Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

China Mieville - Blizna

Wydarzenia z “Dworca Perdido” prowadzą do zawiązania akcji części drugiej. Zimna i samolubna lingwistka Bellis Coldwine, zaprzyjaźniona z Grimnebulinem, który niechcący sprowadził na miasto wysysające życie motyle, ucieka z Nowego Crobuzon, bo boi się, że brutalna milicja powiąże ją - jak pozostałych znajomych Grimnebulina - z niedawnymi wydarzeniami i przymusowo zniknie, jak pozostali. Nie dociera do celu wyprawy, bo jej statek, oprócz pasażerów przewożący prze-tworzonych ludzi-więźniów, zostaje zaatakowany i przejęty przez Armadę, mityczne pływające pirackie miasto na konglomeracie statków. Bellis nienawidzi Armady, w przeciwieństwie do innych pasażerów i uwolnionych więźniów nie chce się zaaklimatyzować; chce za wszelką cenę wrócić do Nowego Crobuzon, a przynajmniej wysłać pisany przez całą podróż list do tajemniczego adresata. Rozpoczyna pracę w bibliotece i wbrew woli zostaje wciągnięta w polityczno-naukową rozgrywkę między lokalnymi ugrupowaniami politycznymi. Kochankowie, sado-masochistyczna para rządząca Niszczukowodami, chcą okiełznać pradawne zwierzę z innego wymiaru, awanka i zmusić go do ciągnięcia Armady (i nie tylko), pozostali władcy (m.in. wampir Brucolac) są dość sceptyczni, zważywszy na koszt przedsięwzięcia.

Ale nie bohaterowie, raczej obojętni w kierunku niesympatycznych (zwłaszcza wielokrotnie ukazywani jako absolutni zwyrole Kochankowie czy antypatyczna Bellis, odrzucająca wszystkich czy tajemniczy Uther, grający do własnej bramki) są siłą tego tomu; nie jest też nią akcja jako taka, mimo że są dwie bitwy, wyprawa badawcza czy wreszcie podróż do Blizny, będącej horyzontem rzeczywistości. To, co zostaje po lekturze, to kreacja światów i stworzeń te światy zamieszkujących oraz mitologia świata pradawnego, po którym zostały tzw. artefakty możliwości (miecz, który istnieje w każdej możliwej przyszłości). Do ludzi, kheprich, vodyanich (absurdalnie, prawie nieobecnych w tym tomie, mimo że akcja dzieje się w zasadzie na wodzie), taumaturgicznie prze-tworzonych ludzi-maszyn dołączają ludzie-kaktusy, salkrikatorianie - ludzie-raki, ludzie-moskity (podzieleni na łagodnych, roślinożernych samców, filozofów i naukowców, niemych, ale potrafiących biegle czytać i pisać oraz krwiożercze samice, zbyt głodne, żeby zrobić użytek z inteligencji) i wreszcie sama Blizna, gdzie zawodzi logika świata. Absurdalnie, mimo znacznej i wyczuwalnej obcości, Mieville wplata płynnie kawałki naszej kultury w egzotyczny świat Bag-Las (“Swoiście pojmowana sakralizacja kobiety. Pogarda skrywana pod maską adoracji”).

Tłumaczenie ma przedziwne kwiatki (“Bellis ledwo zipiała” czy “dostawała już mdłości koloru skały”, a “fizjonomia zapewnia (...) bezpieczeństwo” w kontekście braku krwi/zabezpieczenia strupowatym pancerzem, dzięki czemu kobiety-moskity nie mogły ich wyssać), ale chyba najbardziej przeszkadza mi spolszczenie wszystkich nazw własnych - gryzą mnie Niszczukowody, Tobietwój czy Alozowice przy zachowaniu angielsko brzmiących nazwisk bohaterów.

