Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tomasz Helner to jeden z pseudonimów Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, łatwo się domyślić po zamiłowaniu ZZZ do Włoch (i pięknych pań).
Magdalena, młoda i niespecjalnie rozważna[1], jedzie do Rzymu na spotkanie z mężem, który ma wyjść po nią na stację i dowieźć do Neapolu, w którym pracuje. Niestety męża nie ma, bo - czego oczywiście Magda nie wie - jego gospodyni zapomniała oddać mu telegram, więc niezasobna finansowo chwyta się okazji i jedzie samochodem z przygodnie poznaną parą Szwajcarów - Edwinem i Karoliną Walderami, którzy cudownym zbiegiem okoliczności planują wycieczkę w dół półwyspu. Najpierw jednak jadą do willi pod Rzym, gdzie zmęczona kilkudziesięcioma godzinami w pociągu Magdalena zasypia, a gdy się budzi, znajduje zwłoki Edwina. Porywają ją gangsterzy, wiozą nie wiadomo gdzie, po czym okazuje się, że wzięto ją za niejaką Ingryd, Szwedkę zajmującą się przemytem narkotyków. Magda zostaje uprowadzona przez szefa gangu, niejakiego Nordona, który szantażuje ją sfingowanymi dowodami jej udziału w morderstwie Edwina, ale też twierdzi, że się w niej zakochał[2], tyle że jest dżentelmenem, nie pcha się do jej sypialni, tylko czeka, aż i ona zachwyci się jego opalonym i umięśnionym ciałem. Plan bezbłędny, Magdalena oczywiście ma syndrom sztokholmski[3] (aczkolwiek znudzona trywialnym pięknem wyspy tęskni za Polską[4]), tyle że Stefan, bezsensownie kręcący się po Rzymie w poszukiwaniu zaginionej żony, trafia przypadkiem - przez wuja swojego kolegi - na piękną signorę Manganello[5], która okazuje się należeć do tego samego gangu. Przed konsumpcją znajomości ustrzega Stefana tylko fakt, że ktoś signorę znienacka morduje.
Widzę dużo podobieństw do "Całego zdania nieboszczyka" Chmielewskiej; Magdalena jest łudząco podobna do jednej z przestępczyń, przez co Walderowie wyłuskują ją na dworcu i wplątują w intrygę, pojawia się też motyw samotnej ucieczki chybotliwą łódką z wyspy. Reszta akcji jest raczej przypadkowa - kolega Stefana nieświadomie prowadzi go do wuja-gangstera, a Bonetti - fan malarstwa - prywatnie trafia na doroczną wystawę obrazów na via Margutta, gdzie znajduje portret Yngrid. Oczywiście włoska policja w ogóle nie podejrzewa Stefana ani Magdaleny o bycie w szajce, ponieważ to biedni Polacy.
Się je: suchą kiełbasę i jajka na twardo (w pociągu), świeże bułeczki z szynką i serem (we włoskiej restauracji), zimne karczochy i sandwicze z szynką oraz ciasto biszkoptowe (w willi Szwajcarów), kawę, grzanki, masło i marmeladę (w kawiarni), makaron i twarde, wysmażone na oliwie mięso (na odludnej wyspie), doskonałe ravioli, wyśmienite risotto i smażone karczochy oraz budyń czekoladowy z biszkoptami (Eleonora, żona komisarza Bonnettiego), skromna zupa z soczewicy i omlecik z groszkiem, zupę ryżową i rybę smażoną, pływającą niesmacznie w oliwie i w pomidorowym sosie, pomarańcze, drożdżowe bułki (na śniadanie), zimne mięsa, pieczone kurczęta sery i owoce, różne gatunki win, ciasta, słodycze (u barona). Cała rzecz kończy się ucztą u Bonettiego, gdzie Eleonora upiekła trzy kury, do tego smażone kartofle, sałata, a na deser zrobiła tort orzechowy.
Się pije: czaj serwowany przez rosyjskiego konduktora w pociągu Warszawa-Wiedeń-Rzym, wermuth, koniak, whisky, martini dry.
Patriotycznie: Na zakończenie rozmowy uprzejmy pocztowiec powiedział, że bardzo lubi Polaków i ceni ich za męstwo, odwagę i miłość ojczyzny. — My, Włosi, mamy wiele wspólnego z wami, Polakami.
