Od jutra Leokadia idzie na emeryturę. A z nią jej dorożkarz, pan Alojzy. Pan Alojzy ma perspektywę mieszkać z niedawno poślubioną wdową na czwartym piętrze kamienicy i żyć z emerytury, tyle że Leokadia takich perspektyw nie ma; może dlatego, że jest koniem. Nie znajduje się w nowym, podorożkarskim świecie, nie chce być emerytką, ale nie umie być nikim innym - poetką, gońcem, gospodynią domową. Po zjedzeniu czarodziejskich bazi wyrastają jej skrzydła, co jednak bardziej komplikuje życie i konia (teraz pegaza), i emeryta Alojzego (niegdyś woźnicy).
Książka podzielona jest na krótkie nowelki z pure nonsensowymi dialogami, pomiędzy kartki wkradają się proste, umowne ilustracje. Zachwyciłam się językiem; mnóstwo smacznych, niekiedy dwuznacznie niepasujących do powieści dla dzieci zdań, które ma się ochotę natychmiast komuś przeczytać. Młodzież lat 4 jeszcze nie miała ochoty na lekturę, woli pana Brumma i słonia Elmera ostatnio.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 26, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Maja -
Tagi:
2013, dla-dzieci, panie
- Komentarzy: 2
Alex jest zaproszony przez znanego wydawcę na - teraz to by się nazywało - event, promujący sukces książek młodej autorki, Amandy Judd. Zaproszeni są znawcy tematu - właściciel wydawnictwa, autor, recenzentka, lord-kryminolog, finansista, znawczyni świata spirytualnego i wreszcie sama gwiazda Scotland Yardu, Ben Parker. Pikanterii dodaje lokalizacja uroczystości - w starym zamku, odcinanym na noc od świata przez fale przypływu, w którym - jak głosi legenda - rycerz zabił gacha swojej niewiernej żony, a ona sama zaginęła; od tej pory straszy. Zabawa ma być przednia, każdy z uczestników będzie szukał na własną rękę ducha, granego przez seksowną sekretarkę właściciela wydawnictwa. Jak się łatwo domyślić, trup pada szybko i w przeciwieństwie do ostatniego tomu, gdzie podejrzani byli wszyscy, tu nie ma żadnego podejrzanego, albowiem w momencie zbrodni wszyscy żywi byli razem w jednej sali i nikt nie mógł odzianej w białe giezło panny pchnąć zabytkowym mieczem. Ponieważ jednak ktoś to zrobił, Alex rozpoczyna żmudne śledztwo, szukając najpierw powodu, potem sposobu. I znajduje.
Słaba to powieść, zarówno od strony kryminalnej, jak i literackiej. Wszyscy krążą w kółko, po czym przychodzi jedno olśnienie i sprawa rozwiązana, a - co się chyba od pewnego momentu stało modus operandi Alexa - zbrodniarz karze się sam.
Inne tego autora tu.
#70
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 25, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie
- Skomentuj
Na fali słoikowego mema poszliśmy na niedzielny obiad do Whiskey in the Jar na Rynku. Zaiste, szyld bynajmniej nie kłamie, można zamówić tam sobie napitek również procentowy w eleganckim szkle z gwintem. Oprócz drinków w słoikach asortyment podobny do zamkniętego już w Poznaniu TGiF: steki, hamburgery, zupa z ostrą papryczką, frytki i skrzydełka. Nie wiem, jak steki (zachwalane jako najlepsze w Poznaniu), ale hamburgery są bardzo dobre. Przyznaję, że nie mam porównania i muszę niebawem udać się na rajd po hamburgerowych standach, żeby sobie wyrobić.
Strona restauracji tu.
PS Odkryłam, że Ikea ma słoiki z gumką (KORKEN). Sosie pomidorowy, nadchodzę. Czy mogę prosić o nowy dom z dużą spiżarnią?
