Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Krótkie, ale zabawne

"Community" to skomplikowana historia grupki osób, które przypadkiem spotkały się w Community College (analogu polskiej szkoły wieczorowej); każda z nich miała inny powód, żeby wrócić do zakończenia edukacji. Prawnik-oszust, anarchistka, prymuska wyrzucona za wspomaganie chemiczne, ultra-religijna matka dwójki dzieci, ekscentryczny milioner, nerd z aspergerem i kapitan drużyny futbolowej zbierają się początkowo w grupę, żeby dostać zaliczenie z hiszpańskiego u psychopatycznego nauczyciela. Do tego wszystkiego jest dziekan, który bardzo lubi się przebierać w damskie ciuszki. Po niedługim czasie, często wbrew sobie, zostają przyjaciółmi. Zaczyna się dość blado, ale po kilku epizodach pokochałam ich ogromnie, ponieważ serial nie jest taki oczywisty jak się wydaje - regularnie łamie wszystkie konwencje (czwartą ścianę, wiele narracji jednocześnie, cofanie się w czasie, rzut kostką determinuje wybór jednej z możliwych przyszłości).

Tak jak "The Big Bang Theory" jest komedią o śmiesznych nerdach, to "Silicon Valley" jest komedią dla nerdów, a zwłaszcza dla tych, którzy kiedykolwiek wytwarzali oprogramowanie. Richards Hendricks, nudzący się na szeregowym stanowisku w korporacji, przypadkiem wymyśla z kolegami doskonały algorytm bezstratnej konwersji i podniecony tym rzuca pracę, żeby założyć startup. I tu zaczyna się bynajmniej nie sukces, a ciężka polityka - czy dać się wykupić korporacji, czy przyjąć mniejszą dotację za udział w zyskach, a może rzeźbić z kolegami w garażu? Doskonały drugi plan - pracowity, choć nieco pechowy Hindus, kanadyjski Satanista, uczciwa prawniczka, zaangażowany choć niezbyt szanowany asystent czy nadużywający substancji odurzających właściciel inkubatora przedsiębiorczości - wdają się w te wszystkie aspekty prowadzenia firmy informatycznej, o których się zwykle nie mówi. Serial bawi mnie do łez już przez trzy sezony, czekam na czwarty. Dwa najbardziej śmieszne momenty - wizyta Erlicha w szalecie na stacji benzynowej oraz farma klików w Bangladeszu.

Deadbeat
Kevin Pacalogliu jest medium - widzi dusze umarłych i - czy chce, czy nie chce - pomaga im rozwiązać swoje przerwane życiowe sprawy, żeby mogli oddalić się w stronę metaforycznego światełka w tunelu. Często nie chcąc, ponieważ nie da się ukryć, że Pac nie jest specjalnie ogarniętym człowiekiem, raczej niechlujnym leniem, żyjącym kosztem swoich już nielicznych znajomych (w tym dilera narkotyków). Kiedy w mieście pojawia się piękna celebrytka Camomile, twierdząca w telewizji, że jest medium, Kev się zakochuje i nie przeszkadza mu to, że dama jest hochsztaplerką i zdecydowanie poza jego ligą. Przez pierwsze dwa sezony oboje robią sobie wzajemnie wbrew, ona zabiera mu zlecenia albo go szantażuje i wykorzystuje, on - z pomocą jej asystentki Sue - usiłuje się odgryźć. Trzeciego sezonu jeszcze nie widziałam, zmieniają się adwersarze, ale wiem, że Pac pozostanie tak samo lekko obrzydliwy, nieogarnięty, a jednak nieco rozczulający jak na początku.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 9, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj

« #czarnyponiedziałek - Martha Grimes - Fadeaway Girl »

Skomentuj