Przeczytałam, że autobiograficzna opowieść Knausgårda to “apoteoza bycia normalnym” i coś w tym do pewnego stopnia jest. Narrator wyrywkowo i dygresyjnie opowiada o różnych wydarzeniach z życia - pierwszej miłości i usiłowaniu przemycenia piwa na Sylwestra na norweskiej wsi, przygotowaniach do pogrzebu ojca (ze sprzątaniem domu, przerażająco zapuszczonego przez alkoholika i niesprawną staruszkę), trudnej do pogodzenia roli ojca i pisarza, a zagłębiając się w dygresje, o dwóch miłościach życia - Tonje i Lindzie oraz o kompromisach między wolnością i byciem w związku. Podobne historie mógłby opisać każdy człowiek, pewnie nie w tak drobiazgowym stopniu szczegółowości, jak autor; jednocześnie zachwycał mnie detal i głębia pamięci, z drugiej - nawet z moimi wyrywkowymi notatkami z życia na blogu i w mediach społecznościowych - nie wierzę w wiarygodność opisów, prędzej w kreację autorską, udaną, owszem, ale ciągle kreację; sam autor jako ilustrację do ulotności wspomnień przywołuje pewność znajomego, że opis uwiedzenia 13-latki przez 30-latka z jednej z książek Knausgårda był autobiograficzny, bo podobno Karl Ove swego czasu mu się z tego zwierzył.
Czytało mi się w większości świetnie mimo achronologiczności - z liniowej opowieści o dziecięcym przyjęciu urodzinowym pączkują historie o związku, mieszkaniu nad psychicznie chorą sąsiadką z Rosji, poznaniu żony, wyjeździe na odczyt czy wizytę u teściów; ze sprzątania domu przed pogrzebem pączkuje zachwyt żołędziem z pobliskiego lasu, gdzie autor wyszedł na papierosa. W większości, bo opowieści z życia przeplatane są opisami lektur autora, erudycyjnymi wstawkami o filozofii, wielkości prozy Dostojewskiego i jej wpływie na życie, rozliczeniami z pisarzami szwedzkimi i norweskimi; te kawałki bez żalu pomijałam - zdecydowanie wolałam opisy przyrody, bo miały jakąkolwiek wartość poznawczą. I mimo to, że czytałam ten quasi-pamiętnik z ciekawością, zdecydowanie nie polubiłam narratora. Jest małostkowy, kompromis między rolą pisarza (zamkniętego w wysokiej wieży, gdzie mozolnie wykuwa w kamieniu Literaturę) a męża i ojca polega według niego na tym, że wykrawa z życia godziny, kiedy jest w stanie spędzić czas z rodziną, a na każdą uwagę, że jest potrzebny w domu, reaguje niechęcią. Zmamiony “miesiącami miodowymi” - czasem zakochania w Lindzie, narodzinami kolejnych dzieci, przeprowadzką do Malmo - nie umie żyć w czasach “nużących”, “mrocznych” i nie dających mu takich podniet jak inne okresy w życiu.
Nie ukrywam, że chciałam przeczytać tę powieść - na razie dwa tomy, nie wykluczam, że i cztery kolejne[1] - zanim wyjdzie u nas powieść (już) byłej żony Knausgårda, Lindy, która niespecjalnie była zachwycona swoim sportretowaniem jako jędzy z chorobą afektywną dwubiegunową, która chciała usidlić wolnego ducha, wcisnąć w kierat domowych obowiązków i wymawiając się swoim życiem, nie dać mu czasu na pisanie. Słyszałam opinię, że to męska literatura, pokazująca ukryte normalnie trudy bycia mężem i ojcem; dobrze ilustruje to epizod, kiedy narrator łamie obojczyk na meczu z kolegami, po czym przez kilka tygodni jest wyłączony z prac domowych, co napawa go ogromnym szczęściem.