Inne tego autora tutaj.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 6, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Komentarzy: 1


Pilnitz / Chociebuż

W okolicach Drezna zaczyna się kraina zwana Szwajcarią Saksońską. Styk Niemiec, Czech i Polski, zdjęcia z punktów widokowych zwalają z nóg, na mapie mam zaznaczone kilkanaście zameczków i parków do odwiedzenia, majowy weekend - co może pójść nie tak. Otóż wystarczy, że będzie ulewa, przechodząca w deszcz ze śniegiem, a temperatura w górkach spadnie w okolice zera. W maju. Żeby już całkiem nie być w plecy, wybrałam pałac i park w Pillnitz pod Dreznem (a w zasadzie terytorialnie w Dreźnie, ale to jednak kawałek od miasta), bo jakkolwiek park (piękny!) nie zapewniał specjalnej ochrony przed deszczem (aktywność “zniszcz swoje buty” zaliczona, mnie pofarbowały skarpety, TŻ-owi nawet przeszło na stopy), ale w kilku pałacowych budynkach można obejrzeć bogatą ekspozycję mebli, porcelany i nieźle odtworzonych wnętrz (w tym na przykład bogato wyposażonego kombinatu kuchennego, z oddzielnymi pomieszczeniami do porcjowania mięsa, pieczenia chleba czy przechowywania naczyń), a dodatkowo można przeschnąć w palmiarni. W drodze do Pilnitz przypadkiem trafiłam też na Blaues Wunder Brücke (Most Loszwicki, zwany Niebieskim Cudem), który nawet w ulewie robi wrażenie.

W kompleksie Pilnitz można spędzić sporo czasu - sam spacer po ogrodach, może niekoniecznie w czasie deszczu, może zająć dobrą godzinę; aleje, labirynty, stawy, klomby, co państwo sobie życzą. Nie udało mi się zajrzeć do oranżerii z 250-letnim drzewkiem kamelii, albowiem była zamknięta, ale nieduża, gęsto obsadzona palmiarnia to rekompensowała. Wszystko kwitło - bzy, rododendrony, magnolie, tulipany, wersja zdecydowanie na bogato. Przy wejściu jest kawiarnio-restauracja (pyszne ciasta), a przy drodze z parkingu - sklep z czekoladą.

Jedną z atrakcji, z której niechętnie zrezygnowałam, była wyprawa parostatkiem po Łabie. Oprócz rejsów typowo widokowych wzdłuż promenady i z powrotem, można popłynąć trochę dalej, między innymi właśnie do Pilnitz. Kiedy wracaliśmy zmoczeni do samochodu, akurat dobił statek, z którego wysypali się turyści na zwiedzanie (żeby po kilku godzinach wrócić analogicznym transportem do Drezna); zdecydowanie fajna opcja jako alternatywa dla samochodu.

Nie że jazda samochodem jest jakaś gorsza - zarówno z Drezna, jak i potem, kierując się na Chociebuż - wjechaliśmy w piękne górki z obłędnymi widokami. Musicie uwierzyć na słowo, bo głównie widać było deszcz. Ze śniegiem czasem. A że zdjęcia tylko z Chociebuża, jak już się wypogodziło, to garstka ciekawostek lingwistycznych. Na kierunkowskazach nazwy miejscowości są wypisane po niemiecku i po łużycku, czasem tłumaczenie jest dosłowne (Neuesdorf - Nowa Wjas), czasem jakby nie (Willmannsdorf - Rogozno). Czasem zdarzają się zabawne kierunkowskazy - Gross Gastrose po niemieckiej stronie, a Chociule po polskiej.

Chociebuż

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 4, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dresden, drezno, niemcy, pilnitz, cotbus, majowka2019, chociebuz - Skomentuj


Drezno - Stare Miasto

Plany były imponujące, bo na drezdeńskiej starówce można spędzić kilka dni, ale ze względu na wyporność wycieczki na sztukę ograniczyliśmy się do Zwingera (a i to nie całego), przejścia obok monumentalnego muralu z Orszakiem Książecym oraz spacerze po Tarasach Brühla, omijając tak wiele dobrego, że nie będę wymieniać, bo mi smutno (ale jakby kto planował, mam listę).

TL;DR - Zwinger obowiązkowo.