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 24, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Tom drugi przypadków Mistrza, dziecięcego aktora z filmu milicyjnego, który posiwiał, spuchł i się roztył. Wróciła do niego suka, która zaginęła w "Dwanaście", zawsze ktoś postawi szklaneczkę płynnego dobra, ból życia więc mu nie doskwiera tak mocno. Do momentu, kiedy ochroniarz nie zakaże mu wstępu do ulubionej knajpy, "Biura"; wtedy wszystko zaczyna się sypać. Ludzie z Warszawy chcą, żeby napisał książkę o pracy nad serialem w dzieciństwie, mamiąc go znaczną kwotą zaliczki. I nagle ta Warszawa wydaje się całkiem niezłym wyborem, kiedy w swoim mieszkaniu Mistrz znajduje zamordowaną dziewczynę.
Wyjątkowo dużo kobiet w tej powieści - intrygę zawiązuje Ćma, lafirynda niegdyś z klasą, którą ktoś odurzył narkotykiem, pobił i zostawił nagą, pomalowaną w rozmaite zberezieństwa. Prosi o pomoc Mistrza, niestety ten zapomina o śledztwie, bo się upija. Chwilę później pojawia się maturzystka, Roma z Żagania, która oznajmia Mistrzowi, że będzie z nim mieszkać, budząc konfuzję tego ostatniego. Wreszcie Maria, kobieta, która opiekowała się mistrzową suką przez prawie rok. Maria jakoś przypada Mistrzowi do serca, w tych chwilach, kiedy jest trzeźwy.
Akceptuję wielowątkowość, która narrację zabiera czasem onirycznemu i zawianemu Mistrzowi - skądinąd wygodna to narracja, kiedy nie trzeba rozpoznawać rozmówców zza woalu upojenia, nawet jeśli się ich zna - a to Ćma, a to pozująca do zdjęć frywolnych piękna Margarita (kolejna mroczna heroina tego romansu) czy smutny Porucznik, którego bije żona.
Chyba jeszcze ładniejsza niż poprzednie, pełna refleksji, poetycka historia o tym, czy warto się w życiu wysilać, o kontraście między karierą w Warszawie a radosnym i leniwym pijaństwem w Krakowie (bo przecież nie między mieć a być, Mistrz przecież nie jest). Gdzieś pojawia się drugoplanowo sam autor, rosyjski mściciel, mroczny Producent z Warszawy i nieco zagubiony pan Grzesio, bardziej kochający teścia niż własną żonę. Trochę drwiny z hipsterów, obowiązkowa kpina z rzeźby Mitoraja i wpasowania w codzienny kierat, kiedy wystarczy kilka groszy na małą przekąskę i pierwszą wódkę (albo śliwowicę czy stocka). Lubię krótkie, repetytywne zdania Świetlickiego, jego umiejętność wyjęcia z pijackiego dialogu niezaprzeczalnej logiki, która wprawdzie za chwilę się rozmyje na dnie kolejnej szklanki, ale nie sposób jej zanegować.
Inne tego autora.
#69
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 23, 2013
Link permanentny -
Tagi:
2013, kryminal, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Żeby nie wyłamać się z lemingarskiej tradycji, zawiozłam do Warszawy słoiki i ze słoikami wróciłam. Jest coś przyjemnie plemiennego w wymianie żywności i w karmieniu gościa, siedzeniu w kuchni i patrzeniu na zaparzanie herbaty. Zdecydowanie wolę niż anonimowość pokoju hotelowego (nie wspominając, że nie chciało mi się gotować wody na herbatę, bo musiałabym przenieść czajnik na biurko, a to praca). Dziękuję.
Szyba pokryta szarą siatką, która przy braku słońca daje efekt burzowego, listopadowego popołudnia, takiego bez żadnej nadziei; od samego patrzenia mam ochotę zwinąć się w kłębek i spać. Kiedy wychodzą plamy jesiennego słońca, drżące od liści, jest jak w upalne lato. Przy obu opcjach ostatnia rzecz, której chcę, jest patrzenie na kolejne ekrany powerpointa.
