Wykazałam się dziś zaskakującą jak na mnie przemyślnością, dzwoniąc do pałacu Wojnowo, żeby upewnić się, że nas wpuszczą i nakarmią, albowiem okazało się, że już nie wpuszczają i nie karmią, a pałac jest własnością prywatną. Mam nadzieję, że nie przerwałam aktualnym właścicielom wymontowywania elementów wyposażenia (wzorem dzierżawców z Owińsk), to jest, chciałam napisać, popołudniowej drzemki, ale trochę żal, bo pamiętałam sprzed lat, że było tam ładnie.
Jest szczególny rodzaj światła, który mi się czasem śni (w przerwach między snami na przykład o starcie statku kosmicznego, który w prześwicie między wieżowcami robi nad moją głową takie charakterystyczne, acz dość przerażające, flip-flip i odlatuje strasznie szybko, a ja się budzę i nie pamiętam, z jakiego filmu/serialu to). Popołudniowe, mocne, ciepłe światło, padające ukośnymi pasmami, już nie oślepiające oczu, nawet gdy się patrzy w samo słońce. Zwykle śni mi się to w jakichś egzotycznych miejscach, w których znajduję się nagle bez aparatu. Dziś może i nie było egzotycznie, ale światło u Zasłużonych Wielkopolan było właśnie takie, jakie chcę zapamiętać na całą zimną, ciemną, szarą i posępną zimę. Soczyście zielona trawa, małe muszki, fruwające jak mali ciutludzie (czy inne fairies), kolorowe klonowe liście i równe pasy światła.
Najjaskrawiej widać zmiany, kiedy się wraca w te same miejsca. W lipcu Maj przemieszczała się na czterech i spożywała czarnoziem. Teraz radośnie zaanonsowała, że widzi czarno-białego kota, maszerującego alejką, schodziła z górki, zrywała stokrotki[1] i z zaangażowaniem brała ode mnie kolorowe liście. 13 i pół miesiąca, pasiaste porcięta i szeroko rozpostarte ramionka.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Do spożycia, ale i tak jest to postęp w stosunku do gleby.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 10, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
cmentarz
- Komentarzy: 5
Śpię albo prokrastynuję zamiast korzystać z tego, że jeszcze jest jasno i ciepło.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 9, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 2
Wbrew moim podejrzeniom (i pewnie nie tylko, sądząc z notki na okładce), szybko okazało się, że tytułowa mężatka jednak jest naprawdę szalona, a nie że to taka radosna, jak to teraz młodzież mówi, krejzolka. Po kilkunastu latach burzliwego związku, rozpoczętego w okresie przemian i uzyskiwania czeskiej niepodległości, Ksenię zostawia mąż, samą z dwiema córeczkami, które też nagle przestał kochać tak z dnia na dzień. Po kolei wypalają jej się dotychczasowe prace - nie chcą jej w czasopiśmie dla pań ani nie chcą jej bajek, które pisała dla radia. Córki dorastają i wymagają uwagi. Ksenia usiłuje walczyć ze swoim szaleństwem, w swojej przeszłości szuka mężczyzny, który ją wyciągnie z otchłani coraz większej depresji. Co noc śni ten sam sen, z którego zawsze ratował ją mąż, którego już nie ma. Po nieudanej próbie samobójstwa trafia na oddział psychiatryczny. Wszystko jest oniryczne, zmyślone, przekolorowane i nierzeczywiste, jak to w bajkach Kseni, w których dziewica Uliana ratuje świat przed potworami. Realniejszy, chociaż też schizoidalny, jest dziennik Kseni sprzed 15 lat, z czasów, kiedy poznała męża i rodziły jej córki, świat silnych kobiet i pokrzywionych mężczyzn.
Inne książki tej autorki tutaj.
