Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Zygmunt Zeydler Zborowski - Pieczeń sarnia

W rodzinnej wsi[1] Franka Kociuby[2], aktualnie porucznika, ginie strażnik łowiecki, Kaźmierowski. Franek wprawdzie jest na urlopie u rodziców, ale że Staszek Kaźmierowski był jego kolegą (a w Magdzie[3], żonie Staszka, się kiedyś kochał), to oczywiście chętnie się do śledztwa dołącza. Kociuba pomaga więc badać wątek lokalny, bo właśnie z więzienia wrócił kłusownik Wójcik, z wyrokiem za sprawą denata, dodatkowo ludzie chętniej mu powiedzą, co widzieli, niż miastowemu śledczemu. Major Grabicki, z kolei, zasilony niebawem przez Downara, bada wątek czerwonego jaguara, widzianego we wsi, co prowadzi do nierozwiązanego morderstwa dokonanego na starszej, zamożnej damie, ciotce byłej właścicielki jaguara. Mimo powiązań między dwoma sprawami, sprawcami są różne osoby, ale właśnie te niby przypadkowe powiązania pozwalają na rozwiązanie obu spraw. Jeden przestępca wpada, bo za długo nosi rękawiczki (i przez przetarty materiał zostawia odcisk palca na broni). Drugi zostaje ujęty dzięki zdjęciu w albumie i spostrzegawczej fryzjerce damskiej[4].

Jak zwykle u ZZ, tom bogaty jest w kulinaria[5], tym bardziej że tytułowa pieczeń jest istotna dla fabuły. Dodatkowo jest trochę przebieranek - Franek udaje archeologa, zakochanego w siostrzenicy zamordowanej, żeby poznać jej znajomych; Pakuła spotyka się z gosposią tychże znajomych, przybierając na wadze (“zgaga jest cholerna, ale gotuje pierwszorzędnie”); wreszcie niejaki Bartoszek[6] zaprzyjaźnia się z podejrzaną i proponuje jej interes z lisią farmą.

To już któryś z kryminałów, w których autor narzeka na problemy kadrowe w milicji (stąd chętnie wciągają nie podlegającego im Kociubę do śledztwa). Tym razem wakaty są, bo: “Woliński miał kraksę samochodową i leżał w szpitalu, Szymczak musiał poddać się operacji ślepej kiszki, a Małecki złamał nogę, wyskakując w biegu z tramwaju. (...) Dzisiaj znowu dzwonił Piotrowski, że nie przyjdzie; bo go brzuch boli. Lekarz mówi, że to może czerwonka”.

[1] Wieś ogólnie jest pechowa, bo wspomniane są wydarzenia z wcześniejszego chronologicznie tomu (“Czerwona nitka”, o czym niebawem), gdzie to Kociuba znajduje zwłoki kobiety.

[2]

Mundur nowiutki, prosto od krawca, świetnie dopasowany, a spodnie tak odprasowane, że kantami można by chyba kiełbasę kroić. Co tu dużo gadać, szykowny oficer.

[3]

Magda nie była malkontentką. Wprost przeciwnie, umiała cieszyć się życiem. Wesoła, energiczna, doskonale dawała sobie radę z gospodarstwem, z mężem i z trojgiem dzieci. Przed ich domem było mnóstwo kolorowych kwiatów, do których się uśmiechała. Roboty dużo, bo to i ugotować, i posprzątać, i ogródek wypielić, i uprać, nie mówiąc już o dzieciach, świniaku, kurach, kaczkach. No i o chłopa także trzeba trochę zadbać.

[4]

- Chciałbym cię prosić o pomoc w odnalezieniu pewnej wróżki.
- Szukasz wróżki? Stefanku, bój się Boga! Gdzież się podział twój materializm dialektyczny?

[5] Się je:

  • "Zjadł jajecznicę z sześciu jaj i specjalnie się nie certował, kiedy mu gościnny gospodarz podsunął półmisek z wędliną"
  • kurczęta i szparagi, smażoną kiełbasę, barszcz z pasztecikami, pieczeń sarnią po myśliwsku, pomidorową z kluskami (również na kościach)
  • "Przedstawicieli władzy przyjął z otwartymi ramionami i nie zwlekając, postawił na stole butelkę wódki, kiełbasę, chleb i słoik z musztardą"
  • czekoladę “Suchard” (a tak naprawdę Wedla/22 lipca)
  • "Wojtasik źle spał tej nocy. Najadł się na kolację tłustego bigosu z kiełbasą i gniotło go w żołądku"
  • do pociągu jajka na twardo i trzy bułki z kiełbasą szynkową
  • - Była ostatnio sarnina? — spytał Downar. - Była. Znakomita. Przyrządzona na dziko. Marynowana w occie, z korzeniami. Wikcia zostawiła mi comber. Taką porcję, że trzech by się pożywiło. Z borówkami. I do tego kieliszek czerwonego wina.

