Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tom ten mógłby mieć podtytuł “Przygody młodego wiedźmina” albo “Wiedźmin. Początek”, bo opowiada o tym, co zaszło, kiedy świeżo wypuszczony z Kaer Mohren adept wiedźmińskiej sztuki trafia na potwory, których się nie spodziewał, czyli na ludzi. A to grożą mu stryczkiem, bo w obronie jakiejś tam kmiecej córki poharatał mieczem dzielnego wojaka, który chciał tylko ulżyć napięciu w rozporku, kto to widział. A to nie dostaje zapłaty mimo zdjęcia klątwy, bo lokalny klecha oświadczył, że on to wymodlił. Wreszcie niechcący wdaje się w paskudny spisek, w wyniku którego dość niesympatyczny czarodziej wraz z jeszcze paskudniejszą szlachcianką chcą skrzywdzić opiekuna Geralta, emerytowanego wiedźmina Holta oraz rozgonić zakon bogini Melitele, co to pomagają niewiastom pozbyć się dowodu grzechu. Geralt wychodzi nieco mądrzejszy, bardziej gorzki i trochę pokiereszowany; jakby był pisarzem, mógłby w pamiętniczku zapisać, że to mu się przyda do prozy.
Może to nie jest największe dzieło Sapkowskiego, ale to porządny kawał wiedźminiej historii, należycie zabawny, gdzie trzeba, należycie brutalny, gdzie trzeba, spójny z opowiadaniami i wyjaśniający niektóre historie z chronologicznie późniejszych tomów. Bardzo lubię zabawę z mieszaniem współczesności z archaizmem, nikt nie udowodni, że sarkazm, ochrona życia od poczęcia czy krnąbrni urzędnicy państwowi to wynalazek ostatnich stu lat. Nie będę wklejać cytatów, bo musiałabym pół książki przepisać, ale wielokrotnie uśmiechałam się pod wąsem. Nie wypada nie polecić.
To co, wyciągam “Sagę”?
Inne tego autora tutaj.
#112