Nie uznaję się za znawczynię kina, jest pewna grupa filmów, które lubię i dobrze mi się je ogląda, natomiast jest też druga grupa i są to filmy, gdzie jest baczność, metafora, spocznij. I tu mam takie podejście, że jeśli film się sam w sobie nie broni i wymaga tony didaskaliów, żeby W Pełni Docenić Dzieło, to coś poszło nie tak.
1923. Na maleńkiej irlandzkiej wyspie mieszka Pádraic, prosty, naiwny ale sympatyczny farmer, przyjaźni się z Colmem, starszym muzykiem. Tyle że pewnego dnia Colm nagle już nie chce się z nim przyjaźnić, unika go, tłumaczy, że szkoda mu czasu, bo Pádraic nic nie wnosi do życia Colma. Chce pisać muzykę, która będzie jego dziedzictwem, a wysłuchiwanie nudnego gadania o osłach to strata czasu. Pádraic nie umie sobie z tym poradzić, żali się wszystkim - oczytanej siostrze, zasadniczemu księdzu czy nieco ograniczonemu Dominicowi, synowi lokalnego policjanta, przemocowego pijaka. Zirytowany Colm stawia ultimatum - jeśli Pádraic nie przestanie do niego mówić, zacznie sobie obcinać po kolei palce. Czy wpłynie to na jego cenną umiejętność grania na skrzypcach? Być może.
I jak film jest sam w sobie ciekawy, taki refleksyjny snuj o tym, że ludzie mają różne potrzeby i nie zawsze są to potrzeby zbieżne z potrzebami innych (Pádraic i Colm, Siobhan i Pádraic, Siobhan i Dominic), co może mieć katastrofalne a niekoniecznie oczywiste konsekwencje, to ma drugą, niespecjalnie przepuszczalną warstwę. To metafora Irlandii tamtego okresu, kiedy po wygranej wojnie z Anglią, nastąpił wewnętrzny rozłam w kwestii, co dalej - sojusz z Wielką Brytanią i częściowa zależność, czy wręcz przeciwnie. Brat przeciwko bratu, eskapizm w muzykę, mili Irlandczycy muszą przestać być mili, kościół i policja, a w roli wisienki na czubku banshee przepowiadająca śmierć. Chciałam obejrzeć, bo podobał mi się poprzedni film tego duetu aktorów, imponująca też była liczba nominacji do nagród, ale jeśli w nieco odjechany sposób chodziło o pokazanie kawałka irlandzkiej historii, to jednak niekoniecznie. Wrzucam do kategorii filmów roboczo nazywanej przeze mnie “Taniec ulotnych marzeń”, gdzie przez cały film działy się rzeczy, a w finale wtem wszyscy zatańczyli i pojawiły się napisy końcowe bez żadnego podsumowania czy rozwiązania intrygi. Tu taka druga warstwa podważa w ogóle sensowność szukania sensu w postępowaniu bohaterów, nie dowiemy się, czemu Siobhan wyjechała, co tak naprawdę spowodowało, że Colm zdecydował się nagle odciąć od Pádraica czy czemu ten ostatni z tak maniakalnym uporem nachodził Colma mimo eskalacji przemocy.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 26, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Prokuratorka Anna Świgoń miota się między śledztwem - ktoś zastrzelił bogatego kuśnierza i niedługo potem zabił nożem młodą, atrakcyjną kobietę w podwarszawskiej Brzozowej[1] - a miłością, usiłując zrozumieć, czemu jej narzeczony, dziennikarz Marcin Kir, ma przed nią tajemnice. W jego kieszeni znajduje bilet kolejowy właśnie do Brzozowej na czas jednego z morderstw, chociaż jej ukochany twierdzi, że był gdzie indziej. Współprowadzący śledztwo porucznik Chmura pełni raczej rolę pomocniczą, Anna krąży między sklepem z futrami w Warszawie, a Brzozową, gdzie z pomocą dawnej przyjaciółki usiłuje zrozumieć, co łączy etolę z tytułowych błękitnych szynszyli, wdowę po kuśnierzu i jej małego synka z właścicielem domu na ulicy Kwitnących Wrzosów, szemranego prawnika, damę z konsulatu Argentyny oraz jej coraz bardziej spanikowanego fatyganta. Finał odbywa się jak u Agathy Christie, gdzie na miejscu zbrodni spotykają się wszyscy podejrzani, a prokuratorka wyjaśnia zbrodnie.