[6]

Pułkownik Leśniewski nie mijał się z prawdą mówiąc, że sierżant Bartoszek na pierwszy rzut oka nie robił wrażenia człowieka o błyskotliwej inteligencji. Twarz okrągła, pucołowata, zdradzała zamiłowanie do obfitych posiłków, co zresztą można było wywnioskować z całej jego korpulentnej postaci. Oczy duże, niebieskie, spoglądały na świat gapiowato, a wrażenie te potęgowały jeszcze grube, zawsze trochę rozchylone wargi. Specjalista laryngolog doradziłby zapewne usunięcie trzeciego migdału lub przypalenie muszli nosowej. Jednakże, jak wiadomo, pozory często mylą. Tak też było i z sierżantem Bartoszkiem, o którym mawiali koledzy, że nie taki głupi, na jakiego wygląda. W rzeczywistości był to chłopak obrotny, sprytny, umiejący sobie poradzić w trudnych nieraz sytuacjach, wymagających szybkiej orientacji i błyskawicznego refleksu. Bez obawy można mu było powierzyć najbardziej odpowiedzialną funkcję, a jego aparycja nieraz już wprowadzała w błąd przeciwnika.

Się pije: wódkę na weselu, dobrą mocną herbatę, nalewkę, częstuje martini albo koniakiem, gin z odrobiną soku z grejpfruta, węgierskie wino „Egri Bikaver”, winiak na zakończenie śledztwa.
Się pali: giewonty, zefiry.
Się wyznaje szowinizm:

- Wszystkie baby są jednakowo głupie - mruknął [Franek Kociuba], wzruszając ramionami. (...) W powrotnej drodze pomrukiwał niezbyt pochlebnie pod adresem całego rodu niewieściego.
Kelman, Rozalia Kelman. Może to Żydówka albo Niemka. Czort ją wie. W ogóle to bardzo podejrzane to całe małżeństwo. Bo żeby chociaż ładna dziewczyna była, tobym się Wojtasikowi nie dziwił, ale taka pokraka… (...) Była wysoka, bardzo szczupła, a jej podłużna twarz, zakończona wydatną szczęką, czyniła ją podobną do angielskiej klaczy pełnej krwi.
- Nigdy w życiu nie widziałem tak pięknej i tak eleganckiej pani - powiedział po prostu. Słowa te zadźwięczały szczerze, bo właściwie rzeczywiście tak myślał. Dając bezpośredni wyraz swemu zachwytowi, Franek mimo woli obrał najlepszą taktykę. Nie ma na świecie kobiety, która by z prawdziwą przyjemnością nie słuchała hymnów pochwalnych na cześć swej urody, a kobieta po trzydziestce staje się z każdym rokiem coraz bardziej czuła na te sprawy.
My, kobiety, nie znamy się na tych wszystkich przepisach, skądżeż mogłam wiedzieć…

Obyczajowo:

W doskonałych nastrojach wrócili do leśniczówki.
— Cóż wam się tak oczy świecą? — spytała stara Maciejczakowa.
— Wesoło nam, mamo — zaśmiała się Hanka.
Leśniczy pogroził im palcem. — Ej, ej, uważajcie, żeby wam się data chrzcin z datą wesela zgodziła.
— Powiedz mi, Grażyno, co ty byś chciała robić? — Ja chciałabym zostać wielkomiejską prostytutką. To znaczy… taka lepszą… taką kokotą, jak na przykład ta… jak „Dama Kameliowa”. Czytał pan „Damę Kameliową”. To Dumasa, tego młodszego, syna.
— Czytałem — skłamał Kociuba. — I sądzisz, że życie takiej kobiety jest interesujące?
— W każdym razie bardziej interesujące aniżeli dojenie krów i macanie kur. Ja bym była taką lepszą, dewizową. Wie pan? Znajomości z cudzoziemcami, przejażdżki luksusowymi wozami, kolacje w eleganckich lokalach, dansingi. To jest życie. Ale to wszystko nie dla mnie. — Machnęła ręką z rezygnacją. — Nie dla mnie — powtórzyła. — Niech mi się pan dobrze przyjrzy. „Dama Kameliowa” z taką piegowatą gębą? Z czym do gościa? Szkoda gadać. Nogi jeszcze by może uszły, ale te cholerne piegi…
Do przedziału weszli nowi pasażerowie: starsza dama, ucharakteryzowana na swawolną nastolatkę, tęgi jegomość o zaskakująco barwnym nosie i dobrotliwie spoglądających oczkach, przypominających zadowolonego z życia hipopotama, oraz młoda dziewczyna ze starannie rozczochranymi włosami. Zażywny jegomość, którego nos przypominał zupełnie inną część ciała pawiana, przez cały czas w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#95

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 6, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panowie, prl, kryminal, z-jamnikiem - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Kate Morton - Dom nad jeziorem

