Jak już pewnie wspominałam, nie przepadam za polityką, również jako tematem w popkulturze, “House of Cards” znudził mnie po jednym sezonie, mimo tego, że jest doskonale nakręcony i zagrany. Absurdalnie, spłakałam się ze śmiechu na serialu o Selinie Meyer, narcystycznej wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, postaci na stanowisku czysto dekoracyjnym, za to z ogromną ambicją i jednocześnie umiejętnością do wpadki za wpadką. Otoczona jest doradcami, specjalistami od PR-u, strategami i szefami kampanii, mimo to jest odwrotnym Midasem - jej każda decyzja zamienia się w wydaliny. Doskonała obsada świetnie buduje zróżnicowane charakterem postaci, w których można znaleźć poskładane wszystkie wady polityków, nie tylko amerykańskich, z love-hate postacią Jonah Ryana na czele. Eloy podczas oglądania co jakiś czas powtarzał, że to jest śmieszne, bo prawdziwe. Mój role-model: Sue, trzecia najważniejsza osoba na świecie. Osoba, której mi szkoda najbardziej: Gary, garderobiany Seliny (a już w finale myślałam, że się popłaczę z żalu).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 23, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Na Rozdrożu Buntowników stoi niewielka restauracja, prowadzona przez Alice Chicoy. Jej mąż, Juan, prowadzi też warsztat, a w ciągu dnia kursuje autobusem do San Juan de la Cruz. Po awarii autobusu poprzedniego dnia, Chicoyowie zmuszeni są odstąpić swoje łóżka pechowym pasażerom, atmosfera po nieprzespanej nocy się zagęszcza, Alice robi awanturę, kelnerka Norma rezygnuje z pracy. Nie pomaga ulewa, która doprowadza do wylania rzeki, przez co dalsza podróż pasażerów staje pod znakiem zapytania. Jednak ruszają, chociaż nie wiadomo, czy będą w stanie dotrzeć na miejsce.
Fabuła jest prosta, ale - jak to zwykle u Steinbecka - to pretekst do pokazania ludzkich typów i wzajemnego powiązania na oko przypadkowych ludzi. Juan jest atrakcyjnym fizycznie emigrantem, marzy o ucieczce i powrocie w rodzinne strony, co jednocześnie jest największym strachem jego nieatrakcyjnej już żony. Norma, szara mysz bez perspektyw, marzy o Hollywood i Clarke’u Gable’u. Pryszcz, nieatrakcyjny pomocnik mechanika, zdobywa się wreszcie na odwagę, żeby poprosić o nazywanie go Kitem, liczy też na przychylność emanującej seksapilem pasażerki. Ta z kolei usiłuje unikać kontaktów z mężczyznami, bo ma sporo smutnych doświadczeń, a jej bujna fizyczność dostarcza jej tylko problemów. Rodzina zamożnego przemysłowca na pozór cieszy się z wycieczki do Meksyku, na którą się udają, ale tak naprawdę żadne z nich jej chce - pani Pritchard wolałaby oranżerię ze storczykami, pan Pritchard - wygodną kanapę w domu, a ich córka wybrałaby się do Meksyku sama, żeby nie czuć zażenowania zachowaniem rodziców. Jest komiwojażer-weteran i stetryczały pesymista, wytykający zagrożenia. Ani biedni, ani bogaci nie są zadowoleni ze swojego życia, wszyscy czekają, aż coś się stanie, żeby w ich życiu nastąpił przełom. I w pewnym sensie następuje, kiedy autobus rusza.
Uwielbiam umiejętność autora w takim malowaniu słowami, że czuję zapachy, widzę kolory i słyszę głosy ludzi. Tu jednak klimat jest raczej z tych posępnych, przypomina klimatem “Grona gniewu”, chociaż nie jest aż tak pesymistyczny.
Inne tego autora tutaj.