To jest całkiem niezła historia z zaskoczką, jakby nie realia lat 60., spokojnie mogłabym się dziać współcześnie. Wszyscy są podejrzani, na życie Anny ktoś nastaje, a sama Anna nie dość, że ma dylematy moralne w kwestii Marcina, to jeszcze jest mocno przeziębiona i jej emerytowany ojciec, sędzia, obśmiewa jej kompetencje na każdym kroku. Szowinizmu w ogóle jest sporo - koledzy zastanawiają się, “w jaki sposób tyle złości mieści się w tak drobnym ciele”, a nawet najbliższy współpracownik Anny - Chmura - snuje przemyślenia, czy nie lepiej byłoby, gdyby taka ładna dziewczyna nie została ekspedientką czy nawet gwiazdą filmową. Mężczyźni zupełnie nie orientują się w tych tam różnych terminach i obliczeniach kobiecych, więc kwestia wmówienia komuś potencjalnego ojcostwa jest bardzo prosta.
Się przesłuchuje (pobocznie): zapłakaną kobiecinę na okoliczność pobicia się z mężem, “grubasa usiłującego demoralizować urzędników podatkowych w celu pomnożenia zysków spółdzielni produkującej pineski”.
Się pali: morskie, poznańskie, bułgarskie travele, amerykańskie, grunwaldy.
Się je: schabowy i brizol, łykowatą szynkę, frytki, golonkę z grochem, tartinki z łososiem i kawiorem (w nielegalnym kasynie), pączki od Bliklego, smakowitą jajecznicę na boczku.
Się pije: koniak, “Fructovit” (podczas obserwacji podejrzanego), nalewkę z czarnych porzeczek (śmierdzi dziegciem), malagę (smakuje jak rodzynki).
Się nosi: rurki, jak się jest zdegenerowaną młodzieżą podmiejską.
Się lansuje: na amerykańskie zapalniczki z gołymi dziewczętami w kolorach naturalnych.
Się pachnie: wodą kolońską “Jucht”.
Się usypia: pigułkami fanodormu w herbacie.
[1] Zdekonspirowanej potem jako prestiżowa Podkowa Leśna.
Inne tej autorki.
#63
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 24, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panie
- Skomentuj
Jak ta książka jest napisana! Jak już pisałam przy okazji poprzedniej książki, biorę każde zdanie i obracam je w głowie z zachwytem. O czymkolwiek nie będą książki Jelonek, będę czytać w ciemno.
Współczesna narratorka opowiada o swojej największej miłości - Drobnym, z którym wyjechała do Stanów w latach 90. Kontrast między bieda-pracownikami z dawnego bloku wschodniego a zamożnymi dzieciakami amerykańskiej klasy średniej, ciężka praca, to wszystko nie było istotne, bo ona przeglądała się w jego oczach i to wystarczało. Do tego Drobny miał niesamowity urok czy też otwartość, pozwalający mu zdobywać przyjaciół, gdziekolwiek się nie pojawił. I w pewnym momencie z tej pierwszej, najlepszej miłości, wyrósł, zachłysnąwszy się chyba otwartym, przyjaznym mu światem. Ona wróciła do kraju i kiedy okazało się, że jednak bez niego nie umie i zrobi wszystko, żeby być razem, Drobny niespodziewanie zginął w idiotycznym wypadku. Autorka jedzie na pogrzeb, wraca z prochami, zamyka swoją tragedię w kartonie wraz z pamiątkami po Drobnym. Po 20 latach chyba wreszcie dociera do niej, że Drobnego już nie ma, wraca do Ameryki i chce dotrzeć do ludzi, którzy go znali, którzy owego feralnego dnia z nim byli, wreszcie do świadkini jego śmierci, jego kolejnej dziewczyny. Czy kochał tę dziewczynę tak, jak kochał ją? Czy jeszcze są ślady po jego życiu w Chicago? Co schowała do nieotwieranego przez lata archiwum niepamięci, czy to prawdziwe wspomnienia? Jak zmienili się ludzie, których wtedy znali? Czy uda się ustalić chronologię i pozbyć poczucia, że Drobny zginął przez nią, bo gdyby nie byli razem, nie pojechali, nie został…
Jaka to piękna, intymna opowieść o nieprzepracowanej żałobie, miłości, o tęsknocie, o czasach, których już nie ma i może nigdy nie było, tylko widziała je przez różowe okulary osoba zakochana. I o pamięci, zawodnej, zniekształcającej, a czasem boleśnie skupionej na detalu. I na tym, co oznacza dorosłość, co sama boleśnie odczuwam: „W ogóle niech ktoś mi powie, że dobrze robię. Nie, nikt ci nie powie, że robisz dobrze. Na tym polega dorosłość, że się zostawia człowieka z tymi wszystkimi decyzjami i konsekwencjami. Czasem chciałabym dokonać apostazji z dorosłości, przysięgam.”
