Uwielbiam, jak za pomocą sprytnego manewru autorka skupiła się na zupełnie nowych bohater(k)ach pierwszoplanowych, absolutnie nie zaniedbując dotychczas poznanych. Matylda, epizodycznie przewijająca się przez poprzednie tomy, jest zakochana w Tośku (od niedawna - Danielu). Naukę do matury przerywa tylko na kreację siebie w sieci, czekając na ten jeden lajk, a może i komentarz. Zamiast Daniela komentuje jednak Victory, cosplayerka i - jak się okazuje - celebrytka. Dziewczęta spotykają się na Pyrkonie; Matylda oczywiście jest niepewna, bo zdarzało się jej nazmyślać w sieciowych rozmowach, tymczasem okazuje się, że Wika wprawdzie nie zmyślała, ale poza Internetem jest... dziwna. Wycofana, nijaka (koloru dodają jej tylko przebrania, w które inwestuje całą siebie) i bardzo ostrożna. Fascynuje Matyldę, która rzuca się w przyjaźń całą sobą, motywując Wikę do pojawienia się na maturach i próbując rozkręcić jej sklep internetowy. Matka Matyldy obserwuje to z ciekawością entomologa, ale i niepokojem, kompletnie nie jest w stanie zrozumieć, co się dzieje z jej córką. Po maturach i wielkim kryzysie w kinie, wszyscy bohaterowie spotykają się na weselu Sandry, siostry Leona (Wika z bratem grają na weselu, Matylda ma robić zdjęcia, a Daniel... jest sobą). Gdzieś za Gnieznem Leon usiłuje poukładać sobie życie z rodziną i Danielem, a Matylda próbuje zrozumieć Wikę.
To, co jest chyba dla mnie najbardziej zachwycające w książkach o tęczowym Poznaniu, to że tak naprawdę to wszystko jedno, czy to historia o dziewczętach, chłopcach, transseksualistach czy wreszcie parach hetero. Zakochanie jest takie samo - niepewność na początku, motyle w brzuchu w fazie, kiedy już wiadomo, że obie osoby TAK, czy wreszcie umiejętność radzenia sobie z przeszkodami, bo nie zawsze jest sam fluff. Oczywiście, pary nieheteronormatywne mają trudniej, bo nie mają pisanych setkami lat ewoluujących skryptów; z jednej strony sytuacja, kiedy starszy brat Wiki jest skonsternowany, bo kazał siostrze uciekać, jeśli sytuacja na randce jest według niej niebezpieczna, a tymczasem Wiki poczuła się zagrożona przy Matyldzie, budzi lekki śmiech, z drugiej strony wcale nie trzeba mieć innego zestawu genitaliów, żeby potencjalnie drugą osobę skrzywdzić.
Nie jest zaniedbane też starsze pokolenie. Nie ma wprawdzie za dużo Idalii, ale jest Marcin i jego łagodna rezygnacja oraz Joanna, mama Matyldy, która usiłuje zarządzać zmianą za pomocą profesjonalnych poradników, z różnym skutkiem. Poznajemy też rodziców Leona, co rzuca światło na historie opisane w Slashu i Fanfiku. Moim nowym idolem został nowy mąż Sandry (pokolenie 1,5), liczę na jego większą obecność w tomie czwartym. Bo będzie tom czwarty?
Inne tej autorki tutaj.