[1] No trochę ochłodło mi, jak przeczytałam przypadkiem, że tom 6 zawiera 400-stronicowy esej o Adolfie Hitlerze (jako nawiązanie do tytułu).
Inne tego autora:
#138-139
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 15, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, beletrystyka, panowie, biografia
- Skomentuj
Aktualnie mam taką fazę, że żałuję. Tych wszystkich wczesnych poranków, popołudni, wieczorów i weekendów, kiedy nie obłożona pracą mogłam iść w jasny świat, wejść do otwartej restauracji czy kawiarni czy po prostu pocieszyć się miastem. Bo miasto mam piękne, z urodziwymi kamieniczkami i zakamarkami, nic tylko chodzić #pieszopomoście. Oczywiście wtedy miałam mnóstwo wymówek - a to w lockdownie mogą mnie wylegitymować i dać mandat, teraz się bym tym nie przejęła, wtedy - z gruntu legalistyczna - nie chciałam utrudniać; a to zmęczenie po pracy albo rano jednak nie chciało mi się ruszyć z łóżka. Nie bądźcie jak Zuzanka, chodźcie po swoich miastach i je podziwiajcie. W dzisiejszym odcinku kawałek Ratajczaka, Taczaka, Garncarska i Święty Marcin w sierpniowe popołudnie. Chyba byłam u fryzjera.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 12, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Fabułę opisywałam przy okazji książki; pierwszy sezon w zasadzie odzwierciedla dokładnie wydarzenia powieści - plotkarski kociołek matczynych ambicji i konfliktów, który przerodził się w dramat. Zmienił się finał, dając początek zupełnie niepotrzebnemu sezonowi drugiemu - osoba, która spowodowała śmierć, w książce się przyznaje i wychodzi ze względu na okoliczności z minimalną karą w zawieszeniu. W serialu śledztwo ciągle trwa, podsycane przez wtem pojawiającą się matkę zamordowanej osoby, do tego życie każdej z bohaterek się malowniczo sypie - wychodzi na jaw zdrada, malwersacja męża, ciężka choroba toksycznej matki czy traumy po napaści. Cały sezon prowadzi do finału książki.
Słyszałam mnóstwo zachwytów serialem, ale mnie nie porwał. Ładne pejzaże (Kalifornia zamiast Australii), świetne aktorki i aktorzy (Witherspoon, Dern, Kidman - której udaje się jakimś cudem grać mimo kartonowej, zdeformowanej twarzy, Streep, Zoe Kravitz czy Alexander Skarsgard - nic to, że nieustająco szydziliśmy z jego bycia wampirem), fajny drugi plan i ładnie powielona dwutorowa książkowa narracja w pierwszym sezonie - to wszystko poprawne i ciekawe, zwłaszcza jak się nie czytało książki, ale zdecydowanie nie rewelacja. Oczywiście obejrzę trzeci sezon, bo ma być, ale naprawdę nie zaszkodziłoby, gdyby zostawić niedopowiedzenie z finału.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 10, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Na planecie, gdzieś na rubieżach Galaktyki, ląduje statek zwiadowczy. Planeta okazuje się być rajem - powietrze do oddychania, oswojona dżungla, przy minimalnej uwadze niegroźna dla ludzi, plaże, lazurowy ocean, tubylcy - prawdopodobnie potomkowie jakiejś zapomnianej wyprawy - mówią galaktycznym i żyją z połowów morskich stworzeń. Ku zdziwieniu załogi, mieszkańcy planety - zwanej przez nich Langri - są stanowczy w swoich żądaniach: chcą być niezależni i wcale nie chcą przekształcenia ich planety w luksusowy kurort dla bogaczy, mimo obiecanego udziału w zyskach. I nie wychodzą do przybyszów z bronią, a z podstawami prawnymi. Jako że kąsek w postaci cudownego ekosystemu jest zbyt smaczny, nadany przez Radę Galaktyki ambasador zaczyna małymi kroczkami (i drobnym oszustwem) budować, wbrew woli mieszkańców, pola golfowe i hotele, co oznacza śmierć całej populacji, która nie jest w stanie wyżywić się innym pokarmem niż morskie stwory, znikające z łowisk z powodu zanieczyszczenia i hałasu.