Dwa wątki, które - teoretycznie - nie mają prawa się związać, a jednak się zwiążą (jak to u Morton czy innych wielowątkowych autorów). 2003. Sadie Sparrow, policjantka zawieszona w obowiązkach służbowych z powodu niedozwolonej komunikacji z prasą (oczywiście dla dobra śledztwa w sprawie zaginionej matki 2-latki), jedzie na przymusowe wakacje do dziadka w Kornwalii. Podczas przebieżek z psami trafia do opuszczonej od prawie 70 lat posiadłości Edevanów, która ją zachwyca najpierw wizualnie, potem - gdy dowiaduje się, że do dziś nie rozwiązano tajemnicy zaginięcia sprzed lat - również profesjonalnie. 1933. Podczas hucznej imprezy świętojańskiej znika niespełna roczny syn gospodarzy. Mimo intensywnego śledztwa nie udaje się znaleźć ani żywego dziecka, ani jego zwłok. Autorka schodzi nawet głębiej w historię, do roku 1911, budując pełen obraz związku Eleanor i Anthony’ego Edevanów, ich dzieci - najstarszej córki Deborah, średniej Alice, najmłodszej Clemmie i rozkosznego syna Theo, którego wszyscy kochali. Sadie z pomocą lokalnego bibliotekarza, znajomej dziadka i prowadzącego 70 lat wcześniej emerytowanego policjanta, dogrzebuje się do zaniedbanych w śledztwie dokumentów, które naprowadzają ją między innymi na 86-letnią Alice Edevane, uznaną i ciągle aktywną pisarkę powieści kryminalnych. Ta jednak wcale nie pragnie powrotu ani wyjaśnienia przeszłości, bo nie do końca chce opowiadać, co się zdarzyło w upalną, czerwcową noc.

Więc ja absolutnie nie będę się kłócić, że jest to literatura wybitna, że rozwiązania fabularne są możliwe, czy nie jest zbyt rozdmuchana dygresjami[1] czy że realia są odrobione należycie[2]. Ale jakże to się pysznie czyta. 500+ stron, a ja nie mogłam się oderwać! Autorka - korzystając z objętości tomu - myli tropy, podpowiada rozwiązania cząstkowe, wprowadza wiele wątków, pozornie zbędnych (na przykład dobrze opisuje nerwicę frontową), żeby na końcu jednak okazało się, że były istotne. Można, oczywiście, narzekać na zbiegi okoliczności, prowadzące bohaterów w to konkretne miejsce, bo tylko wtedy coś się może zadziać, ale bez tego byłaby to zwyczajna książka obyczajowa.

[1] Bo jest. Opis jakiejkolwiek sytuacji generuje wspomnienia, opisy przyrody i wnętrz, wydarzeń z przeszłości, egzaltowanie się rozkoszami macierzyństwa (tak, są słodkie, pulchniutkie nóżki i policzki, które aż chce się całować). Jakkolwiek dodaje uroku, to jednak wielokrotnie wzdychałam i poganiałam autorkę, żeby jednak przeszła do akcji.

[2] Bo nie są. 86-letnia krucha dama biega nocą po lesie, który “zna jak własną kieszeń”, mimo że nie bywała na dłużej w posiadłości od czasów nastoletnich. 11-miesięczny chłopiec doskonale chodzi i ma (w narracji autorki) przemyślenia oraz analizuje świat jak osoba dorosła.

Inne tej autorki tutaj.

#94

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 4, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panie, kryminal - Skomentuj



Wilkie Collins - Kobieta w bieli

Dramatyczna historia miłości i tajemnicy zaczyna się od dwóch przypadków - Walter Hartright, młody nauczyciel rysunku przypadkiem pomaga dziwnej dziewczynie w białej sukni, która wspomina o miejscowości Limmeridge. Zbiegiem okoliczności właśnie tam - dzięki ekscentrycznemu znajomemu z Włoch - dostaje posadę i uczy rysunku dwie młode panny, Laurę Fairie (córkę kobiety, o której wspomniała dziewczyna w bieli, jak się okazuje łudząco podobna do Laury) oraz Mariannę Halcombe, jej przyrodnią siostrę. Walter zakochuje się w Laurze, ma wrażenie, że z wzajemnością, ale ojciec Laury przed śmiercią przeznaczył ją sir Parsivalowi Glyde’owi; Marianna prosi więc Waltera, żeby zniknął z obrazka i ułatwił honorowej Laurze pogodzenie się z losem (wiem, wiem, ale to książka z połowy XIX wieku).

Narratorem pierwszej części (i wybranych kolejnych) jest Walter, ale teraz wydarzenia opisane są w pamiętniku Marianny. Prawnik zmuszony jest przez egoistycznego stryja Laury do podpisania niekorzystnej intercyzy, pozbawiającej przyszłą pannę młodą prawa do dysponowania swoim spadkiem. Parsival, na początku nader układny (nawet wyraża zgodę, by Marianna zamieszkała z Laurą w ich domu), po ślubie zaczyna robić rzeczy podejrzane, zaczynając od sprowadzenia do swojego domu tajemniczego i demonicznego hrabiego Fosco, ożenionego z ciotką Laury. Demoniczność hrabiego polega na tym, że jest jowialny, gruby i łakomy, uwielbia bawić się papużkami i białymi myszkami, ale się złośliwie uśmiecha i coś knuje. Żeby nie zdradzać należycie powikłanej fabuły - pojawia się znowu dziewczyna w bieli, Marianna dramatycznie choruje na tyfus (bo się przeziębia, podsłuchując), zostaje rozdzielona z Laurą, która… umiera, pozostawiając mężowi spadek. Tyle że na tym się książka nie kończy.

Wiktoriański do bólu, z kobietami wielokrotnie roztrząsającymi swoje ograniczenia i postępującymi zgodnie z przedziwnymi zasadami honoru, to jednak całkiem zgrabny kryminał. Niektórych rozwiązań fabularnych można się domyślić (nie darmo kobieta w bieli przypomina Laurę), niektóre są dość niespodziewane, ale na miarę epoki (rola hrabiego Fosco czy tajemnica Glyde’a).