Inne tej autorki.
#62
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 22, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 1
[2.07.2024]
W Hiszpanii latem jest nyeco gorąco, więc wpadłam na pomysł, żeby zejść pod ziemię, do jaskiń w Nerja (Nersze?). I jakkolwiek plan miał sens, a jaskinie obiecywały sporo - największy na świecie stalagmit i ogromne podziemne pieczary z naskalnymi malunkami sprzed tysięcy lat, tak w rzeczywistości… W jaskiniach wcale nie było chłodniej, a na pewno bardziej wilgotno, szczęśliwie nie wzięliśmy z auta ciepłej odzieży. Wnętrza były piękne i majestatyczne, ale - co zabawne - wchodziło się do nich jak do piwnicy, schodami z budynku z mini muzeum, a w środku schody, chodniki, barierki, lampy i strzałki, nie da się zgubić ani zajrzeć za załom. Łatwe do zwiedzania, ale oczekiwanego elementu przygody nie ma. Można ściągnąć sobie appkę po polsku z opisem poszczególnych elementów ekspozycji. Darmowy parking, restauracja z widokiem na morze, a tuż obok maleńki ogród botaniczny.
Z jaskiń pojechałam do Frigiliany, zwanej najbardziej instagramowym pueblo blanco Andaluzji. Na terenie dawnej mauretańskiej osady przez wieki powstała Barrio Morisco, labirynt wąskich uliczek między białymi budynkami z kolorowymi drzwiami i okiennicami. Dużo schodów, w górę i w dół, w pełnym upale bywa dość wyczerpująco, na szczęście zdarzają się wodopoje. To miejsce raczej do oglądania niż do mieszkania w, ale są i tacy, którzy ciągną walizki po drobnych kamyczkach.
Wreszcie sama Nerja - miasteczko typowo turystyczne, pełne sklepów i restauracji, z przepięknym deptakiem przy wybrzeżu, punktem widokowym Balcon de Europa, z którego widać malowniczą plażę Calahonda.
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 21, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
hiszpania, nerja, frigiliana
- Skomentuj
Podchodziłam z niepokojem, nauczona doświadczeniem lektur “kobiecych”, ale zaskakująco owocowa tetralogia to całkiem niezłe historie młodzieżowe / YA, mocno osadzone w polskich realiach okresu transformacji.
Smak świeżych malin. Malina ma narzeczonego, właśnie kończy studia i liczy na to, że jej kariera zawodowa wystartuje zaraz potem. Tyle że wszystko zaczyna się sypać, gdy po 15 latach wraca jej ojciec-mitoman, który wyjechał za pracą do Niemiec i zniknął. Teraz obiecuje miliony, statek ze złotem, ale finalnie kończy się na 500 markach, za które Malina operuje sobie nos po tym, jak narzeczony ją zostawił 5 minut po Sylwestrze. Pełna dygresji opowieść studentki obejmuje ostatni semestr - pisanie pracy magisterskiej, odczarowywanie nieudanego związku, juwenalia, burzliwe poszukiwania pracy na trudnym rynku, życie rodzinne z babcią-wróżką i wiecznie narzekającą matką i wreszcie wielką, niespodziewaną miłość. Akcja specjalnej głębi nie ma, bohaterka jest dość męcząca, ale nostalgicznie się wraca do lat 90. - oszukańczych ofert pracy przy sprzedaży wakacji, popularności Amolu i Ziół Szwedzkich jako panaceum, początków agencji reklamowych, dawania ogłoszeń do gazet w sprawie pracy.