#35
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 9, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 1
To zrobiło mi dzień.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 8, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Dużo się uczę ostatnio. Wydawało mi się, że mam niezłe pokłady cierpliwości i ze spokojem (i kreatywnie!) dam sobie radę z epoką "dlaczego". Zwątpiłam po wczorajszym kwadransie z trzylatkiem przy piaskownicy. Deski okalające były przymocowane plastikowymi śrubami i jedna śruba zniknęła. Posypujemy w okolicy dziury po śrubie z Majem deskę piaskiem (Maj) i dmuchamy (ja). Przypełzł trzylatek i pyta, dlaczego ta dziura. Wyjaśniam, że była zaślepka, ale nie ma. A gdzie jest? Nie wiem. Dlaczego? Bo mnie nie było, kiedy zniknęła. A gdzie byłam? Nie wiem, bo nie wiem, kiedy zniknęła. A dlaczego zniknęła? Może ktoś zabrał. Kto zabrał? Ty? Nie, nie ja. A kto? Może jakieś dziecko? Jakie dziecko? Nie wiem. A dlaczego nie wiesz? (poszłam na podły podstęp) Bo mnie tu nie było, ale może Twoja mama wie. (Trzylatek pognał do rodzicielki, ale wrócił szybko, za szybko). Mama mówi, że nie wie. I ty wiesz? Nie wiem, ale może leży gdzieś w piaskownicy, można poszukać (śruba, nie mama, mama siedziała na ławeczce i gwarzyła z koleżanką). A dlaczego? Co dlaczego? Dlaczego można poszukać? Bo nie ma. A dlaczego nie ma? A. A. A. Poproszę syfon.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 8, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 12
Mogłabym podpisać się pod dzisiejszą notką Anny, że wszystko to kwestia oczekiwań. Walę głową w ścianę, wkurzam się, płaczę ze złości i bezradności, irytuję i padam na twarz, bo chcę czegoś więcej niż dostosować cały dzień do rytmu dziecka - wstać o 7, walcz^Wbawić się do 11, iść spać na dwie godziny, walcz^Wbawić się, spacerować, karmić i przewijać do 20, po czym przez 3 godziny udawać, że nie jestem matką, tylko że jestem sama dla siebie. Dni, kiedy bez żalu kładę się na podłodze i pozwalam Majowi po mnie skakać, kiedy chodzę za nią tam, gdzie ona chce, nawet jeśli to oznacza krążenie w kółko i zbieranie kawałków żwiru, są lepsze. Mniej stresujące. Weselsze. Ale ja się cała składam z oczekiwań. Czekam na wspólne pieczenie pierniczków. Na wydrążanie dyni. Na klejenie krzywych łańcuchów na choinkę. Na budowanie domów z klocków. Na wspólne czytanie. Na trochę prywatnego czasu dla siebie i nie, nie myślę tu o czasie, który będę spędzała w pracy. Na ciszę w głowie, podróżowanie bez konieczności uspokajania, uciszania, opowiadania, pozwalania na wkładanie palca do kasownika. Na samo podróżowanie bez konieczności lepienia maksymalnie dwugodzinnych tras bądź słuchania buntu i naporu z tylnego siedzenia. Dlatego burzę się wewnętrznie na to, że względny spokój mogę zyskać tylko schodząc na poziom wykładziny. Dalej tego nie umiem. Dalej mi źle z ciągle brudną, a przecież co chwila mytą, podłogą, koniecznością wkładania dziecka do łóżeczka, żeby pozwoliło na posortowanie prania (a dziecko jakoś tego nie lubi), z zabieraniem mi każdego przedmiotu i rzucaniem go w kąt po sekundzie, kiedy już go nie mam w rękach. I źle mi, że nie mam siły zrobić sobie rano makijażu, a lakier na paznokciach miałam ostatnio pod koniec sierpnia, nie wspominając o tym, że co dwa dni wyjmuję z szafy żakiet, patrzę na niego ze smutkiem, wieszam z powrotem i zakładam polar, bo na cholerę żakiet do piaskownicy (a jak się założy na chustę, to wyglądam, jakbym miała garb, nie żeby w polarze nie było inaczej).
A najgorzej jest, gdy okazuje się, że mam okazję zrobić coś, na co mam ochotę. Tyle że wtedy już nie mam na nic chęci. Palce, piasek, grawitacja.
Po czym wraca z pracy TŻ i pokazuje mi radosną rozczochraną blond szczeżuję, która stoi z ramionkami odgiętymi do tyłu i szykuje się do kolejnego skoku na moje kolana ("So what if you catch me, where would we land? ") i pyta, czy to przez nią jestem zła i smutna. I coś w tym jest, że wystarczy jeden uśmiech.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 7, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj
- Poziom: 2
Słońce w oczy i poczucie obowiązku, które wywleka mnie czasem o poranku, zostawiając za sobą posapująca jeszcze we śnie resztę domowników (wliczając koty), daje mi takie poczucie wewnętrznego entuzjazmu. Nic nie jest za ciężkie, dzień może rozwinąć się w dowolną stronę, można zrobić wszystko, a każdy plan wydaje się być tym właściwym. W radiu "Moonlight Shadows"[1], na przystanku kobieta z szalikiem w szkocką kratę, zapach kawy o poranku i skrzynki ze świeżymi owocami i warzywami. I żółte, jesienne tulipany.