#25
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 20, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Była flama Rebusa, Gill, zostaje nowym komendantem. Okazuje się trudnym partnerem, bo jednak bardziej dba o politykę niż o ludzi[1]. A śledztwo niełatwe i medialne, bo zaginęła córka zamożnego bankiera. Nikt nie żąda okupu, ale w okolicy posiadłości bankiera pojawiła się zagadkowa drewniana trumienka z laleczką. Rebus odkrywa we współpracy z Jean, kustoszką Muzeum Narodowego (z którą nie tylko prowadzi śledztwo, ku irytacji Gill), że takie laleczki pojawiły się w XIX wieku przy okazji kradzieży zwłok na badania oraz - z niezauważoną wcześniej regularnością - po zastanawiających zaginięciach w latach 70. i 80. Dokooptowują też emerytowanego patologa, profesora Devlina, prywatnie sąsiada zaginionej, który - nudząc się bez pracy - analizuje stare dokumenty sekcji. Poza Jean i patologiem, do ekipy Rebusa trafia sierżant Ellen Wylie, którą Gill zniszczyła na pierwszej konferencji prasowej, posterunkowa Siobhan Clarke, zdolna i ambitna policjantka, która wraz z lubiącym gadżety posterunkowym Grantem Hoodem usiłuje eksplorować drugą linię śledztwa - tajemniczą cybergrę, w której uczestniczyła zaginiona. Największym problemem tego zespołu jest to, że nikt ze sobą nie rozmawia, każdy samodzielnie prowadzi jakiś wątek. Niestety, to efekt udzielającego się stylu pracy Rebusa.
Rzecz się dzieje w 2001 roku, więc ta cyberprzestrzeń jest taka bardziej umowna - tajemniczy Quizmaster wysyła wskazówki pocztą, często zmieniając serwery. Żeby uzyskać jakiekolwiek informacje, trzeba kontaktować się ze specjalną komórką ds. Internetu, a i to niekoniecznie z dobrym efektem.
Kwiatek z tłumaczenia: “błękitne kamionkowe naczynia pokryte glazurą w kształcie talerzy i wazonów”.
Inne tego autora tutaj.
[1] Chociaż nie do końca. Upiera się, żeby Rebus poszedł na lekarza i podjął walkę ze swoim alkoholizmem; oczywiście Rebus to traktuje jako akt zazdrości (skoro wybrał Jean) i wtrącanie się w życie prywatne (whisky - Tallisker, Macallan, Laphroaig - i piwo to takie niewinne hobby[2], w końcu, nawet jak pod wpływem alkoholu policjant zaczyna przesłuchiwać podejrzanego albo ładuje się do mieszkania zaginionej).
[2] Poza muzyką. Mam wrażenie, że cytowana playlista w głowie Rebusa jest coraz bardziej kompulsywna, a pojawiające się wtręty - toporne ("– Plotki, Bill. To tak, jak z tym albumem Fleetwood Mac: najlepiej nie słuchać").
#24
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 15, 2019
Link permanentny -
Tagi:
2019, panowie, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Firma Alejandry sprzedaje zaprojektowany przez nią budynek za grube miliony euro. Oscar, mąż Alejandry dzwoni do niej z wyjazdu służbowego z Frankfurtu, gratuluje i sugeruje, żeby jednak zrobili sobie dziecko. Alex zasypia szczęśliwa, ale budzi ją telefon z policji z prośbą o identyfikację zwłok męża, który popełnił samobójstwo. Tak zaczyna się czas zmiany w życiu kobiety, z jednej strony to koszmar - okazuje się, że jej mąż od 8 lat dzieli czas na życie z nią i z inną kobietą, do której jeździ zamiast podróżować służbowo (bo i z pracy go wyrzucono kilka lat wcześniej). Z jednej strony, bo oznacza też zaskakującą zmianę - Alex poznaje Veronicę, ekscentryczną kochankę męża, mieszkającą na pięknej prowincji (przy tytułowej przystani). Zamiast jednak jej nienawidzić, zaprzyjaźnia się z nią i wynajmuje od niej pokój, udając badaczkę ptaków. Powoli odkrywa kolejne tajemnice Oscara i dociera do niej, że chyba jednak Oscarowi ktoś pomógł przenieść się na tamten świat. Ma to oczywiście wpływ na dotychczasowe życie Alejandry - nie jest już zadowolona z zaprojektowanego budynku, jej przyjaciółka okazuje się o wszystkim wiedzieć, a matka-pisarka (Cecilia Roth) w tajemnicy przed nią zaczyna pisać książkę o wydarzeniach z życia córki.