Skąd prymitywni, mieszkający w chatach z tykwy, tubylcy są tak biegli w prawie międzynarodowym mimo braku kontaktu z cywilizacją od co najmniej kilkuset lat? Otóż kontakt był - rozbił się na planecie podróżnik, zżył się z tubylcami, a przed śmiercią - w trosce o planetę i jej mieszkańców - zostawił szczegółowy plan, jak mogą uratować się przed ekspansywnym biznesem.
To urocza i zabawna przypowieść z 1974 roku o ekologii kosmicznej i prawie do samostanowienia; oczywiście zabawność przepraw przedstawiciela tubylców z galaktycznym prawem jest zabawna tylko do momentu, kiedy czytelnikowi przemknie przez głowę przemiana szeroko pojętego “południa”, przekształconego w bazę hotelową i etnologiczne safari dla “północy”, gdzie nie było zmyślnego podróżnika Obriena, zabezpieczającego interesy mieszkańców.
#137
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 9, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, panowie, sf-f
- Skomentuj
[24.10.2020]
Do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy warto wsiadać w samochód i spędzić w nim dwie godziny, żeby następnie odbić się od granicy i wrócić. Ale Niemcy, szczęśliwie, mimo obostrzeń wprowadzonych tego dnia, zezwolili na ruch przygraniczny do 24 godzin[1], z czego skwapliwie skorzystałam, bo za granicą nikt nie wpadł jeszcze na błyskotliwy pomysł obowiązku maseczek na ulicach oraz zamykania restauracji; nie, nie będę tu dyskutować sensowności wprowadzonych w Polsce obostrzeń, poprzestanę tylko na stwierdzeniu, że przynajmniej nikt nie wpadł na pomysł wrzucenia żyrafy do wulkanu ("szybko szybko zanim dotrze do nas że to bez sensu").
Gubin-Guben jest miastem podzielonym Odrą, z granicą absolutnie uroczą, w postaci mostów oznaczonych po obu stronach słupkami. Jesień uderza kolorami drzew, koniec października wyjątkowo ciepły, jedyne, co psuje plany na szerokie zwiedzanie to szybko zapadający zmrok (mimo że dzień przed zmianą czasu). Nie planowaliśmy żadnych forsownych atrakcji, zwłaszcza że w sobotnie poranki młodzież pławi się w basenie podczas treningów, korzystając z jednej z nielicznych legalnych (jeszcze) opcji na aktywność fizyczną. Problemem oczywiście okazało się skorelowanie naszej pory obiadowej z niemiecką, bo nie zdążyliśmy na lancz przed 14, a zdecydowanie nie byliśmy w stanie - nawet z potencjalną kawą i ciastkiem - doczekać do 17-17:30, kiedy wolno Niemcu obiadokolację; na przyszłość odłożyłam grecką restaurację, pozostając przy dogodnie otwartej gospodzie Lindengarten (Cottbuser Str. 56), gdzie i sznycel, i dobra sałatka, i mój podły niemiecki wystarczył.
Po niemieckiej stronie śliczna, zadbana i pusta starówka oraz muzea, które sobie zostawiam na wiosnę (kontrowersyjne Plastinarium,
Oldtimerclub i Miejskie Muzeum Przemysłu), zakupy w niemieckim spożywczaku oraz highlight wyjazdu - źródełko z wodą pitną, które zachwyciło młodzież. Po stronie polskiej - CHWP na ścianie tuż obok ruin kościoła i ogromne centrum handlowe (wiem, sąsiedzi przyjeżdżają na zakupy); inne zabytki też na wiosnę.
