Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Pacific Rim

Bardzo przyzwoity film #4morons. Może jeden zarzut mam, że ciut zbyt patetyczny jest, ale rozumiem, że jak ludzkość jest zagrożona, to trzeba nieco patosu. Albowiem za kilka lat otworzy się portal, przez który do naszego świata wejdą istne bydlaki, pogrobowcy Godzilli, które będą demolować rozwinięta przy brzegach oceanu cywilizację. Do walki z bydlakami wojsko/naukowcy tworzą mechy, w które montują się parami albo i trójkami rodziny (syn z tatką, brat z siostrą itp.), nawiązują sojusz półkulami i mogą poruszać kilkudziesięciometrowym kombinezonem z rdzeniem atomowym jak własną ręką i nogą. Tyle że Jaegerów (mechów) jest za mało, a Obcych coraz więcej. Ba, zaczynają atakować parami oraz nie ograniczają się do wybrzeża, więc ludzkości grozi katastrofa. Demolują Golden Gate, a to nie jest miłe. Nie będzie zaskoczeniem, że najpierw sytuacja wyda się beznadziejna, morale upadnie jak bułka posmarowaną masłem stroną, ale wspólnym wielonarodowym wysiłkiem się jednak - w ostatniej sekundzie, obowiązkowo odliczający zegar - uda. Fanfary, flagi, fajerwerki.

Sytuację oczywiście ratuje pyskaty blondyn, srodze doświadczony przez życie utratą brata, który jednak wspina się na wyżyny i jak trzeba, to puści atomówkę i sam się uratuje (w tej roli wyjątkowo domyty Charlie Hunnam aka Jax Teller), duet doskonałych nerdów-naukowców, którzy i zwłoki obcego pokroją ("Nie rzucaj wnętrzności w moją stronę, znasz zasady"), i za pomocą czapeczki z elektrodami połączą się z umysłem obcego, przypłacając to tylko malutkim krwotokiem z nosa i oczopląsem. Doskonałą wisienką na czubku jest oczywiście Ron Perlman (nie wiem, czy lepszy jako Clay z SoA, czy jako Hellboy) w roli króla czarnego rynku w Hong Kongu, pozyskującego i monetyzującego dowolną ilość padliny z obcego (paczajcie mu na buty!). Jest stanowczy wojskowy, którzy wie, kiedy huknąć pięścią w stół i na jakiego żołnierza postawić (w tej roli Luther, o którym - jak już obiecywałam - niebawem) oraz piękna, delikatna jak kwiat, azjatycka piękność po przejściach. Wiele rzeczy w akcji nie trzyma się kupy (Obcy wprawdzie nie zjada ludzi ani tym bardziej metalowych jaegerów, ale ma ewidentnie kościane zęby, co nie przeszkadza mu pluć niebieskim kwasem, a podczas wybuchu atomowego pod wodą wystarczy sobie mechem przykucnąć, żeby fala uderzeniowa nie poczyniła nijakich zniszczeń), ale drobne ukłony w stronę widza (sedes na pobojowisku, żeby można było godnie do niego zwymiotować czy przepiękna scena paniki w schronie) wiele wynagradzają.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 7, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Projekt Jeżyce - Jeżyce Story

O tym, czemu na Rynku Jeżyckim w niedzielę tłumy były takie, jak co dzień, kiedy są tam kwiaty, owoce i warzywa, napisała magness. Poszliśmy na kawę od Brismana, na zerknięcie okiem na jeżycki klimat i, jak się okazało, na klecenie wianków z kwiecia przywiezionego z kwiaciarni Kwiaty&Miut. Maj wiankiem nie był zachwycony, kartonowymi domkami i poduszkami z szarego papieru oraz sztuczną trawą na straganach - nader.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 6, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Komentarzy: 2