Pałac Zwinger to ogromna, barokowa XVIII-wieczna budowla, aktualnie mieszcząca Galerię Starych Mistrzów, bogatą kolekcję porcelany i kilka innych wnętrz, które można zwiedzać w ramach jednego biletu[1]. Sam kompleks - dziedziniec oraz tarasy - można obejść bez biletu i na sam spacer warto zarezerwować dobrą godzinę, nie licząc ekspozycji. Nam - z nieco niechętnym Majutem (nuda, głód zaraz po śniadaniu, to tylko budynki, czy możemy odpocząć, pada, gorąco) - w sumie zeszło na Zwinger 4 godziny, nie licząc przerwy na obiad. Sama galeria obrazów zajmuje trzy piętra, od Boticcellich przez Dürery i Rembrandty do Bellotów. Szukałyśmy z młodzieżą zwierząt na obrazach i przyznam, że nielichą fantazję mieć trzeba, żeby takie Madonnie machnąć ślimaka dla towarzystwa. Najbardziej, poza oczywiście samą architekturą budynku, podobał mi się arras (patchwork?) Kathariny Gaenssler, przedstawiający lustrzany widok sali z widokiem na Madonnę Sykstyńską i martwe natury na drugim piętrze (zwłaszcza te campowe typu zwiędłe kwiaty czy śledzie). Z zabawnych rzeczy - obrazy i rzeźby chronione są przed dotykiem, przy zbliżeniu się, nawet niecelowym, odzywa się brzęczyk, który błyskawicznie animuje kustoszy.

Nieco większe zainteresowanie wzbudziła w młodzieży kolekcja porcelany, chyba ze względu na przestrzenność i zróżnicowanie. Od talerzy do fantastycznych, piętrowych konstrukcji, od Japonii po pobliską Miśnię. Wyszliśmy przez sklep, może nie w samym muzeum, ale przy jednej z pobliskich uliczek, bogatsi o porcelanowy dzwoneczek.

Tęsknie omijając Zamek Rezydencyjny, w drodze na Tarasy, przeszłam obok Fürstenzugu, ogromnego muralu na Augustusstrasse, przedstawiającego orszak - jak podaje przewodnik - 35 władców dynastii Wettynów i około 50 innych osób oraz konie i podobno dwa charty. Aktualnie (od początku XX wieku) 100-metrowy mural składa się z porcelanowych płytek, dzięki czemu przetrwał bombardowanie w czasie wojny, wcześniej był malowany na murze techniką sgraffito.

Tarasy Brühla to promenada spacerowa z widokiem na drugi brzeg Łaby, przecinającej Drezno. Pogoda była dość barowa, pewnie w pełnym słońcu jest zdecydowanie ładniej. Na samych Tarasach można spędzić sporo czasu, wchodząc do Albertinum, Akademii Sztuk Pięknych, Sądu Najwyższego czy wreszcie do Nowej Synagogi, świątyni-pomnika powstałej na pamiątkę synagogi Sempera zburzonej podczas Nocy Kryształowej; można też pod Tarasami zwiedzić pozostałości twierdzy, jak kto lubi bunkry. Można też iść na ciasto i kawę.

Zwinger, dziedziniec Zamek Rezydencyjny Madonna ze ślimakiem / Wnętrza / Wejście do Glockenspiel Katharina Gaenssler, Sixtina 2012 Zwinger / Błazen dworski / Dziwny piesek Krajobraz po uczcie No może nie jest aż takie nudne Georgentor / Fürstenzug (detal) Kolekcja Porcelany Fürstenzug Tarasy Brühla Tarasy / Akademia / Astronomie im Urlaub (fragment)

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Jak ktoś planuje intensywne zwiedzanie, warto się rozeznać w dostępnych kartach miejskich - Dresden Welcome Card czy Dresden City Card, obejmujące komunikację i wstępy (lub zniżki na wstępy). Nie znalazłam opcji zakupu biletu do Zwingera przez Internet, ale posiadacze Museum Card wchodzili bez kolejki (a do kasy była dość spora, mimo że dzień roboczy w Niemczech). Moim Graalem jest oczywiście Karta Krainy Zamków, nie ze względu na koszt, ale na czas, żeby te 50 zamków objechać.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 3, 2019

Link permanentny - Tagi: drezno, niemcy, dresden, murale, majowka2019, sztuka - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Skomentuj


Drezno - Zoo

Drezdeńskie zoo nie jest bardzo duże, dzięki czemu da się je przejść bez zmęczenia w 2-3 godziny. Dodatkowo jest nastawione na dzieci - kilka sporych placów zabaw, co najmniej dwa (może i więcej, ale na dwa trafiliśmy) parki zręcznościowe, z których jeden sprytnie jest umieszczony obok wybiegu dla małp, zjeżdżalnia-rura[1] do nocnego pawilonu; Majut był zachwycony. Mimo majowego weekendu (fakt, że dla Niemców to był dzień roboczy) kolejek do kasy nie było w zasadzie wcale, chociaż w samym zoo było sporo ludzi. Obłędnie pachnie wisteria.

