Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Margaret Atwood - Opowieść podręcznej

Zwyczajne, mówiła Ciotka Lidia, to to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Teraz może się wam to nie wydawać zwyczajne, ale po jakimś czasie się wyda. To się stanie zwyczajne.

Bezimienna Podręczna, zwana Fredą ("należąca do Freda"), opisuje zdawkowo, w jaki sposób ze studentki, żony i matki w ciągu trzech lat stała się jednym z elementów opresyjnego systemu kastowego. Zmiany wprowadzano najpierw w sposób niedostrzegalny, krok po kroku zabierając kobietom kolejne prawa ("utrzymaliśmy kompromis aborcyjny, sukces"), dostęp do kont bankowych, możliwość pracy, wreszcie ubezwłasnowolniając i zamykając w obozach, skąd można było wyjść jedynie jako Podręczna albo zostać przeniesiona do Kolonii (ciężkie roboty). Podręczne, wedle jednego z kontrowersyjnych ustępów Biblii, służyły jako surogatki dla bezpłodnych Żon majętnych obywateli; inwigilowane i pozbawione możliwości ucieczki czy nawet swobodnego kontaktu z kimkolwiek. Freda jest posłuszna (bo musi), ale ciężko jej wyprzeć z pamięci, że kiedyś nosiła dżinsy, jeździła na rowerze, pracowała, spędzała czas z córką, mężem czy przyjaciółką. Odkrywa w żałośnie pozbawionym jakichkolwiek unikalnych cech pokoju napis, wyskrobany przez poprzednią bezimienną Podręczną, "nolite te bastardes carborundorum" (nie daj się zgnębić sukinsynom), co daje jej nadzieję, że może jest wyjście z sytuacji.

Czytając, zastanawiałam się, czemu tak bardzo zirytowała mnie ta książka przed laty (odrzucając poniekąd relewantny argument, że byłam młoda, głupia i do psa podobna) i wyjaśniło mi się to, kiedy dojechałam do "posłowia", będącego żartobliwym podsumowaniem konferencji naukowej odbywającej po kilkuset latach od opisanych przez Podręczną wydarzeń. Między dywagacjami "co na lancz" i "kiedy kawa", zebrani naukowcy rozważają, czy znalezione dokumenty są sfabrykowane (za czym przemawia niemożność zweryfikowania jakiejkolwiek z osób opisanych), czy też realne (za czym z kolei przemawia fakt, że z tamtego okresu zachowało się dramatycznie mało źródeł pisanych ze względu na ograniczenia praw kobiet). I to dolepione na ślinę podsumowanie psuje wymowę wcześniejszej, dramatycznej, opowieści, urywającej się znienacka (czy uciekła, czy odzyskała córkę, co rozwaliło Gilead, jak mógł w ogóle funkcjonować otoczony demokracją, z której turyści przyjeżdżali oglądać kobiety jak zwierzęta w zoo).

Dziś książka uderza w miękkie zwłaszcza w aktualnej sytuacji politycznej, pokazując, jak niewiele trzeba, żeby zamiast demokracji zaczął rządzić terror (udany zamach na rząd, błyskawicznie przegłosowane ustawy, wprowadzenie stanu wojennego, zamknięcie granic i natychmiastowe wyroki). Uderza w miękkie tym mocniej, jeśli się jest rodzicem córki. Świat Gileadu sprzedawany jest jako idylla kobiet - są bezpieczne (a jeśli tego nie czują, w Szkole Podręcznych pokazywane im są dokumenty pokazujące wcześniejsze uprzedmiotowienie i przemoc wobec kobiet), nie są zmuszane do pracy, utrzymują je mężowie, te płodne mogą spełniać się w najszczytniejszym celu - rodzenia dzieci, a dodatkowo zdejmuje się z nich konieczność opieki nad potomstwem (zabierając im dzieci i oddając zamożnym Żonom), te niepłodne mogą zajmować się domem, do czego są przeznaczone. Absurdalnie, to nie mężczyźni są najbardziej restrykcyjnymi strażnikami, to same kobiety pilnują się nawzajem, żeby żadna nie opuściła "bezpiecznej strefy".

