Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o andaluzja

Málaga

[29.06.2024]

Z powodu nieprzyjaźnie ustawionych lotów musiałam do Malagi zrobić osobny wypad z Haza del Trigo, ale niczego nie żałuję. Autostrada całą drogę, a miasto daje przewiew i przyjemny cień. Kawa, muzeum Picassa, Santa Iglesia Catedral Basílica de la Encarnación, niestety nie było zwiedzania dachu, bo zamknięte z powodu remontu (tu wstaw rodzinę zacierającą ręce, że nie muszą się wspinać), przyjemny obiad. Jak na jeden dzień, całkiem nieźle, ale planuję wrócić chociażby po to, żeby wejść do Alcazaby czy innych muzeów, nie wspominając o dachu katedry.

Adresy:

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 9, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: andaluzja, hiszpania, malaga - Skomentuj


Plażing - smażing

Nie lubię się opalać, aczkolwiek lubię już być opalona. Ale leżenie na plaży plackiem, w pełnym słońcu - zdecydowanie nie. Tyle że lubię wodę, zwłaszcza błękitną i przezroczystą i lubię plaże, zwłaszcza takie z muszelkami. Więc krem z filtrem, chusta na ramiona i plaże Andaluzji.

Piątek, 28 czerwca. Najpiękniejsza Playa de La Rijana - parking po prawej stronie drogi, trzeba przejść kamienistą, na oko nierokującą drogą pod wiaduktem na drugą stronę (ignorując wielki napis “Entrada”) i jak w filmie, na wylocie tunelu pojawia się rajska wyspa. Drobne kamyczki, trochę oglonionych kamieni w wodzie, ale przejrzysta woda i widoki za miliony. Płatne parasole i leżaki, bar z napojami. Bez tłumów.

Niedziela, 30 czerwca. Playa de Carchuna, proste wybrzeże za dzielnicą przemysłową, bez falochronu, mocne fale, dużo ostrych kamieni, maleńkich i wielkich. Nastolatka zachwycona, ja nie, eloy sobie zdarł skórę ze stopy. Żadnej infrastruktury, woda przyjemna.

Sobota / poniedziałek 1 lipca. Restauracja Lancemar, pośrodku niczego, ale z plażą i widokiem.

Wtorek, 3 lipca. Przy miasteczku Castel de Ferro, gdzie zwykle docieraliśmy na lancz, jest piękna playa del Sotillo, najdrobniejsze kamyczki, brak dużych kamieni, woda przejrzysta jak kryształ, małe rybki. Są parasole, uczciwie chciałam zapłacić, ale nikt się przez 3 godziny nie pojawił. Z Mirador Castell de Ferro przepiękny widok na miasteczko. Z restauracji El Paraíso widoki na morze i kamulce.

Adresy:

  • Restaurante La Brisa - Pl. España 7, Castell de Ferro, restauracja hiszpańska
  • Restaurante Lancemar - Antigua, N-340, Rubite, restauracja hiszpańska, widok + plaża
  • Restaurante ''El Paraíso' - C. Gran Vía 12, Castillo de Baños, restauracja hiszpańska, widok i sałatka[1]
  • Cafetería Caferini - Calle Catalanes Nº1, Castell de Ferro, kawiarnia z kanapkami i słodkim
[1] O co chodzi z sałatką? Słowem wstępu, nastolatka ma silną wybiórczość pokarmową, a dodatkowo nienawidzi, jak się jedzenie dotyka na talerzu. Ziemniaczki osobno, kotlecik osobno, broń bogini frytki polane keczupem. I wtem wjeżdża moja ensalada tropicana de la casa, gdzie na warstwie sałaty jest zwiórkowana marchewka i burak, tuńczyk, cebula, jajka na twardo, a do tego pół miski pysznych, dojrzałych owoców, z ananasem włącznie. Nie, pomidora nie ma, co to ja jestem, zwyrodnialcem? W każdym razie pycha, a nastolatka na ten widok odpaliła 20-minutowy rant o tym, że włożenie tego wszystkiego do jednej miski to prosta droga do wiecznego potępienia i kucharza powinno się smagać pokrzywami po gołych piętach. Dawno się tak dobrze nad miską sałatki nie bawiłam.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 7, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, castel-del-ferro, andaluzja - Skomentuj