[1] “Mamo, ty też możesz zjechać”. Zjechałam. Aaaa. Bardzo szybko, na szczęście bardzo krótko.

GALERIA ZDJĘĆ.
Strona zoo - aktualne ceny biletów czy lista nowo narodzonych zwierząt.
Parking całodzienny - 3 euro.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 2, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: niemcy, ogrod-zoologiczny, zoo, drezno, majowka2019 - Skomentuj


Chociebuż - Pałac Branitz

Wprawdzie wyprawa do Drezna nie była aż tak długa, żeby robić przystanek, ale i tak zaplanowałam, bo mogę. Od zawsze fascynowało mnie lingwistycznie miasto Chociebuż/Cottbus, które okazało się mieć przepiękny park z muzeum, pałac i - podobno, bo nie dotarliśmy - małe zoo. Ponieważ miał to być krótki, regeneracyjny postój na małą przekąskę (frytki, currywurst, lemoniada rabarbarowa) i spacer, ograniczyłam się niechętnie do części parku, nie docierając do piramid, co i tak z przechadzką dookoła zamku zajęło dobrą godzinę. W parku wiewiórki, ptaszęta, w stawie rozgłośnie koncertujące żaby, rododendrony, bez, dmuchawce i wielość krzewów.

Książę Herman von Pückler-Muskau przeniósł się do rodzinnego Branitz po sprzedaży parku i zamku w pobliskim Mużakowie. Co ciekawe, książę samodzielnie projektował i sadził rośliny w ogrodzie; legenda głosi, że pracami ogrodowymi próbowano go jako nastolatka resocjalizować, bo był wielce krnąbrny i - jak widać - metoda się okazała skuteczna. Efektem fascynacji księcia kulturą egipską są piramidy w głębi parku. Jedna z nich, mieszcząca się na wysepce, jest grobowcem księcia i jego małżonki.

Wstęp - do parku gratis, zwiedzanie pałacu i wystaw jest płatne dodatkowo. Płatny też jest parking przy pałacu (pewnie można zaparkować “na dziko”, ale po co).

25-26 maja w parku odbywa się znany w okolicy Festiwal Ogrodniczy, z biletowanym wstępem. Szczegóły na stronie wydarzenia (po niemiecku).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 1, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: cottbus, chociebuż, niemcy, dresden, drezno, majowka2019 - Skomentuj


Ewa wzywa 07

Nie wiem, jak Wy, ale ja pasjami uwielbiam kryminały, w których na wstępie autor prezentuje listę osób. Ponieważ nie jest to praktyka powszechna, przygotowałam spis bohaterów samodzielnie.

Danuta Frey-Majewska - Maska śmierci #37

Lista osób:

  • prowadzący śledztwo - kończy zaocznie prawo, oczekuje na awans, żona i 6-letnia córka (nieistotne dla fabuły).
  • Janusz Rogosz - kierownik sklepu z obuwiem, denat.
  • Paweł Szulc - właściciel sklepu z pamiątkami w Kamieniu.
  • Wanda Szulc - żona, siwa i zniszczona, ale bogata z domu.
  • Maria Karasek - kierowniczka Domu Kultury.
  • Lucjan Karasek - mąż Marii, zaopatrzeniowiec z Zakładów Skórzanych „Jedność” w Kamieniu.
  • Kazimierz Kwiatek - przewodniczący kamieńskiej rady narodowej.
  • Andrzej Marzec - sekretarz partii, naczelny dyrektor Jedności”.
  • Irmina Marzec - przy mężu, nie pracuje, bo ma rodzinę we Francji.
  • Wiesław Cuper - zastępca Marca.
  • Krystyna Cuprowa - rudowłosa, atrakcyjna żona Wiesława.
  • Krzysztof Makarewicz - sekretarz partii w Kamieniu.
  • Bogdan Chmielnik - komendant straży pożarnej.
  • Michał Krawczyk - sierżant milicji.
  • Justyna Krawczyk - żona sierżanta, była żona Rogosza.
  • Anatol Najda - producent galanterii skórzanej.

