Dziurawe sito mojej pamięci sprawiło, że odczułam długą przerwę, jaką miałam od lektury ostatniego tomu cyklu (prawie 8 lat, nie spodziewałam się, że aż tyle!), mniej więcej pamiętałam bohaterów poprzednich tomów, ale akcji - zupełnie nic[1]. 52-letnia Thursday mieszka w Swindon z rodziną - uratowanym z łap Goliatha Landonem i trójką dzieci. Pracuje w firmie o dźwięcznej nazwie ACME, zajmującej się instalacją wykładzin i dywanów, trochę nuda, ale zarabia na życie, podczas gdy Landon pracuje z domu, usiłując napisać książkę. Tyle że nie do końca to prawda - ACME jest przykrywką, Thursday w dalszym ciągu jest agentką literackiego oddziału Spec-Opsów, śledząc i unieszkodliwiając uciekinierów ze świata literackiego. Ale i to nie jest jedynym zajęciem Thursday, która w dalszym ciągu znika na całe dnie w Świecie Literatury, gdzie pracuje jako jedyna przedstawicielka Świata Zewnętrznego w ramach Jurysfikcji. A, i jeszcze zarabia na nielegalnym handlu walijskimi serami (chociaż ten wątek mógłby być bardziej rozbudowany, chyba że wróci w kolejnej części). Osią tego tomu jest odkrycie, że czas się kończy, a ochoczo korzystający z możliwości podróżowania w czasie Chronostrażnicy dowiadują się, że nikt nie wynalazł możliwości cofania się w czasie, więc wszystko, co robili do tej pory, nie miało prawa się wydarzyć. Sytuację ma uratować syn Thursday, Friday, który został/zostanie Chronostrażnikiem, tyle że wcale tego nie chce mimo próśb i gróźb, również ze strony samego Fridaya (tego, który został/zostanie Chronostrażnikiem; skomplikowane, jak wszystkie zabawy z czasem). Pobocznie, Thursday szuka Felixa8, sługusa złej Aornis, który ma wobec niej złe zamiary i przygotowuje do pracy w Jurysfikcji kadetki - Thursday5 (fikcyjną wersję występującą w nieudanej powieści “The Great Samuel Pepys Fiasco”) i, niespodziewanie, Thursday1-4 (fikcyjną wersję z tomów 1-4, niezbyt zgodną z rzeczywistością, bo rozwiązłą i brutalną).
Czego mi brakuje z poprzednich tomów, to więcej alternatywnego świata realnego z początków cyklu - wojna o Krym i konsekwencje polityczne, imperium Goliatha odgrywa tu rolę poboczną. Mroczny epizod na Dylemacie Moralnym jest dość ponury, ale chyba najbardziej nie fair jest wyjaśnienie, czemu córka Thursday, Jenny, nie pojawia się w tym tomie. Pojawia się za to dodo Pickwick, ale zdecydowanie za mało, tyle że dostaje pasiasty kubraczek, wydziergany przez Thursday5 na drutach.
[1] I serio, znowu muszę przeczytać całość, a tylko dwie pierwsze po polsku. Ratunku.
Inne tego autora tu.
#17
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 14, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, panowie, sf-f
- Komentarzy: 5
Fabuła pierwszego sezonu serialu jest spójna w większości z fabułą książki - Offred, niegdyś zwyczajna Amerykanka z mężem i dzieckiem - obserwowała z niepokojem, ale i bez strachu to, co działo się w jej kraju. Sarkała na kolejne ograniczenia, była zła na zakaz pracy kobiet, protestowała. Wtem mijają trzy lata i już nie ma do powiedzenia nic, ma tylko dać się zapłodnić Komendantowi, w którego domu mieszka i urodzić potomka. Serial twórczo rozwija wątki opowieści Atwood, pokazując zmiany starego ładu w nowy, próbę ucieczki przed Gileadem, przejście Offred (tu ma imię June) ze stanu stagnacji do próby wyplątania się z więzienia. Dodaje też bogate tło, wchodząc w historię powstania Gileadu, losy bohaterów przed zmianami, politykę, narastający terror i dramat. W przeciwieństwie do książki, realia są uwspółcześnione, tym bardziej przeraża więc bliskość potencjalnej zmiany i łatwość jej przeprowadzenia. Wizualnie perełka - od scenografii do choreografii scen zbiorowych, wnętrza i stroje - w tym zapadający natychmiast w pamięć uniform podręcznych, doskonała obsada i świetna gra aktorska. Elizabeth Moss, skrępowana wymaganiami roli, często gra samymi oczami lub drobnymi gestami, kiedy nie ma możliwości ruchu. Pierwszy sezon to pozycja obowiązkowa.