Inne z tej serii, inne tego autora.

#93

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 1, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, cwa, panowie, pwa, kryminal - Skomentuj


Zygmunt Zeydler-Zborowski - Szantaż

W życiu Pawła, znanego i szanowanego chirurga, wszystko się doskonale układa - operacje się udają, związek z Anną również, kroi się wyjazd zagraniczny. Wtem na stole umiera mu pacjent, młody chłopak z zaawansowanym nowotworem, nie było dobrych rokowań, ale i tak Paweł bardzo to przeżywa. Od tego momentu wszystko się sypie - umierają ludzie, operowani z sukcesem i dobrymi rokowaniami, jedna z pielęgniarek wyznaje mu miłość i po odrzuceniu oskarża o gwałt[1], wreszcie mąż Joanny, koleżanki z pracy, robi mu awanturę z zazdrości[2]. Kiedy pod nożem umiera siostrzenica Anny, Paweł się załamuje i rezygnuje z pracy. Upija się z nielubianym znajomym, idzie do kina i siada koło atrakcyjnej panny Leny, z którą idzie na kolację i po oczywistym rozwinięciu fabularnym (Lena staje przed nim naga) ucieka. Wtem ktoś go szantażuje na 50 tysięcy, a okoliczności zmuszają do wystawienia recept na opiaty w celu uzyskania pieniędzy. Przyjmuje więc propozycję Joanny, żeby poszedł do pracy w ściśle tajnym wojskowym projekcie. I jak Paweł jest idiotą, tak Anna myśli trzeźwo. Wprawdzie mąż ją okłamuje, ale konsultuje dziwne zbiegi okoliczności z koleżanką, która ma męża w milicji i tym tropem trafia do naszego znajomego, Stefka Downara[3], który sprawę… ignoruje. Dopiero gdy kolega po fachu, rozpracowujący piękną Lenę i gang przemytników, dzieli się informacjami, Downar łączy dwie sprawy ze sobą.

Jaki to jest fabularnie głupi kryminał. Tajemnicze śmierci zdrowych ludzi w szpitalu jest nie do wykrycia (dziecko na stole operacyjnym zostaje porażone prądem z nieuziemionego sprzętu, co ordynator kwituje, że w innym szpitalu mają też nieuziemiony, a zejścia śmiertelne zdarzają się im raz na dziesięć razy). Stasiak, oficer kontrwywiadu, udaje Niemca na tyle niezdarnie, że daje się podejść najpierw sprytnej dziewczynie, potem przemytnikom. Mam wrażenie, że autor zamiast na logice[4] skupił się na kulinariach, ponieważ bohaterowie kupują, gotują i jedzą na bogato:

  • W „Delikatesach” kupiła piętnaście deka szynkowej kiełbasy, pół ćwiartki masła i paryską bułkę. Miała w domu kilka jajek, dżem, trochę szczypiorku, który został ze śniadania. (...) w SAMie na rogu Żurawiej pudełko szprotek i pół razowego chleba, szarlotki z kremem, bochenek chleba i dwa pęczki rzodkiewek, Udało mi się dostać ćwiartkę masła (!)
  • barszcz w “Cristalu”, jarski obiad w restauracji „Zdrowie”,
  • do pracy się szykuje kanapki w pergaminie
  • się pije wódkę pod śledzia, koniak, oryginalnego “burgunda” do pieczystego, “Martela”
  • Mam w domu puszkę gulaszu, sałatę, rzodkiewkę, chleb, masło. (...) Świeżutka szynka, pasztet z gęsi, sałatka z majonezem, sardynki, parę gatunków sera, a do tego butelka „Żubrówki”. I wódka. Kawa, keks i wino.
  • Smażyła rumsztyki z cebulką.
  • Pili zsiadłe mleko i jedli jajecznicę ze szczypiorkiem.
  • Zdobyłam trochę szynki, mam ser, puszkę tych bułgarskich bakłażanów.
  • Kupili pieczywo, masło, ser, trochę wędliny, kilka ciastek i dziesięć butelek lemoniady.
  • Kawa, chleb z marmoladą [w areszcie].
  • Paweł poszedł do wskazanej przez Stasiaka restauracji, zjadł serdelki z kapustą.

Się pali: camele.

[1] Jest to absurdalnie słaby wątek (nie żeby inne były sensowne). A potem przekonanie, że każde zgłoszenie przemocy to zemsta wrednej baby.

[2] Robi awanturę listownie, po czym spotyka się z Pawłem i mówi, że to Joanna chce w nim wzbudzić zazdrość i wysyła w jego imieniu listy. Oczywiście wyjaśnia się to w toku fabuły, ale w tym momencie to tak trochę say what?.

[3] Downar czekał na nią. Był jak zwykle bardzo elegancki. Miał na sobie jasnopopielaty, świetnie skrojony garnitur, który podkreślał jego męską, mocno opaloną twarz. Pachniał wodą kolońską i dobrym tytoniem.