Inne tej autorki tutaj.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 24, 2018

Link permanentny - Tagi: panie, sf-f, 2018, kanada - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 6


Crashing / Loaded / Chewing gum

Eksplorując temat krótkich seriali komediowych, weszłam w niszowe brytyjskie (Netflix). Zaleta - króciutkie (zwykle 6 odcinków) sezony, wada - najczęściej kończą się po jednym sezonie. W przeciwieństwie do telewizji amerykańskiej, nie ma cenzury, zwroty fabularne bywają absolutnie zaskakujące, a aktorzy niekoniecznie są z równym zgryzem.

Crashing to jednosezonowa opowieść o grupce ludzi, mieszkających legalnie (jako "opiekunowie budynku") w opuszczonym szpitalu. Sporo gagów związanych z lokalizacją, ale wątkiem przewodnim jest kryzys w związku Kate i Anthony'ego, kiedy do szpitala wprowadza się Lulu, przyjaciółka Anthony'ego z czasów szkolnych.

Loaded opowiada o spełnieniu marzenia większości pracowników start-upu: ktoś firmę wykupił i na koncie lądują grube miliony. Czterech kolegów - geek Ewan, frontman Leon, inżynier Josh i element chaosu Watto - dostają po 15 milionów funtów i są absurdalnie szczęśliwi, każdy na swój sposób (np. Leon kupuje helikopter oraz z wynajętym zespołem a capella jeździ do domów ludzi, do których miał żal, a tam elegancko odziani panowie śpiewają frazę "F*ck you"). Niestety, szybko się okazuje, że mimo pieniędzy (jeszcze szybciej się rozchodzących) są i wady - Casey, amerykańska szefowa rodem z piekła oraz konieczność wypuszczenia nowej wersji gry; do tego życie prywatne każdego z panów nie jest do końca satysfakcjonujące. Nieco nachalną tezę, że pieniądze szczęścia nie dają, można przeboleć, bo serial jest doskonale zabawny, zwłaszcza dla nerdów.

Chewing gum, dziejący się w londyńskiej dzielnicy biedoty, rozłożył mnie na łopatki. 24-letnia Tracey, wychowana w ortodoksyjnym kościele, jest dziewicą, mimo że ma narzeczonego. Kiedy odkrywa, że oziębłość partnera to efekt jego homoseksualizmu, decyduje się wziąć sprawę we własne ręce i poznać życie we wszystkich aspektach. Szybko zdobywa chłopaka, próbuje erotycznego trójkąta, zostaje wyrzucona z domu, trafia na orgię, uwodzi ją własny kuzyn, zażywa narkotyki, o mało co nie zostaje bohaterką erotycznej fotografii specjalnego gatunku, ale utrata dziewictwa wcale nie jest taka łatwa, jeśli - dzięki jednotorowemu wychowaniu - człowiek zupełnie nie klei, o co chodzi. Bogaty drugi plan - matka z misją kapłańską, zazdrosna siostra, nieszczęśliwa w związku przyjaciółka, ekstrawertyczny gej oraz londyński proletariat płci obojga.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 22, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Mniszki

Chciałam zacząć od tego, że uległam podszeptowi złego i wybrałam się z dzieckiem (i piętnastoma innymi dziećmi, klasa III szkoły podstawowej) na wycieczkę. Ale to nie tak, że był to tylko podszept, bo i tak w kwietniu musiałam wybrać zaległy urlop i uzyskałam w ten sposób marzenie korpoludka, czy czterodniowy tydzień z wolnymi piątkami oraz zwyczajnie przyszło me dziecko, zrobiło oczka jelonka Bambi i zapytało, czy nie pojadę. To pojechałam. Centrum Edukacji Regionalnej i Przyrodniczej w Mniszkach to zespół folwarków, w których dla młodszych dzieci odbywa się szereg warsztatów z szeroko pojętej etnografii - wyplatanie z wikliny, pisanie gęsim piórem, pranie (hit również wśród chłopców), lepienie z gliny i toczenie na kole garncarskim. Podejrzewam, że tak z ulicy nie da się wjechać i zwiedzić, najwyżej z zewnątrz plus - jeśli się nie ma wielkiego zamiłowania do folkloru - całość jest do obejrzenia w pół godziny, bo tematyka raczej nie dla dorosłych.