Dworzec Guben
Cmentarz żydowski
Frankfurter Strasse
Odra. Z niemieckie strony na polską / Z polskiej na niemiecką
Odra
Poetensteig
Ruiny kościoła farnego w Gubinie
Trinkwasserspender
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Jako że to się co chwilę zmienia, sprawdzajcie przed wyjazdem.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 8, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, polska, guben, gubin, cmentarz
- Skomentuj
Absolutnie nie zwracajcie uwagi na sugerujący infantylność tytuł. “Dziunia” zwaliła mnie z nóg, wpuściła w mentalny rollercoster między śmiechem - wszak opowieści o losach dziewczynki u schyłku PRL-u są zabawne, zwłaszcza że dziecko nie umie prawidłowo interpretować rzeczywistości, a grozą - bo jak ma się tego nauczyć, zmylone przez patologicznych dorosłych, równie chętnie epatujących przemocą, co czułych na to, co ludzie powiedzą. Autorka wprowadza celny termin “pozbadnięcie” (wiktymizacja, głupcze!), zespołu zachowań, który prowadzi do tego, że "dziunie (...) są potulne jak farsz do ruskich pierogów i tak samo świadome swoich praw".
Dziunia, dziecko nastoletniego mezaliansu, urodziła się tylko dlatego, że jej babcia i dziadek, jedyne życzliwe osoby w życiu dziewczynki, przekupili matkę, która planowała dziecka nie mieć. Nie za ładna, nie za posłuszna, naiwna i - jak teraz łatwo ocenić - ewidentnie nieneurotypowa, wychowywała się u dziadków pod stołem (tak, wiem, podobieństw jest więcej) do momentu, kiedy zbiegiem okoliczności jej matce nie zachciało się bawić w prawdziwą rodzinę. Wystawiona na życie z ojcem-alkoholikiem, nauczycielami bez powołania[1], pedofilami, dziadkami od strony ojca, którzy widzieli w niej darmową służbę i nie wahali się upozorować kradzieży, żeby udowodnić, że dziewczyna jest zdemoralizowana, kiedy było im to na rękę, Dobrymi Paniami o chwalebnych, lecz krótkotrwałych chęciach, przetrwała do tomu drugiego i trzeciego, ale lekturę przypłaciłam skurczem szyi, bo co chwila kręciłam głową, to ze smutkiem, to ze współczuciem.
Machnęłam też, idąc za ciosem, “Dziunię na uniwersytetach”, gdzie dziewczyna ociera się o twarde zasady PRL-owskiego życia studenckiego, wychodzi za mąż i rozpoczyna życie zawodowe, oraz ”Wymarzony dom Dziuni”, skupiony głównie na paskudnym epizodzie emigracyjnym, kiedy to pozbadnięta przez przesprytną cioteczkę Kazimierę, jest zmuszona do morderczej pracy w urągających człowiekowi warunkach. Obie kolejne książki wchodzą niestety w rejestry bardziej postmodernistyczne i ezoteryczne, dając głos autorce, dyskutującej z Dziunią i jej filozofią życiową. Nie przeszkadzało mi to jednak aż tak, jak wybiórczość Dziuniowej historii - nie wiem, jaką tajemnicę utrzymywała matka w kurniku, co się stało z bratem Dziuni albo jak skończyła się jej emigracyjna przygoda. I jak pierwszą część obowiązkowo polecam każdemu w odpowiednim, zahaczającym o PRL, wieku i z toksycznymi doświadczeniami rodzinnymi, tak pozostałe jako lekturę nadobowiązkową.
[1] W dzisiejszych czasach zostałaby nazwana stalkerem, a jej relacje z Dziunią byłyby uznane za mobbing. Ale nie wtedy. Jesteśmy w czasach, kiedy strzelenie ucznia w gębę było standardową metodą nauczania.