Na sylwestrowym balu w Kamieniu bawili się notable i cała towarzyska “śmietanka”. Impreza zakończyła się odkryciem denata w masce śmierci, Rogosza. W trakcie śledztwa okazało się, że w mętne interesy w sklepie Rogosza (sprzedaż wyrobów prywatnych, a nie tylko państwowych, zgroza) umoczona jest połowa miasteczka. Jako że rzecz się dzieje zimą, a miasteczko jest tuż przy granicy z Czechosłowacją, w trakcie śledztwa odbywa się dramatyczny pościg za uciekającym za granicę przestępcą, co prowadzący śledztwo przypłaca chorobą (którą ignoruje, bo pracować trzeba).

Po walutę się jeździ do Warszawy. “Spotkanie (...) z waluciarzami zostało uzgodnione wcześniej, tak jak i wcześniej uzgodniono sygnał rozpoznawczy - bukiecik sztucznych fiołków w klapie płaszcza. Wymiany dewiz na złote polskie dokonano w ubikacji Pałacu Kultury”.

Inne tej autorki tutaj.

Władysław Krupiński - Tajemnica gotyckiej komnaty #38

Lista osób:

  • "Stary" - naczelnik z autorytetem.
  • prowadzący śledztwo - lubi ładne panny.
  • Kazimierz Groński - lat 28, kustosz zamku w Waśniewicach, denat.
  • Zawierciński - poprzedni kustosz, również denat.
  • Iwona - kierowniczka muzeum w Waśniewicach, ładna i budzi zaufanie, niestety ma narzeczonego.
  • barmanka - fertyczna i dobrze zbudowana, do tego rozsądna i rozgarnięta oraz dyskretna.
  • robotnicy - czyszczą pałacowe piwnice, ale chlapią ozorami na lewo i prawo.
  • rybak - mieszka w okolicy od dawna, ma dobry słuch.
  • Bruno “Czarny Smok” - oficer SS, właściciel białego mercedesa.

Pracowników zamku w Waśniewicach prześladuje pech - jeden z kustoszy ginie potrącony przez samochód, drugi zostaje wyrzucony z promu Gdynia-Kopenhaga, którym udawał się na prestiżową konferencję historyków sztuki. Obrotny funkcjonariusz udaje się do Waśniewic, gdzie z atrakcyjną panną Iwoną odkrywa tajną komnatę pod piwnicą, w której - oprócz zaminowania (na szczęście nasz bohater był przypadkiem saperem) znajdują szkatułkę ze zrabowanym przez hitlerowców precjozami i dokumentami niemieckich oficerów. Jak się łatwo domyślić, za morderstwami kustoszów stali zbrodniarze wojenni, napływowi i mieszkający w okolicy. Co mnie zastanawia, to że według opowieści jednego z przestępców, którego milicjant sprytnie podszedł, udając kogoś z RFN, kustosz Groński był zabijany dwukrotnie - raz utopiony w jeziorze za pomocą lasso, ale ponieważ następnego dnia był z powrotem w zamku, wytoczono ciężką artylerię i wysłano go na pechowy rejs.

Inne tego autora tutaj.

Jerzy Siewierski - Zaproszenie do podróży #39

Lista osób:

  • kapitan Filip - milicjant po przejściach, jest winny zabitemu koledze przysługę.
  • Beatka - studentka anglistyki z Krakowa.
  • mama Beatki - wdowa po koledze kapitana Filipa.
  • Prorok Józio - niby hipis, a hochsztapler, nie pije alkoholu.
  • Wanda - czarnooka atrakcyjna bibliotekarka z Koszykowej.
  • Domicela Kwaśniewska - hipiska z sinymi ustami, z bogatego domu.
  • Wilfried Stafford - rudy Anglik, poeta, lubi żubry.
  • Jerzy Żaklicki - student, drągal i cinkciarz.
  • Marek Rozbicki - hipis, ćpa witaminę B complex.
  • sierżant Walczak - spec od psów policyjnych.
  • Porucznik Stanisław Watucki - śmiertelnie znużony funkcjonariusz, ale specjalista od podrywu.
  • doktor - nie taki prawdziwy, co leczy, ale dyplomowany socjolog.
  • Halinka - atrakcyjna protokolantka, niestety prowadza się z jakimś piegusem.

