Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Angielska prowincja. W wypadku samochodowym ginie Bill Fent, który przypadkowo odwoził jednego ze swoich gości po spotkaniu towarzyskim. Problem w tym, że - poza pewną dawką alkoholu - we krwi miał środek nasenny, który powaliłby konia, stąd śledztwo idzie w kierunku morderstwa. Dość nijakie zastępy policji (mimo czasem żartobliwych opisów typu “Kłopot z konstablem Crosbym polegał na tym, że często także nie zachowywał się jak policjant, co martwiło jego kolegów” czy “(...) inspektor Harpe, jak zwykle z melancholią. Znany był w policji jako Szczęśliwy Harry, bo nigdy się nie uśmiechał. On ze swej strony utrzymywał, że w Wydziale Ruchu nie było dotychczas nic takiego, do czego można by się uśmiechać”) usiłują ustalić, czy to właśnie Fent miał zginąć, czy nastąpiło przypadkowe przedawkowanie i w jaki sposób podano narkotyk tylko jednej osobie z dwunastu obecnych na przyjęciu. Sporo książki zajmują kwestie układania kwiatów w kościele oraz sens przeprowadzania dochodzenia w sprawie śmierci:
- Zresztą, inspektorze - zadumał się - dawniej właściwym przedmiotem dochodzeń była identyfikacja. Wprowadzono ją po zdobyciu Anglii przez Normanów.
- Naprawdę?
- Odbywała się ona tylko w celu upewnienia się, czy zmarły nie był Normanem - wyjaśniał wesoło koroner. - Jeśli był Anglikiem, to nie miało znaczenia.
- Fent z pewnością był Anglikiem.
Koroner zignorował to.
- Jeśli zmarły był Normanem, Anglik, który spowodował jego śmierć, musiał płacić karę. Starano się więc udowodnić, że zwłoki nie były normańskie. Nazywało się to stwierdzeniem angielskości…
Inne z tej serii.
#39