Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
C. zabrała mnie na kawę w środę. Z dużą przyjemnością odkryłam utrzymany w stylu prawie że twinpeaksowej scenografii lokal, jak sama nazwa wskazuje, tuż przy Cyrylu. Dla tych, co nie znają Poznania, "Cyryl" to plac Cyryla Ratajskiego, potocznie zwany od innej konsumpcji "pigalakiem". Nie wiem, nie próbowałam. W "Cyrylu", poza tym, że prześlicznie wzrokowo, można kawę, śniadania, lancze i wino. Na facebookowej stronie [2020 - link nieaktualny] pojawia się sezonowo zmieniające się menu. Pewnie stoliki z widokiem na jeżdżące dookoła placu samochody nie są optymalne, ale na szybką kawę w ładny dzień - czemu nie. Mnie się podobało (aczkolwiek do śniadania mile widziane byłoby masło i inne warzywa niż pomidory; tak, są czerwone, so what).
I czy to nie jest tak, że ta coroczna tęsknota za latem to nie tyle tęsknota nie za upałem, przestrzenią, słońcem, wodą, ciepłem, zielenią, tylko za tym, że kiedyś był to okres nielicencjonowany? Bez obowiązków, planów, deadline'ów i terminów? Tylko ja i świat, który mógł codziennie przynieść coś cudownego?