#6
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 22, 2022
Link permanentny -
Tagi:
2022, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
[8.2013 - 6.2019 - 10.2021 - 1.2022]
Szukałam ostatnio czegoś w archiwum zdjęć i zadumałam się nieco nad kilkoma obserwacjami. Po pierwsze, zmienił mi się sposób patrzenia na świat ostatnio. Kiedyś staram się świadomie nie powtarzać ujęć, nawet w tych samych okolicach, co oznaczało, że mentalnie zaznaczałam sobie miejsce jako “zaliczone” i nawet jeśli był tzw. warun, to nie wyjmowałam aparatu. Teraz nie zwracam nawet uwagi i nawet jeśli robię zdjęcia bliźniaczo podobne do już zrobionych, mam to gdzieś, efekt czasem jest ciekawy. Po drugie, świat się zmienia, warto fotografować te same miejsca, bo znikają albo się zmieniają. Po trzecie, mam dużo niepublikowanych zdjęć. Stąd mały przegląd z kilku wizyt w rodzinnym mieście. Lato, jesień, zima. Pocztówki w świat dzieciństwa, jesienne kolory i zimowy świat po zmroku. Jeśli śni mi się dom, jest to mieszkanie babci. Jeśli szkoła - to podstawówka. Miewałam (bo dawno nie) koszmary, że uciekam na szczytową klatkę schodową bloku obok tego, w którym mieszkałam, a na tej klatce byłam może raz czy dwa razy w życiu. To są obrazy, których chyba nie da się nadpisać.
2013
2019
O! Mural! Ale z papieżem...
2021
2022
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 21, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
polska, wloclawek
- Skomentuj
Uwaga - poniżej zdradzam fabułę!
Lata minęły od pierwszego sezonu “La casa se papel” i mojego zachwytu jego świeżością. Dalej złego słowa nie powiem na pierwszą akcję w mennicy, mimo kilku wyjątkowo idiotycznych rozwiązań fabularnych. Niestety akcja druga - w Banku Hiszpanii - jest już tak dramatycznie zła, że tylko moja miłość do filmów typu heist pozwoliła mi dotrwać do końca. I nie czepiam się samego pomysłu i zaskoczek czy pojawiających się kolejno planów A, B i Z, wszak nawet rozwiązanie “nadludzkim wysiłkiem” jest akceptowalne. Czepiam się, że cała akcja opiera się o postać nieżyjącego już Berlina, połowa sezonu to retrospekcje, co nie dość, że psuje tempo akcji dziejącej się współcześnie, to jeszcze psychopata i gwałciciel Berlin okazuje się jedyną ciekawą i wartościową postacią. Profesor tuż przed finałem wspomina, że plan zasadniczo się udał, mimo że ekipa straciła dwie ważne osoby. Nie wspomina jednak, że straciła je jako konsekwencję idiotycznej zachowania Palermo, który nie pozbierał się po odejściu Berlina, a przez Profesora został namaszczony na szefa napadu. Druga super idiotyczna rzecz to pozostawienie Gbxvb wnxb aneengben m mnśjvngój; gnx, qhpu qmvrjpmlal bcbjvnqn b glz, pb fvę mqnemlłb whż cb wrw śzvrepv, dziękuję, nie mam pytań, co tu się odjaniepawliło. Nie wybaczyłam hfhavępvn anwonejavrwfmrw cbfgnpv Anvebov, to już nie było to samo. Samo rozwiązanie intrygi - nie mam uwag, ale reszta...
Czy obejrzę prequele, sequele i inne derywatywy? Oczywiście!
Wytrzymał ktoś do końca?
