Był taki film Galaxy Quest w którym grał Alan Rickman ( z którym bym się puściła w sekundę). Jak przeczytałam twoją notkę to zatęskoniłam, żeby go jeszcze raz go obejrzeć.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Nie jestem specjalnie trekkie, ale lubię, jak pokazują kosmos z rozmachem, wybuchają, mają pulpity ze światełkami i robią śmieszne znaczki rękami. Do tego, jak dokładają pyskatego głównego bohatera, trochę masek z elastycznej gumy i dużo przymrużeń oka tu i tam, to cała jestem szczęśliwa. Nie interesuje mnie, że prawa fizyki są łamane, bo ja się na prawie nie znam. A jak jeszcze jest trochę podróży w czasie (bo jak wiadomo, czarne dziury do tego służą) i prześlicznie zbudowana scenografia, to królowa jest całkiem zachwycona.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa - w pewnym momencie czasoprzestrzeni pojawiają się ŹLI, demolują statek. Ocalały ze statku młodzieniec dorasta i spotyka się ze ZŁYMI, żeby ostatecznie się z nimi rozprawić i potencjalnie uratować kawałek świata.