I teraz stety-niestety, dostępne są już drugi i trzeci sezon oraz w planach kolejne dwa. Stety, bo emocje w pozostałych dwóch są równie mocne, a nawet bardziej ze względu na narastającą drastyczność pokazywanych sytuacji. Pięknie jest poprowadzony wątek, pokazujący rozjazd między ideałami Gileadu a rzeczywistością, z prominentną rolą Seliny Joy w stworzeniu nowego porządku i konsekwencjach dla niej. Niestety, bo to, co było ogromną zaletą oszczędnej narracji Atwood - wszak narratorką jest Podręczna, w zasadzie więźniarka, widząca niewielki wycinek świata, w którym przyszło jej żyć - w serialu idzie czasem w gore, czasem w groteskę czy łamie zasady rządzące rzeczywistością. Im dalej w las, tym bardziej Gilead nie ma szans działać - twarde prawo Gileadu jest w jednej chwili naginane, chwilę później feruje wyrok z niewspółmierną okrutnością (chociażby brutalna kara dla Eden, marnująca cenne zasoby). Idea karnych kolonii nie trzyma się kupy, teoretycznie jest tam ogromny poziom promieniowania (oparzenia na skórze, wypadające zęby), strażniczki chodzą w kombinezonach, ale nie ma żadnej dekontaminacji, a Wnavar v Rzvyl wracają napromieniowane do zaszczytu pełnienia ról Podręcznych. Idea pierścieni (pojawiająca się w sezonie trzecim, raczej nie szukajcie) jest absurdalnie okrutna i jednocześnie idiotyczna (j Jnfmlatgbavr Cbqeępmalz qehghwą hfgn cvrepvatvrz, żrol avr zbtłl mr fboą ebmznjvnć. Avr, avxg avr jlwnśavn, wnx wrqmą, wnx zlwą męol, pb fvę qmvrwr cbqpmnf xvpuavępvn, wnx enqmą fbovr m xvyxhzvrfvępmalz fgnarz mncnyalz pml, unun, zqłbśpvnzv cvrejfmrtb gelzrfgeh). Charakter postaci drugoplanowych również przestaje być spójny - po sezonie pierwszym zachowanie Waterfordów zaczyna być chaotyczne, jakby scenarzyści pracowali z generatorem losowym “kto dziś jest bardziej psychopatyczny, a kogo musimy złagodzić, żeby zyskał sympatię”. Wspominałam o przeniesieniu realiów z lat 80. do zawierającej Internet z social mediami i nowoczesną techniką mniej-więcej współczesności (lub bardzo bliskiej przyszłości); w ogóle nie ma to wpływu na fabułę, nie ma współczesnego monitoringu, wystarczy, że rzecz się dzieje po ciemku i już nikogo nie da się namierzyć. Jednocześnie panuje terror inwigilacji, rzeczy dobrze ukryte wychodzą na jaw, a te ewidentnie nielegalne dzieją się niezakłócone w zasadzie w świetle dnia.
Wreszcie Offred/June. Z apatycznej, przerażonej brakiem wyjścia z dramatycznej sytuacji i usiłującej tylko przeżyć kobiety, w sezonie drugim i trzecim scenarzyści robią superbohaterkę w stylu Rocky’ego, superwytrzymałą i niezgniatalną oraz - mimo drastyczności gileadzkiego prawa - niezatapialną. Ruch oporu, którego w pierwszym sezonie nie było widać, nagle obejmuje wszystkich, a June staje się jego twarzą. Rezygnuje z własnego dobra dla walki, najpierw o uratowanie własnego dziecka, potem już całego świata (mimo że spoza Gileadu miałaby większe szanse na cokolwiek niż z wewnątrz). Oczywiście się zmienia, ale z przegięciem, z potulnej i zachowawczej w nieustraszoną panią Heisenberg (odcinek z Ofmatthew w klinice - czyż to nie był epizod z muchą?!, zaś scena z Eleanor - powtórzenie wątku z Jane). Boję się trochę kolejnych sezonów i jeszcze większej komiksowości, ale i tak będę oglądać. W końcu Nolite Te Bastardes Carborundorum.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 13, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 2
[Drobiazgi z 2016 i 2017 oraz 15.11/31.12.2020]
Łęgi Dębińskie zawierają park, który teoretycznie nazywa się Parkiem Jana Pawła II, ale nikt go tak nie nazywa, bo wszyscy i tak wiedzą, że to Łęgi. Przepięknie wiosną, przepięknie latem, w tym roku - przy okazji porannych zakupów na pobliskiej Giełdzie Kwiatowej - łapałam słońce w listopadzie i grudniu. Park nie jest duży, ale ładnie zaplanowany, można na pizzę do Mamma Wilda (nie trafiłam jeszcze, może się uda, jak świat wróci do normy) albo do SPOT-u.
Sierpień
Maj
Listopad
Grudzień
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 10, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
legi-debinskie
- Skomentuj
Miśka Pietkiewicz jest dzieckiem z rodziny, którą można by określić jako patologiczną. Pietkiewiczowie mieszkają w zrujnowanym mieszkaniu, którego wątpliwą ozdobą jest kredens pełen butelek z bimbrem; największym marzeniem matki Miśki jest zakup meblościanki, której posiadanie może wywindować ich na szczyt lokalnej elity. Ojciec marzy o możliwościach, jakie dałoby przejęcie kiosku “Ruchu” od Parysiaków, niestety doświadczony jest głównie w produkcji bimbru i jego spożyciu. Babcia Bronia, niegdysiejsza dziedziczka z okolic Wilna, ma znaczenie tylko w okolicy pojawiania się renty, nie ma już tego szacunku, gdy była suflerką w teatrze. Jest też wuj Roman, lokalny lowelas i dystrybutor mienia, znany jednak głównie z częstych pobytów w areszcie. Absurdalnie, Miśka patrzy na świat z pogodą mimo wszystkich niedostatków. Za swój dom uważa rosnący na podwórku kasztan i ma poczucie, że wszystkie patrzące na nią z pogardą dzieci z lepszego podwórka mają tak naprawdę gorzej od niej. Potem, już w czasach licealnych, odkrywa nieco zapuszczony, ale rajsko kolorowy ogród emerytowanego strażaka, pana Sybiduszki, gdzie spędza leniwe popołudnia się z innym społecznym wyrzutkiem, Krzysiem, artystą w zniszczonych butach. Kiedy odjeżdża tytułowym niebieskim autobusem na studia do wielkiego miasta, to właśnie za tym ogrodem (i - na czym się niespodziewanie łapie - Krzysiem) tęskni najbardziej.