Serial jest świetny na wielu płaszczyznach. Niejednoznaczny, z wieloma wątkami i często pokazujący te same sytuacje z różnych perspektyw; pojawia się prowincjonalny policjant/muzyk rockowy po przejściach i nieco obszarpany, ale atrakcyjny przewoźnik. Wreszcie sama postać Veroniki, to chyba chciał osiągnąć Żuławski w Szamance, ale mu nie wyszło - jest uczciwa, kobieca, odważna i na trwałe zjednoczona z okolicą, w której mieszka. A i okolica - koło Albufery - jest piękna i malownicza, sama rzuciłabym pracę, żeby siedzieć cały dzień na tarasie i patrzeć na plażę opodal.
Pierwszy sezon nie przynosi odpowiedzi na pytanie, kto zabił Oscara, za to zostawia dość rozwojowe zawieszenie akcji.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 14, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Oczywiście jest tak, że mieszkając 14 lat w Suchym Lesie, nie wiedziałam, że w zasięgu ręki mam takie urocze miejsce jak Kokoryczkowe Wzgórze[1] (ba, nie wiedziałam, że porastająca je fioletowo-biała roślinka to kokorycz), więc aktualnie musiałam przejechać przez cały Poznań, żeby się przespacerować po pozostałościach najpierw przyklasztornego, potem przypałacowego parku z XIX wieku. Pałac w dalszym ciągu istnieje, niestety tylko w postaci zrujnowanej bryły. Krajobrazowy park jest o tyle ciekawy, że częściowo położony jest na stromej skarpie i w naturalny sposób łączy się z lasami porastającymi dolinę rzeki. Na samym szczycie wzgórza znajduje się ruinka, co ciekawe, zaprojektowana jako ruina od samego początku. Podobno można znaleźć zapomniany cmentarz, mnie się nie udało. Przy wejściu do parku jest gospodarstwo z koniem i kozami, wszystkie bardzo przyjacielskie; plotki głoszą, że kozom zdarza się wypuścić do parku na szaber. Wczesną wiosną park jest żółty od kwitnącej złoci (łąkowej i żółtej) i rannika zimowego. Potem przechodzi w fiolety za sprawą kokoryczy (pełnej i pustej) i miodunki ćmej. Aktualnie jest faza fioletowa. I soczyście zielona, odżywająca po tygodniu porannych przymrozków i przejmującego wiatru.
Jak widać po zdjęciach, wyprowadziłam na spacer nowy gadżet, budząc pewne zdziwienie wśród spotkanych w parku ludzi (“To pani jest wróżką?”). Nie jest to oryginalna kula Lensball, której reklamy pojawiają się na instagramie, tylko tańszy ekwiwalent z amazon.de (głównie z powodu ceny, ale też z powodu konieczności przesyłki z USA i potencjalnego zamieszania z cłem), na pierwszy rzut oka nie widzę różnicy. Do kuli jest dołączona szklana podstawka, która jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż czasem pojawiająca się w zestawach drewniana (drewno widać jako brązową plamę na “górze” zdjęcia, szkła nie), nie ma za to zamszowego woreczka ani ściereczki, niezbędnych do czyszczenia i przenoszenia, ale to można ogarnąć we własnym zakresie (noszę kulę w nieużywanym woreczku od długiego obiektywu). Z góry wspomnę, że owszem, to nie jest narzędzie profesjonalnego fotografa, ale ja profesjonalna zdecydowanie nie jestem i traktuję kulę jako fajną zabawkę. Ze znalezionych wad: nieustająco trzeba ją wycierać, bo ślady paluchów widać bardzo oraz trzeba mieć nieskazitelny manicure do zdjęcia “z ręką”, bo wstyd inaczej (tak, wiem, mam obrzępolone skórki na kciuku). Nie zaobserwowałam zjawiska, że kula skupia promienie słońca i wypala dziurę w ręku po kilku sekundach, może kwestia pory roku i wysokości słońca. W każdym razie dzisiaj, jak to mówią Amerykanie, poszłam do miasta ze zdjęciami w kuli. W przyszłości postaram się ograniczać.
