Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Praski piątek

Ja to jednak do Pragi mam pecha. A to kostkę skręcę, a to w listopadzie nagle wysypuje śnieg i przeraźliwe zimno. Teraz mimo wyboru ładnych okoliczności kalendarza było albo buro, albo padało, a do tego – co jest abominacją pod koniec maja – było poniżej 10 celsjuszów (tylko gradobicia brakowało). Grzecznościowo zabrane skarpetki na okoliczność, że sobie ahystokhatyczne stopy obetrę, okazały się być towarem pierwszej potrzeby, żeby mi paluszki z zimna nie odpadły.

Doceniłam jednak Pragę w listopadzie – dopiero dziś zrozumiałam, co to znaczy „tłum turystów”. Kolejka do katedry św. Wita miała kilkaset osób. W Złotej uliczce było widać dachy, resztę zasłaniał kłębiący się tłum płci obojga, gęsto przetykany paniami w wieku mocnopostbalzakowskim, które są chyba najokropniejszymi turystkami, bo idą jak stado baranów, przepychając się rogłokciami, byle dojść do celu i zrobić sobie zdjęcie idiotenkamerą, trzymaną pieczołowicie na sznurku owiniętym dookoła nadgarstka (bo kradną).

Praga za to urocza, mimo że Cepelia. Poczułam się już jak u siebie, bo trafiłam do ściany Lennona już za pierwszym razem, a wieczorna rundka po Starym Mieście była przemiła, nawet mimo nieudanego oczekiwania na maszerujących świętych przy zegarze, którzy chyba poszli wcześniej spać, bo o 22 nie raczyli (za to ta wspólnota rozczarowanego tłumu, który chrumkał i chrząkał do siebie z dezaprobatą - unikalna).

Lubię praskie restauracje za obsługę – mile uśmiechnięci kelnerzy, którzy wyjmują spod ręki pustą szklankę minutę pod tym, jak się wypiło ostatni łyk. Zupa gulaszowa w Starometskiej Restaurace warta grzechu. Wróciłam do małej włoskiej knajpki na Nerudovej na małą porcję szparagów z serem; nic się nie zmieniło od listopada (no, nie było śniegu na tych schodach, na których uprawialiśmy zaawansowaną bitwę na śnieżki).

Wezbrała mi namiętność do starych samochodów. Jak na współczesnych samochodach zwykle nie wyznaję się nawet na tyle, żeby powiedzieć, że mi się podobają, tak w przypadku takich Felicji czy innych Prag...

Mam natomiast szczerą nadzieję, że niechętna baba na stacji benzynowej Shella dostanie co najmniej sraczki. Podjechaliśmy, przy dystrybutorze stał niespikający starszy pan,, który na macanego objaśnił, że karty nie halo. Ale że cash, korony bądź euro. Odpytałam, czy mają bankomat. Podobno mają. Nieufna jestem, poszłam zobaczyć. Oczywiście nie było, ale uczynny pan rozpoczął nalewanie. I tak zostaliśmy jak wazony przy kasie z nędzną resztką koron i drobiazgami w euro, złotówkami i całym setem kart wszelkiego autoramentu i wszystkowdupiemającą udzielną panią na kasie, która również nie władała ani angielskim, ani niemieckim (odpadła moja uprzejma sugestia, że w takiej sytuacji to możemy te 6 litrów benzyny odessać i oddać, skoro jesteśmy niewypłacalni). Long story short, po posiorbaniu w mankiet młodemu człowiekowi na stoisku spożywczym, okazało się, że babol ma żelazko do kart i może zautoryzować visę offline, oczywiście dodatkowo telefonując do centrum autoryzacji, podając kompletny numer mojej karty na całą stację (pozdrawiam współklientów i jednak mam nadzieję, że nie notowali ;-)). Zrobiła to jednak tak niechętnie, że miałam szczerą chęć zasugerować jej, gdzie sobie może pokwitowanie wetknąć. Obiecuję, że wszyję sobie na takie okazje do stanika banknot kilkudziesięciueurowy, słowo.

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 30, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, praga - Komentarzy: 2


Aparat noś i przy pogodzie

Żal mam, bo jak noszę ze sobą, to nie padadzieje się nic, a mnie tylko garb rośnie. A wczoraj po deszczowym burym poranku był jeden z piękniejszych wieczorów tego roku. Wracaliśmy z pokazu trójwymiarowych slajdów[1] P. z Piwnicy Farnej[2], nad miastem wisiały różowo-złote chmury i co kilkanaście kroków robił się widoczek jak z kalendarza infantylnej pensjonarki. Mnie się telefon wyładował, TŻ-owy odmówił zwrócenia czegokolwiek strawnego i to by było na tyle. Do tego grochodrzewy pachły. Na placu Wolności kręcili się bębniarze, kilka osób leniwie podskakiwało (kto nie skacze, jest z policji). Miejskie ciepłe wieczory są miłe.