#134-136
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 3, 2020
Link permanentny -
Tagi:
2020, panie, beletrystyka -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 5
To na pozór skomplikowana, bo wielowątkowa historia, ale tak naprawdę bardzo prosta, chociaż - oczywiście - kluczem jest przypadek. Jackson ląduje w małej miejscowości w Yorkshire po części prywatnie - opiekuje się nastoletnim synem i wiekowym psem, kiedy jego była konkubina, Julia, pracuje na planie serialu; po części służbowo - obserwuje męża klientki, który bynajmniej nie kryje się z publicznym okazywaniem uczucia kochance. Przypadkiem obserwuje, jak dziewczynka łapie stopa i ma przeczucie, że to się nie kończy dobrze, tym bardziej uzasadnione, że plecak dziewczynki znajduje w morzu; niestety, jego przeczucia są zignorowane przez policję, mimo dostarczenia plecaka i zdjęcia samochodu.
Znana z jednego z wcześniejszych tomów Reggie została policjantką, wraz z koleżanką - Ronnie[1] krążą po miasteczku, usiłując zdobyć wystarczająco materiału do powtórnego otwarcia śledztwa w sprawie kręgu pedofilów sprzed lat. Oryginalni członkowie gangu, wysoko umocowani w kręgach władzy i zamożnych biznesmenów, zostali oskarżeni, ale są plotki, że umoczonych było więcej osób i pozostają one na wolności. Nietrudno się domyślić (oczywiście czytelnikowi, nie bohaterom), że magiczny krąg działa dalej, może nie stręcząc dzieci, ale zajmując się organizowaniem dziewcząt do burdeli pod pretekstem pracy w hotelarstwie czy opiece.
Trzeci wątek dotyka Vince’a, zużytego i wyplutego przez niedługo już byłą żonę czterdziestoparolatka; pogardzany przez kolegów z klubu golfowego - prawnika Steve’a, właściciela firmy holowniczej Tommy’ego i hotelarza Andy’ego - oraz oskubany przez żonę, traci pracę w wyniku połączenia oddziałów, co doprowadza go do próby samobójczej. Ratuje go przypadkowo przechodzący Jackson, włączając się niechcący w sprawę zamordowania żony Vince’a i - już na podstawie zlecenia - rozpoczynając pracę dla Crystal, drugiej żony Tommy’ego, którą ktoś śledzi i zostawia jej pogróżki za wycieraczką samochodu.
Atkinson świetnie skleja te wszystkie wątki i narracje różnych osób, tworząc kompletną i spójną historię. Lubię jej wtrącenia w nawiasach, dodające dodatkowych smaczków do przemyśleń bohaterów (albo pokazujących ich przeszłość, wyskakującą w głowie jako komentarz do wydarzeń, ja tak mam, nie wiem, jak Wy). I ten początek, który wszystko mąci, ale spokojnie, autorka nad tym panuje.
[1] Niestety, jak uwielbiam Atkinson za jej doskonale odrobione realia brytyjskie i znak czasu (Jackson wspomina Aleppo, Netflix i Brexit czy skandynawskie kryminały), tak wplecenie elementów polskich jest co najmniej egzotyczne. Ronnie - Weronika - Brytyjka w pierwszym pokoleniu, nosi rdzennie polskie nazwisko Dibicki (chyba tylko po to, żeby użyć go w żarciku “Ronnie the Biscuit”). Dziewczęta z Gdańska, znęcone ofertą pracy, noszą równie polskie imiona Katja i Nadja (pisownia oryginału), wspominają kiszenie kapusty z dziadkiem, którą - uwaga - pokrywała gruba warstwa pleśni dla ochrony przed mrozem (uprzedzając pytania, jeśli na kapuście jest pleśń, to nie jest do ochrony przed mrozem, a do wyrzucenia). Ba, jedną z dziewczyn kapusta kiszona brzydziła i nigdy by jej nie zjadła. Wierzę, że są ludzie, co nie lubią kiszonek - tak jak ja nie zjadłabym flaków czy czerniny, a TŻ wątróbki czy zupy dyniowej - to jednak kapkisz, zwłaszcza w formie surówki obiadowej, jest raczej lubiany nawet wśród dzieci.
Inne tej autorki tutaj.