Link do sklepu (nieafiliacyjny) - amazon.de - są różne wielkości, ja mam kulę o średnicy 80mm, co wydaje mi się sensownym rozmiarem do łatwego trzymania w ręku (kuli 150mm już bym nie dała rady utrzymać inaczej niż na wyciągniętej dłoni) i do uzyskiwanych efektów. Ale jak kto ma power w łapie, to czemu nie.
Kokorycz z bliży / Kokorycz z dali
Pałac rodziny von Treskov, AD 2019
Kokorycz (biała, nie wiem czy to pusta, czy pełna) / Coś, co nie jest miodunką
Poplątane
Ruinka kapliczki / Pole kokoryczy
Zielono mocno
Zielone / Przydatny pieniek jest przydatny
Drzewostan
Kapliczka / Pozostałości pałacu
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] O tym, że zaraz obok mam Rezerwat Meteorytów Morasko, wiedziałam od zawsze. Czy udało mi się pojechać? Oczywiście, że nie. Nie bądźcie jak Zuzanka, odwiedzajcie fajne miejsca blisko domu.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 14, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tag:
radojewo
- Komentarzy: 5
Pojechali na zieloną szkołę wszyscy nasi, więc film bez dubbingu.
Scott Lang kończy dwuletni okres aresztu domowego (z zakazem korzystania z urządzeń elektronicznych oraz kontaktu z dawnymi współpracownikami), kiedy przypadkiem jego umysł łączy się z umysłem zaginionej przed laty w przestrzeni kwantowej Janet, żony Howarda Pyma i matki Hope. Następną rzeczą, jaką zauważa, jest to, że zamiast niego w domu znajduje się mrówka-robot (z policyjną bransoletką na odnóżu), a on sam jedzie zminiaturyzowanym samochodem do Tajemniczego Laboratorium Pymów. Okazuje się, że dzięki wizycie Langa w przestrzeni kwantowej, udało się nawiązać kontakt z zaginioną 30 lat temu superbohaterką i może uda się ją sprowadzić. Fabuła jest raczej z tych szalonych i najlepiej streszcza ją chyba porównanie do przerzucania gorącego kartofla. Wszyscy - czarnorynkowy handlarz elektroniką, skorumpowany policjant, dawny współpracownik Pyma i jego rozedrgana kwantowo podopieczna - chcą przejąć laboratorium, dzięki czemu po całym San Francisco na zmianę ktoś się ściga (doskonały patent z pudełkiem Hot Wheelsów), ktoś maleje lub rośnie albo się naparza w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób. A skoro San Francisco, to jest malowniczy pościg w dół Lombard i dramatyczna scena na Fisherman’s Wharf. Jak to zwykle w filmach Marvela, jest cameo Stana Lee oraz - co bardziej wyjątkowe - niesporczaka.
Świetny film familijny, nie jest brutalny, a przemoc jest dość komiksowo-umowna (powiększający się kilkadziesiąt razy budynek zapewne zgniata stojących na powierzchni ludzi, ale tego nie widać, więc nie ma problemu); tak jak w przypadku Ant-Mana mam wątpliwości (krwawe crash-testy ze zmniejszaniem owieczek), tak tutaj myślę, że dla 9-10 latka może się już przyjąć. Dialogi bardzo dobre, niewulgarne. Będę testować.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 12, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Więc owszem, dlatego raz na jakiś czas lubię przeczytać jakąś podłą książkę, żeby potem docenić te fantastyczne. “Księcia przypływów” możecie zapewne znać z ekranizacji (Nolte/Streisand), ja nie znałam[1], co pozwoliło mi się w pełni[2] cieszyć fabułą książki.