Jak na kwiecień - upalnie, szczęśliwie większość zajęć odbywała się w cienistych i chłodnych salach. Zapanowanie nad wrzeszczącą i rozbiegającą się jak stado królików czeredą było ogarnialne, zwłaszcza że oprócz mnie była trójka dorosłych, z czego dwie osoby z wykształceniem i praktyką pedagogiczną. Problemem okazał się dojazd autobusem. Droga do była jeszcze całkiem względna - dzieci wyspane, zajęte spożywaniem zabranego drugiego śniadania i obczajaniem wyposażenia autokaru, natomiast z powrotem przypomniałam sobie, czemu nie jestem fanką wycieczek zorganizowanych. Jedno dziecko śpiewa jedną piosenkę. Drugie i trzecie dziecko śpiewają inną. Czwarte dziecko śpiewa cały czas to samo w kółko. Piąte powtarza "No to jedziemy autokarem" i symuluje karabin maszynowy za pomocą opuszczania podłokietnika (tu już mi opadło i zasugerowałam, że jeśli jeszcze raz strzeli z karabinu, to urwę mu uszy). Szóste, siedzące z tyłu, kopie w mój fotel. Kolejne się biją. Jeszcze następne symulują odgłosy wymiotów, bo podobno ktoś tam dalej kiedyś miał chorobę lokomocyjną. Jest gorąco, stoimy w korku w Przeźmierowie, a jeszcze nie dojechałam do ostatnich siedzeń, gdzie wszyscy się przekrzykują. Udało mi się nawet przeczytać kawałek Żulczyka, ale nie wiem, czy wiele zapamiętałam. W każdym razie widoki ładne.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 20, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: mniszki, polska - Komentarzy: 1


John le Carre - Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg

Oficer operacyjny brytyjskiego wywiadu z Hongkongu, Tarr, zakochuje się w radzieckiej dysydentce i namawia ją do przejścia na stronę Zachodu. Niestety, nie otrzymuje odpowiedzi od Londynu, więc dziewczyna zostaje przemocą zabrana do ZSRR (i prawdopodobnie zabita jako zdrajczyni), ale pozostaje po niej dziennik. Z zapisków wynika, że jeden z wysoko postawionych urzędników wywiadu jest podwójnym agentem, szpiegującym na rzecz Sowietów. Po śmierci Controla, poprzedniego szefa, klimat na wewnętrzne śledztwo jest niespecjalnie sprzyjający, bo nie ma gwarancji, czy nowy szef - karierowicz - sam nie jest wspomnianym szpiegiem. Przeniesiony przymusowo na emeryturę George Smiley, niepozorny, starszy mężczyzna, prywatnie zdruzgotany po odejściu żony (którą podejrzewał o romans z jednym z kolegów z wywiadu), zostaje poproszony o przeprowadzenie dyskretnego śledztwa. Sprawa dla niego jest podwójnie osobista - to on próbował zwerbować kiedyś Karlę, mitycznego szefa radzieckiego wywiadu, nieskutecznie, więc próbuje naprawić poprzednią porażkę, a poza tym ma poczucie, że wykrywając szpiega, odzyska żonę. Ze względu na brak oficjalnego trybu, śledztwo odbywa się bez podsłuchów czy przesłuchań, Smiley polega na zdolnościach analitycznych, lekturze nielegalnie uzyskanych dokumentów i rozmowach ze współpracownikami. Po kilku miesiącach żmudnej pracy podejrzane są cztery osoby, którym nadane są pseudonimy: Druciarz, Krawiec, Żołnierz i Biedak (a sam Smiley jest Żebrakiem). W jednym z niepozornych domów należących do wywiadu, dochodzi do konfrontacji.