[4] Śzvrepv j fmcvgnyh (mnovwnł bfmnynłl m żnyh zężpmlman, xgóerzh cemlcnqxbjb Cnjrł bcrebjnł żbaę v flan, orm fhxprfh) avr zvnłl mjvąmxh m nsreą fmcvrtbjfxą, anxeępbaą cemrm hqnwąpą cemlwnpvółxę Wbnaaę.

Inne tego autora tu.

#92

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 28, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, prl, kryminal - Skomentuj


Czarownica / Czarownica 2

Pierwsza część sprzed kilku lat to historia Śpiącej królewny opowiedziana z perspektywy Złej Wróżki. Maleficent (pejoratywnie przetłumaczona jako Diabolina) jest władczynią Kniei, baśniowej krainy często najeżdżanej i niszczonej przez ludzi. Zakochuje się w Stefanie, człowieku, którego uważa za przyjaciela, niestety dżentelmen wyżej sobie ceni rękę królewny, więc usypia czarownicę i odcina jej skrzydła, dzięki czemu ma trofeum pozwalające mu na przejęcie tronu. Kiedy Stefanowi rodzi się córka Aurora, rozczarowana do ludzi Maleficent przybywa na jego dwór i rzuca klątwę (16 urodziny, kołowrotek, ale że nie jest tak naprawdę zła, tylko zawiedziona, daje też pocałunek miłości). Stefan błyskotliwie wysyła niemowlę daleko od siebie, pod Knieję, pozostawiając ją pod opieką trzech idiot^Wkwiatowych wróżek. Łatwo się domyślić, że czarownica zaczyna się dzieckiem opiekować i po jakimś czasie kocha je jak własne. W finale jest skrzętnie ukryty kołowrotek, chory psychicznie ojciec, piękny książę i wreszcie pocałunek (może niekoniecznie taki, jak u Grimmów, ale wróżba się spełnia). Ładna, kolorowa historia, nieco niezbilansowana nastrojem, bo sporo czasem dość prostych gagów przeplata się z prawdziwym dramatem skrzydzonej czarownicy. Oraz ludzie są źli.

Część druga zaczyna się kilka lat po obudzeniu Aurory, która aktualnie jest władczynią Kniei. Chce wyjść za mąż za pięknego księcia, który wprawdzie jej nie obudził, ale i tak się zakochał. Maleficent jest sceptyczna, tym bardziej, że ktoś porywa magiczne stworzenia z kniei, ale zgadza się na spotkanie z przyszłymi teściami - sympatycznym królem Johnem i knującą coś złego królową Ingrith. Na kolacji rozwija się piękna awantura, Ingrith dźga męża wrzecionem, wina spada na czarownicę, od której odwraca się również Aurora. Podwójnie rozczarowana Maleficent odlatuje, źli ludzie strzelają do niej żelazem i ją ranią, ale w ostatniej chwili zostaje uratowana przez latającego mężczyznę z rogami. Teraz płynnie przechodzimy w sielską krainę Avataru[1], gdzie mieszka nieznana rasa stworów, wyglądających na krewnych czarownicy[2]. Zepchnięci przez ludzkość na margines świata, dzielą się na tych, którzy chcą ze wsparciem czarownicy ludzkość zgładzić oraz na tych, co wierzą w unię między gatunkami. Intryga Ingrith, która znalazła sposób na unicestwienie magicznych stworzeń, polaryzuje ekipę Latających Rogaczy, które decydują się jednak napaść na królestwo ludzi.

Ponownie, ludzie są źli, kibicujemy Kniei i czarownicy (a potem Latającym Rogaczom, mimo że większość z nich chce rozwiązań ostatecznych). Niestety, fabuła pokazująca to jest dość pretekstowa, piękne obrazki scen walki chaotyczne (zbrojenie się, próba broni, lecą, nie strzelać, lecą, strzelać, grać, lecą, zawracają, lecą, strzelać…), a całość niezbilansowana. Slapstikowe żarty (zamiana największego złola w kozę czy trening uśmiechu przed uroczystą kolacją) kontra holocaust zamkniętych w kaplicy bohaterów i wielkie poświęcenie jednej z ważniejszych postaci mogą przejść jako akceptowalne w odbiorze 10-latki (chociaż twierdzi, że było trochę nudne), ale nie robi to dobrego filmu. Punkty dodatkowe za świetną Jolie i Ejiofora, reszta niestety albo grała charakteryzacją albo nie grała w ogóle (dwie miny Fanning).

[1] Jest to absolutnie piękne graficznie, ale też absolutnie nieuzasadnione fabularnie [2].