Współcześnie (w latach 70.) Tom Wingo, bezrobotny trener i nauczyciel angielskiego, mąż i ojciec trzech córek, dowiaduje się o jednocześnie o kolejnej próbie samobójczej swojej siostry-bliźniaczki Savannah, poetki, oraz o tym, że jego ukochana żona chce się z nim rozstać, a on sam nie jest takim ojcem, za jakiego zawsze się uważał. Opuszcza więc rodzinne okolice i jedzie do Nowego Jorku, żeby przemyśleć swoje życie i związek oraz spotkać się z siostrą. Na miejscu dowiaduje się, że siostra jest w katatonii, potrafi wypluwać z siebie tylko chaotyczne frazy, a jej psychiatra, dr Lowenstein, próbuje z tego rozszyfrować przeszłość. Od tej pory spotkania Toma z dr Lowenstein przeplatają się z opowieściami o trudnym dzieciństwie w rozlewiskach Karoliny Południowej. Brutalny ojciec, ofiara dwóch wojen (II i w Korei), często nieobecny, ale podczas czasu w domu egzekwujący przemocą swoją wizję wychowania dzieci; pojawia się pierwowzór wątku z “Gnoju”, gdzie kilkulatki modlą się, żeby ojciec zginął na wojnie albo marzą, żeby udało się zmienić przeszłość i ich rodzice nigdy się nie spotkali. Ciężko doświadczona matka, rodząca (poza trójką żywych) martwe dzieci, dodatkowo opętana ambicją wejścia do wyższych sfer w lokalnej społeczności; gorzknieje z czasem, według narratora buduje swój świat na kłamstwie, co ma niebagatelny wpływ na dzieci. Do tego dochodzą dramatyczne wydarzenia, czasem w postaci rodzinnych legend (peregrynacje ojca w czasie II wojny światowej), czasem przywołane po wieloletnim wyparciu.
I przy tym wszystkim to książka absurdalnie pogodna, mimo przerażających wspomnień. Tom, Savannah i Luke budują sobie fantastyczny świat, w którym wzajemnie się chronią przez zewnętrzną grozą. Naznaczony religijnym szaleństwem, ale łagodny dziadek Amos jest lokalną ciekawostką, kiedy co roku na Wielkanoc wyciąga krzyż i odtwarza drogę krzyżową na ulicach miasteczka (i tylko raz krzyż był na kółkach). Babcia Tolitha, która opuściła męża i syna, jest bigamistką, ale nie boi się podjąć ryzyka przepieprzenia całego majątku na podróż dookoła świata oraz z wielką radością kładzie się w trumnie, żeby spłatać psikusa lokalnej plotkarce. Tom, główny kronikarz rodziny, który jako jedyny pamięta przeszłość i - z biegiem wydarzeń - opowiada o wszystkim zaangażowanej pani doktor, jest człowiekiem o ogromnym poczuciu humoru, dzięki czemu nawet opis zabijania i przemocy jest kontrapunktowany nieco ironicznym komentarzem. Wiadomo, jest to mechanizm przystosowania, sprawdzający się nieco lepiej niż szaleństwo siostry czy idee-fixe starszego brata. To wszystko nałożone jest na nostalgiczny obraz nieistniejącego już Południa - krainy rybaków, ludzi prostych, ale uczciwych; miejsca, gdzie wszystko było możliwe - domowa menażeria z tygrysem, kradzież morświna z parku rozrywki czy włamanie i pozostawienie w domu znienawidzonego człowieka rozkładających się zwłok ogromnego żółwia.
To mocna i przejmująca książka, ale napisana tak, że mam ochotę do niej wrócić, nawet kosztem przebijania się przez kilkaset stron opowiadających o koszmarnym dzieciństwie, które zostawiło na wszystkich dzieciach Wingo blizny.