W Cierpkości wiśni Wisława, zwana Wiśnią lub Pestką, właśnie rozpoczyna studia. Nadambitny ojciec pcha ją na niezbyt interesujący kierunek, ale zdemotywowana nastolatka zamienia się z koleżanką, Mileną. Kiedy zamiana wychodzi na jaw, ojciec odmawia wsparcia, przez co rozżalona Wiśnia zaczyna koczować na stancji Mileny, gdzie w dwóch sąsiadujących mieszkaniach mieszkają dziewczyny, w tym egzaltowana Maria oraz chłopcy - nadużywający marihuany Trawka i tajemniczy Irek, brat Maliny. Dużo studenckiego życia, czasem biedowania o chlebie i wodzie, seksistowscy wykładowcy, toksyczne koleżanki z roku, tajemnica przekazów pocztowych, które utrzymują Wiśnię na powierzchni, wreszcie juwenalia i wielka, niespodziewana miłość. Ciekawy jest wątek rodziców Wisławy - kostyczny ojciec i stłamszona matka, która wreszcie emancypuje się i odchodzi z domu, ku zdziwieniu męża i - co ciekawe - również córki, która początkowo potępia matkę, bo mimo własnych doświadczeń nie mieści się jej w głowie, jak bardzo nieszczęśliwa była matka przez lata.
Niektóre wątki się powtarzają - juwenalia i koncerty Kazika, łapanie losowych studentów płci męskiej do roli “baranka”, bohaterowie przechodzą płynnie między tomami - babcia wszystkim wróży, Irek, brat Maliny, jest jednym z prominentnych bohaterów tomu drugiego, Bolek, lekarz pogotowia, pojawia się w trzecim tomie, podobnie jak Malina, a ekscentryczny ojciec Maliny przechodzi przez Planty i sieje zamęt. Czasem te zbiegi okoliczności są dość toporne, wszak Kraków nie jest aż tak mały, żeby wszyscy byli na kupie, ale dzięki temu buduje się takie niby uniwersum.
Inne tej autorki:
#60-61/#5-6
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 4
Julia Day rozpoczyna kolejne śledztwo w sprawie zaginionej młodej kobiety. 20-letnia Olivia zniknęła nagle, dzień po wprowadzeniu się na stancję; wyszła wieczorem z domu, weszła w ślepy zaułek i zniknęła. Sprawa wygląda beznadziejnie, ale Julia daje z siebie wszystko, bo doskonale pamięta porażkę sprzed roku, kiedy zniknęła inna dziewczyna i nie udało jej się znaleźć. Wtem zostaje sterroryzowana we własnym samochodzie, a zamaskowany mężczyzna przypomina jej sprawę tajemniczego zabójstwa sprzed roku, w które wplątana była córka Julii i każe podłożyć w mieszkaniu zaginionej Olivii dowody. Narracja detektywki przerywana jest punktem widzenia ojca zaginionej dziewczyny, dodającego całości inną perspektywę oraz opowieścią matki wplątanego w zaginięcie chłopaka.
Z jednej strony uważam, że główny twist fabularny jest całkiem niezły - do połowy książki czytelniczka jest zwodzona niejednoznacznością, ale to trochę osłabia sam finał z kolejną zaskoczką. Co ciekawe, historia zaginięć i decyzji zaangażowanych w śledztwo osób zawiera sporo moralnej niejednoznaczności, w pewnych momentach nawet zbyt grubych jak dla mnie. Podsumowując - do szybkiego przeczytania, ale niespecjalnie wzbudziła u mnie większe emocje.