Książka składa się z trzech części - dzieciństwa, studiów (z bogatym tłem okresu przemian, chociaż wielka polityka pojawia się tylko aluzyjnie) i wreszcie dorosłości. Miśka widzi dużo, ale potrafi tak przefiltrować przez pryzmat swojej pogody ducha nawet tragiczne wydarzenia, że nie jest to opowieść ponura. Mimo że Kosmowską znam od lat - czytałam “Niebieski autobus” jeszcze na studiach, a było to Naprawdę Dawno, w zamierzchłych czasach przedblogowych, nie mogę powstrzymać się od porównań do Dziuni, chociaż książki są podobne - ta sama epoka, podobne koleje losu, różnią się jednak właśnie tym pozytywnym spojrzeniem na świat. Oczywiście nie jest tak, że Miśka nie widzi złych rzeczy, ale umie się od nich odciąć i odbić, jej obserwacje często są ironiczne, zwłaszcza kiedy przestaje być dzieckiem i wierzyć w Mikołaja (a i wtedy poznaje oczy wujka Romana i czuje zapach bimbru). Dzięki temu opowieść o miasteczku, do którego dociera niebieski autobus, nie jest ani lukrowana (a Miśka nie przypomina rzewnej Pollyanny), ani nie uderza w miękkie za mocno, mimo że nie jest wyprana z emocji.
Inne książki tej autorki tu.
#16
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 9, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2
[31.01.2021]
Jestem człowiekiem dotrzymującym słowa, więc skoro ponad 5 lat temu obiecałam sobie, że wrócę pospacerować sobie przy pięknych, zabytkowych lubońskich domach, to czas nadszedł, żeby to zrobić. A że planowałam zrobić to za tydzień albo za pół roku - szczegół. Dla ustalenia uwagi - mieszkam na obrzeżach Poznania, kilometr od granicy Lubonia, a co najmniej raz w tygodniu przejeżdżam przez do delikatesów w Puszczykowie albo zawieźć młodzież do koleżanki (niekoniecznie w pandemii). Więc rozumiecie, pięć lat.
W niedzielny poranek, na haju wygenerowanym porannym słońcem, wstałam bladym świtkiem koło 9, umyłam zęby i pojechałam w śnieg. Najpierw na Armii Poznań, gdzie przepiękne ceglane kamienice, ozdobione detalem i dyrektorska willa, a potem w głąb uliczki Cyryla Ratajskiego, na osiedle przy danych Fabrykach[1] Drożdży (Sinnera) i Przetworów Ziemniaczanych (Koehlmanna). A potem po bułeczki na śniadanie i bukiet tulipanów, bo niedziela handlowa.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Rozsypujące się budynki fabryk opodal czekają na nielitościwą rękę dewelopera, który wyburza i stawia betonowe koszmarki.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 4, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tag:
lubon
- Komentarzy: 1
Czasem jest tak, że zaczynając jakąś książkę, już wiem, czy mi się będzie podobać, czy nie. Tutaj tak było - nie jestem wielbicielką PRL-u, bo pamiętam za dużo - kolejki, wdrukowany strach przed milicją, konieczność “załatwiania” wszystkiego i posiadania “kontaktów”, liczne ograniczenia, niedostępne artykuły na półkach Peweksu. Zupełnie nie wiem, jak należałoby podejść do eksperymentu pt. “przesycony kapitalizmem dziennikarz chce udawać w 2011 roku, że jest w PRL-u[1]”, żeby mnie cieszył.
TL;DR - przez większość lektury czułam irytację i zażenowanie.
Autorzy są młodsi ode mnie, PRL znają z drugiej ręki - od rodziców, starszych znajomych czy ze źródeł pisanych, często sprzecznych i subiektywnych. Udają stanie w kolejce, usiłują zrealizować w sklepie kartki na mięso, kupują “sprawnego” Malucha i równie sprawną pralkę Franię, cwaniakują[2], powielają szkodliwe pojęcia w kwestii wychowania dzieci[3][4], są zdziwieni, że ich przypadkowi sąsiedzi nie chcą z nimi utrzymywać stosunków towarzyskich, a na pożyczanie szklanki cukru patrzą niechętnie, wreszcie z przekąsem opisują, jak ich dawni znajomi, odcięci od nich z braku współczesnych metod komunikacji, odwiedzają ich raz, traktując spotkanie jak facebookowe wydarzenie.
Mam wrażenie, że współautorka miała nieco mniej naiwne podejście, jako że spodziewała się, że to na nią - jak na kobietę w latach 80. - spadnie wszystko związane z prowadzeniem domu: gotowanie bielizny w garze, bo Frania padła; klejenie tygodniowego jadłospisu z dozwolonych kartkami składników (są momenty żenujące[5]); wyczerpujące sprzątanie pastą BHP i szarym mydłem; zajmowanie się dzieckiem. Witek wyraźnie określa, że wzorem socjalistycznych samców, będzie zarabiał na chleb i - poza koniecznością współpracy przy wyżymaczce - raczej się nie będzie angażował (ale obiecuje żonie, że odrobi to po eksperymencie). Więc jak jestem skłonna uwierzyć, że mężczyzna zatęskni do (złudnej) prostoty życia w PRL-u, tak kobieta (sprawdzić, czy nie etnograf) raczej pomysł solidnie wyśmieje.
[1] Takie rzewne pierdoły bardzo mnie nakręcają; powspominajmy śmiertelność dzieci, brak USG (o które w pewnym momencie usilnie zabiega Iza, która bynajmniej nie chce pozostać w kwestii ciążowej opieki zdrowotnej na poziomie lat 80.), watę zamiast podpasek, wyłączenia prądu, kartki na benzynę.