Warszawa w przelocie narobiła mi smaku na słoneczny dzień, spędzony na uliczkach z bogatą sztukaterią, na Żurawiej czy Foksal, rozpoczęty Targiem Śniadaniowym. Rano zamglona, po południu rozkosznie jesienna z obietnicą wieczoru pełnego neonów i panoramą Zamku od strony Wisły. Chcę zanurzyć się w bramy, pogłaskać lokalne koty, zastanowić się, kto korzysta z Bank of China. Zrobić listę murali, zinwentaryzować wieżowce (owszem, doceniłam Złotą 44 dopiero patrząc na zdjęcia samego szczytu budynku, ale mnie się podoba Pałac Kultury, więc może jestem niemiarodajna), pokazać Majowi Starówkę, Krakowskie Przedmieście i wjechać na sam szczyt PKiN-u. Ostatni raz byłam jeszcze w latach 80., więc umówmy się - dawno. Może nawet jeszcze windą służbową pan minister jeździł. Szkoda Warszawy na lemingowanie. No chyba że w Arkadii i Złotych Tarasach.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 21, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
warszawa, polska, murale
- Skomentuj
[Do czasopisma Business&Beauty, przed korektą]
Kiedy wykształcona, biała, bogata i nieco zmanierowana Amerykanka idzie do więzienia, zmienia się wszystko. Nie dość, że rzeczywiście nie może stamtąd zaktualizować swojej strony www, to okazuje się, że nie ma pieniędzy na plastikowe klapki pod prysznic, z powodu nieporozumienia słownego zostaje pozbawiona jedzenia, a dodatkowo dociera do niej, że mimo posiadania narzeczonego i zamożnej rodziny, jej życie się właśnie bezpowrotnie zmieniło.
Serial oparty jest na książce Piper Kerman (w serialu - Chapman), która w bujnej młodości była w związku z dealerką narkotyków i przemycała przez granicę pieniądze. Przez 13 odcinków pierwszego sezonu to jednak nie Piper i jej coraz bardziej żałosne próby przejścia przez wyrok możliwie najłagodniej są najciekawsze. Więzienny kastowy system pokazuje, jak łatwo wraca się do segregacji, kiedy zdejmie się ogładę cywilizacji. Rzut oka na amerykański system penitencjarny, nastawiony na zysk, pokazuje, jak łatwo wpaść w machinę - czasem za drobną kradzież - z której już się nie wyjdzie. W tle pokazane są dramatyczne, czasem wynikające z braku wyboru, historie pozostałych więźniarek. I to wcale nie Piper zaczynam najbardziej współczuć w kolejnych odcinkach.
[Tekst "Recenzje filmowe" do Magazynu Business&Beauty, styczeń 2014].
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 19, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie, Seriale
- Skomentuj
- Poziom: 3
Baz Luhrmann, reżyser filmu, uznał, że wszyscy "Wielkiego Gatsby'ego" już czytali albo oglądali w wersji z Redfordem i Farrow, wiadomo więc, że niewierna Daisy jednak nie wybrała Gatsby'ego, a dla wszystkich poza Buchananami życie się skończyło.
Owszem, Gatsby w wykonaniu di Caprio jest niesamowity - z równą wiarą przyjmuję, że był nieuleczalnym romantykiem, człowiekiem, który miał marzenie albo - jak sam aktor stwierdził - zwyczajnym psycholem. Daisy, grana przez mniej znaną, ale należycie maślanooką Mulligan, ma śliczny uśmiech i omdlewa we właściwych momentach. Najmniej pasował mi grający narratora Maguire, twarz Spidermana za bardzo się z nim zrosła i miałam poczucie, że zaraz wypuści nić i wespnie się na wieżowiec.
Ten film warto obejrzeć dla obrazu i muzyki. Zestawienie rapu z szalonymi latami prohibicji i charlestona, bogatymi kostiumami z epoki i omdlewającym spojrzeniem mocno uszminkowanych pań jest odważne i wciąga od pierwszej minuty. Komputerowo wygenerowany świat, neonowo kolorowy w sferach dla bogatych, szary w dzielnicach robotniczych tworzy prawie że musicalowy show, w którym z litery książki F. Scotta Fitzgeralda pozostaje tylko obsesja i zawieszenie w teraźniejszości. Bo jutra nie będzie.