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 20, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 4
Narracja początkowo rozdziela się na trzy wątki, gdzie trzech różnych, anonimowych dla czytelnika mężczyzn coraz silniej nienawidzi kogoś - osoby wymagającej zwrotu grubej pożyczki (pieniądze), osoby, z którą właśnie zdradziła ukochana żona (miłość), osoby, która blokuje szanse na awans (ambicja zawodowa). Kiedy w instytucie zostają znalezione zwłoki kierownika Trzaskowskiego[1], a z sejfu zniknęła kaseta zawierająca fiolki bardzo szkodliwej substancji chemicznej, milicja - w obawie przed atakiem terrorystycznym - angażuje dziesiątki funkcjonariuszy, specjalistów, WSW, Prokuraturę Wojskową, Sanepid i Inspektorat Ochrony Przemysłu, wszystko to, żeby odnaleźć chemikalia, zaś do znalezienie zabójcy wyznacza ulubieńca wszystkich, porucznika Szczęsnego[2], który kolejno eksploruje poszczególne motywy. Ponieważ skradziony preparat ma lekki zapach wanilii, milicja rekwiruje całe dostępne zasoby tej przyprawy, nie zważając na protesty w handlu uspołecznionym[3], a przy okazji odkrywając pewne, ekhm, nadużycia[4]. Obstawia miejskie filtry na wypadek gdyby ktoś planował wpuścić szkodliwy preparat do wody (przy okazji edukując czytelnika, jak filtry działają), a nawet ogłasza nagrodę finansową dla “uczciwego znalazcy”! Morderca zostaje znaleziony po części przez to, że planuje zabójstwo świadka oraz dzięki temu, że Szczęsny przeczytał książkę znalezioną w mieszkaniu podejrzanego.
Jak to u Kłodzińskiej, jest dużo urokliwych dialogów[5], wygrywane są też ładnie animozje między milicją a prokuraturą - a to prokurator przysypia na ramieniu świadka, jadąc w nocy na miejsce zbrodni, a to Szczęsny z nietajoną radością przerywa prokuratorowi oglądanie filmu w kinie (“Zaręba przeżył krótką chwilę irytującego wahania pomiędzy chęcią powrotu na widownię a głosem obowiązku. Ponieważ głos był niezbyt wyraźny - o rezultacie rewizji i tak milicja poinformuje - prokurator wrócił na salę”), a to prokurator z radością poprawia interpunkcję nakazu. I wtem - gdy autorka opisuje środowisko drobnych przestępców, do którego trafia jeden z podejrzanych - pojawia się wątek zbiorowego gwałtu na nastolatce, zakończonego jej śmiercią, niewspółmiernie brutalny i zupełnie nie pasujący do dość lekkiego tonu, nadawanego wcześniej. Zapewne miało to pokazać, że od drobnych kradzieży, wandalizmu, pijaństwa i podrabiania dokumentów droga do bestialstwa i morderstwa jest krótka, ale nawet jak na propagandówkę jest to obrzydliwe zagranie, czujcie się ostrzeżone.
Społecznie:
* Kobiety służą do zaspokajania potrzeb mężczyzn, w tym statusowych i fizjologicznych: “Wziąłem ją zaraz po wejściu do pokoju; było w tym jednak sporo gniewu i chęci odegrania się. Przede wszystkim na nim. Jak ona na niego patrzała!”. Gniew można też wyładować przez “skucie mordy” potencjalnie niewiernej partnerce.
* Powidoki wojny: [siostra Tajbera] Zginęła w warszawskim getcie. Z rodzicami.. Zupełnie normalne też jest, że “zwyczajni” obywatele mają na sumieniu zabicie kogoś, ale to się "wtedy" inaczej rozliczało.
* Się je: zimny barszcz z ogórkiem, zagryzany chlebem, jajecznicę ze słoniną, schabowe z kapustą, cielęcą potrawkę z sałatą (we wtorki i w czwartki w domu profesora Chwaliboga)
świeżo usmażone kotlety z młodymi ziemniakami i koperkiem.
* Się wychodzi z pracy: bo do sklepu na Pięknej przywieźli transport letniego obuwia, a
woźna miała w tym sklepie dobre kontakty. Wydawnictwo mogło poczekać.
* Się pije: kawę w filiżance z cepeliowskiej porcelany, jak się jest gościem albo sekretarka kogoś lubi, wódkę pod kiełbasę, chleb i kiszone ogórki, wino “Goliat”, koniak (w nocy, kiedy żona śpi, po wódce ma kaca i w pracy mogą zauważyć), peppermint (Barbara się uparła), napój firmowy (cokolwiek to by było).
* Na ból głowy: proszek z krzyżykiem.
* Się dostaje: kilo baleronu, prezent od kooperanta spółdzielni dla życzliwego zaopatrzeniowca.