I zaczęliśmy sobie opowiadać, jak to kiedyś kisiel był gęstszy, oranżada bardziej gazowana, a dzieciństwo spędzone w bandzie dzieciaków pod blokiem fajniejsze niż to przed komputerem.
[2]
Nie zwracamy natomiast uwagi na psie kupy ani gumy do żucia przyklejone do parkowych ławek. – Nie nasza ławka, więc co nas obchodzi – słusznie zauważa mój mąż. Próbujemy nawet cwaniakować: ja organizuję sztućce z baru mlecznego, a Witek, będąc w delegacji, budzik i ręcznik. Z hotelu.
[3] Sceny na placu zabaw są pokazywane z taką tezą, że zęby bolą. Z Marianną bawi się tylko zaniedbane dziecko, wypuszczone na plac zabaw bez rodziców. Reszta zazdrośnie strzeże drogich zabawek, a gustownie ubrane pociechy odsuwa od 2-latki w rajstopkach i jej mamy z niemodną trwałą. W ogóle część obserwacji dotyczących dziecka - eksperyment zaczyna się, kiedy Marianna ma dwa lata - jest absurdalna i niedostosowana do możliwości poznawczych dziecka.
Chcę, żeby Marianna była wrażliwa na tych, którzy nie nadążają za kapitalistycznymi zmianami. Na dzieciaki z Brzeskiej, ulicy warszawskich wykluczonych, które codziennie mijamy po drodze do pracy i których rodzice nie mają innego wyjścia, niż żyć w głębokim PRL-u. – Pół roku w PRL-u ją na to uwrażliwi – tłumaczy mi Witek. – A jeśli nabierze kompleksów? Poczuje się gorsza? – zastanawiam się. – Przecież my wszyscy, urodzeni w PRL-u, mamy kompleksy. Po co ją sztucznie wyposażać w taki bagaż?
[4] Tylko brakuje, żeby polecić najlepszy PRL-owski środek wychowawczy, czyli zlanie pasem. Poniższy cytat pojawia się w książce dla zaznaczenia niemocy wychowawczej współczesnych rodziców, mam ogromną nadzieję, że to była wypowiedź ironiczna:
Zofia Milska-Wrzosińska, psycholog: „Kiedyś dzieci były niegrzeczne, teraz mają ADHD, dysleksję, fobię. Coś, co było problemem wychowawczym, uznaje się za chorobę, którą trzeba leczyć.
[5] Pierwszą rzeczą, jaką matki i babki uczyły dziewczęta, była kuchenna ostrożność, w tym wybijanie każdego jajka oddzielnie do miseczki. Takiej wiedzy, jak widać, brakuje autorce.
Robię zaczyn. Wbijam jedno jajo, drugie, trzecie. Piąte jest zepsute. Zauważam to za późno: zbuk umościł się w mące razem z innymi. Wyrzucić? Przecież nie chcę zatruć rodziny. Jeszcze miesiąc temu bym tak zrobiła, ale dzisiaj, w PRL-u, szkoda mi czterech świeżych jaj i drogocennego cukru. Jeżeli wyrzucę ciasto, do końca miesiąca będziemy sobie radzić bez mąki – wykorzystałam już cały przydział. Wkładam więc wszystko do prodiża. Aromat rosnącego ciasta niweluje smród zgnilizny.
Karmi potem tym ciastem nieświadomego męża, dopiero kiedy mu nie szkodzi, pozwala jeść dziecku.
#15
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 2, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, panie, panowie, reportaz
- Komentarzy: 5
Jan Jerzy Koprowski - Śmierć w samolocie #112
Spis osób:
- Mario - cyniczny Włoch, podejrzewany o przynależność do “wywiadu NATO”
- Krystyna Nowicka - efektowna szatynka po 30, ale pełna dziewczęcego uroku
- Hans Deuter - młody blondyn, absztyfikant Krystyny, z RFN-u
- Stefania Zawadzka - sąsiadka Krystyny na wakacjach, prowadzi regularny tryb życia
- Jadwiga Brzeska - pilotka biura podróży[1], dawna przyjaciółka Krystyny
- kapitan Stefan Zawadka - lubi lody bakaliowe i kolekcjonuje zapalniczki
- doktor Otwinowski - specjalista od chorób zakaźnych, z praktyką w Afryce
- Jurek - dawny chłopak Jadwigi, podebrany i porzucony przez Krystynę
- Ewa Stawska - stewardesa podczas pechowego lotu
- inżynier Kicki - starszy, tęgi, świetnie utrzymany mężczyzna, zna niemiecki
- dyrektor Jan Widomski - zwierzchnik Krystyny, starszy, niewysoki, dobrze utrzymany pan
- Zbyszek Strążewski - nieszczęśliwie zakochana ofiara “szczęśliwej śmierci”
- Nowicka - matka Krystyny, ma ślady dawnej dużej urody
- Stanisław Nowicki - ojciec Krystyny, emerytowany urzędnik MF
- doktor Wiśniewski - Zakład Medycyny Sądowej Łódzkiej AM, miły gawędziarz
Piękna Polka[2], Krystyna Nowicka, na wczasach w Bułgarii jest werbowana przez imperialistycznych szpiegów. Niestety ze współpracy nic nie wychodzi, bo dziewczyna traci przytomność w samolocie powrotnym i niewiele później umiera. Lekarz stwierdza egzotyczną truciznę afrykańską, pochodzącą z kwiatu o nazwie “szczęśliwa śmierć”. Kapitan Zawadka podejrzewa pilotkę z biura podróży, której Krystyna odbiła swego czasu chłopaka, ale potwierdzające się w wywiadach informacje o bliskich kontaktach z Hansem z RFN sugerują, że może to przyczyna nagłego zgonu. Jednak im więcej dowiaduje się szczegółów życia zamordowanej, tym więcej potencjalnych wrogów znajduje. Kapitan stosuje metodę panny Marple i szuka podobnych sytuacji z przeszłości, dzięki czemu wykrywa zbrodniarza, ten jednak unika sprawiedliwości.
