Jaki to piękny film, dawno się tak dobrze nie bawiłam podczas oglądania czegokolwiek. Leci sobie samolot, na pokładzie klasa ekonomiczna śpi, klasa biznes wyraża pewne poirytowanie, a stewardzi i piloci zaprawiają się napitkami procentowymi, albowiem w wyniku kilkuminutowego incydentu na lotnisku (z udziałem Penelopy Cruz i Antonio Banderasa) samolot wystartował z niesprawnym podwoziem. Zamiast lecieć do Meksyku, krążą sobie i czekają, aż dostaną pas do lądowania. W międzyczasie rozwiązują problemy uczuciowe, piją zaprawiany meskaliną koktail, tracą dziewictwo oraz rozwiązują tajemnicę tożsamości płatnego mordercy czy materiałów wpływowej kurtyzany.
Pełen przekrój pięknych pań znanych już z dotychczasowych filmów Almodovara, niesamowite, kolorowe stroje, doskonale zaprojektowane wnętrza i duża doza absurdu, gęsto przetykanego słowem nieskromnym.
Na szczęście najpierw obejrzałam film, potem przeczytałam garść recenzji, która odsądza najnowszego Almodovara od czci i wiary. Dowodzi to tylko, że to, co ja odbieram jako zaletę (kamp w stylu "Kobiet na skraju załamania nerwowego", ślicznie przegięte cioty, cameo Penelopy i Banderasa, cały film o ryćkaniu i związkach), dla "fanów" nagle staje się wadą, bo to najgorszy film ever. Mogę powitać to tylko bardzo poważnym "phi".
Inne filmy Almodovara.