[1] Slajdy trójwymiarowe dają nową jakość zdjęć z wakacji. Nawet nie widzę sensu się czepiać kadrowania czy selekcji, bo w przeciwieństwie do płaskich (i nawet doskonałej jakości zdjęć) nie mam poczucia oglądania obrazków, a poczucie bycia w zasięgu wzroku.

[2] Piwnica Farna [2019 - link nieaktualny] to bardzo miłe miejsce na Placu Kolegiackim, gdzie można dobrą herbatę czy kawę, ciacho czy coś drobnego na ząb. Jak również przyjść na pokazy zdjęć.

PS Zdjęcie nie z wczoraj, ale.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 28, 2009

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Lubię Google Maps

Kiedyś lubiłam oglądać mapy i planować palcem po papierze, brakowało mi jednak tego, żeby pozaznaczać na mapie to, co mnie interesuje (no przecież nie będę mazać długopisem!), brakowało mi zwykle miejsca, żeby taką mapę solidnej wielkości rozłożyć, nie wspominając o tym, że trzeba ją mieć i musi być na tyle mocna, żeby atak zmasowany kocich łap jej nie zmógł, nie wspominając o tym, że wyznaczanie odległości i ocena czasu to jednak nie była precyzja. GM robi wszystko, co chcę, dlatego zrobienie kolejnej wersji mapki wyjazdu to kwestia trzech minut. Czyż to nie urocze?

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2009

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Skomentuj


Nip/Tuck

Dojechałam z wielkim samozaparciem do połowy 5 sezonu i po części żałuję, po części jeszcze mnie bawi. Serial podchodzi pod kategorię seriali specjalnej troski, do których do tej pory zaliczałam "Klan", ze względu na niesamowite nagromadzenie strasznych nieszczęść, jakie co krok spadają na bohaterów. Sean McNamara i Christian Troy prowadzą bardzo znaną klinikę chirurgii plastycznej, w której można się umówić na cud w przeciągu tygodnia, a na rzeczy niemożliwe należy poczekać trochę dłużej. Ważną nauką, jaką można wyciągnąć z ich pracy, to to, że z dowolnie zniszczonej bądź zdeformowanej osoby można za pomocą paru krwistych pociągnięć skalpela, odsysacza czy innych groźnie wyglądających stalowych narzędzi przywrócić stan początkowy (liczba wyjmowania i ponownego wkładania sztucznych piersi u niektórych osób jest imponująca, a na końcu dalej wyglądają jak nowe, tylko pewnie wygodniej byłoby suwaki wstawić). Oczywiście, nie ma łatwo, bo bardzo szybko się okazuje, że przez niesamowity apetyt na baby u Christiana, który wygląda jak podstarzały model z reklamy majtek w katalogu firmy wysyłkowej i usiłuje (dość skutecznie) przelecieć wszystko, co na drzewo nie ucieka (a czasem nie jest nawet tak restrykcyjny), klinika wpada co chwilę w kłopoty, a do tego udane do tej pory małżeństwo Seana się rozsypuje. Każdy z nich wielokrotnie obrywa, jest oszukany, ma na koncie przypadkowe śmierci i jest wrabiany w morderstwa, a w pewnym momencie graf pokazujący, kto z kim i kiedy sypia zaczyna się robić tak skomplikowany, że zabawny. Podobne problemy ma syn Seana (który nie do końca jest jego synem, ale), na którego panny lecą, mimo że wygląda jak Michael Jackson po kilku operacjach i - nie oszukujmy się - jest przeraźliwym matołem.

Żeby było czym wypełnić poszczególne sezony (a są na ponad 20 odcinków każdy, więc nie w kij dmuchał), oprócz problemów erotyczno-osobistych partnerzy w każdym sezonie walczą z jakimś przestępcą. A to wymusza na nich nielegalne usługi wytatuowany kartelowy mafiozo z ameryki Południowej. A to muszą naprawiać pocięte przez demonicznego złoczyńcę twarze pięknych kobiet (jak również swoje własne, bo to nie tak, że szewc bez butów chodzi, a chirurg plastyczny ma twarz nietkniętą skalpelem). A to dookoła ich kliniki owija swoje macki dobrze zorganizowany gang złodziei organów. Specjalnie więc im się nie nudzi, aczkolwiek poziom absurdu jest przeraźliwie wysoki.

To bardzo zabawny serial, może niekoniecznie dla ludzi o wrażliwości na widok krwi, bo zwykle elementy operacji są pokazywane w ramach "bawiąc - uczyć". Z perspektywy - można obejrzeć, jak już wszystkie inne dobre seriale się skończą, ale i to niekoniecznie. Końcówka sezonu piątego czeka, ale przyznam, że nie mam ciśnienia na sprawdzenie, ile jeszcze nieszczęść na tych biednych ludzi spadnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Halina Snopkiewicz - Słoneczniki

Lubię sprawdzać, jak się starzeją książki, którymi zachwycałam się w czasach nastoletnich. I, co miłe, ta się mało zestarzała. Oczywiście, jest przeraźliwie politycznie poprawna - zapisywanie się do ZSMP, impresje powojenne i nachalna propaganda "ucz się, dziecko, ucz", ale mimo wszystko to całkiem dobra historia dojrzewania nastolatki zaraz po wojnie. Nie oszukujmy się, mimo wzniosłych idei i bogatego życia wewnętrznego, w większości przypadków chodzi o płeć przeciwną i układanie sobie stosunków z rodzicami.