Niestety, książka jest zwyczajnie nudna. Postaci, pojawiające się na jej kartach, nie mają w zasadzie żadnych cech dystynktywnych, dodatkowo większość akcji dzieje się w przeszłości i pojawia się w czyjejś narracji, więc absolutnie nie da się ani nikogo polubić, ani znielubić, przez co rozwiązanie jest również rozczarowujące (wszystko jedno, kto jest szpiegiem, zakończcie to wreszcie). Zaskakujące, że z tak słabego materiału dało się zrobić dwie - podobno dobre - ekranizacje. Podobnie - jakim cudem książka trafiła na obie listy 100 najlepszych powieści kryminalnych wszech czasów.

Inne tego autora.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 17, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, cwa, mwa, panowie, kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Witold Gombrowicz - Trans-Atlantyk

Witold Gombrowicz po inauguracyjnym rejsie na transatlantyku Chrobry dobija do Buenos Aires, gdzie zastaje go wybuch drugiej wojny światowej. Ze względu na problem z powrotem bezpośrednio do Polski, żeby za broń chwycić, decyduje się na pozostanie w Argentynie. Krąży między zaprzyjaźnionymi a osiadłymi na obczyźnie rodakami (którzy boją się cokolwiek doradzić, bo może to zagrozić ich pozycji towarzyskiej), poselstwem (gdzie na zmianę Gombrowicz jest odsyłany do innego kraju lub lansowany jako obiecujący pisarz), spółką handlową trzech wspólników (którzy się nad nim nieustająco kłócą) oraz hacjendą lokalnego bogacza-homoseksualisty Gonzala (który usiłuje za pomocą Witolda zaciągnąć do łóżka młodego i atrakcyjnego Ignacego, syna Tomasza). Witold: uczestniczy w bankiecie, chodzi z Gonzalem (opowiadającym o ciężkim ale i upojnym życiu homoseksualisty), organizuje pojedynek, zostaje wciągnięty w sado-masochistyczny związek Ludzi z Ostrogami, obserwuje kulig (bez śniegu) oraz o mało co nie jest świadkiem uzasadnionego morderstwa ojca przez syna lub syna przez ojca. WTEM książka się kończy i następują przedmowy, posłowia i krytyczne dodatki dla tych, co nie zrozumieli.

Czyli dla mnie. Jestem czytelnikiem a) niewyrobionym, b) niezbyt wytrawnym, co sam autor sugeruje w jednej z licznych przedmów/posłowi. No nie jestem w stanie wyłuskać treści obudowanej niestrawną dla mnie warstwą formalną. Doskonale rozumiem większość warstw ponadfabularnych (a to że zjadliwa satyra na sarmatyzm u progu drugiej wojny światowej, a to że konflikt pokoleń, a to że konieczność współczesnego zredefiniowania patriotyzmu, a to że chęć zaszokowania wątkami homoseksualnymi czy nawet cel stylizacji językowej), ale w dalszym ciągu jest to okropna, przestarzała rzecz, mogąca podniecić czytelniczo chyba tylko teoretyków literatury. Odkrywcza zapewne w latach 50., teraz boleśnie męczy (przy słuchaniu, bo w życiu bym jej nie przeczytała).