[Tekst "Recenzje filmowe" do Magazynu Business&Beauty, styczeń 2014].
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 17, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Komentarzy: 3
- Poziom: 3
Aktualnie centrum Poznania przypomina lej po bombie. Zaraz koło dworca, obok Targów Poznańskich, zostało rozkopane największe skrzyżowanie, przez które jeszcze rok temu jeździło większość poznańskich tramwajów. Między hotelem Sheraton a Mostem Teatralnym straszy ogromna dziura, w której mozolnie powstają podziemne parkingi, przejścia i - na samym końcu - krzyżujące się ciągi komunikacyjne. Do niedawna w takim samym stanie rozpadu była Stara Drukarnia - wzniesiona w połowie XIX wieku rezydencja, w której mieściła się przed I wojną światową drukarnia Posener Buchdruckerei und Verlagsanstalt. O dawnej świetności świadczyła tylko bryła budynku, bo od czasu sprzedaży budynku przez Zakłady Graficzne im. M. Kasprzaka w 1994 sam budynek malowniczo sobie niszczał wśród zaniedbanego ogrodu.
Na szczęście w Poznaniu, mieście Know How i How Much, już jakiś czas temu okazało się, że warto wykorzystać ocalałe kawałki historii. W 1998 rozpoczął się proces remontu budynku Starej Drukarni, która od roku 2011 - poremontowej premiery - nosi nazwę Concordia Design. Szczęśliwie nie został otoczony płotem, zza którego można by tylko tęsknie wzdychać i podziwiać elementy ozdobne na ścianach i na dachu. Można wchodzić do środka, całkowicie odnowiony budynek posiada postindustrialne wnętrza z zachowaniem oryginalnej ornamentacji. Oprócz secesyjnych kafli i fresków na ścianach, w środku można znaleźć kilka przedsięwzięć.
Modne ostatnio określenie - hipsterskie - świetnie odpowiada temu, co mieści się w Concordii. Wyjątkowo staram się tutaj hipsteryzm wybielić, bo nie chodzi kogoś, snującego się z kubkiem latte w przypadkowo skomponowanych ubraniach, z modnymi markowymi okularami okularami i mimo upału w wełnianej czapce na głowie, tylko o postawę doceniającą design i jakość. Głównym celem ośrodka Concordia Desing jest promocja polskich firm, zwłaszcza z okolic Wielkopolski, pokazujących nowoczesne rozwiązania projektowe, zaczynając od wzornictwa przemysłowego, a na kreacji i organizacji wydarzeń kończąc. Mieści się też tu inkubator przedsiębiorczości młodych firm z branż kreatywnych – CoOffice, gdzie oprócz tego można wynająć biurko w strefie co-workingowej, jeśli jednoosobowej firmie znudzi się praca w piżamie we własnym domu.
Najsmaczniejszym z przedsięwzięć jest restauracja Concordia Taste. Od 9 rano serwowane są śniadania na bazie ekologicznych jajek kurki zielonóżki, dżemów z Gryszczeniówki i pieczonego na zakwasie pełnoziarnistego chleba. Potem - na lunch - sezonowe dania ze świeżych owoców i warzyw, zmieniające się dość często w krótkim menu. Naczynia, sztućce i meble pochodzą z promowanych przez Concordię firm designerskich. Jeśli spodoba Ci się stół, na którym właśnie zjadłeś obiad, lampa oświetlająca gazetę czy kubek, w którym pijesz herbatę - kup go. Przy każdej wizycie w restauracji mam ochotę na zakup sprytnego stołu z szufladami pod blatem, wstrzymuje mnie tylko to, że mam już jeden w kuchni.
