A nie Juryego? To nie jest przecież nieme, nie?
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tym razem rzecz się dzieje w Dorset, gdzie 20 lat temu 5-letnia Tess zgłosiła telefonistce, że jej mama leży i się nie odzywa, a dookoła jest pełno czerwonej farby. Współcześnie dla akcji w okolicznych hrabstwach ktoś zaczyna mordować dzieci - syna rzeźnika, wnuka księdza, córkę adwokata; za każdym razem dziecko jest samo i dostaje nożem w plecy. Scotland Yard wysyła Jury'ego (głównie po to, żeby się go pozbyć sprzed oczu kapryśnego inspektora Racera, żałującego tylko, że nie wysyła go do Belfastu) oraz bogato zaopatrzonego w leki Wigginsa (który cierpi, bo przy morzu w lutym na pewno mu coś zaszkodzi). Leki, a konkretnie pastylki miętowe Fisherman's Friend, przydają się do nawiązania znajomości z lokalnym policjantem, Brianem Macalvie, który od wspomnianych 20 lat ma nadzieję, że znajdzie mordercę i ma wrażenie, że seryjny zabójca dzieci ma coś z tym wspólnego. Jury dzwoni do niezawodnego lorda Caverness, Melrose'a Planta, bo potrzebuje dyskretnie (chociaż w gustownym rolls-roysie) dostać się do pewnej rezydencji, w której mieszka rezolutna 10-letnia lady, dziedziczka majątku. Możliwe, że w niebezpieczeństwie.
Mało w tym tomie pyskatej lady Ardry, szczęśliwie cierpi na podagrę w majątku Melrose'a, jest za to lokalna tawerna z elokwentną barmanką i grającą szafą pełną Elvisa (którego Macalvie nie trawi) oraz mocnego cydru (który Macalvie zdecydowanie trawi). Jest kot, wprawdzie dość niechętny, ale korzystający z domku tajemniczej Molly Singer, fotografki z agorafobią, w której Macalvie rozpoznaje uczestniczkę wydarzeń sprzed lat. I to, co lubię najbardziej - piękny, stary dwór wśród wrzosowisk, pełen tajemnic (i z garażem pełnym drogich samochodów) z nawiązaniami do "Dziwnych losów Jane Eyre".
Inne tej autorki: tu.
#83