Się pali: ale nie podczas upałów.
Się zaniedbuje: żonę, bo się męczy w pracy (i się odczuwa irytację, jak żona to wypomni).
Się pije: koniak, napar z mięty.
Bawiąc-uczyć: działanie fikcyjnej trującej rośliny afrykańskiej.
[1]
Nie posiadała tej urody, która przyciąga natychmiast, wzrok mężczyzn. Inteligentny jednak wyraz twarzy, lekko garbaty nos, duże, ciemne oczy, które w połączeniu z ładnie wykrojonymi ustami dodawały jej wdzięku, zwłaszcza gdy ukazywała w uśmiechu piękne, zdrowe zęby, sprawiały, że wzbudzała zaufanie jako miła i sympatyczna osoba. Ubrana była sportowo w modną dżinsową spódnicę i w niebieską, w dobrym gatunku bluzkę z ładnym haftem. “Przyjemny wygląd ułatwia jej nawiązywanie kontaktów, a tym samym wykonywanie zawodu" - myślał kapitan, wprowadzając pilotkę do swego pokoju w gmachu komendy.
[2] Panie ogólnie autor dzieli na atrakcyjne albo sympatyczne, panowie w większości są “dobrze utrzymani”.
Inne tego autora.
Jerzy Romuald Milicz - Wizyta u zmarłej #113
Spis osób:
- Julia Rutecka (28) - zwana “Wesołą Julką”, dzierżawczyni budki z galanterią damską na Bazarze Różyckiego
- Ewa Rutecka (5) - córka Julii
- Wacław Rutecki (42) - były mąż ofiary, mężczyzna w sile wieku, ale postarzały przedwcześnie, z niezmiernie ruchliwą twarzą
- Bożena Jelska - fryzjerka damska, podobno przyjaciółka Ruteckiej
- Paulina Sitarzowa - sąsiadka Ruteckiej, podobno widziała zabójcę, energiczna nad podziw emerytka
- major Bernard Otocki - zastępca naczelnika Wydziału Służby Kryminalnej, nudziarz
- pułkownik Kazimierz Czapelski - zastępca komendanta Komendy Stołecznej MO, opanowany i układny
- pułkownik Hubert Burski - ruchliwy i pełen wigoru, o niewyparzonym języku
- porucznik Bogusław Gawlicz - WSK, młody oficer z werwą
- Erazm Kuchowicz - sąsiad Ruteckiej, mechanik samochodowy, po wyroku za rozbój
- Stefan Arbas (34) - kochanek Ruteckiej, taki bardziej lekkoduch, od każdego wycygani forsę
- Hryńczakowa - sąsiadka Ruteckiej, poduszka z tapczanu i otwarte okno zastępują jej telewizję
- Prosnak - dostawca towaru dla Ruteckiej, łysy jak kolano
- Zofia Buzan - krewna denatki
- Zdzichu Flach (23) - poprzedni kochanek Ruteckiej, wesoły i ładnie gra na akordeonie, młody byczek
- Tomek Jesion (22) - ładny chłopak, sympatyczny, grzeczny, nie powiem
- Anna Mirkowska - przyrodnia siostra Ruteckiego, przełożona pielęgniarek
- Martą Ankiewicz - dziewczyna Jesiona
- Karina Zadzik - córka zamożnego ogrodnika, aktualna flama Zdzicha Flacha
- Maksio Mikuta (32) - również kochanek Ruteckiej, wszystko się w nim kobietom podobało
- Bronisława Kowalska - podobno zleciła wykonawcom morderstwo Ruteckiej, mityczna postać z Gdyni
W wigilię zostaje brutalnie zamordowana kobieta i dziecko, zwłoki zostają znalezione kilkanaście dni później po interwencji przyjaciółki, która oczekiwała na zwrot długu. Milicja po wielu przymiarkach (i niejakich niesnaskach wewnętrznych) wyznacza do prowadzenia śledztwa pułkownika Burskiego, który właśnie wrócił z urlopu zdrowotnego (w wypadku zginęła jego nastoletnia córka, Ewa; oczywiście z winy eks-żony Burskiego, która wysłała córkę do szkoły w Anglii). Poza kilkoma scenami (Burski płacze w ramię kolegi lub wzdryga się, kiedy poznaje imię zamordowanej dziewczynki) nie ma to znaczenia dla śledztwa (a ponieważ to PRL, a nie Coben, tytuł nie oznacza, że ktoś sfingował śmierć córki milicjanta). Wracając do zamordowanych - pani Julia po rozstaniu z mężem prowadziła się dość lekko, milicja robi więc przegląd jej kochanków, przy okazji odkrywając niezwiązaną z morderstwem lichwę, przestępstwa gospodarcze (kradzież materiałów budowlanych), malwersację państwowych pieniędzy oraz lewe kursy ciężarówką. Gdy wreszcie trafia na osobę, która odwiedziła denatkę w wigilijny poranek, słyszy karkołomną historię, że było to morderstwo na zlecenie (co jakby zaprzecza faktowi, że pani Rutecka była w ciąży z mordercą).