Inne tej autorki.
#59
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 18, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panie
- Skomentuj
Adam podjeżdża swoją ciężarówką pod prowincjonalny bar, spotyka tam Polly, rudą kobietę z ramionami spalonymi słońcem, również przejazdem. Niezobowiązująca rozmowa, oboje meldują się w pobliskim motelu i decydują się zostać. Zaczynają pracować w barze - ona jako kelnerka, on jako kucharz. Zaczynają się zaprzyjaźniać, w pewnym momencie to przeradza się w gorący romans. Brzmi jak banalna historia, ale w retrospekcjach wychodzi, że Polly (dawniej Pauline) uciekła od męża i małej córki, a wcześniej odsiedziała część wyroku za zabójstwo męża. Adam z kolei nie znalazł się w miejscowości przypadkowo, tylko na polecenie kogoś z przeszłości Polly usiłował wyśledzić, gdzie kobieta trzyma nielegalnie uzyskane pieniądze. On wie, ale nie wie, ile ona wie i co może przed nią ujawnić. Ona nie wie, ale może się domyślać, że Adam też nie jest tym, za kogo się podaje. Plus dookoła są ludzie, którzy chcą Polly zaszantażować albo skrzywdzić.
Niby rekomendacja od Gillian Flynn na okładce, ale obiecane zaskakujące zwroty akcji nie są aż tak zaskakujące. Powoli wyjaśniane tajemnice obojga, motywacje Polly i jej dramatyczna historia, udział Adama w całej sprawie, owszem, buduje jakąś atmosferę, ale finał nie jest specjalnie spektakularny. Kiedy wreszcie wyjaśniają się motywy Polly, bohaterka nie okazuje się żadnym geniuszem podstępu, tylko zwyczajną osobą, próbującą czasem nieudolnie wyjść z paskudnej sytuacji.
#58
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 17, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panie
- Skomentuj
[29.06.2024]
Z powodu nieprzyjaźnie ustawionych lotów musiałam do Malagi zrobić osobny wypad z Haza del Trigo, ale niczego nie żałuję. Autostrada całą drogę, a miasto daje przewiew i przyjemny cień. Kawa, muzeum Picassa, Santa Iglesia Catedral Basílica de la Encarnación, niestety nie było zwiedzania dachu, bo zamknięte z powodu remontu (tu wstaw rodzinę zacierającą ręce, że nie muszą się wspinać), przyjemny obiad. Jak na jeden dzień, całkiem nieźle, ale planuję wrócić chociażby po to, żeby wejść do Alcazaby czy innych muzeów, nie wspominając o dachu katedry.
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 9, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
andaluzja, hiszpania, malaga, muzeum, sztuka
- Skomentuj
Romy jest transportowana do swojego docelowego więzienia. Ma wyrok podwójnego dożywocia, najwcześniej za 37 lat może się starać o skrócenie wyroku, ale i tak nie wyjdzie na wolność. Gordon jest nauczycielem, los zdecydował, że uczy więźniarki. Trafia do tego samego więzienia, co Romy i nawiązuje się między nimi nić sympatii. Mały synek Romy został pod opieką jej matki, ale w trakcie odsiadki kobieta dowiaduje się, że jej matka zginęła w wypadku, a dziecko trafiło do opieki instytucjonalnej. Usiłuje więc zrobić wszystko, żeby upewnić się, że nie dzieje mu się krzywda. A jako więźniarce nie przysługują jej w zasadzie żadne prawa - nie ma pieniędzy, może dzwonić tylko do abonentów jednej sieci, miała obrońcę z urzędu, który po sprawie umył ręce, prosi więc Gordona o wsparcie.