#133
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 29, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie
- Skomentuj
Nie piszę, bo się wkurwiam. Przepraszam, bywam nieco zirytowana, żeby nie urazić wrażliwych. Bywam nieco zirytowana w domu (i zza bezpiecznego ekranu), bez wychodzenia na ulice, żeby krzyczeć i machać transparentem. Zanim zaczniecie krzyczeć, że nie mam czym się chwalić, to owszem, nie mam czym się chwalić, poza tym, że jestem wkurwiona, ale nie na tyle, żeby opuścić strefę komfortu; może też nie chciałabym pozyskać wirusa, bo nie wierzę w mityczne dwa metry odstępu oraz niekoniecznie chciałabym poczuć gaz pieprzowy czy zostać przyduszona do chodnika. Bliżej mi do menopauzy niż do kolejnej ciąży, więc nie o siebie się martwię, a o kolejne pokolenia. Dlatego zostaję w domu, ale myślami jestem z tymi, co krzyczą. Krzyczcie, dziewczyny i chłopaki!
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 28, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Komentarzy: 3
[3.10.2020]
Do Wrocławia wybraliśmy się głównie w celu steków w Winners Pub (na specjalną prośbę młodzieży), ale przy okazji też odbyliśmy mały spacer kulturalno-konsumpcyjny. Z niesamowicie zatłoczonego Rynku - bo trzeba mieć moje wyczucie, żeby wbić się w sobotę, kiedy to idzie Parada Równości, więc oprócz turystów klasycznych pełno było też “turystów” z misją i bełkotliwymi transparentami - uciekłam na Szewską, gdzie odkryłam, że na Mostek Pokutnic w kościele Marii Magdaleny wchodzi się po 247 stopniach, ale na górze czeka nagroda w postaci figurek Eskariny i Babci Weatherwax (oraz kota). Dalej już było po płaskim - Hala Targowa na piaskowej, wyspa Daliowa i Ostrów Tumski. Wieczorem w roli wisienki na czubku dołożyłam zakupy w EPI, gdzie okazało się, że jest jak w Berlinie, gorąco polecam. Oraz krasnale też polecam, w sumie licznik znalezionych skoczył do 98.
Nie wszystkie plany wypaliły - pod Ogród Botaniczny trafiliśmy niedługo przed zamknięciem, bo krasnale, lody, a to posiedzieć na ławce, te sprawy. Przy okazji zakupów w EPI chciałam wjechać (wjechać windą, żeby nie było) na punkt widokowy w Sky Tower, ale okazało się, że jest dość skomplikowany system rezerwacji ze względu na pandemię i nie chciało mi się czekać. Nie udało się też niedzielne śniadanie w podobno najlepszej (najlepszym?) Dinette, bo ci wszyscy turyści, co w sobotę byli na Rynku, w niedzielny poranek czekali w kolejce przed restauracją. A że padało, to nie przespacerowaliśmy się po okolicznym placu Teatralnym.
Restauracje:
- Dinette - pl. Teatralny 8, podobno najlepsze śniadania w mieście, łapka w górę, kto był i potwierdza
- Różowa Krowa - ul. Świdnicka 36, bar mleczny z całkiem smaczną opcją śniadaniową
- Tawerna Akropolis - Rynek 16/17, grecka
- Winners Steakhouse Pub - Pawła Włodkowica 5, steki z dodatkami, pieczony czosnek <3
Rynek
Kransal na czasie / Płot Ogrodu Botanicznego
Twój Vincent
Orkiestra / Widok z Mostka Pokutnic
WTEM Parada Równości, wszyscy ładnie w maseczkach!
Okolice Ostrowa Tumskiego
Tekla i Martynka
No nie będzie, mam nadzieję / Pieczony czosnek w Winners Steakpub
Ostrów Tumski
Hala Targowa
Włodkowica
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 25, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
wroclaw, polska
- Skomentuj
Janina Martyn - Rozłączył was na zawsze #094
(Klimat s-f i zakrętkę na technikę wyjaśnia to, że JM to pseudonim Adama Hollanka).