Się pije: wino “Złoty bukiet”, ormiański koniak.
Się pali: dobre, bo amerykańskie.
Się je: sajrę z puszki.
Opcje lokalowe: mieszkania są jedno- lub dwupokojowe, naturalnie bez łazienek.
Barbara Gordon - Dolina nocy #114
Spis osób:
- Stanisław Groń - komendant posterunku w Topolewie
- Antek Groń - brat, były “leśny”, poszedł precz od żony, dziecka i gospodarki
- Ewa - bratanica i wychowanka Stanisława, nauczycielka z zasadami
- Marta Groń - żona komendanta, szykuje herbatę i kanapki dla męża
- Rysiek Kabat, ps. "Marzyciel" - indywidualny złodziejaszek z sumieniem
- Andrzej Kotkowski - magister literat-socjolog, dawniej AK, ale nawrócony[1]
- Banaszczakowie - lokalni potentaci w kradzieżach węgla
- Jacoń - dozorca, lubi popić, a potem śpi i nie widzi, że kradną
- “Lewy” - ma melinę i raka płuc
- Wiktor Bielski - zastępca, nazywany “towarzyszem profesorem”, bo skończył prawo, modelowy mężczyzna[2]
- Kędziora - milicjant, stary współpracownik Gronia
- Bogdan Groń - syn Stanisława, według ojca baba, a nie chłopak, mazgaj
- Zofia Firlejowa - dobrze po sześćdziesiątce, ale trzyma się dziarsko, emerytowana nauczycielka
- Iwona Wrońska - była żona Bielskiego, kłopotliwa ślicznotka[3]
- Waldek, ps. "Mały" - od Banaszczaków
- Mietek, ps. "Prawas" - syn „Lewego", dorabia sobie gładko w melinie ojca wypróżnianiem kieszeni pijanych
- Tadek, ps. "Badyl" - wysoki i chudy
- Krzysiek, ps. "Kolumb" - zamożni rodzice po rozwodzie, ale pieniądze nie zastąpią opieki
- Marek, ps. "Czarny" albo "Cygan" - śniady, włosy ciemne i skręcone jak karakułowe futro
- Wacek, ps. "Wolny" - jąkała, który koniecznie chciał zostać artystą kowalem, taki grzeczny chłopiec
- Janusz, ps. "Kamień" - wielkie, rosłe chłopisko z długą, jasną czupryną opadającą mu ciągle na oczy
- Kajtek, ps. "Kufel" - syn tak zwanej „starej" Kuflińskiej, co ma budkę z lodami
- Zdzisiek, ps. "Akrobata" - średni od Pawlusów, zwinny był jak piskorz, zręczny jak wiewiórka, chciał iść do cyrku
- Jacek Karaś, ps. "Pechowiec" - nawet matka na niego doniosła do glin
Tytułowa “dolina nocy” to okres z najmniejszym zużyciem prądu, kiedy wszyscy śpią. Nie śpi tylko komendant Staszek Groń, bo czeka na spotkanie z przywódcą lokalnej bandy złodziejaszków, rozczarowanych życiem w PRL-u. Myśli też o niezakończonej sprawę z przeszłości - jego brat, Antek, był w ugrupowaniu usiłującym przeforsować (celnymi strzałami w zdrajców[4]) własny pomysł na niesocjalistyczną Polskę. Milicjant uratował wtedy brata przed śmiercią lub więzieniem, zaopiekował się bratanicą, ale zadra tkwi do dziś, tym bardziej, że dramatycznie zniszczony życiem brat się pojawił po latach, prowokując druzgoczącą krytykę ustroju[5]. Groń po rozmowie najpierw z bratem, potem z jego córką, zaczyna powątpiewać w chęć zresocjalizowania się “Marzyciela”. Dużo smutnych słów o rozczarowaniu ustrojem i brak happy endu.
[1] Młody chłopak z AK, który za jego namową ujawnia się dobrowolnie, który namiętnie i szczerze w białej koszuli z czerwonym krawatem powiewa szturmówką i śpiewa Międzynarodówkę w pierwszomajowym pochodzie, który pisze, płomienne wiersze i demaskatorskie artykuły najpierw w prasie młodzieżowej, potem partyjnej i literackiej, kończy socjologię, który potem… (....) Wzbierała w nim gorycz i nienawiść. Nienawiść do wszystkich i wszystkiego. I za wszystko, co mu się przydarzyło w życiu, a także za to, czego nie osiągnął. Mówił: poświęciłem najpiękniejsze młode lata budowaniu tego, cośmy wtedy nazywali nowym życiem w naszym kraju. Potem okazało się, że mnie okłamywano, a ja z kolei okłamywałem innych. A teraz nowe życie wyrzekło się mnie…
[2]
Był przystojny i mógł się podobać. Kędzierzawy szatyn z szarymi, uważnymi oczyma, szerokie ciemne, zrośnięte nad nosem brwi, pociągła, opalona twarz. Wysoki, barczysty.
- Niebrzydkich chłopaków milicja teraz zatrudnia, i jeszcze pewnie z wyższym wykształceniem, co? - kpiła dalej. - A karate też się zna?
- Zna się - odpowiedział, uśmiechając się lekko.
[3] ”Mały nosek, ślicznie wykrojone usta, zielone oczy pod ciemnymi brwiami i ogniście rude, długie,
proste włosy, bardzo gęste, spływające aż do połowy ramion”; niestety, jej uroda stała się przekleństwem Bielskiego, bo zakochał się w niej i nie zważał na to, że była narkomanką.