Można przyprowadzać też dzieci, bo Concordia Kids organizuje (po południu i w weekendy) warsztaty, pokazy i spotkania dla dzieci. W bezpiecznej, ekologicznej przestrzeni dzieci tworzą z niczego nowe światy - wieże z kartonów, miasta z klocków i bajkowe kwiaty z papieru. Z Concordią współpracują nowoczesne wydawnictwa książek dla maluchów i dzieci starszych, pojawiają się wolontariusze ze schronisk czy multikulturowi studenci, którzy mimo bariery językowej świetnie się z kilkulatkami dogadują.
Nawiązując do przeszłości budynku, w piwnicy mieści się nowoczesna drukarnia - Concordia Print. W jednym z najbardziej zaawansowanych centrów druku cyfrowego można wydrukować wszystko i na wszystkim - papier, szkło, drewno czy tworzywa sztuczne. Student oprawi pracę magisterską w sposób mniej nudny niż standardowe bindowanie, młoda para dostanie kilka finezyjnie wyciętych zaproszeń na ślub dla najbliższych, a dziecko - dom z tektury.
To nie jest jedyny odnowiony zabytek w Poznaniu, w którym bywam. Niektóre - jak najbardziej chyba znany Stary Browar - zostały nieco zdeklasowane do roli centrum handlowego mimo zaplecza kulturalnego, niektóre - mimo remontu - straciły cały swój urok jak Dworzec Letni. Concordię mijam za każdym razem z poczuciem, że to dobrze odtworzona historia Poznania. Cały urok pokaże się pewnie po zakończeniu remontu ronda Kaponiera (to już pod koniec 2013!). Najbardziej lubię, jak XIX wiek przegląda się we współczesności - odbicie Concordii w szybach nowoczesnego hotelu Sheraton budzi we mnie wewnętrznego hipstera. W wełnianej czapce.
[Tekst "Concordia Design" do Magazynu Business&Beauty, styczeń 2014].
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 17, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie, Moje miasto
- Skomentuj
- Poziom: 3
W przerwie między pisaniem kolejnych tomów przygód niesympatycznego prokuratora Szackiego, autor napisał coś o ludziach raczej sympatycznych. Najpierw czytelnik poznaje ekipę: prawie emerytowanego polskiego komandosa, Anatola Gmitruka. Anatol ratuje przy Kalatówkach kilkadziesiąt osób przed upadkiem z kolejki linowej, tym samym udaremniając atak terrorystyczny, rozpoczynający całą akcję. Elegancka, czarnooka (motyw zwracania uwagi na te "węgle" przez każdego był wyeksploatowany do bólu) doktor muzealnictwa, Zofia Lorentz, znawczyni dzieł utraconych, od dziecka opętana jest myślą o tym, że zwróci Narodowi zaginionego "Młodzieńca" Rafaela oraz nie waha się, żeby wyjaśnić premierowi, że nie jest "kochaną Zosią" tylko "doktor Lorentz". Bon vivant Karol Boznański (ale nie z tych Boznańskich), znany acz cyniczny marszand, eks-narzeczony Zofii, aktualnie posiadacz wiedzy o malarstwie, farmy ekologicznej i ferrari-kombi po szejku naftowym. Lisa Tolgfors, zwana Ronją, szwedzka złodziejka-arystokratka po odsiadce w więzieniu w Grudziądzu (to ona ukradła nam Moneta z Narodowego w Poznaniu!), nobliwa pani pod 50., choć bez zahamowań, dodatkowo władająca udanie polszczyzną z naleciałościami grypsery, przez co dialogi nabierają dodatkowych walorów ("Bardzo mi w pizdeczkę - powiedziała prawie bez akcentu i uśmiechnęła się przyjaźnie").