Chciałabym takie całe życie. Wstać rano, przez dłuższą chwilę (ale tak z dwie-trzy godziny, bo ja z tych, co łatwo tracą zapał) popracować dla przyjemności nad czymś fajnym i cieszyć się leniwą resztą dnia, ze zmartwień mając wybór potraw do dzisiejszego menu. Czy są jakieś kasety motywacyjne na bycie rentierem?
A potem przychodzi godzina 16 i już mi się nie chce. Zdrzemnęłabym się zamiast przenosić góry. I tak to już od ręki mam codziennie, bez czekania na emeryturę.
PS Poniewczasie przypomniałam sobie, jaki utwór najlepiej by pasował:
i choć na ten stan nie wskazuje
powierzchowności mojej żaden rys
wciąż coś zbiera i pulsuje
powołanie jakieś czuję więc rozpędzam się i
już za chwilę to mija mi
[1] Z dostępem do nieograniczonej gamy muzyki straciłam umiejętność wyboru. Świadomie wybieram ciszę, a to, co przypadkiem usłyszę gdzieś w radiu, traktuję jako dobrą wróżbę na resztę dnia.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 5, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1
30 wyjeżdżonych na kursie godzinach. Pani M. zeznała, że jak nie zrobię czegoś szczególnie głupiego, to mam szansę zdać. Jeszcze tylko jedno spotkanie z panią E. i jej wiecznie anty nastawieniem i idę rzucić się na szalę WORD-u.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 5, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje prawo jazdy
- Komentarzy: 2
- Poziom: 3
Wszystko zaczęło się od tego, że major Downar pojechał na urlop do Kazimierza nad Wisłą, nie palił, nie pił i "unikał spotkań ze znajomymi, które zazwyczaj kończyły się przy wódce", tylko spacerował i jadł soczyste jesienne owoce. Po czym wrócił do pracy do Warszawy i wpadł w melancholię, bo nie trafiała mu się żadna ciekawa sprawa - "zwykłe nadużycia gospodarcze, nieudolna próba szantażu, drobna afera w przemyśle włókienniczym, prymitywne morderstwo rabunkowe". I tak (przepraszam, że tak cytatami, ale są naprawdę smaczne) "którejś soboty dal się namówić Walczakowi na koncert symfoniczny, co było dowodem pewnej depresji psychicznej". Koncert nie pomógł, za to rzucona przez kolegę sugestia, że Downar mógłby sobie przygruchać jakiegoś kociaka, padła na żyzny grunt.
Po czym wysypał się worek ze zbrodniami. Najpierw urocza sekretarka pułkownika poprosiła o pomoc w sprawie trupa w piwnicy sąsiada jej wuja, a chwilę później morderstwo ekspatrianta z Londynu wprowadziło Downara w sfery dyplomatów i zamożnych mieszczan. Mam wrażenie, że od Zborowskiego uczyli się współcześni serialowi scenografowie - hall jak z żurnala, pokłócone małżeństwo wracające o 3 w nocy z imprezy pije sok pomidorowy przelany z puszek do *ładnego* szklanego dzbanka (oraz rozważa zjedzenie kanapek z serem tylżyckim). Pani domu w różowym szlafroczku i czepeczku przyjmuje Downara w złoconym saloniku, ozdobionym akwarium z rybkami. Na szczęście Downar jest twardy jak Roman Bratny i woli prowadzić śledztwo niż słuchać poezji Leopolda Staffa w wykonaniu podstarzałej lolitki. Zen i siła spokoju, nawet kiedy przesłuchuje krnąbrnego zbrodniarza: "A ja nie znoszę kanalii - odpowiedział ciągle spokojnie Downar - a jednak staram się uprzejmie rozmawiać z panem. Mógłbym oczywiście dać panu po pysku, ale na razie tego nie zrobię". Zbrodnię udaje się rozwiązać z pomocą samego Scotland Yardu, a wszyscy z dumą zasiadają na naradzie u pułkownika, paląc swoje carmeny i ekstra mocne i popijając wyjęty z pułkownikowej szafy winiak. A Downar z uroczą sekretarką oddala się na urlop do Zakopanego.
Inne tego autora:
#34
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 4, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, prl, 2010
- Komentarzy: 1
Po weekendzie w hotelu "Habenda" w Budzyniu (zwanym pieszczotliwiej Budyniem) do listy rzeczy obłędnych, które sprawiają, że czuję się jak zachwycona kilkulatka, dorzucam puszczane w powietrze lampiony.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 3, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
budzyń, polska
- Komentarzy: 2