Kapitan Filip miał jechać na urlop, ale zamiast urlopu rozpoczyna prywatne śledztwo na prośbę żony zabitego na służbie kolegi: szuka jej córki, studentki Beaty, która oświadczyła, że wybiera bycie hipiską. Rozpoczyna inwigilację tzw. środowiska, dzięki kontaktom z Prorokiem Józiem (znanym organom) trafia do hipisowskiej komuny, gdzie dostaje propozycję obejrzenia seksu grupowego albo wąchania rozpuszczalnika tri. Nie jest zainteresowany, tym bardziej że znajduje zwłoki Beatki, co nadaje sprawie statusu oficjalnego. W śledztwie pomaga doktor socjologii, analizujący subkulturę polskich hipisów (“hippiesów”) i wyjaśniający, że to nie są hipisi prawdziwi, bo w PRL-u a) nie ma konsumpcjonizmu, więc automatycznie nie ma przeciwko czemu protestować, b) w Polsce nie ma marihuany ani haszyszu.

Się pije: koniak (Napoleon u doktora, a prywatnie to soplicę, jarzębiak, a jak premia to Budafok).
Się pali: wiadomo, dym wisi w powietrzu, szef pali fajkę, bo “zdrowa”. Hipisi palą papierosy na astmę, sprzedawane przez przedsiębiorczego Proroka Józia.

Inne tego autora:

Inne z tego cyklu tutaj.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 28, 2019

Link permanentny - Tagi: panie, panowie, prl, 2019, kryminal - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Elizabeth Strout - Olive Kitteridge

Olive jest dziwna. Ma kochającego męża, syna, pracę, którą lubi - jest nauczycielką matematyki w małym miasteczku, mimo to w prawie każdej, czasem zupełnie neutralnej, sytuacji czuje do otoczenia niechęć. Nie umie w small talk, nigdy nie przeprasza, jest silna, oschła i wymagająca. Mimo to, jest osobą wrażliwą, uczciwą, pełną współczucia, wspierającą (na swój sposób, bez tkliwości). Opowiadania, bardziej nawet niż serial, sklejają z okruszków scen wielostronny obraz małomiasteczkowej, starzejącej się kobiety o bogatym życiu wewnętrznym, pozbawionej lukru ogłady i prostolinijnej. Jest opowieść o gwałtownie zakończonej miłości do kolegi ze szkoły, nauczyciela. O trudnym dla obu zupełnie innych osobowości wieloletnim związku małżeńskim, zakończonym najtrudniejszym czasem, kiedy mąż po udarze przeszedł w stan wegetacji. O kontaktach między matką a synem, najpierw nastolatkiem zazdroszczącym tzw. trudnym dzieciom, że mają więcej uwagi i troski jego matki niż on, potem już dorosłym, chcącym respektowania dla swoich wyborów życiowych, innych niż oczekiwane przez matkę. I o samotności, nawet jeśli są ludzie dookoła; na ile im pozwolić w kontakcie ze sobą, jak uniknąć uzależnienia od innych, którzy mogą zniknąć z życia i zostawić pustkę, jakim kosztem to się dzieje.

W serialu inni dookoła Olive byli tłem. Tutaj niektóre opowiadania pokazują perspektywę życia innych mieszkańców miasteczka, Olive przemyka się tam epizodycznie. Pianistka grająca w restauracji myśli o swoim związku z żonatym, toksycznym mężczyzną. Bogata rodzina po tym, jak ich syn zabił narzeczoną, zamyka się w czterech ścianach, żeby nie słyszeć, co ludzie mówią za ich plecami, a mimo to w dalszym ciągu są pełni pogardy dla innych. Powracający po latach złamany młody człowiek chce popełnić samobójstwo, ale rozmowa z Olive i uratowanie życia przypadkowo topiącej się dziewczynie wszystko zmienia. Sielankowa prowincja pełna jest różnych ludzi, ale na najniższym poziomie wszyscy z nich i tak potrzebują kogoś obok.