Najlepszym określeniem tej książki jest "Pan Samochodzik dla dorosłych" - lepsze od quadów i terenówek ferrari potrafi jechać po lodzie szwedzkich fiordów, wszyscy recytują historie dzieł sztuki i - ponieważ jest wersja dla dorosłych[1] - korzystają z uciech cielesnych oraz dokonują kradzieży z włamaniem w stroju niepełnym (wszak najlepszym kombinezonem o temperaturze ciała jest własne ciało). Trop prowadzi w przeszłość, do zaginionej kolekcji przedwojennego "złotego młodzieńca" pochodzenia żydowskiego, hrabiego Aszkenazego. Ekipa dostaje zlecenie na przywiezienie do kraju zaginionego dzieła, tyle że legalnie nikt się pod tym nie podpisze w obawie przed międzynarodowymi reperkusjami. Po drugiej stronie barykady rząd polski (pyskaty i niegrzeczny premier z Kaszub), zły rząd amerykański, ukrywający tajemnicę z II w. św., ale z dwoistością - dobry komandos, który pomaga bohaterom ukradkiem i bardzo, bardzo zły najemnik, który konsekwentnie wybija wszystkich poszukiwaczy skarbu. Bez wyrzutów. I sympatyczny Rosjanin z KGB, który trzyma zdjęcie Putina i w kwestiach decyzyjnych zastanawia się, WWPD[2]. Zofia odkrywa, że jej udział w przedsięwzięciu nie jest przypadkowy i kiedy już wszyscy przewędrują trasę ze Stanów (osiedle rezydencji w New Rochelle) przez Szwecję, Ukrainę i Chorwację, wrócą przez Przemyśl na Kalatówki, gdzie się zaczęła cała akcja, wszystko się składa w sensację na miarę światową.
To bardzo przyzwoity thriller, pozwalający na dość udane złudzenie, że rzecz się może wydarzyć naprawdę. W tle autora opinia o blogosferze i o zbieraniu pieniędzy na leczenie chorób nowotworowych, która - wprawdzie ma oparcie w akcji - ale pozostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. I - nie wiem, czy taki był cel autora - zachęca do spędzenia jakiegoś czasu na studiowaniu impresjonistów. Bawiąc, uczyć. A w roli wisienki na torcie dla tych, którzy uważają, że nie da się znaleźć zaginionej kolekcji - przed chwilą pojawił się zaginiony od 60 lat obraz Van Gogha.
[1] Patrząc przekrojowo na twórczość Nienackiego, bardzo poważnie zastanawiam się, czy chociaż w brudnopisie nie powstały rozszerzone wersje "Pana Samochodzika" z większym udziałem Babiego Lata czy innych flam w spódnicach.
[2] What Would Putin Do.
Inne tego autora tu.
#68
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 15, 2013
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2013, kryminal, panowie
- Skomentuj
[8.09.2013]
Kiedy jeszcze była jesień bardziej letnia, z tych złocistych i pełnych słońca, że nikt nie wpadał na pomysł, żeby wyciągnąć rajstopy czy zimową puchówkę, poszliśmy do Botanika. Z rzeczy zwyczajowych była kiełbasa z grilla, wystawa dyń, pani produkująca srebrną biżuterię na bazie liści (miała nawet wywieszoną wizytówkę ze stroną www, ale - o tempora, o mores - słowa o biżuterii na niej nie ma), wata cukrowa i tęcza przy posągu tancerki. Z mniej typowych - wystawa rzeźb, doskonale uzupełniających kwiaty, krzewy i drzewa. Nic to, wyznam wstydliwie, że waran(?) wyglądał, jakby został wykonany z materiału budzącego niepewność węchową; uwielbiam, jak sztuka wchodzi w ogród.
Trochę nie dogadałyśmy się z Majem, albowiem Maj - skądinąd cenne to - jest obdarzony nadmiarem temperamentu i życzy go sobie wykorzystywać na mnie. Szukam w sobie pokładów cierpliwości, które pozwolą mi nie reagować gwałtownie na próby bycia brykniętą, szarpniętą i nadużytą fizycznie. Córko, nie demoluj zaawansowanej wiekiem matki, hm?
GALERIA ZDJĘĆ 2013 i wcześniejsze - jesień 2012, wiosna 2012 (i starsze).
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 14, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
ogrod-botaniczny
- Skomentuj