#26/#6

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 16, 2018

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2018, panowie, beletrystyka - Skomentuj


Hakan Nesser - Kim Novak nie wykąpała się w jeziorze Genezaret

Lata 80. Matka 14-letniego Erika umiera w szpitalu (nowotwór), ojciec niespecjalnie sobie z tym radzi. Wysyła więc młodszego syna z kolegą Edmundem na wakacje do chaty nad jeziorem, gdzie ma zajmować się nimi jego drugi, starszy syn Henry i jego dziewczyna. Dziewczyna nie przyjeżdża, bo się pokłóciła z Henrym chwilę wcześniej, ale ani nastolatki, ani opiekujący się nimi dwudziestoparolatek nie uznają tego za problem. Wakacje są absolutnie sielskie, typowe dla lat ery przedinternetowej: rowerem po zakupy, ognisko, pływanie w mętnym jeziorze, budowa pomostu; Henry nie narzuca się chłopakom, pisze książkę, czasem tylko prosi o chwilę intymności, bo przyjeżdża do niego dziewczyna. Szybko okazuje się, że tą dziewczyną jest pyszna, dwudziestoparoletnia blondynka Ewa, do złudzenia podobna do Kim Novak, która tuż przed zakończeniem roku szkolnego w szkole Erika pojawia się na zastępstwo, budząc w młodych chłopcach wiele myśli, mimo że wiedzieli, że jest narzeczoną lokalnej sławy sportowej. Łatwo się domyślić, że związek Henry'ego z dziewczyną innego to początek kłopotów - któregoś dnia sielanka się kończy, gdy zwłoki jej byłego narzeczonego zostają znalezione w okolicach jeziora.

Inspektor policji pojawia się epizodycznie, jako przesłuchujący wszystkich (w tym chłopców) i aresztujący Henry'ego (tymczasowo, bo dowodów brak) w celu znalezienia mordercy. Zbrodniarza nie udaje się znaleźć. Po latach historia powraca w narracji Eryka, który pewnego dnia spotyka Ewę i mimo kilkunastoletniego stażu małżeńskiego i różnicy wieku, rozpoczyna z nią romans.

To zupełnie inna książka niż te typowo kryminalne - tu tajemnica morderstwa jest drobnym elementem historii dojrzewania, radzenia sobie ze śmiercią matki i próbą wejścia w świat dorosłych.

Inne tego autora tutaj.

#25

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 14, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, kryminal - Skomentuj


Dan Lyons - Fakap. Czyli moja przygoda z korpoświatem

50-letni dziennikarz, zajmujący się technologiami, zostaje zwolniony z prestiżowego czasopisma (upadek prasy papierowej). Kiedy po dłuższym okresie posuchy (a rzecz się dzieje w USA, gdzie bez ubezpieczenia medycznego sponsorowanego przez pracodawcę żyjesz na krawędzi, zwłaszcza z rodziną) dostaje pracę w start-upie Hubspot, jednej z bardziej obiecujących firm na rynku, odczuwa ogromną radość. Opcje na akcje (po wejściu na giełdę), młody dynamiczny zespół, życiowa okazja, przygoda, świetna praca, misja, a do tego ściana cukierków w kuchni i imprezy w "kampusie". I rzeczywiście, Dan czuje się jak w kampusie, tyle że ma ponad 50 lat, a nie 20+, jak jego otoczenie, nie rozumie przedszkolnego obrażania się współpracowników czy wysyłania e-maili z gratulacjami z powodu wykonania najdrobniejszej czynności (zupełnie nie jest team playerem!), jego praca okazuje się być absolutnie miałka i zbywalna, darmowe piwo nie rekompensuje mu godzin zmarnowanych na spotkaniach, w których zupełnie na poważnie uczestniczy m.in. pluszowy miś, zaś nazywanie faktu zwolnienia kogoś "zakończeniem szkoły" jest dla niego przerażająco cyniczne. W oczekiwaniu na opcje (i planowane kokosy) próbuje podejść do tematu jak do obserwacji antropologicznej, ale przeszkadza mu w tym psychopatyczny zwierzchnik, którego chwilę wcześniej uważał za przyjaciela i ponura obserwacja, że w związku z brakiem zysków, może nie doczekać zmonetyzowania opcji.