[2] Tym bardziej, że Maleficent nie jest świadoma, że pochodzi z innego gatunku niż pozostali mieszkańcy Kniei oraz nie wyjaśnia się, czemu akurat tam dorastała sama i skąd się wzięła.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 25, 2019

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Ewa wzywa 07 22-23-24

Emilia Cassa-Kasicka - Krzyk w nocy #022

Spis osób:

  • Pietrzakowa - lubi postawić na swoim, sąsiadka Kuchów
  • Pietrzak - z zawodu introligator, ale zaryzykował i został prywaciarzem
  • Karol Kuch - z zawodu dyrektor, poszukiwany najpierw przez szofera, potem przez milicję
  • Irena Kuchowa (35) - piękna, ale podobno niewierna, córka sławnego architekta Moliny
  • major Krupczyński - lubi samodzielność podwładnych, ale lubi też wydawać polecenia
  • porucznik Piotr Sępołowicz - śledczy, żonaty, co istotne dla fabuły
  • dyrektor naczelny - nie puścił Kucha na delegację, co rozpętało całą falę zbrodni
  • Jadwiga Mędrzanka - sekretarka Kucha, podobno prześladowana przez Pyzika
  • Jan Pyzik - inżynier wynalazca, podobno prześladuje Mędrzankę i już bez wątpliwości ma żal do Kucha
  • Wiesław Listkiewicz - urzędnik, ale z romantyczną duszą, co go zgubiło
  • sierżant Kluska - na posyłki
  • Wacław Guziński - milicyjny specjalista od rzeczy zakazanych
  • Teresa Kaperska - de domo Kuch, badylara, siostra dyrektora
  • Kaperski - przy żonie, a wcześniej z niejednego pieca chleb jadł, ale jednak niepełnosprytny
  • Zenobia - przystojna dama w typie “córa natury”(?!), ale w nietwarzowych okularach
  • Rita Sępołowicz - małżonka porucznika, kobieta nader przedsiębiorcza
  • pani Barszcz - majestatyczna krawcowa pani Rity
  • Anna - siostrzenica Barszczowej, żona Edwarda Kucha, równie ładna, co Irena, ale podobno głupsza
  • Edward Kuch - kuzyn tego Kucha
  • kapral Kowalczyk - przyjmuje meldunki na posterunku
  • Listkiewiczowa - zaniepokojona żona urzędnika, który lubił autostop i gitarę
  • sierżant Gwizdalski - posterunkowy w Cieszynku, znajomy Sępołowicza

Pan Pietrzak nie lubił wtrącać się w cudze małżeństwa, nie poszedł więc sprawdzić, czemu u sąsiadów po awanturze nagle ucichło, mimo że żona brzęczała mu nad uchem. Dlatego dopiero następnego dnia już z milicją i szoferem, który miał przyjechać po dyrektora Kucha, zostały odkryte zakrwawione zwłoki pani Ireny i żadnego śladu jej męża. Niebawem okazało się, że Kuch przywłaszczył sobie wynalazek jednego z inżynierów i chciał mocno dostać się za granicę drogą służbową. Od tego momentu akcja jest dwutorowa - milicja po kolei rozpracowuje kolejne tropy (rodzina, spalony wrak samochodu z tajemniczą zawartością, dawna kochanka), a Kuch usiłuje sfingować własną śmierć i bezpiecznie oddalić się do NRD. Nietypowo, jedną z potencjalnych ofiar przestępcy ratuje żona porucznika, Rita Sępołowicz, która decyduje się na własne śledztwo wbrew sprzeciwom męża (girl power!).

Nietypowe gadżety: Kuchowie mają przezroczystą kanapę z Francji (zgaduję, że plastikową), w środku chłodzoną lodem. Bez sensu, kto chciałby tyłek sobie odmrażać, ale podobno można też wlewać ciepłą wodę, żeby ją podgrzać.

Wynalazca wyjaśnia rolę katalizatora, korzystając z przypowieści o trzech braciach, mądrym mulle i wielbłądach.

Barbara Nawrocka - Śmierć czarnoksiężnika #023

Spis osób:

  • kapitan Korda - lubi eksperymenty śledcze, nie lubi cyrku
  • doktor Osaka - pseudonim sceniczny Jerzego Kalickiego, wcześniej magika cyrkowego, aktualnie denata
  • Maria Kalicka - zbolała wdowa albo cyniczna morderczyni, filigranowa dziewczynka
  • porucznik Zygmunt Gabler - podwładny i przyjaciel Kordy
  • Gryglak - ekspert balistyki, zgryźliwy, ale robotny
  • młody Orlando - zastąpił Kalickiego w roli prestidigitatora, a miał być chemikiem
  • dyrektor cyrku - stroskany biznesmen
  • Jolka - dziewczyna Gablera, za ładna dla niego
  • Trolo - akrobata, chętnie by pocieszył wdowę
  • Viola - partnerka akrobaty, chętnie by wdowy nie pocieszała
  • dama z pieskami - wyglądała na dobroduszną
  • treser fok - ponury facet
  • pogromca lwów - z poczuciem humoru
  • Inez Capanaboco - woltyżerka
  • technik cyrkowy - człowiek z poczuciem obowiązku

Podczas mrożącego krew w żyłach numeru cyrkowego ginie artysta, doktor Osaka. Jego asystentka, a prywatnie żona, strzela do niego, ale zamiast - jak w planie - strzelić ślepymi nabojami, z pistoletu wylatują naboje ostre. Milicja drogą mozolnych wywiadów usiłuje ustalić, czy był to wypadek, samobójstwo (Kalicki sam podmieniał ostre naboje na ślepe) czy morderstwo (albo żona, albo ktoś ją wrobił). Co niespotykane, śledztwo nie kończy się wyjaśnieniem zbrodni, jedynie - na podstawie amatorskiego nagrania występu - oczyszcza Marię z zarzutu morderstwa. W tle dużo dyskusji o tym, czym jest sztuka cyrkowa i mnóstwo psychologizowania.