* Się pali: extra-mocne (w ogóle sposób zapisu marek papierosów to temat na analizę, cudzysłowy, bez, wielką literą, małą, z “x” i myślnikiem albo bez).
[1] Przypadek? Nie sądzę, zwłaszcza że pojawia się też pułkownik Komorowski (“niemłody już, doświadczony prawnik, świetny organizator, dawny dowódca z grupy „Śmiałego” w Batalionach Chłopskich”). Czekałam na Dudę i Wałęsę, ale się nie doczekałam, jednak.
[2] Szczęsny był wprawdzie indywidualistą, miewał „partyzanckie wyskoki” i lubił uprawiać
śledztwo na własną rękę, niczym hazard. Dlatego też, gdzieś tam na górze, wciąż sprzeciwiano się jego awansowi.
[3]
- Spalić - usłyszał ku własnemu zdziwieniu.
- Tyle wanilii?! - wrzasnął szef cukierników na widok pudeł i torebek, bezlitośnie wrzucanych do rozpalonego pieca. - Boga w sercu nie macie! Państwowe pieniądze się palą! - uniósł ręce w górę, a twarz poczerwieniała mu z oburzenia.
- Ostatecznie, wanilia nie jest towarem pierwszej potrzeby. Narzekają tylko wytwórnie lodów. Ale jest przecież lato, mogą brać do produkcji owoce.
- Co z prasą? - Weiss uśmiechnął się ironicznie, choć wcale tego nie chciał. - Ja się dotąd jakoś opędzam.
- Mnie po prostu nie ma - wyznał szczerze pułkownik Komorowski. - Zresztą, mam doskonałą sekretarkę.
- Poproszę cukier waniliowy. I herbatę za dziewięć.
Ekspedientka podała paczkę „gruzińskiej”.
- Cukru nie ma - odparła, śliniąc skaleczony palec.
- Dlaczego nie ma? Zostaw pani ten palec, bo mnie mdli.
- Skąd ja mogę wiedzieć. Już pani moje palce przeszkadzają? Dziewięć złotych... Nie mam złotówki, dać zapałki czy kostki bulionowe?
- Nigdy nie macie reszty. Niech będą kostki. A wanilia jest?
- Nie ma. Może być olejek rumowy, arakowy, migdałowy. Dać?
Klientka skrzywiła się, pomyślała chwilę, wzięła po pięć olejków z każdego.
- Ma zabraknąć... - mruknęła - jak tej wanilii.
[4]
Gdzieś tam gorączkowo upychano po kątach walające się skrzynki, szef cukierników błyskawicznie zmienił fartuch, kopnął worek po cukrze i zasłonił nim pudło z tortem węgierskim. Tort był wykonany “z odpadów”, tak przynajmniej wytłumaczył rano kierownikowi, który wolał nie dochodzić bliżej, skąd się w ciastkarni wzięły odpady.
- Słucham? Czym mogę panom służyć? - zapytał kierownik, usiłując przypomnieć sobie jak najszybciej, czy ci dwaj już tu kiedyś byli, a jeżeli byli, to na co wówczas mieli ochotę. Zamiast tego jednak, przypomniał sobie, że w magazynie brakuje różnych rzeczy, i spochmurniał.
[5]
- Ech, ty gospodarzu na kupce piasku i końskim ogonie! Chyba cię matka w kapuście znalazła, bo masz głąb zamiast głowy.
- A tobie diabli łeb sadzami wysmarowali, ty śląski pierogu ze słoniną!
- Sto razy ci mówiłem, że Dąbrowa jest w Zagłębiu, jakieś ty uniwersytet skończył bez szkoły podstawowej?!
Były to nieomylne oznaki dobrego humoru. Lubili się, odkąd los ich zetknął ze sobą na studiach, a potem w Instytucie, jeden bez drugiego nie mógł się już obejść, ale przygadywali sobie czasem tak, że kto ich nie znał, słuchał przerażony, pewien że lada chwila skoczą sobie do gardła.
- Sugeruję, nie narzucam. - Szef był bardzo taktowny, szanował cudze autorytety.