Spis osób:
- profesor Glasuro (50+) - profesor cybernetyki oraz chyba wariat
- Rogoziński - administrator budynku, w którym mieszka Glasuro
- pani Leluchowa - z parteru, zażywna jejmość
- sierżant Pęk - interweniuje z powodu wrzasków
- Dorota Skierska - inżynier elektromechanik[1], była żona Glasuro
- Jan - dawny pupil profesora, drugi mąż Doroty, bardzo młody i elegancki mężczyzna o kwadratowej twarzy sportowca
- docent Grudziński - Instytut Komputerów Przemysłowych, podobno miał romans z Dorotą
- porucznik Jerzy Berda - as służby kryminalnej
- Ignacy Siwecki (61) - kierownik działu handlowego centrali zabawkarskiej, w konflikcie z Glasuro
- podporucznik Róg - przesłuchuje Grudzińskiego
Podczas interwencji u ekscentrycznego profesora Glasuro, milicja obserwuje dziwne, cybernetyczne zwierzątka[2], elektroniczne zabawki na tranzystorach, które profesor wydaje się tresować. Niedługo potem zabawki pojawiają się w sklepach, a atrakcyjna blondynka zaczyna je tropić i maniakalnie niszczyć. Okazuje się, że to była żona Glasuro, która zgłasza się na milicję w panice, twierdząc, że jej eks-mąż stworzył i wytresował te krwiożercze potwory, żeby zabić jej aktualnego męża. Milicja początkowo nie wierzy, ale zleca ekspertyzę docentowi z Instytutu, który twierdzi, że zabawki są niegroźne. Niestety, zostają znalezione najpierw jedne zwłoki z rozszarpanym gardłem, potem kolejne, przy których leży zabawka, ktoś napada na docenta, sytuacja się zagęszcza.
Jaka to przezabawna historia, zwłaszcza w zestawieniu z finałem - mnonjxv bpmljvśpvr avr zbeqbjnłl, glyxb zvnłl mn mnqnavr mnfvnć cnavxę v mavfmpmlć mjvąmrx olłrw żbal (v gb hqnłb fvę cebsrfbebjv qbfxbanyr). Bsvnen m cemrtelmvbalz tneqłrz hznełn m cemlpmla anghenyalpu, n enal mnqnab wrw cbfg zbegrz, żrol qbqnć qenznglmzh.
[1]
Niezwykle piękna młoda kobieta. Sprzedawca poznał ją od razu. Miała puszyste, długie włosy ciemnoblond, których barwy nie starała się tuszować żadną kosmetyką. Równocześnie używała dość jaskrawej szminki do warg i robiła sobie tuszem długie rzęsy. Była wysoka, ale nie za szczupła.
- Figurka wspaniała, to najważniejsze - pomyślał sprzedawca.
Rozejrzała się niedbale po półkach mrużąc oczy. Typowe dla krótkowidzów z pretensjami: wstydzi się nosić okulary? Wiedział, że i tak niczego nie kupi.
[2]
Zwierzątko o rozmiarach kota tylko mordkę miało szczurzą. Reszta przypominała kiszkę i połyskiwała jak szkło. Wtem przez kiszkowa te ciałko przebiegł ogień.
- To zabawka, zabawka, panowie. No, huncwocie, do nogi! - Zwierzątko zawahało się.- Widzicie, cała tajemnica moich krzyków na tym polega, że on nie zawsze chce mnie słuchać. Do nogi, bydlę! Konstruuję takie specjalne zabaweczki. (...)
Glasuro mi mówił, że buduje właśnie komputery, które same się uczą. Wystarczy im wskazać jakiś cel, a one już same dostosowują swoje postępowanie do postawionych im wymagań. Rozumie pan, co to znaczy? Można powiedzieć istocie zaopatrzonej w taki system komputerowy, żeby kogoś zabiła, a ona sama dojdzie do tego, jak to zrobić.