Najbardziej absurdalne w tej historii jest to, że rzecz nie jest fikcją. Po zakończeniu kariery w Hubspocie, zwierzchnik Dana próbował książkę od niego wykraść, ponieważ obawiał się (słusznie), że nie będzie ona pochlebna. Kilka wątków, opisanych w książce, pojawiło się w serialu Sillicon Valley, gdzie Lyons był współscenarzystą. O wydarzeniach, jakie miały miejsce po wydaniu książki, można poczytać w artykułach podlinkowanych jako źródła w artykule w wikipedii (30-34).

Czy śmiałam się podczas czytania? Niespecjalnie, ale mam w zanadrzu setkę podobnych anegdotek, które po latach już bywają dla mnie zabawne. Czy kiedyś sama napiszę książkę o życiu w korporacji? Ależ oczywiście.

Inne tego autora:

#24

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 5, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, beletrystyka, panowie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


#ogród - kwiecień

Tulipany i hiacynty już spore, ale nie wiem, jakie kolejne fale mrozów poczyniły spustoszenia. Postawiłam plastikowe płotki (estetycznie 3/10), żeby Błędnemu Kosiarzowi wskazać, gdzie ma nie wjeżdżać z kosiarą. Na razie kwitną pierwsze krokusy i te takie, co to zapomniałam, jak się nazywają. Rozważam ostrożnie wysianie roślin marcowych, ale się wstrzymam do weekendu.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 3, 2018

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, G is for Garden - Skomentuj


Herman Raucher - Prawie jak w bajce

Historia skomplikowanego związku między utalentowanym scenarzystą a tancerką rewiową, osadzona w Ameryce lat 50. Ben, nieco socjopatyczny 20-latek, opuszcza rodzinny Pittsburgh z zapasem skradzionych cygar doskonałej jakości, żeby zrobić karierę w Nowym Jorku. Poznaje ekscentrycznego Dona, który zajmuje się grzaniem łóżka stewardesom, rozpoczyna pracę w agencji reklamowej, po czym zostaje powołany do wojska, bo wojna z Koreą. Ginnie, 16-latka z dziwnej rodziny (ojciec - zamknięty w sobie malarz, matka - opuszcza rodzinę, żeby zacząć żyć, siostra - nimfomanka), ucieka z domu po pogrzebie ojca, mając ze sobą trochę gotówki i portret matki. Trafia do Nowego Jorku, przez chwilę współzarządza restauracją, ale kiedy odkrywa, że umie tańczyć, zostaje tancerką. Do mieszkania Dona trafia przypadkiem po pożarze w wynajmowanym przez nią mieszkaniu i zakochuje się w Benie, a w zasadzie w jego listach, które ten wysyła z wojska do swojego przyjaciela.

Zdecydowanie książki nie należy oceniać po ohydnej okładce[1]. Wprawdzie nie udaje niczego więcej niż romansu (i to bogato zaprawionego opisami erotycznymi), ale jest napisana świetnym językiem. Ben jest sarkastyczny i ironiczny, co nie przydaje mu się specjalnie ani w pracy, ani w wojsku[2], za to - i owszem - przy pisaniu scenariuszy. Ginnie ma doskonały zmysł obserwacji i potrafi nawet z kiepskich sytuacji wyjść dzięki ciętemu językowi. Dwutorowa narracja przysłania nieco płaską fabułę, w połowie książki już wiadomo, że czym spowodowane są przeszkody na drodze kochanków (avrgehqab fvę qbzlśyvć, żr qbwemnłn xbpunaxn Oran, Znttvr, gb zngxn Tvaavr), ale dzięki świetnym dialogom to nie przeszkadza.

[1] Projekt graficzny Andrzej Kuryłowicz (założyciel wydawnictwa); przyczynek do dyskusji o tym, że lepiej dać robotę fachowcom, a samemu skupić się na prowadzeniu firmy.