#26

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 22, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panie - Skomentuj


Natalia Osińska - Fluff

Uwielbiam, jak za pomocą sprytnego manewru autorka skupiła się na zupełnie nowych bohater(k)ach pierwszoplanowych, absolutnie nie zaniedbując dotychczas poznanych. Matylda, epizodycznie przewijająca się przez poprzednie tomy, jest zakochana w Tośku (od niedawna - Danielu). Naukę do matury przerywa tylko na kreację siebie w sieci, czekając na ten jeden lajk, a może i komentarz. Zamiast Daniela komentuje jednak Victory, cosplayerka i - jak się okazuje - celebrytka. Dziewczęta spotykają się na Pyrkonie; Matylda oczywiście jest niepewna, bo zdarzało się jej nazmyślać w sieciowych rozmowach, tymczasem okazuje się, że Wika wprawdzie nie zmyślała, ale poza Internetem jest... dziwna. Wycofana, nijaka (koloru dodają jej tylko przebrania, w które inwestuje całą siebie) i bardzo ostrożna. Fascynuje Matyldę, która rzuca się w przyjaźń całą sobą, motywując Wikę do pojawienia się na maturach i próbując rozkręcić jej sklep internetowy. Matka Matyldy obserwuje to z ciekawością entomologa, ale i niepokojem, kompletnie nie jest w stanie zrozumieć, co się dzieje z jej córką. Po maturach i wielkim kryzysie w kinie, wszyscy bohaterowie spotykają się na weselu Sandry, siostry Leona (Wika z bratem grają na weselu, Matylda ma robić zdjęcia, a Daniel... jest sobą). Gdzieś za Gnieznem Leon usiłuje poukładać sobie życie z rodziną i Danielem, a Matylda próbuje zrozumieć Wikę.

To, co jest chyba dla mnie najbardziej zachwycające w książkach o tęczowym Poznaniu, to że tak naprawdę to wszystko jedno, czy to historia o dziewczętach, chłopcach, transseksualistach czy wreszcie parach hetero. Zakochanie jest takie samo - niepewność na początku, motyle w brzuchu w fazie, kiedy już wiadomo, że obie osoby TAK, czy wreszcie umiejętność radzenia sobie z przeszkodami, bo nie zawsze jest sam fluff. Oczywiście, pary nieheteronormatywne mają trudniej, bo nie mają pisanych setkami lat ewoluujących skryptów; z jednej strony sytuacja, kiedy starszy brat Wiki jest skonsternowany, bo kazał siostrze uciekać, jeśli sytuacja na randce jest według niej niebezpieczna, a tymczasem Wiki poczuła się zagrożona przy Matyldzie, budzi lekki śmiech, z drugiej strony wcale nie trzeba mieć innego zestawu genitaliów, żeby potencjalnie drugą osobę skrzywdzić.

Nie jest zaniedbane też starsze pokolenie. Nie ma wprawdzie za dużo Idalii, ale jest Marcin i jego łagodna rezygnacja oraz Joanna, mama Matyldy, która usiłuje zarządzać zmianą za pomocą profesjonalnych poradników, z różnym skutkiem. Poznajemy też rodziców Leona, co rzuca światło na historie opisane w Slashu i Fanfiku. Moim nowym idolem został nowy mąż Sandry (pokolenie 1,5), liczę na jego większą obecność w tomie czwartym. Bo będzie tom czwarty?

Inne tej autorki tutaj.

#25

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 20, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panie - Skomentuj


Ian Rankin - Kaskady

Była flama Rebusa, Gill, zostaje nowym komendantem. Okazuje się trudnym partnerem, bo jednak bardziej dba o politykę niż o ludzi[1]. A śledztwo niełatwe i medialne, bo zaginęła córka zamożnego bankiera. Nikt nie żąda okupu, ale w okolicy posiadłości bankiera pojawiła się zagadkowa drewniana trumienka z laleczką. Rebus odkrywa we współpracy z Jean, kustoszką Muzeum Narodowego (z którą nie tylko prowadzi śledztwo, ku irytacji Gill), że takie laleczki pojawiły się w XIX wieku przy okazji kradzieży zwłok na badania oraz - z niezauważoną wcześniej regularnością - po zastanawiających zaginięciach w latach 70. i 80. Dokooptowują też emerytowanego patologa, profesora Devlina, prywatnie sąsiada zaginionej, który - nudząc się bez pracy - analizuje stare dokumenty sekcji. Poza Jean i patologiem, do ekipy Rebusa trafia sierżant Ellen Wylie, którą Gill zniszczyła na pierwszej konferencji prasowej, posterunkowa Siobhan Clarke, zdolna i ambitna policjantka, która wraz z lubiącym gadżety posterunkowym Grantem Hoodem usiłuje eksplorować drugą linię śledztwa - tajemniczą cybergrę, w której uczestniczyła zaginiona. Największym problemem tego zespołu jest to, że nikt ze sobą nie rozmawia, każdy samodzielnie prowadzi jakiś wątek. Niestety, to efekt udzielającego się stylu pracy Rebusa.