Projekt Jeżyce - Kraszewskiego

Kraszewskiego jest prawdziwym utrapieniem, jeśli chce się przez nią przejechać, bo nierówny bruk, tramwaje, autobusy i mnóstwo samochodów wyjeżdżających z jednokierunkowych. Kiedy się idzie pieszo, też nie jest za wesoło, bo krzywe i zastawione chodniki, tłumy obładowane walorami z Rynku Jeżyckiego. A mimo to lubię Kraszewskiego, tak za nic. Nie ma zachęcających bram do zaglądania, sklepy jak gdzie indziej (chociaż ostatnio pojawił się ładny sklep z herbatą - Herbaciane Pola), za to pojawiło się kilka mniej zwykłych restauracji - podobno jeden z lepszych kebabów w Poznaniu oraz Knajpka na Fyrtlu (mają śniadania!).

GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 5, 2013

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Tag: murale - Komentarzy: 4




Kick Ass

Dave Lizewski, nastolatek z high schoola nudzi się nieco narastającym zużyciem Kleenexów, albowiem ejakuluje na myśl o wszystkim, co płci przeciwnej, więc wpada na pomysł, że zostanie superbohaterem. W tym celu kupuje zielony piankowy strój do nurkowania i idzie w miasto. Łomot spuszcza mu już pierwsza para napotkanych złoczyńców, chwilę potem przejeżdża go samochód, więc na wejściu ląduje w szpitalu. Ściągają z niego kombinezon (przez co fama idzie, że znaleziono go nagiego, więc na pewno jest gejem), łatają go, montując mu połowę szkieletu z metalu i wypuszczają bez blizny. Młody się nie zraża, idzie chwilę potem bronić honoru panny, która mu się podoba (a która uważa, że jest gejem) i trafia w sam środek gangu narkotykowego. Z tego też by nie wyszedł cało, ale do gry wchodzi zamaskowana dziewczynka, która wycina wszystkich w pień. Oraz zamaskowany mężczyzna, który ratuje dziewczynkę. Młody jedzie sobie na internetowej sławie (ma więcej znajomych niż na MySpace; dude, co to jest MySpace), mówi o nim telewizja, ale skoro zadarł z gangiem narkotykowym, wielki boss planuje go wykończyć. A że tenże sam wielki boss zniszczył karierę zamaskowanego mężczyzny, a jego córkę pozbawił matki, plot się zacieśnia. W końcowej scenie, zgodnie z najlepszymi zasadami sztuki filmowej, jeśli ktoś wniesie bazookę, to powinna wystrzelić.

Obejrzałam ten film, żebyście Wy nie musieli. Naprawdę, bardzo cenię ironiczne, komiksowe filmy o spuszczaniu sobie łomotu, ale tu zabrakło tej ironii. Owszem, można docenić obsadzenie Nicolasa Cage'a w roli superbohatera z doprawionym zarostem, jako oko puszczone do widza, ale to nie wystarczy. Film udaje bycie komedią, ale niespecjalnie mu to wychodzi - mordowanie, zwłaszcza w wykonaniu 10-latki - jest zbyt dosłowne. Na #4morons za ambitne, na wielkie kino - zdecydowanie zbyt #4morons.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 1, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 8


O majeranku

Rynek Wielkopolski. Niedziela, późne popołudnie. Jeden stragan, może półtora. Wprawdzie niespecjalnie miałam jeszcze siłę na zanurkowanie w koszu pachnących śliwek, ale chociaż dwa jabłka. Starszy pan waży, nagle podbiega do niego drugi starszy pan, podstawia mu pod nos torbę i każe się zaciągnąć. Pan sprzedający ofukuje drugiego, dość parlamentarnymi słowy każe mu się oddalić rączo, po czym wyjaśnia:
- No wie pani co? 30 lat sprzedaję warzywa. 30 lat. A ten przychodzi i mnie majerankiem szczuje. Czy ja majeranku nie wąchałem?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 30, 2013

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj


John Irving - Ostatnia noc w Twisted River

Irvinga czytam z rozpędu i nadziei, że sprzeda mi tak urokliwą historię jak niegdyś "Świat według Garpa". Niestety. Irving od lat sprzedaje, nieco zmieniając sztafaż, ciągle ten sam zestaw fobii i artefaktów - niepełna rodzina, samotny rodzic z dzieckiem, które umiera nagle i za wcześnie, niedźwiedź, śmierdzący stary pies i pisarz, szukający pomiędzy światem powieściowym, tym we własnej głowie i realnymi wspomnieniami.