- Może tak zrobię - Komorowski szanował własny autorytet.
- Coś ciekawego? - spytał Szczęsny siadając na jego miejscu.
- Gówno - westchnął mały porucznik, przeciągając się, aż chrupnęło mu w stawach. - Co mam robić?
Potem Daniłowicz westchnął ze źle udanym podziwem:
- Ach, ty czorcie!... - W jego głosie było tyle ciepła, że Szczęsny poczerwieniał jak sztubak.
Inne tej autorki, inne z tej serii
#5
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 19, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, kryminal, panie, z-jamnikiem
- Skomentuj
[31.12.2021-1.01.2022]
Rok temu nie wyszłam z domu, bo po trzech kwartałach w domu już mi się nie chciało (tu wstaw obrazek z obrażonym Pingu). W tym roku w Sylwestra padał deszcz, na szczęście przestał chwilę przed północą, a do tego na Gwiazdkę dostałam nowy aparat i pół Sylwestra spędziłam na gorączkowym ryciu w ponad 600-stronicowym podręczniku, żeby zlokalizować te opcje, które są potrzebne do robienia kilkunastosekundowych statycznych zdjęć nocą z dużą tolerancją na kontrast, bo fajerwerki. Więc nie dość, że wyszłam z domu, to jeszcze ze strefy komfortu. A na samym końcu poległam na tym, że jak przekręcałam aparat, to się odkręcał od płytki i całą stabilność diabli brali. Efekty poniżej. Oczywiście to nie jest moje ostatnie słowo, za rok będzie lepiej.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 18, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
debiec
- Skomentuj
Zamordowano Mimi Bellamy. O zbrodnię oskarżony jest jej mąż, pan Bellamy - stąd zapewne błędny tytuł, powinna być albo “Sprawa Bellamy” albo “Sprawa Bellamy’ego i Ives” - bo współoskarżoną jest pani Ives, żona dawnego kochanka Mimi, z którym prawdopodobnie znowu ją coś łączyło. Narrator pokazuje dwa wątki - jeden to przebieg procesu, z wzywaniem kolejnych świadków, przesłuchaniami, apelowaniem do ławy przysięgłych, przemówieniami obrońcy i oskarżyciela, drugi zaś to didaskalia podawane przez Wszystkowiedzącego Dziennikarza z Doświadczeniem jego przypadkowej towarzyszce, Rudowłosej Początkującej (czy czuję tu bagienny odorek mansplainingu? być może[1]). Mnóstwo świadków, mozolne odtwarzanie wydarzeń z dnia morderstwa, plotki, pomówienia, kłamstwa, przemilczanie, wreszcie werdykt. I już po werdykcie sędzia dostaje list, w którym morderca wyznaje wszystko i pozostawia sumieniu sędziego, co z tym zrobi.
Społecznie: kobiecy protest jest zawsze “mniej lub bardziej” prawdziwy. Ale nigdy na serio.
[1] Więc jak relacja z procesu była bardzo wciągająca, a rozwiązanie niespodziewane, tak scenki z publiczności, gdzie Rudowłosa Początkująca relacjonowała proces, opierając się na męskim ramieniu przypadkiem spotkanego Wszystkowiedzącego Dziennikarza z Doświadczeniem, doprowadzały mnie do mdłości. Ciągła infantylizacja (“jest pani małym, biednym, nie orientującym się w niczym stworzonkiem, które pisze i które nie miało nic lepszego do roboty, jak pojawić się na procesie o morderstwo”, “taka drobinka jak pani, która ma takie wspaniałe rude włosy i te urocze dołeczki na buzi, musi niemal dosłownie wspinać się na tę poręcz, żeby w swoim zapale dowiedzieć się, o co tu chodzi”, “czy pani nie ma ani odrobiny rozsądku, mały osiołku?”, “A z pani jest miły, mały głuptasek - powiedział reporter z przebaczającym uśmiechem”) prowadzi początkowo do dość nieśmiałych protestów Rudowłosej, ale ostatecznie ta wtula się w płaszcz Dziennikarza, bo w trakcie procesu się w nim zakochała (“rudowłosa dziewczyna poczuła nagle, że płacze, rozpaczliwie, nie wstydząc się swych łez. Płacze wtulona w coś, co pachniało tweedem, tytoniem i rajem”). Meh. Naprawdę jestem w stanie wybaczyć autorce przypisywanie cech charakteru na podstawie wyglądu (“piękne usta, których kształt zdradzał stanowczość, szlachetność i wrażliwość”, “przymilne małe usta”), ubioru ([buty] “zbytkowne i wystarczająco niepraktyczne, żeby je mogła nosić nawet najgłupsza z kobiet”) czy tuszy (“w okrągłych jasnoniebieskich oczach z zaczerwienionymi powiekami, które patrzyły smutno i beznadziejnie, było coś szczerego, wzruszającego i rozrzewniającego”), ale można było niewnoszący nic poza ekspozycją wątek pary z widowni pominąć.