Rzecz się dzieje w 2001 roku, więc ta cyberprzestrzeń jest taka bardziej umowna - tajemniczy Quizmaster wysyła wskazówki pocztą, często zmieniając serwery. Żeby uzyskać jakiekolwiek informacje, trzeba kontaktować się ze specjalną komórką ds. Internetu, a i to niekoniecznie z dobrym efektem.

Kwiatek z tłumaczenia: “błękitne kamionkowe naczynia pokryte glazurą w kształcie talerzy i wazonów”.

Inne tego autora tutaj.

[1] Chociaż nie do końca. Upiera się, żeby Rebus poszedł na lekarza i podjął walkę ze swoim alkoholizmem; oczywiście Rebus to traktuje jako akt zazdrości (skoro wybrał Jean) i wtrącanie się w życie prywatne (whisky - Tallisker, Macallan, Laphroaig - i piwo to takie niewinne hobby[2], w końcu, nawet jak pod wpływem alkoholu policjant zaczyna przesłuchiwać podejrzanego albo ładuje się do mieszkania zaginionej).

[2] Poza muzyką. Mam wrażenie, że cytowana playlista w głowie Rebusa jest coraz bardziej kompulsywna, a pojawiające się wtręty - toporne ("– Plotki, Bill. To tak, jak z tym albumem Fleetwood Mac: najlepiej nie słuchać").

#24

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 15, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panowie, kryminal - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Embarcadero

Firma Alejandry sprzedaje zaprojektowany przez nią budynek za grube miliony euro. Oscar, mąż Alejandry dzwoni do niej z wyjazdu służbowego z Frankfurtu, gratuluje i sugeruje, żeby jednak zrobili sobie dziecko. Alex zasypia szczęśliwa, ale budzi ją telefon z policji z prośbą o identyfikację zwłok męża, który popełnił samobójstwo. Tak zaczyna się czas zmiany w życiu kobiety, z jednej strony to koszmar - okazuje się, że jej mąż od 8 lat dzieli czas na życie z nią i z inną kobietą, do której jeździ zamiast podróżować służbowo (bo i z pracy go wyrzucono kilka lat wcześniej). Z jednej strony, bo oznacza też zaskakującą zmianę - Alex poznaje Veronicę, ekscentryczną kochankę męża, mieszkającą na pięknej prowincji (przy tytułowej przystani). Zamiast jednak jej nienawidzić, zaprzyjaźnia się z nią i wynajmuje od niej pokój, udając badaczkę ptaków. Powoli odkrywa kolejne tajemnice Oscara i dociera do niej, że chyba jednak Oscarowi ktoś pomógł przenieść się na tamten świat. Ma to oczywiście wpływ na dotychczasowe życie Alejandry - nie jest już zadowolona z zaprojektowanego budynku, jej przyjaciółka okazuje się o wszystkim wiedzieć, a matka-pisarka (Cecilia Roth) w tajemnicy przed nią zaczyna pisać książkę o wydarzeniach z życia córki.

Serial jest świetny na wielu płaszczyznach. Niejednoznaczny, z wieloma wątkami i często pokazujący te same sytuacje z różnych perspektyw; pojawia się prowincjonalny policjant/muzyk rockowy po przejściach i nieco obszarpany, ale atrakcyjny przewoźnik. Wreszcie sama postać Veroniki, to chyba chciał osiągnąć Żuławski w Szamance, ale mu nie wyszło - jest uczciwa, kobieca, odważna i na trwałe zjednoczona z okolicą, w której mieszka. A i okolica - koło Albufery - jest piękna i malownicza, sama rzuciłabym pracę, żeby siedzieć cały dzień na tarasie i patrzeć na plażę opodal.

Pierwszy sezon nie przynosi odpowiedzi na pytanie, kto zabił Oscara, za to zostawia dość rozwojowe zawieszenie akcji.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 14, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj