Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Nie pisałam, bo byłam na wakacjach, o czym niebawem (b. zadowolona!).
Uwaga! Film ma 15 lat, podobno wszyscy już widzieli (nawet eloy twierdził, że przecież oglądaliśmy, ale jednak nie), więc będą spoilery. Nie pochylę się też nad polskim tłumaczeniem tytułu, bo nie ma nad czym pochylać, jest zwyczajnie nielogiczne i bez sensu.
Grudzień. Dwóch płatnych zabójców przyjeżdża do Brugii; muszą się przyczaić po nieudanej akcji w Londynie. Starszy poddaje się urokowi miasteczka, młodszy narzeka, bo co go obchodzą zabytki, średniowieczne mury, świąteczny klimat, chce się napić i zabawić. Starszy go mityguje, bo są ciągle w pracy, czekają na telefon od szefa. Telefon dzwoni, ale - jak się łatwo domyślić - nie jest to zapowiedź kolejnej sprawy, tylko wyjaśnienie, czemu trafili akurat do Brugii. Młody spektakularnie spaprał swoją pierwszą akcję, bo przy okazji zabójstwa w kościele przypadkiem zabił dziecko, a starszy ma, cóż, pozbyć się nierokującego podwładnego. A Brugia - bo szefowi przed laty spodobało się senne miasteczko, chciał młodemu umilić ostatnie dni. Tyle że nie wyszło. I od tego momentu wszystko się sypie - młody zadaje się z profesjonalistką i dilerką, trafia na plan filmowy, na to wszystko wbija zirytowany szef, bo nie lubi, jak mu się robi wbrew, wreszcie na i pod zabytkową wieżą kościoła Najświętszej Marii Panny w Brugii następuje nagły finał.
Film zaskakujący o tyle, że nieoczywisty, zabawny w mrocznym sensie, bo trup ściele się gęsto i moralnie jest wątpliwie. Brugia prześliczna, absolutnie chcę odwiedzić, może niekoniecznie zimą.