I brzmi to jak materiał na historię z happy-endem, ale to się nie stanie, bo to beletryzowana opowieść o patologiach systemu prawnego i więziennictwa w USA. Dożywocie za sfałszowanie czeku (trzecie przewinienie po dwóch krótkich odsiadkach), podwójne dożywocie za zabójstwo w zasadzie w obronie własnej (ale na niekorzyść bohaterki świadczy to, że była striptizerką, a stalkujący ją natarczywy klient skutecznie udawał weterana), nieustająco aktualne problemy z klasyfikacją osób niebinarnych lub w tranzycji, wysokie wyroki dla osób bez sensownego prawnika i brak jakiejkolwiek resocjalizacji, z dodatkowymi karami już w więzieniu. Nie jest to książka równa - dobitna i mocna historia Romy punktowana jest niezbyt istotnymi wspomnieniami skorumpowanego policjanta, kochanka jednej z więźniarek, skazanej na karę śmierci oraz przeintelektualizowanymi przemyśleniami Gordona o samotności, życiu w dziczy i lekturach (wspomnienia Unabombera, który odizolował się od społeczeństwa i zachwycał naturą).
#57
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Nie lubię się opalać, aczkolwiek lubię już być opalona. Ale leżenie na plaży plackiem, w pełnym słońcu - zdecydowanie nie. Tyle że lubię wodę, zwłaszcza błękitną i przezroczystą i lubię plaże, zwłaszcza takie z muszelkami. Więc krem z filtrem, chusta na ramiona i plaże Andaluzji.
Piątek, 28 czerwca. Najpiękniejsza Playa de La Rijana - parking po prawej stronie drogi, trzeba przejść kamienistą, na oko nierokującą drogą pod wiaduktem na drugą stronę (ignorując wielki napis “Entrada”) i jak w filmie, na wylocie tunelu pojawia się rajska wyspa. Drobne kamyczki, trochę oglonionych kamieni w wodzie, ale przejrzysta woda i widoki za miliony. Płatne parasole i leżaki, bar z napojami. Bez tłumów.
Niedziela, 30 czerwca. Playa de Carchuna, proste wybrzeże za dzielnicą przemysłową, bez falochronu, mocne fale, dużo ostrych kamieni, maleńkich i wielkich. Nastolatka zachwycona, ja nie, eloy sobie zdarł skórę ze stopy. Żadnej infrastruktury, woda przyjemna.
Sobota / poniedziałek 1 lipca. Restauracja Lancemar, pośrodku niczego, ale z plażą i widokiem.
Wtorek, 3 lipca. Przy miasteczku Castel de Ferro, gdzie zwykle docieraliśmy na lancz, jest piękna playa del Sotillo, najdrobniejsze kamyczki, brak dużych kamieni, woda przejrzysta jak kryształ, małe rybki. Są parasole, uczciwie chciałam zapłacić, ale nikt się przez 3 godziny nie pojawił. Z Mirador Castell de Ferro przepiękny widok na miasteczko. Z restauracji El Paraíso widoki na morze i kamulce.
Adresy:
- Restaurante La Brisa - Pl. España 7, Castell de Ferro, restauracja hiszpańska
- Restaurante Lancemar - Antigua, N-340, Rubite, restauracja hiszpańska, widok + plaża
- Restaurante ''El Paraíso' - C. Gran Vía 12, Castillo de Baños, restauracja hiszpańska, widok i sałatka[1]
- Cafetería Caferini - Calle Catalanes Nº1, Castell de Ferro, kawiarnia z kanapkami i słodkim
[1] O co chodzi z sałatką? Słowem wstępu, nastolatka ma silną wybiórczość pokarmową, a dodatkowo nienawidzi, jak się jedzenie dotyka na talerzu. Ziemniaczki osobno, kotlecik osobno, broń bogini frytki polane keczupem. I wtem wjeżdża moja ensalada tropicana de la casa, gdzie na warstwie sałaty jest zwiórkowana marchewka i burak, tuńczyk, cebula, jajka na twardo, a do tego pół miski pysznych, dojrzałych owoców, z ananasem włącznie. Nie, pomidora nie ma, co to ja jestem, zwyrodnialcem? W każdym razie pycha, a nastolatka na ten widok odpaliła 20-minutowy rant o tym, że włożenie tego wszystkiego do jednej miski to prosta droga do wiecznego potępienia i kucharza powinno się smagać pokrzywami po gołych piętach. Dawno się tak dobrze nad miską sałatki nie bawiłam.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
hiszpania, castel-del-ferro, andaluzja
- Skomentuj