Się pali: cygara (Bonetti), Nazionale (Franco).
Szowinizm powszechny: Bonetti zwrócił uwagę na fakt, że nic z tych wszystkich
przedmiotów nie wskazywało na obecność kobiety. Wiedział przecież z własnego doświadczenia, ile przedstawicielki płci pięknej potrafią gromadzić niepotrzebnych gratów.
Wolski w tej chwili poczuł, że jest bardzo głodny. — Z przyjemnością, ale pod warunkiem, że to ja panią zapraszam. Jestem Polakiem, a u nas w Polsce jest taki zwyczaj, że mężczyzna zaprasza kobietę.
[1]
(...) może kokietować spokojnie innych mężczyzn, pewna, iż masywna sylwetka Stefana zapewni jej należyty szacunek otoczenia Wiedziała, że zawsze ją ochroni, że wydobędzie ją z każdej trudnej sytuacji, w jakiej może się znaleźć dzięki swej wrodzonej lekkomyślności Tak bardzo lubiła być lekkomyślną. Taką ogromną przyjemność sprawiało jej nieliczenie się z konsekwencjami niezbyt przemyślanych i niezbyt rozsądnych czynów. (...) Mimo, że groziło jej nieznane niebezpieczeństwo, cała ta historia zaczynała ją ekscytować. Przypominała sobie podobne sceny, oglądane wielokrotnie na ekranie i wyobrażała sobie jak jej przyjaciółki zzielenieją z zazdrości, kiedy będzie opowiadała swoją sensacyjną przygodę. Widziała już niedowierzający uśmieszek Leny i zawiedzione spojrzenie Baśki, która z zapartym tchem będzie czekała na scenę gwałtu. — E, nawet cię nie zgwałcili — powie z pogardą. —Też mi gangsterzy.
[2] Nie był człowiekiem sentymentalnym i potrafił zabijać z zimnym wyrachowaniem, strzelać jednak do bezbronnej dziewczyny, a potem ciało topić w jeziorze... Nie. To mu się wydawało niesmaczne, jakieś po prostu nietaktowne. Pochodził z dobrej rodziny i nawet w swej zbrodniczej działalności lubił utrzymywać, jak mówił, wytworny styl. Ojciec jego był austriackim baronem, a matka angielską lady. Musiał przecież szanować swe arystokratyczne tradycje.
[3] (...) I nagle złapała się na tym, że dla tego człowieka zaczyna odczuwać coś w rodzaju sympatii. (...) Nie widziała już w nim bezwzględnego, idącego po trupach gangstera, ale ofiarę przeciwności życiowych, fatalnych zbiegów okoliczności, przypadkowych powikłań. (...) Człowiek to dziwne stworzenie, często ulega złudzeniom, a jeszcze częściej jest nieświadomym niewolnikiem utartych obyczajów. Utarło się, iż uczciwa, szanująca się kobieta powinna kochać męża, no i kobieta wmawia w siebie, że tak jest istotnie, chociażby jej rzeczywiste uczucia wcale się nie pokrywały z tym założeniem.
[4] Prawie z nienawiścią patrzyła na niebieskie morze, na porcelanowy błękit nieba i na sypiące złotym blaskiem słońce. Dosyć już miała tego słodkiego, pocztówkowego krajobrazu, dosyć upałów, dosyć makaronu z pomidorowym sosem. Marzyła o tym, żeby jak najprędzej wrócić do kraju, zobaczyć prawdziwy las, prawdziwą wieś, prawdziwe, ogromne łany zbóż, ożywione czerwienią maków. Tęskniła też za krwistym befsztykiem wielkim jak dłoń, za młodymi kartoflami i, za razowym chlebem i za talerzem barszczu. Żona rybaka niezmiennie smażyła ryby na oliwie i gotowała makaron.
[5] Była tak piękna, że Wolski aż się zmieszał, a Alberto wpatrzył się w nią oszołomiony i z trudem wykrztusił grzecznościowe słowa powitania. Wysoka, postawna, świetnie zbudowana. Jasno blond, gęste, nietlenione włosy upięte w wysoki kok kontrastowały w niepokojący sposób z ogromnymi zupełnie czarnymi oczami o miękkim, aksamitnym połysku. (...) Profil greckiej bogini. Usta mocno zarysowane, zmysłowe.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#83