O Pszennej Wólce

[27.06 - 4.07.2024]

Droga, jaką dotarłam do wioski Haza del Trigo, jest co najmniej intrygująca. Kilka lat temu moja przyjaciółka objęła przyczółek w andaluzyjskiej wsi, bo jej zdaniem, które zdecydowanie podzielam, lepiej zimę spędzać w Hiszpanii niż w Polsce. Albo gdziekolwiek, gdzie nie jest przez cały czas jednocześnie szaro albo ciemno, mokro i zimno. Byłam faktem zaintrygowana, śledziłam z entuzjazmem, ale ze wględu na odległość - prawie 3k kilometrów z Poznania i braku sensownej możliwości lotu bezpośredniego - rzecz pozostawała raczej w strefie marzeń. Wtem okazało się, że można samolotem z Poznania do Malagi, więc potrzymajcie mi latte. Mimo zdecydowanie nieprzyjaznych godzin lotów - 6:00 tam (opóźniona na 7:00, czy mogłam wstać godzinę później? Być może) i 9:55 z powrotem (tu trzeba doliczyć dojazd na lotnisko, ogarnąć samochód z wypożyczalni, te sprawy, więc też pobudka o 5 rano, cała rodzina nie zachwycona) - było całkiem sprawnie, choć nie bez przygód. Dojazd wygodną autostradą, zakupy w Lidlu po drodze i wtem wjeżdżamy w dość egzotyczną okolicę, gdzie autostrada przechodzi płynnie raczej w szutrówki niż w asfalt. Wrażenie, kiedy trzeba zjechać wąziutką drogą o sporym nachyleniu czy analogicznie podjechać - bezcenne. Dojechaliśmy wreszcie do wsi ze wsparciem znajomego drugiego stopnia, zostawiliśmy samochód na parkingu nad wsią, z niejakim przerażeniem obserwując wąskie drogi, spadki i zakręty dalej. Po kilku dniach okrzepliśmy na tyle, że eloy zaryzykował podjechanie ostatniego dnia po walizki pod drzwi. Oględnie powiem, że nie była to najlepsza decyzja, zdecydowanie dyskontująca w kategorii Przypał Wakacji wszystkie inne typu zgubienie się w drodze z kolacji. I kierowca, i samochód wyszedł z tego bez strat, nie licząc moralnych, sława na całą wieś, mnóstwo rad udzielonych przez starszych lokalesów a jakże po hiszpańsku (albo w pokrewnym języku). Na zdjęciach widać drobne szczegóły wioski, placyk przy posesji, a także widok na Afrykę (z tarasu). Oraz lokalne koty (w porywach do 17, przy czym niekiedy ekipa się zmieniała), które nie brały zakładników w kwestii punktualności posiłków, a że nie znają się na zegarku, to głośne oczekiwania były wyrażane przy każdym wyjściu za drzwi. Poza tym cykady, owce, szczekające psy, drące się papugi i pawie, gorąco w dzień, sympatyczny przewiew nocą. Oraz rozmawiałam po hiszpańsku jak rasowa signora!

Tak, wioska jest pośrodku niczego, z udogodnień ma widoki i źródełko z wodą oraz sklep, do którego jednak wahałam się wejść, bo stanowił lokalne miejsce posiadówek, jeździliśmy do pobliskiej wioski na wybrzeżu do marketów Dia albo Suma oraz do restauracji, o czym niebawem. W kategorii miejsce do nic-nie-robienia - wysoka pozycja, nastolatka była zachwycona, jak już zjeżdżaliśmy z obowiązkowej części rozrywkowo-turystycznej. A ja wieczorami na tarasie czytałam książki i czekałam, aż o 21 włączą się zraszacze na tarasie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 2, 2024

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, haza-del-trigo, andaluzja - Skomentuj