcie krzywdzie, jaką - świadomie lub podświadomie wywołują. Nawet - wydawałoby się - prostoduszna, ciepła Wolska, matka biznesmena Bruna (w domu znanego jako Bronek), powinna umieć wychować mądrych, empatycznych, troskliwych synów. Ale nie.
I zakończenie, którego się nie spodziewałam i mnie poskładało. Tak się nie robi.
Inne tej autorki tu.
#81