[2] Mam specjalnie miejsce w serduszku dla książek militarnych od kiedy przełamałam się i po kilku podejściach przeszłam przez "Paragraf 22". Opisy koszar, psychopatycznego sierżanta czy idiotyzmu służby wojskowej jako takiej plasują tę książkę wysoko w rankingu; dobrym przybliżeniem jest M.A.S.H.

#23

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 1, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Maciej Płaza - Robinson w Bolechowie

Historia, która prowadzi do Bolechowa, miasteczka podzielonym na część z pałacem (tę "lepszą") i z PGR-em (tę "gorszą"), rozpoczyna się w czasie II wojny, kiedy to ostatni hrabia z Bolechowa decyduje się uratować przed wojskami w czarnym mundurach swoje zbiory. Z pomocą syna ogrodnika, Stefana, i kilku wiernych pracowników, zamurowuje dzieła sztuki w pałacowej oranżerii; nie budzi to zachwytu najeźdzców. Zbiory przeżywają wojnę, a Stefan - oddając je nowemu polskiemu państwu - uzyskuje dla siebie posadę kustosza, ma też nadzieję, że jego córka - Łucja - będzie kontynuowała jego pracę. W życie Bolechowa wplata się drugi wątek - wypuszczony z ciężkiego więzienia Kamieniarz, milkliwy i ciężko doświadczony fachowiec, osiedla się opodal pałacu, zakłada rodzinę, ale jest obok wszystkiego, nie budząc zaufania u nikogo. Nieślubny syn Łucji, Robert - zgodnie z rodzinnym etosem - raczej unika okolic warsztatu, ale jest zafascynowany starszą córką Kamieniarza, Urszulą.

Na tej podbudowie rozwija się talent malarski Roberta, który opuszczając dziadka i matkę, rozpoczyna szybką karierę w transformujących latach 90. XX wieku. Odkryty w Poznaniu, po wymiernym sukcesie finansowym, wraca jednak przy każdej okazji do Bolechowa, bo to właśnie obrazy z rodzinnego miasteczka przynoszą mu sławę. Fascynacja Urszulą nie znika, maluje ją potajemnie (a z niedopowiedzeń wychodzi, że nie tylko maluje), również w tajemnicy przed pozostawioną w Poznaniu narzeczoną. Obserwuje upadek post-pereelowski na dwóch frontach: nieudaną transformację opartej na PGR-ze wsi i rozkład przemysłu, który kwitnące tereny Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego oddaje w ręce deweloperów, wyrzucających z nich robotników, artystów i skłoterów. Od zmian bardziej interesuje jednak Roberta tajemnica jego matki, która odmawia wyjaśnienia, kim był jego ojciec.

W głębi duszy oczekiwałam jakiejś kontynuacji Skorunia, skoro tak świetnie autorowi wyszedł. A tu nie - niespodzianka. Na najbardziej ogólnym poziomie to kolejna książka o dorastaniu, ale też o dialogu (a konkretnie nieumiejętności przekazywanej z pokolenia na pokolenie). Narracja w powieści jest dość trudna, bo ma wielu narratorów - Łucję, Roberta i unoszącego się, niewidocznego świadka wydarzeń, w których narracji nie miał kto przeprowadzić. Nie jest też łatwy język, ale jakże ładny - zdania się smakuje, czyta kilkakrotnie nie tyle dla złapania sensu, ale dla ucieszenia się jakością słów. Fabuła jest luźno wokół tych słów opleciona, czasem coś umyka, czasem coś potraktowane jest zbyt zdawkowo (motyw ucieczki Roberta i schizoidalnej jazdy po pustyniach USA niespecjalnie do mnie przemówił). Dla mnie cenny jest Poznań Roberta, oglądany z perspektywy malarza; od ponad roku planuję rajd po opuszczonych budynkach ZNTK, może w tym roku się uda?

Inne tego autora tutaj.

#22

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 30, 2018

Link permanentny - Tagi: 2018, beletrystyka, panowie - Kategoria: Czytam - Skomentuj