[1] A chcę? Nie rozczaruję się filmem sprzed lat?
[2] Mimo tłumaczenia Łozińskiego. Nie porównywałam z oryginałem, ale przy czytaniu nie znalazłam wielu baboli (niezrozumiałych zdań, bo kilka niezgrabności i niekonsekwencji i owszem - “szkolarskie pismo”, “słoje Masona” czy “entuzjastki drużyny”).
#23
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 8, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Tego samego dnia 1989 roku na całym świecie jednocześnie rodzi się czterdzieścioro troje dzieci, mimo że żadna z ich matek nie była w ciąży. Siedmioro[1] z nowonarodzonych adoptuje ekscentryczny miliarder, sir Reginald Hargreeve, który odkrywa, że mają nadnaturalne moce. Jedynka (Luther) jest nadludzko silny, Dwójka (Diego) miota ze 100% celnością bronią, Trójka (Allison) umie frazą wywierać wpływ na ludzi, Czwórka (Klaus) rozmawia ze zmarłymi, bezimienny Piątka potrafi się teleportować (i - jak się okazuje - podróżować w czasie), Szóstka (Ben) zamienia się w ogromną ośmiornicę, zaś Siódemka (Vanya)... nie ma żadnych mocy i jest przez oschłego opiekuna wykluczona. Hargreeve buduje z dzieci drużynę superbohaterską, prasa trąbi o kolejnych sukcesach. Przeskok do współczesności. Luther od 4 lat prowadzi misję na księżycu, Allison jest znaną aktorką (ale straciła przy rozwodzie prawo do opieki nad córką), Diego jest eks-policjantem zwolnionym ze służby, Klaus jest na krawędzi przedawkowania narkotyków, Ben nie żyje, zaś Vanya jest drugorzędną skrzypaczką bez większych sukcesów w życiu. Wszyscy zbierają się na pogrzebie “ojca”, zorganizowanym przez kamerdynera Pogo (mówiącego szympansa) i Matkę (robota-opiekunkę). W tym momencie pojawia się zaginiony przed laty Piątka (58-letni, acz wyglądający na 15 lat, które miał w momencie zaginięcia) i oznajmia, że za 8 dni nastąpi apokalipsa, więc fajnie było coś z tym zrobić. Niedługo potem pojawia się para podróżników w czasie (Hazel i Cha-cha), którzy mają w planach zabicie Piątki oraz Leonard, żywotnie zainteresowany Vanyą.
Po pierwszym dwóch czy trzech odcinkach miałam ochotę rzucić w kąt. Męczące oko ciemne ujęcia z plamami światła (artsy-fartsy, ale ja jestem ślepawa i nic tam nie widzę), fabuła pierwszych odcinków jest raczej ekspozycyjna i nie wciągają. I wtem wszystkie wątki się splatają, a do końca jest napięcie. Są doskonałe i zróżnicowane postaci (szczególnie uwielbiam Klausa jako element chaotyczny i tarantinowską Cha-chę, graną przez niesamowicie opanowaną Mary J. Blige), jest tajemnicza organizacja, dbająca o spójność linii czasu przez usuwanie kluczowych dla historii osób (książę Ferdynand, JFK) i mnóstwo reperkusji z dzieciństwa cudownych dzieci, które po latach dopiero się ujawniają. I jeszcze ta muzyka[2], świetnie dobrana, taka, jaką lubię.
[1] Ha, czemu tylko siedmioro? Co z pozostałymi 36 dziećmi, ha? Pojawią się w drugim sezonie?