Inne tej autorki tutaj.

#20

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, mlodziezowe, panie, prl - Komentarzy: 3


PRL (3/4) Władysław Krupiński - Zachłanność mordercy

Milicja ma to do siebie, że jak sprawę zgłasza ładna i młoda dziewczyna, to przydzielają jej równie młodego i podatnego kapitana, który w ramach ochrony pójdzie i bez wielkiego wstrętu na basen. Dziewczynie zniknęła matka, niedługo potem w lesie zostają znalezione zwłoki innej starszej kobiety, a na samym końcu ginie bogaty ogrodnik. Śledztwo nie jest trudne, bo ogrodnik jako jedyny sprzedawał błękitne goździki, które znaleziono w domu zaginionej matki. Teraz już by łatwo nie było, bo większość kwiatów do kwiaciarni trafia z giełdy. Przestępca dodatkowo oddaje się nielegalnego hazardowi, co czyni z niego wrak człowieka i wyjaśnia, czemu zabijał. Słabe, ale miejscami zabawne.

#19

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 23, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Nigella Lawson - Nigella Ekspresowo

Pierwszą wadą książki (w ogóle większości książek bogato ilustrowanych) jest to, że śmierdzi farbą, a nie jedzeniem. Drugą wadą jest ohydne tłumaczenie. Zdaję sobie sprawę, że ciężko się na polski tłumaczy książkę z angielskiego, bo tam autor zwraca się do czytelnika w drugiej osobie i że warto taki styl zachować. Tyle że u nas to nie brzmi. Dodatkowo angielskie językowe kalki źle się sprawdzają po polsku. "Potrząsaj jak szalona słoikiem z sosem"? Proszę.

Na plus - redaktor/tłumacz/wydawca podjął próby sprawdzenia dostępności składników w Polsce i za to mu chałwa. No i na ogromny plus zdjęcia - nie samych potraw (które są oczywiście bardzo dobre i dużo), ale Nigelli. Przepisy przyjazne, zwłaszcza że rzeczywiście w większości przypadków ekspresowe bądź możliwe do przygotowania w krótkich partiach, kiedy akurat ma się chwilę czasu przed czy po pracy.

W roli absolutnej wisienki na czubku - prześliczna wyklejka wewnętrzna okładki i bloku książki, zawierająca zdjęcie spiżarni. Zastanawiam się, czy szeroka reprezentacja produktów polskich (Cabbage salad z Krakusa, Żurawinówka Lubelska, Ćwikła Rebek z chrzanem, cytrynowe galaretki w czekoladzie z Goplany czy w końcu gryczany miód pszczeli) to ukłon w stronę polskiego wydania, czy efekt aktywności polskiej emigracji na rynku brytyjskim.

#18

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 17, 2009

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: 2009, kulinarne, panie - Komentarzy: 6


Względność

Zaczepia mnie koło windy A i odpytuje, kiedy termin. Wyjaśniam, że w sierpniu. "A, to już niedługo". Zaczepia mnie z tym samym pytaniem, tym razem w kuchni, J. "A, to jeszcze sporo czasu".

Obie mają po dwoje dzieci. Ke?

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 12, 2009

Link permanentny - Kategorie: SOA#1, C is for cinnamon - Komentarzy: 1 - Poziom: 3


Ankieta o korpo kulturze

Po wstępnym obśmianiu się z pytań w ankiecie na temat korpo kultury stwierdziłam, że ankietę uczciwie wypełnię. Wywaliła się po trzecim ekranie i już się nie podniosła. Grzecznie zgłosiłam błąd na adres kolegi odpowiedzialnego. Odpisał po niedługiej chwili: "Widocznie Bóg tak chciał".

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 12, 2009

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 5 - Poziom: 3


Star Trek

Nie jestem specjalnie trekkie, ale lubię, jak pokazują kosmos z rozmachem, wybuchają, mają pulpity ze światełkami i robią śmieszne znaczki rękami. Do tego, jak dokładają pyskatego głównego bohatera, trochę masek z elastycznej gumy i dużo przymrużeń oka tu i tam, to cała jestem szczęśliwa. Nie interesuje mnie, że prawa fizyki są łamane, bo ja się na prawie nie znam. A jak jeszcze jest trochę podróży w czasie (bo jak wiadomo, czarne dziury do tego służą) i prześlicznie zbudowana scenografia, to królowa jest całkiem zachwycona.

Fabuła jest prosta jak budowa cepa - w pewnym momencie czasoprzestrzeni pojawiają się ŹLI, demolują statek. Ocalały ze statku młodzieniec dorasta i spotyka się ze ZŁYMI, żeby ostatecznie się z nimi rozprawić i potencjalnie uratować kawałek świata.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 11, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 9