Gender codzienny:

- Lubi pan płacić za gaz, światło, radio?
- Nie, nie robię tego - roześmiał się Korda. - Żona.

Się je: schaboszczaka, sznycel wiedeński, karpia po grecku i szczupaka w galarecie.

Inne tej autorki tutaj.

Maciej Patkowski - Polowanie na kozła #024

Spis osób:

  • narrator - funkcjonariusz incognito (porucznik), przeszkolony na gajowego
  • żona leśniczego - niestara, ale zniszczona i spracowana
  • leśniczy - szczupły i niezbyt wysoki, nie nosi latem skarpet do sandałów
  • Stara Józefowa - gruba, z niekompletnym uzębieniem, ale całkiem cwana jak na pijaczkę
  • Kazimierz Lewko - oficer milicji, lokalny kontakt gajowego
  • Walter (Włodek) Gierat - Amerykanin pochodzenia polskiego, ofiara celnego strzału
  • Sokoła - siostrzeniec nadleśniczego, przyszedł na polowanie pijany[1] i źle się skończyło
  • nadleśniczy - niespecjalnie lubi rodzinę siostry
  • szwagier nadleśniczego - ekscentryczny przedwojenny hrabia, ojciec Sokoły
  • dziewczyna - brązowooka blondynka, nie zna się na mapach, ale wpada w oko Kazikowi

Amerykanin pochodzenia polskiego przyjeżdża do Polski na polowanie. Pechowo zostaje postrzelony ze skutkiem śmiertelnym, a następnie okradziony z drogiego sztucera. Ponieważ przez rok nie udaje się wykryć sprawcy, milicjant incognito przyjeżdża jako nowy gajowy (po kilkumiesięcznym przeszkoleniu), żeby jako “lokalny” mieć inny wgląd w sprawę. Niedługo po jego przyjeździe ktoś zabija starą Józefową, dziką lokatorkę opuszczonego domu; wygląda na to, że stara pijaczka nie kłamała, mówiąc, że widziała kogoś, kto zgubił pelerynę. Okolica jest dość odludna, a czasy na tyle nieskomplikowane, że da się policzyć i sprawdzić wszystkie regularnie kursujące pojazdy mechaniczne, stąd pojawia się wątek siostrzeńca nadleśniczego, który mimo wzmożonej ostrożności wśród pracowników służby leśnej, kłusuje w okolicy. Zbrodniarza udaje się odkryć za pomocą grzebania w przeszłości oraz prowokacji; w finale ginie tytułowy kozioł oraz niewinny pies.

Autor używa języka dość kwieciście, przez co pojawiają się karkołomne konstrukcje typu “[autobus] stary sfatygowany klekot, marzący o rencie inwalidzkiej”, siano w materacu wydaje dźwięk przypominający “szepty zaszytej w płótno łąki”. Niestety, weny mu nie starcza do wymyślenia personaliów bohaterów (poza drobnymi wyjątkami), przez co czyta się całość dość topornie.

Się pali: kenty i carmeny.
Się pije: soplicę ze sklepu PKO.

[1] A to jakaś nowość. Trzeźwi myśliwi.

Inne z tego cyklu, inne tego autora.

#91

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 23, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panie, panowie, prl, kryminal - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Tom Phillips - Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko

Może - jako ludzkość - nie spieprzyliśmy wszystkiego, ale patrząc na wymienione w książce przykłady, sporo ludzi, czasem z ogromnym wpływem na otoczenie, podejmowało spektakularnie złe decyzje, z efektami niektórych walczymy i dziś. Autor wymienia fiaska wielkich przedsięwzięć narodowych (polityka kolonialna Szkocji), militarnych (Napoleon i Hitler pod Moskwą czy pijane wojska walczące same ze sobą), biznesowych (użycie ołowiu do wzbogacenia benzyny czy freonu do chłodzenia), nie wspominając o gigantycznych pomyłkach w ingerencjach w środowisko naturalne. Czasem jest to efekt braku przewidywania czy stanu ówczesnej wiedzy, czasem rzecz można wyjaśnić zwyczajnie głupotą i wadami genetycznymi (zwłaszcza z przypadku niektórych dynastii), niestety głównie chodzi o pieniądze.

Czyta się przyjemnie, chociaż to przyjemność podszyta smutkiem (bo, do cholery, jedna decyzja kilkaset lat temu ma efekty i dziś); nie jest to książka sensu stricto historyczna, raczej zbiór anegdot o wielkich porażkach.

Inne tego autora:

#90

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 22, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, popularnonaukowe - Skomentuj


Fleabag

Za dużo pije, za dużo pali, spotyka się z przypadkowymi mężczyznami, do tego pozwala zagląda w swoje życie kamerze, komentując często sytuacje z cynicznym poczuciem humoru. Nie ma imienia, tytuł serialu to - mam wrażenie - jej autoironiczne przezwisko (“Pchlara”, ktoś nie zasługujący na szacunek), jest tą mniej udaną z dwóch sióstr, ich matka umarła na raka, a ojciec wszedł w związek z socjopatyczną przyjaciółką żony, matką chrzestną dziewcząt (Olivia Colman). Jej kawiarnia, którą prowadziła kiedyś z przyjaciółką (która zginęła w absurdalny sposób), nie przynosi zysku. Fleabag jest zbyt dumna, żeby poprosić o pomoc finansową ojca czy siostrę, Chloe, aktywną bizneswoman, chwyta się więc wszystkiego, żeby utrzymać się na powierzchni. Za ironią i dowcipem narratorki, nie liczeniem się z normami społecznymi i - w pewnym stopniu - hedonizmem, kryje się tragedia (a nawet kilka), które powoli przesiąkają na powierzchnię w pierwszym sezonie. Drugi sezon, początkowo nie planowany, jest nieco mniej dramatyczny, choć równie zabawny. Zaczyna się od poronienia, matka chrzestna oznajmia, że planuje ożenić się z ojcem dziewcząt, a Fleabag poznaje katolickiego księdza (Andrew Scott!).

Po pierwszym odcinku poczułam lekkie rozczarowanie, bo jednak nie jest to całkiem nowatorski serial (bo feministki[1], mocne kobiety, które nie wstydzą się, że mają fizjologię i potrzeby erotyczne oraz zburzenie czwartej ściany widziałam już wcześniej), szybko mi jednak przeszło, bo i doskonała, charyzmatyczna Phoebe Waller-Bridge, fabuła z powolnym odkrywaniem przeszłości, angielski humor i nieprzewidywalność[2] oraz DIALOGI.

[1] Scena z “I SOMETIMES WORRY I’D BE LESS OF A FEMINIST IF I HAD [A] BIGGER [CHEST]” - milion dolarów.

[2] Ale serio, jak już myślę “O, tu pojechała po bandzie”, to dwie sceny później mam poczucie, że w zasadzie to nie było takie ryzykowne, teraz dopiero.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 20, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Bill Bryson - Herbatka o piątej

Bill Bryson, Amerykanin mieszkający od 40 lat w Wielkiej Brytanii, objeżdża wybrane prowincjonalne miejsca, niektóre - opisane w “Zapiskach z małej wyspy” - odwiedza ponownie po 20-30 latach, do innych trafia po raz pierwszy, tropiąc jakieś wydarzenie lub historię. Po części to zbiór humoresek o brytyjskich absurdach, po części to tęsknota za Wielką Brytanią sprzed globalizacji, internetu i kolejnych reform rozmontowujących na przykład koleje, a między wierszami to nostalgiczna tęsknota za czasami, kiedy autor był młody, za funta można było zjeść posiłek życia, a samochody spotykało się raz na kwadrans, a nie stało w wielogodzinnych korkach. Niekoniecznie nadaje się jako przewodnik turystyczny, ale można wyjąć sobie garść zabawnych i celnych cytatów:

[...] zasadniczo Eastleigh sprawiało wrażenie miejscowości, w której można albo napić się kawy, albo usiąść i popatrzeć, jak gołębie defekują.
Z zaskoczeniem się dowiedziałem, że drogi są numerowane zgodnie z określonym systemem, ale potem sobie przypomniałem, że jest to system brytyjski, co oznacza, że w niczym nie przypomina systemów stosowanych w innych krajach. Pierwsza zasada, na której opiera się każdy brytyjski system, brzmi, że jego systemowość musi być pozorna.
Czy to nie zdumiewające, jak wielu ludzi na świecie nas nienawidzi? Większość z nich nigdy nie spotkamy, a przecież naprawdę nas nie lubią. Nienawidzą nas wszyscy twórcy oprogramowania w Microsofcie i większość osób, które odbierają telefony w agencji turystycznej Expedia. Pracownicy TripAdvisor by nas nienawidzili, gdyby nie byli takimi zasranymi idiotami. Nienawidzą nas wszyscy pracownicy hoteli, którzy mają kontakt z klientami, oraz wszyscy bez wyjątku pracownicy linii lotniczych. Nienawidzą nas wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek pracowali dla British Telecom, łącznie z tymi, którzy zmarli przed naszym urodzeniem; BT zatrudnia w Indiach całe rzesze personelu pomocniczego tylko po to, żeby nas nienawidził.
Przez wiele lat sądzono, że nie krzyżowaliśmy się z nimi, ale dzisiaj wiemy, że jesteśmy w dwóch procentach neandertalczykami. Nie rozumiem, dlaczego kwestia ta budziła tak wielki opór naukowców. Jeśli rozejrzymy się wokół siebie, to zobaczymy mnóstwo ludzi, z którymi ktoś sypia, mimo że bezspornie wyglądają mniej nęcąco niż niejedna neandertalska panna siedząca przy ognisku.
Lubię Norfolk. Mieszkałem tam od 2003 do 2013 roku i nabrałem przekonania, że nie ma w tym hrabstwie nic, czego nie dałoby się naprawić za pomocą kilku wzgórz i odrobiny zmienności genetycznej. Jak mawiał mój syn Sam: „Norfolk: za dużo ludzi, za mało nazwisk”.
Oczywiście nic już nie pamiętam (mam sześćdziesiąt trzy lata), ale przez chwilę wiedziałem i byłem zachwycony.

Inne tego autora:

#89

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 19, 2019

Link permanentny - Tagi: panowie, 2019, podroze - Kategoria: Czytam - Skomentuj