[2] The Kinks, Queen ("Don't stop me now"), Nina Simone, The Doors, Radiohead, Bay City Rollers czy Hooverphonic.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 5, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Drugi tom przygód jakże zabawnych dam - Misi, Zuzy i Ryszardy (i towarzyszących im panów o dźwięcznych nazwiskach Igła i Marchewka, związanych ze służbami) - niestety jeszcze dotkliwiej pokazuje ubóstwo fabuły i konstrukcji bohaterów. Były mąż Misi i kochanek Ryszardy, Henryk zwany Hardym, odsiaduje wyrok, a Ryszarda zostaje wyrzucona z ich wspólnego mieszkania i - ponieważ jej ojciec był figurantem w firmie Hardego - ma do zapłacenia 300 tys. złotych zaległego ZUS-u. Gdzie ląduje więc biedna Rysia? Oczywiście w nowym domu Misi, stanowiącym kość niezgody między Misią a Igłą, który jest wkurzony, że jego kobieta (wzdech) kupiła dom sama, więc na wszelki wypadek odmawia wspólnego mieszkania. Marchewka też ma problemy z Zuzą, którą podejrzewa o kontakty intymne z każdym napotkanym mężczyzną (sąsiad restaurator pochodzenia francuskiego czy bogaty sąsiad, właściciel firmy "Excel"[1]), więc na wszelki wypadek się na nią wścieka i do niej nie odzywa. Dzięki temu panie wplątują się w intrygę z kupowaniem egzaminu na prawo jazdy i trupem, dodatkowo ktoś usiłuje je wypłoszyć z posesji, a policja obserwuje je z daleka i cieszy się, że ktoś za nich wykonuje głupią robotę (nie, nie jestem przekonana, że ktokolwiek pozwoliłby nawet niewinnym cywilom na kradzież zwłok, rewizję w domu denata, wożenie ciała w chłodziarce czy wreszcie dokonywanie na zwłokach bezczeszczenia za pomocą cynamonu). Akcję posuwa do przodu zakładanie przez Ryszardę pończoch uciskowych, usuwanie śladów aktywności z laptopa przez smyranie go piersiami (podczas której to aktywności jeden z panów zaspokaja się intymnie i zakochuje w smyrającej laptopa pani) oraz przemiana Ryszardy z lafiryndy w damę (ech)[2].
Niestety, coraz bardziej gryzą mnie podczas lektury powtarzalne, dowcipne sformułowania, używane tylko po to, żeby wywołać chichocik u czytającego (u mnie jakoś frazy typu "Co w ten sposób inseminujesz", "matko, córko i szwagierko" czy przynoszenie pompy, żeby się oświadczyć z pompą (?!) budzą zgrzytanie zębów, a nie radość), klimat się robi raczej jak w Familiadzie. Bohaterowie (zwłaszcza bohaterki) nie mają życia wewnętrznego, są za to śliczne (nie muszą znać Sokratesa ani rymów parzystych), noszą meliski[3] i suknie od Zienia, dzielą się przepisami na potrawy i domowe usprawnienia (smażą dżem morelowy, podają przepis na tonik z glistnika, a z puszek zebranych przez sklepikarkę konstruują alarm, o którym wszyscy wiedzą, bo robią to w biały dzień). Panowie Igła i Marchewka nad wyraz chętnie dzielą się szowinistycznymi żartami ("Umysł kobiety. Setka zakładek w Google, jednocześnie otwartych. A w każdej działa dźwięk. Znasz to? Igła zarechotał, atmosfera wytworzyła się przyjemna"). W trakcie wydarzeń pojawiają się cztery koty (w tym jeden bestialsko zamordowany, nie polecam). Podsumowując - ja przeczytałam, żebyście Wy nie musieli.
[1] Aaa, jakież to toporne rozwiązanie fabularne. Sklepikarka myli Excela z Wordem (a w zasadzie z WORD-em, w którym pracuje Zieliński), co - podejrzewam - i tak nie miałoby żadnego znaczenia dla rozsypanych jak paczka draży panien.