Tłumaczenie miewa kwiatki, poza wspomnianym tytułem. X “ma aferę” z Mimi, zaś “odkąd [Y] dowiedziała się z ust Elliota Farwella, ze Mimi Bellamy ma romans z X, każdy jej postępek jest rewelacją”.
Inne z tego cyklu.
#4
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 17, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panie
- Skomentuj
Dla ustalenia poziomu mojego poczucia humoru, byłam i jestem fanką Monty Pythona, ale niespecjalnie lubię typowy slapstick, a bardzo nie lubię humoru typu gore i cringe. Sally4ever, komedia o przemocy psychicznej, gaslightningu, toksyczności, kłamstwie, manipulacji i nieskrępowanej erotyce niestety poszła w kierunku tych dwóch ostatnich. Więc żeby nie było na mnie, jak obejrzycie i Wam się nie spodoba.
Sally, niespecjalnie atrakcyjna 30-latka, jest w długotrwałym związku z Davidem. O Davidzie można powiedzieć tyle dobrego, że kocha mamę i ma domek, w którym mieszka z Sally, poza tym jest, oględnie mówiąc, dość obrzydliwy. Sally jest z nim raczej z przyzwyczajenia i z poczucia niskiej wartości, bo - jak często rzuca jej matka - nikt inny by jej nie zechciał. I to się nagle zmienia: dziewczyna spotyka Emmę, wyzwoloną artystkę multimedialną, która znienacka wprowadza ją w świat safijskich uciech i wyjmuje ze świata przymusu i oziębłości. Szybko się okazuje, że Emma nie jest zrównoważona i związek z nią bywa trudny. Jednocześnie Nigel, kolega z pracy, odkrywa, że Sally mu się zawsze podobała, niestety to samo odkrycie robi jej szefowa. I jak ogólnie uważam, że serial świetnie pokazuje mechanizmy manipulacji, tak naprawdę by zyskał, jakby wyciąć z niego elementy fekalne (liczba mnoga!) i parafilie. Owszem, śmiałam się, ale równie często dłoń sunęła mi w kierunku czoła.
PS Gra Sean Bean, samego siebie. Nie ginie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 16, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Zachwycona książką o pruskim ogrodzie angielskiej hrabiny, sięgnęłam po biografię. Niestety, poza materiałem uzyskanym ze źródeł (o czym poniżej), dość skąpa biografia rozepchana jest sporą ilością ckliwego dialogu autorki biografii z opisywaną bohaterką, który ma zerową wartość poznawczą (o patrzeniu w ogród, żeby odkryć swoją kobiecość, robieniu zielonego koktailu dla ukojenia cywilizacyjnego rozedrgania itd.). Wielokrotnie przewracałam oczami, kiedy autorka z wszystkowiedzącej przyszłości wzdycha nad błędnymi decyzjami Elizabeth i jej smutnym losem po opuszczeniu rzędzińskiej arkadii. Oczyma duszy widzi… czujecie klimat. “Prowadzę korespondencję z Twoimi słowami, Elizabeth” - stwierdza w połowie książki autorka. W efekcie “Ogród” składa się z obfitych cytatów z książek hrabiny von Arnim, poszatkowanych łopatologicznymi tłumaczeniami, wizjami, narzekaniem na “te współczesne komputery i wszechobecne ekrany” oraz oferowaniem, że 100 lat temu mogłaby być jej przyjaciółką od serca (tu poszłam sprawdzić, czy p. Piera nie jest egzaltowaną nastolatką). Zmarnowałam sporo czasu na tę niespecjalnie bogatą “biografię” i przedzieranie się przez niespecjalnie ciekawy i bardzo egotyczny monolog wewnętrzny autorki, zdecydowanie lepiej przeczytać cokolwiek, co napisała Elizabeth.