[4] Kraska był dezerterem, zdrajcą, kumał się z milicją, to znaczy z tobą, stryju. Od Kraski mieliście podobno różne informacje o podziemiu. Księdza do szkoły nic wpuścił i jeszcze łysego orła, jak on to nazwał, w szkole kazał zawiesić.
[5] - Wiesz co, Antek, nie tobie rachunki Polsce Ludowej wystawiać. Myślisz, że i dziś nie ma takich w kraju i gdzie indziej, co nam kamienie pod nogi rzucają, jak kiedyś twój „Hetman" i jego ludzie, i tacy jak ty? Mówisz o brudach, tylko o brudach. Brudna piana zawsze po wierzchu pływa. Spłynie, nie bój się. Jeszcze tak będzie, jak być miało. Ale to nie na twój rozum.
Się pije: wódkę, bimber, denaturat („dings"), a nawet kradziony z zakładów farmaceutycznych spirytus metylowy, koniaczek, wermut.
Się pali: carmeny (Kotkowski), klubowe (Groń).
Złote myśli: Dobrego i burdel nie zepsuje, a złego i klasztor nie zbawi.
Się mieszka:
Wiktor Bielski darzy serdeczną niechęcią to, na co musi patrzeć codziennie. Ciemnoniebieskie ściany (żeby pająki odstraszyć, one niebieskiego nie lubią), kraty w oknach (bo to parter, złodzieje lubią), siatkowe firanki i pstre zasłony, szafki, szafeczki, półki, półeczki, gięte meble w stylu retro, stolik przykryty ażurowa, szydełkową serwetką i ze szklanym wazonikiem, w którym (ach, ach) śliczne czerwone maki z bibułki. Tapczan dawnej konstrukcji, a więc z materacem, ugniecionym w górki i dołki i z żakardową kapą. na której wymyślny wzór przedstawia pustynię, palmy, piramidy i wędrujących na wielbłądach Beduinów. Do tego na jednej ścianie Maria Magdalena, unosząca pokutniczo oczy ku boskiej światłości (rama złocona, szeroka), na drugiej zaś lasek brzozowy na tle turkusowego nieba, a wśród jadowicie zielonej szmaragdowej trawy żółte kwiatki - czyli wiosna. Co robić, nic się nic poradzi: odnajęty pokój i gospodyni zastrzegła, że niczego nic wolno z niego usuwać.
Inne tej autorki tu.
Inne z tego cyklu tutaj.
#14
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 1, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, kryminal, panie, panowie, prl -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
[30.01.2021]
Mimo wielu wizyt w Rogalinie, nigdy nie byłam tu zimą; wcześniej nie miałam takiej ciśnienia na przygodę, zimą wystarczyło susłowanie pod kocem i Palmiarnia. Jak widać, Rogalin i w śniegu bardzo, klimat nieco jak w "Lśnieniu", a za ciśnienie na przygody na razie podziękuję (wiecie kto, wiecie co, wiecie gdzie).
Smutno mi trochę, bo nie dogaduję się już z moją lustrzanką. Z bliska - pięknie, a to bokeh zrobi przecudny, kolory złapie, światło rozproszy, nie mam zarzutów. Za to z daleka - bez względu na obiektyw - robi zdjęcia, które oględnie można określić jako meh, nieostre, mimo że i światło ma, i punkt ostrości tam gdzie trzeba. Czytałam o prawdopodobnych przyczynach, jak przezwyciężę inercję, pewnie oddam do serwisu, ale rozglądam się też za czymś nowym, chętnie bez lusterka. Żeby lekkie, z wymiennymi obiektywami, bo oczywiście jasna stałka forever, ale czasem jednak bym coś zbliżyła, zwłaszcza jak włażę wysoko. Telefon, odpukać, pokrywa mi aktualnie większość potrzeb, ale nie robi takiego pięknego bokeh jak obiektyw 50mm. Smutno, bo spędziłam z Nikonem kilkanaście lat, smutno, bo nie lubię wybierać. Ale chyba czas.
GALERIA ZDJĘĆ oraz poprzednie notki: 2019, 2015 * 2013 (październik) * 2013 (maj) * 2012 * 2010 * 2008.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 31, 2021
Link permanentny -
Tag:
rogalin -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+
- Komentarzy: 2
W achronologicznej sadze rodziny Hnatów narrator przenosi czytelnika między 1996 rokiem, kiedy Zuzanna Grentel, rozwiedziona aptekarka, samotnie wychowująca syna Krzysztofa, poznaje Artura Hnata, malarza a rokiem 2010[1], kiedy cała rodzina radzi sobie z przedwczesną śmiercią Artura, wracając mozolnie do 2009, pokazując, co doprowadziło do śmierci. Wcześniej odchodzi ukochany brat Artura, Janek, z którym wzajemnie wspierali się i ratowali po tragicznej przeszłości - śmiertelnym wypadku jednej siostry, chorobie i śmieci drugiej, chorobie psychicznej matki i ojcu-psychopacie, nie wspominając o tym, że obaj bracia są chorzy na serce. Krzysztof, który nienawidził drugiego męża matki i oskarżał go o zabranie mu całej matczynej miłości, wpada w związek z Jakubem, sąsiadem z dzieciństwa; śmierć też krąży dookoła nich, bo Jakub ma epizody samobójcze i bogatą historię samookaleczeń. Wreszcie jest Danka, sąsiadka, przyjaciółka Zuzanny, tzw. życzliwa dusza, pomocna w nieszczęściu i Honorata, żona Janka, miotająca się między wściekłością i żałobą.