[2] Ryszarda jest, oględnie mówiąc, zwolenniczką połączenia stylu Dody i Majki Jeżowskiej oraz intelektualnie nie błyska. Kiedy spotyka się z dystyngowaną pół-Polką, pół-Francuzką, ta ostatnia - w trosce o dobre imię swojego syna - postanawia zrobić z niej damę za pomocą usunięcia różowości z garderoby i nauki nie odzywania się, żeby braki intelektu nie waliły po oczach.
[3] Brakuje tylko linków afiliacyjnych do sklepów. Bo nawet źródła artykułów z prasy kobiecej (o uważności) są podane.
Inne tej autorki tu.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 2, 2019
Link permanentny -
Tagi:
panie, 2019, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 3
Spodziewałam się nie wiem czemu fikcji, ale to biograficzna opowieść, podtytuł książki “O życiu, macierzyństwie i pisaniu” dokładnie oddaje treść. Co absolutnie nie przeszkadza, bo to szczera, mądra opowieść o życiu, zwyczajnym, czasem przypadkowym, pełnym codzienności i ludzi. Epizody z życia autorki - rodzice, którzy się rozstali, pierwsza miłość, pierwsze dziecko, praca, sielskie wspomnienia o dziadkach, drugi związek, dziecko, rozstanie czy wreszcie - związane z tytułem - przeprowadzki. Ale to nie fabuła (wszak czy życie ma fabułę) stanowi siłę tej książki, tylko szczerość i dystans w relacji ze swojego życia. Szczegółowa relacja z życia z dwiema różnymi córkami i różnymi partnerami, z rozwijania się jako matka i od pewnego momentu jako pisarka; wiele sytuacji przypominało mi te, na które napotkałam w swoim życiu.
Bardzo mi się spodobała, nie tylko jako portret kobiety współczesnej. W przeciwieństwie do książki kolejnej...
#21
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 2, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Absolutnie zgadzam się z tezą, że każda (przynajmniej z tych przeczytanych przeze mnie) książka Harlana Cobena opiera się na podobnym szkielecie. Jest bohater, ma za sobą traumę z przeszłości, po czym nagle przeszłość powraca, wciąga bohatera w niebiezpieczny wir (obowiązkowo koniecznie z ucieczką przed policją/FBI), tajemnica się wyjaśnia, jest twist, tajemnica się wyjaśnia ponownie w zupełnie inny sposób. Tak jest i tutaj - Will Klein przyjeżdża na pogrzeb matki do rodzinnego miasteczka, na pogrzebie nie ma wielu osób ze względu na społeczny ostracyzm, bo kilkanaście lat wcześniej została zgwałcona i zamordowana Julie, sąsiadka Kleinów i była dziewczyna Willa, a podejrzany o to brat Willa, Ken, zniknął. Rodzina wierzyła w jego niewinność i uważała, że morderca Julie zabił też Kena. Tymczasem umierająca matka szepnęła, że Ken żyje, a w jej rzeczach Will znalazł zdjęcie brata sprzed dwóch lat. Niedługo potem znika i zostaje zamordowana aktualna dziewczyna Willa, Sheila, policja zaczyna zadawać pytania, niedwuznacznie sugerując, że Will jest w kontakcie z Kenem. To wszystko sprawia, że Will wraz z dość nietypowym przyjacielem Squaresem (trener jogi, nawrócony nazista) rozpoczynają własne śledztwo.
Przyznam, że rozwiązanie tej historii było dość męczące - mnóstwo dodatkowych postaci komplikowało wszystko, rozbicie finału na trzy rundy nie było już za drugim i trzecim razem zaskakujące. Niektórych rozwiązań się domyślałam (Xra mavxaął j cebtenzvr bpuebal śjvnqxój), niektóre były dość toporne (kto faktycznie zabił Julie, postać Ducha czy wreszcie hxeljnavr cemrq Jvyyrz snxgh, żr Whyvr hebqmvłn wrtb qmvrpxb).
Inne tego autora tu.
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 30, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, panowie, kryminal
- Skomentuj