Po części rozumiem skąpość materiału - po śmierci Mary Annette Beauchamp von Arnim, piszącej pod pseudonimem (imieniem matki) Elizabeth, jej córka spaliła większość zapisków i notatek matki. Pozostały jej książki i nieliczne materiały niezależne. Niestety autorka biografii skupia się głównie na pierwszym etapie życia hrabiny - narzeczeństwie, życiu z hrabim von A. najpierw w Berlinie, potem w Nassenheide, prześlizguje się przez wdowieństwo i kolejny związek, kwitując czasem całe dekady jednym zdaniem. Dodatkowo tłumaczenie kuleje, trafiają się kwiatki, pun intended, typu “Moje okna są radosne hiacyntami i liliami z doliny”, a edycyjnie zdarza się, że podpisy pod zdjęciami są pomylone.
Elizabeth wykraczała poza swoją epokę, nienawidząc kobiecych powinności (skupienia na domu, zarządzaniu służbą, bywaniu, strojach, ozdabianiu, pracach ręcznych i wreszcie wyczerpującym rodzeniu dziecka za dzieckiem, aż będzie dziedzic), jej “pisanina” i zamiłowanie do ogrodnictwa traktowane jest jako rzadka fanaberia. Ceniła samotność, nawet uciekała od rodziny. Nie uważała się za sufrażystkę, były dla niej zbyt agresywne, wierzyła w “rewolucję poprzez charme, styl i talent”. Ale wszystko można wyczytać z jej książek, nie z tej ubożuchnej biografii.
#3
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 13, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, biografia, panie
- Skomentuj
Skomplikowana, asynchroniczna historia życia przyrodniego rodzeństwa z kanadyjskiej wysepki - Paula i Vincent. Po posklejanym z kawałków dzieciństwie, drogi obojga się rozchodzą, czasem wpadają na siebie w nurcie życia. Paul jest aspirującym muzykiem i narkomanem, Vincent pracuje dorywczo. Paul - po kolejnym odwyku - sprząta w luksusowym hotelu na rodzinnej wyspie, gdzie Vincent jest barmanką. Paul kradnie filmy, które Vincent nagrała i dodaje do nich muzykę, na czym opiera swoją karierę; widzi przypadkiem Vincent na widowni, ale ta znika. Po incydencie w hotelu na wyspie, gdzie ktoś kwasowym pisakiem wytrawił na szkle dziwny napis, Paul rzuca pracę, a Vincent zostaje konkubiną bogatego biznesmena Alkaitisa. Opowieść przeskakuje między czasami prosperity a byciem w dołku po tym, kiedy firma biznesmena okazała się być piramidą finansową: on ląduje w więzieniu z wyrokiem 170 lat, ona znika, by pojawić się jako kucharka na transatlantyckim statku. Głos narracji przechodzi przez znajomych Alkaitisa, namówionych przez niego na inwestycję i znających Vincent, czy pracowników jego firmy. Podobnie jak w poprzedniej powieści, przechodząca od człowieka do człowieka narracja przypomina skrzydełka motyla chaosu, których drobny ruch uruchamia pewne mechanizmy. Finał jest klamrą zamykającą losy wszystkich, aczkolwiek dla mnie był nieco rozczarowujący, po rozmachu całej historii. Mimo nieco dziwnego finału, nie mogłam się oderwać od lektury, mimo że mam mocno ograniczoną uwagę (covid brain, nie polecam).
Inne tej autorki.
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 12, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2