I powiem Wam, że totalnie bym tej książki nie skończyła, gdyby nie to, że miałam ją przeczytać na spotkanie klubu książkowego. Jaka to jest przykra i tragiczna rzecz. Tragiczna, bo od razu wiadomo, że wszystko się posypie, wszyscy umrą, a przykra, bo dawno nie czytałam historii o tak antypatycznych i zwichrowanych psychicznie bohaterach. Każdy z nich kwalifikuje się do leczenia - Artur i Janek, którzy nurzają się w rodzinnej tragedii, z upodobaniem wciągając w nią swoje żony, obiecujący córkom śmierć w ramach dziedzictwa[2]; zimna Zuzanna, która nie potrafi kochać dzieci i męczy ją to strasznie, ale nic z tym nie robi, wszak nie musi; Krzysztof, który neguje swoją orientację seksualną, wprawdzie radośnie czerpiąc z miłości Jakuba, ale mało dając w zamian i wielokrotnie niszcząc swojego partnera wspominaniem tymczasowości ich związku i wstydem przed otoczeniem. Nie zapominajmy o Honoracie, niemiłej i zmęczonej koniecznością wspierania wiecznie rozsypanego męża. Pytacie o sympatyczną sąsiadkę Dankę? Danka jest sympatyczna po musierowiczowsku: złośliwie komentuje zachowanie wywyższającej się przyjaciółki, a pełnymi religijnej zajadłości opiniami o homoseksualizmie Krzysztofa dzieli się z mężem, chętnie piekąc za wynagrodzeniem torty dla obu panów i płacąc Jakubowi za korepetycje dzieci. Wreszcie sedno całej opowieści - mroczna tajemnica w przeszłości braci Hnatów i ich rozłożone w czasie śmierci - to już było na dobicie. Powiedziałabym, że to powieść z zaskoczką, ale bynajmniej mnie nie zaskoczyła.
[1] Oczywiście kłamię, bo prolog i epilog książki dzieje się powiedzmy w roku 2040, gdzie spotykamy Zuzannę trzydzieści lat później, już podwójnie owdowiałą; nieco sztuczna klamra dla wyjaśnienia kilku wątków.
[2] B pmlz Mhmnaan ormanzvęgavr jfcbzvan j rcvybth, żr złbqfmn póexn mnpubebjnłn v hznełn ebx cb śzvrepv bwpn, fgnefmn cbqpvęłn fbovr żlłl m zvłbśpv, xvrql qbebfłn.
#13
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 29, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 1
Książka zajawiana jest jako obiektywna (dla mnie trochę w kontraście do subiektywnej opowieści np. Małgorzaty Halber) wersja doświadczenia alkoholizmu współczesnych kobiet, ze szczególnym akcentem na osoby wysokofunkcjonujące. Zaczyna się m.in. od takiego cytatu:
Piją prawniczki, policjantki, lekarki i celebrytki. Pije się od nizin po wyżyny. Od kobiet, które odkurzają cudze mieszkania, po doktorantki. Od salowych po serialowe aktorki.
Z konstrukcji wychodzi, że ma to być poradnik motywujący dla pań, które rekreacyjnie wychylają co wieczór kilka piw albo butelkę wina pod serial, co weekend wydają grube złotówki na drinki w klubie (sprawdzić, czy nie w pandemii), ale - ponieważ ogarniają lepiej lub gorzej dom i pracę - bynajmniej nie są w swoim mniemaniu alkoholiczkami, bo alkoholiczka to degeneratka, co leży w rynsztoku; na końcu książki jest dostępny test AUDIT.
Problem w tym, że książka jest zupełnie o czym innym i na tytułowe pytanie nie odpowiada - to wywiady z terapeutami uzależnień (w tym Osiatyńskim) i niepijącymi alkoholikami płci obojga oraz DDA, których rodzice pili. Cechą wspólną jest oderwanie od współczesności (picie w PRL-u czy w okresie transformacji miało dla kobiet naprawdę inny ciężar, chociażby ze względu na edukację o skutkach alkoholu) poza jedną opowieścią Joanny, która właśnie podjęła pierwszą próbę terapii, między innymi dlatego, że nie da się już dłużej ukrywać. Wbrew tytułowi nie ma tu żadnych mistrzyń kamuflażu, jeśli już, kamuflaż jest nieudolny i sypie się przypadkowo (tylko niechęci do konfrontacji u bliskich bądź społecznemu przyzwoleniu na picie można przypisać to, że nikt nie interweniuje[1] z powodu odoru przetrawionego alkoholu, niepewnego kroku czy małpki podzwaniającej w torebce). Historie motywujące trzeźwych alkoholików nie opisują sprawności lawirowania między życiem a alkoholem, tylko kolejne wpadki (wypadek dziecka, wyrzucenie z pracy, rodzina wzywa policję z alkomatem, sprawa w sądzie), które prowadzą do często wspominanego trafienia na dno. Więc jeśli chcecie - w trosce o - podrzucić tę pozycję znajomej, która Waszym zdaniem straciła kontrolę, chociaż na insta tego nie widać, to poszukajcie czegoś innego. Świadomość, że pije prawniczka i sprzątaczka, niewiele wnosi. Przy czym, żeby było jasne, to jest ciekawa pozycja o uzależnieniu od alkoholu i konsekwencjach, więc jeśli ktoś tego szuka, to jak najbardziej.
[1] Na przykład: jak reagować na widok współpracownika, który wlewa zawartość małpki, niech będzie, cytrynówki, do częściowo opróżnionej butelki izotonika i finalizuje tę niewinną butelkę podczas pracy? Pytam dla kolegi, oczywiście.
#12
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 25, 2021
Link permanentny -
Tagi:
reportaz, 2021, panie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 3