Marian Łohutko - Pętla bieszczadzka #096
Spis osób:
- prezes - nie zgodził się na koedukacyjne pokoje na wycieczce, ale nie to okazało się problemem
- Okoński - główny księgowy, uczestnik wyjazdu integracyjnego
- inżynier Jerzy Kubiak - konfliktowy alkoholik, trudny we współżyciu, ale doskonały fachowiec
- Jakubczyk - kierownik zaopatrzenia, uczestnik wyjazdu integracyjnego
- Szafrańska - kierowniczka kadr, uczestniczka wyjazdu integracyjnego
- (anonimowy) sierżant - przyjmuje zgłoszenie zaginięcia
- kapitan Jastrzębski - ekspert śledczy z Bieszczad, ma 15-letniego syna (bez wpływu na fabułę)
- Krystyna Kubiakowa - żona inżyniera, ma oficjalnego kochanka, ale pozostaje w związku
- Osiński - kochanek Kubiakowej, podobno muzyk jakiś
- Kubiakówna - energiczna kobieta w średnim wieku, siostra denata
- ajent gospody - pamięć mu się z czasem poprawia
- Helena - bufetowa w gospodzie, tamtej nocy poszła wcześniej spać
- Kazimierz Romanowski - partner biznesowy Kubiaka, taki koniakowy typ, mało pijący
- Alina Romanowska - żona Kazimierza, mało wie o finansach męża
- Błażejczyk - wywiadowca
- Ignacy Skoczylas - staruszek z zaawansowaną sklerozą, a mimo to inwestor willi
- Janusz Skoczek - nazywany na wyrost inżynierem, nadzoruje budowę u Skoczylasa
- Anna Buczyńska - wyjechała na saksy do Wielkiej Brytanii i zaginęła
- Jan Kolasiński - uczynny kierowca przedsiębiorstwa transportowego
- Szczepan Kolasiński - może załatwić tanio części do Skody
- Bolesław Wrzesiński - 190 cm wzrostu i prawie 100 kilo wagi, nie chce być samotny
- Zarębina - dozorczyni Wrzesińskiego, tęga i energiczna kobieta
Impreza integracyjna w Bieszczadach, panowie polewają wódkę, panie robią kanapki. Inżynier Kubiak proponuje grę w “prawdę lub wyzwanie”, ale z braku chętnych oddala się od współpracowników do lokalnej gospody, gdzie nadużywa alkoholu. Rano, jak się łatwo domyślić, nie wraca z resztą zaniepokojonej wycieczki, a kilka dni później zostają znalezione jego zwłoki. Milicja nie wierzy w samobójstwo, bo denat nie był sprawny fizycznie i miał przepuklinę, za to uważnie słucha, kto denata nie lubił i ile miał pieniędzy. Okazuje się, że w ostatnią noc Kubiak zabrał na pijatykę Romanowskiego, ale kiedy milicja chce go przesłuchać (sugerując się potencjalnym tropem kłótni o pieniądze między wspólnikami), Romanowski ginie w sprokurowanym przez kogoś wypadku. Absurdalnie, dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego; Kubiak zginął, bo był spostrzegawczy oraz miał pecha być dwukrotnie w złym czasie i złym miejscu, zaś jego wspólnika zgubiła skłonność do nieuczciwych interesów (chciał ukryć zarobki przed fiskusem).
Smaczki z epoki: milicja szuka “sakramentalnego niedopałka papierosa”, a na biurku denata stoi “fotografia młodej Japonki, która - jeżeli patrzyło się na nią z góry, była ubrana w kimono, natomiast kiedy spojrzało się z boku - okrywały ją szaty więcej niż skąpe”.
Inne tego autora tu.
Inne z tego cyklu tutaj.
#132 (przeczytałam też po raz kolejny EW095)
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 24, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2020, kryminał, panie, panowie, prl
- Komentarzy: 3