Akcja "Ostatniej nocy" zaczyna się w latach 50. w New Hampshire, kiedy na skutek zbiegu okoliczności zostaje zabita Indianka, pomagająca w kuchni w tartaku. Kucharz włoskiego pochodzenia, Domenic i jego syn, Daniel, którzy niechcący śmierć spowodowali, uciekają, bo nie dość, że kucharz z nią sypiał, to jeszcze była konkubiną lokalnego szeryfa o mocno poszlakowanej opinii. Z pomocą jednego z drwalów, Ketchuma, którego z Domenikiem łączy mroczna przeszłość (i śmierć matki Daniela) zaczynają ponad 40-letnią pielgrzymkę, kiedy pod przybranym nazwiskiem uciekają przed ścigających ich szeryfem. Nawet w latach 90. nie ma żadnego problemu ze zmianą nazwisk, mieszkań, a nawet kraju - bo ostatecznie lądują w Kanadzie. Zostawiają po kolei wszystkich przyjaciół (i kochanki), które się przez ich życie przewijali; Domenic pracuje cały czas jako kucharz, a Danny zostaje pisarzem. Osią książki jest tajemnica sprzed lat, dzięki której zawiązała się przyjaźń Ketchuma i Domenica, ale dookoła tego owijają się historie napotkanych ludzi, domów, związków i sporo elementów amerykańskiej historii (wojna w Wietnamie, polityka Busha, atak na WTC).

Na nieco wyższym poziomie to książka o pisaniu. Danny do ostatniego rozdziału buduje historię, pisząc swoją ostatnią powieść właśnie o wydarzeniach "Ostatniej nocy", wybierając najważniejsze pierwsze zdanie, tworząc akcję z fragmentów, czasem od końca, żeby - jako zwieńczenie - napisać początek historii po tym, kiedy już doskonale zna zakończenie. Ta warstwa była cenna, zwłaszcza reakcja Domenica i Ketchuma na książki wydawane przez Danny'ego - oni pamiętali wydarzenia inaczej, czasem rozpoznawali więcej niż Daniel chciał napisać, czasem - mimo stwierdzenia, że wzorował się na jakieś rzeczywistej postaci - nie widzieli podobieństw. Klamrę zamykającą ostatni rozdział doceniam kompozycyjnie, ale całości powieści to nie ratuje.

Inne tego autora:

#71

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 29, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, beletrystyka, panowie - Skomentuj



Joanna Kulmowa - Wio, Leokadio!

Od jutra Leokadia idzie na emeryturę. A z nią jej dorożkarz, pan Alojzy. Pan Alojzy ma perspektywę mieszkać z niedawno poślubioną wdową na czwartym piętrze kamienicy i żyć z emerytury, tyle że Leokadia takich perspektyw nie ma; może dlatego, że jest koniem. Nie znajduje się w nowym, podorożkarskim świecie, nie chce być emerytką, ale nie umie być nikim innym - poetką, gońcem, gospodynią domową. Po zjedzeniu czarodziejskich bazi wyrastają jej skrzydła, co jednak bardziej komplikuje życie i konia (teraz pegaza), i emeryta Alojzego (niegdyś woźnicy).

Książka podzielona jest na krótkie nowelki z pure nonsensowymi dialogami, pomiędzy kartki wkradają się proste, umowne ilustracje. Zachwyciłam się językiem; mnóstwo smacznych, niekiedy dwuznacznie niepasujących do powieści dla dzieci zdań, które ma się ochotę natychmiast komuś przeczytać. Młodzież lat 4 jeszcze nie miała ochoty na lekturę, woli pana Brumma i słonia Elmera ostatnio.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 26, 2013

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Maja - Tagi: 2013, dla-dzieci, panie - Komentarzy: 2